Rozdział 71 "I słodki sen może być koszmarem"

Luna

Poszłam... Uwaga, werble... Na plażę. No kto by się spodziewał? Nogi zawsze mnie tam prowadziły, kiedy chciałam pobyć sama. Tyle złych rzeczy zadziało się na tym piasku, a ja uparcie stale tu chodziłam.

Miętuska siedziała mi na kolanach. Piasek był zimny, a ja cała drżałam i szczękałam zębami. Nowy Jork nie należał do najcieplejszych miejsc zimą, mimo to i tak był o niebo lepszy niż Kanada. Wyobrażałam sobie Marka siedzącego obok mnie i obejmującego mnie ramieniem. Wtuliłabym się w jego pierś, udając, że reszta świata nie istnieje. 

Ocean wydawał się ciemny, czarny, nieprzenikniony, jakby koniecznie chciał uchodzić za tajemniczy. Miałam wrażenie, że gdybym do niego weszła, nie wróciłabym. 

Objęłam się mocniej ramionami. Patrzyłam na gwiazdy. Zawsze miałam problem z wyobrażeniem sobie, że te małe punkty na nocnym niebie są tak naprawdę wielkimi gazowymi słońcami. Tak samo trudno było mi zobaczyć gwiazdozbiory. Dla mnie gwiazdy wyglądały jak luźno porozrzucane po granatowym materiale kruszynki, nie układające się w nic konkretnego. I to właśnie mi się w nich podobało. 

Usłyszałam czyjeś kroki na piasku. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam zbliżającą się w moją stronę Priscillę. Jej brunatny, bardzo ładnie skrojony płaszcz powiewał lekko na wietrze. Pomimo tak nierównego podłoża, szła z dumą, jakby podchodziła do mnie na uroczystym bankiecie, a nie na plaży. Ta kobieta była dla mnie uosobieniem dawnych, międzywojennych lat. Kiedy na nią patrzyłam, coraz bardziej trafiała mnie myśl, że nadawała się o wiele bardziej na królową. Przypominała mi jednocześnie Atenę, jak i Kate Middletone. 

— Mogę się dosiąść? — zapytała. 

— Jasne. Czy nie jest ci nie wygodnie w takich sukienkach? No wiesz, przy walce z potworami to chyba nie jest najlepszy wybór. 

Uśmiechnęła się łagodnie. 

— W Nowej Macedonii raczej nie nękają nas potwory, więc mogę sobie pozwolić na taką garderobę. Ale spokojnie, jutro zobaczysz mnie na treningu już w jeansach. 

— Zostajesz tutaj? 

— Na razie. Aleksander chce pomóc zaaklimatyzować się Nowomacedończykom. Co później zadecyduje, nie wiem. Może każe mi tu zostać lub poprosi, bym pojechała z nim. Dużo zależy też na pewno od twojej decyzji. 

Westchnęłam ciężko. Zaczęłam drapać Miętuskę za uchem. 

— Nadal tego nie rozumiem. — Kręciłam głową. — Dlaczego nie wybrał ciebie? Dlaczego w ogóle kogoś wybrał? Jest nieśmiertelny i może mieć własne potomstwo. 

Priscilla przez chwilę milczała. 

— Nie może. Nie chce się żenić. 

— Dlaczego? Jest przystojny, jest królem... Och. — Nagle przypomniałam sobie jedną z lekcji historii, której Aleksander był głównym bohaterem. Nie gustował w płci przeciwnej. — Och. No ale Aleksander miał żony, chociażby tą Statejrę, z którą mnie pomylił. 

— To były inne czasy. Musiał mieć potomka, by przejął po nim królestwo, bo średnia życia nie była zbyt wysoka. Po odrodzeniu się dostał nieśmiertelność, ale boi się, że ktoś go zamorduje jak jego ojca. Szczerze mówiąc, dziwię się, że dopiero teraz pomyślał nad tego rodzaju umową. 

— Okej, to rozumiem, ale czemu ja? 

— Przypominasz mu Statejrę. 

— Chyba nie zamierza mnie poślubić?

Pokręciła głową. 

— Aleksander nie chce żenić się już z żadną kobietą. Złożył nawet przysięgę na Styks. Ale to nie znaczy, że nie chciałby mieć dzieci. Mógłby je tylko adoptować, a według prawa (które de facto sam wprowadził), takie dzieci nie mają prawa do tronu. Więc zostaje mu tylko przekazanie komuś władzy, aby w razie czego Nowa Macedonia nie została bez władcy. 

— Ale czemu ja? 

— Już mówiłam. Jesteś podobna do Statejry. Nie pomyślałaś o tym, że Aleksander może właśnie tak wyobrażał sobie swoje dzieci z nią? Więc przekazanie władzy tobie będzie jak własnemu potomkowi. To siedzi w jego psychice. Sam może nawet nie zdaje sobie sprawy z tych podprogowych myśli. 

Patrzyłam na Priscillę. Miałam wrażenie, że nie kłamie. Poza tym, to co mówiła miało sens. Nie wydawało mi się, że chce po prostu wywołać u mnie litość. 

— Aleksander nie rozumie zbyt dzisiejszej młodzieży — mówiła dalej. — Powoli od wielu lat wcielamy go w ten świat, ale on zmienia się dla niego za szybko. Lata mijają mu błyskawicznie i dopiero co oduczyliśmy go używać słów, których nikt nie rozumie jak "abszytować". Według niego zostanie dyplomatą jest tak dobrym zawodem jak dla innych rodziców bycie doktorem czy prawnikiem. On chce dla ciebie jak najlepiej, choć nie wie, jak się za to zabrać. 

— Ale dyplomacja jest kompletnie bez sensu. Przecież nikt nie wie o Nowej Macedonii. 

— Wiedzą. Myślisz, że nie dostrzegliby czegoś ze zdjęć satelitarnych? Aleksander dostał bardzo urodzajne ziemię, więc część dochodów z handlu z krajami, które wiedzą o Macedonii, idzie dla rządu kanadyjskiego, którego ziemie dzierżawi. 

— Czyli o tym wiedzą prezydenci i inni tego typu? A zwykli ludzie już nie? 

— Nie można robić wszystkiego na raz, bo wywołałoby to globalną rewolucję, a jego samego pewnie by skazano za nielegalne przejęcie ziem. Kiedyś Aleksander może podejmie decyzję o ujawnieniu się, ale jeszcze nie teraz. Nikt nie jest na to gotowy. Musiałby również wytłumaczyć wszystko związane z bogami, więc musi mieć ich zgodę. To więcej zachodu niż ci się wydaje. I wtedy, kiedy się na to zdecyduje, będzie potrzebować wielu dyplomatów, aby pierwszą lepszą bombą nie zmietli Królestwa z powierzchni ziemi. 

— Jak już mówiłam, na to mogę się jeszcze zgodzić. Ale to rządzenie Macedonią mnie przerasta. 

— Nie traktuj tego zbyt serio. Aleksander wolał się tylko ubezpieczyć. Nigdy nie będziesz rządziła krajem, bo Aleksander nie umrze. A w razie jego wyjazdów, przejmiesz jego obowiązki na jednym czy dwóch balach i podpiszesz jakieś dokumenty. Tyle. Będziesz jak książę Harry, który nigdy nie zasiądzie na tronie, ale królowa Elżbieta jest spokojna, bo ma kogoś w zapasie. W zamian będziesz mogła zamieszkać w Nowej Macedonii i zostać nieśmiertelną. Poznasz wielu wpływowych ludzi. Aleksander jak i cały kraj będzie cię wspierał w walce z Solem. Z nim zwiedzisz świat śmiertelników i nie tylko. Będziesz traktowana jak księżniczka albo nawet królowa. Dla Aleksandra będziesz jak córka. Zapewne już marzy o tym jak prowadzi cię do ołtarza. Nie chciałabyś mieć takiego ojca? 

Priscilla trafiła w mój czuły punkt. Zawsze cierpiałam z powodu braku rodziców. Marzyłam o normalnej, kochającej rodzinie. Wydawało mi się to jako coś nierealnego, a teraz miałam szansę zakosztować chociaż odrobinę z tego snu. 

— Chciałabym mieć normalne życie — powiedziałam, ale czułam, że staje się to dla mnie coraz bardziej nierealistyczne, odległe. — Szkoła, znajomi, pasje...

— Nigdy nie będziesz mieć normalnego życia. Jesteś półbogiem i to potężnym. Słyszałam o tym tornadzie. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek w historii, i to samodzielnie, sformował tak wielki wir. Nie jesteś stworzona do normalnego życia. Zanudziłabyś się. Nie spodobałoby ci się. 

Spoglądałam na nią żałośnie. Może miała rację? A może to była wyszukana forma manipulacji znana tylko dzieciom Ateny? 

— Nie każę ci decydować w tej chwili. Aleksander zostaje na trochę w obozie. Pamiętaj jednak, że od twojej decyzji zależy, czy dostaniecie pomoc od nowomacedońskiego wojska. 

— Nienawidzę podejmować decyzji. Poza tym, to nie fair. Aleksander zachowuje się z tym jak fochnięta nastolatka. 

— Nie można mu odmówić upartości — stwierdziła. — Jeśli powiedział, że nie udzieli wam pomocy przy ataku Eris, to jej nie udzieli. Zgódź się, a polepszysz waszą, właściwie naszą, całego świata sytuację. 

— Teraz polega na mnie cały świat? I co jeszcze? 

Odwróciłam się na dźwięk chrząknięcia. Kilka kroków od nas stała Thalia. 

— Chyba przeszkadzam — powiedziała. 

— Nie, my już skończyłyśmy rozmawiać — oznajmiła Priscilla, wstając z piasku i otrzepując się z gracją. — Przemyśl to, Luna. Przyniesie to same pozytywy. 

Kobieta odeszła w stronę Wielkiego Domu. Jej miejsce zajęła Thalia. Dziewczyna zdecydowanie się od niej różniła. Była bardziej energiczna, mniej elegancka. Również wpatrywała się w horyzont, gdzie ciemny ocean łączył się z gwiazdami. Jej skóra zdawała się lekko błyszczeć w blasku księżyca. 

— Próbowała cię przekonać do zaakceptowania umowy Aleksandra? — odgadła.

Przytaknęłam. 

— Co ty o tym myślisz? 

— Ja? — zdziwiła się. — Pytasz mnie o radę? 

— Wyglądasz na mądrą osobę i jesteś na tym świecie dłużej niż ja. Bardzo mi pomogłaś, zdradzając sposób na pozbycie się klątwy Artemidy. 

— Zadziałało? 

Zacisnęłam wargi. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. 

— Chyba. Być może. 

Uniosła brew, jakby dziwiła ją moja niepewność. 

— Mam coś dla ciebie — oznajmiła i tym razem to ja okazałam zaskoczenie. 

Podała mi trzy rzeczy: termos, pudełko z zapałkami i nóż. Nie byłam pewna, czy się ze mnie nabija, czy to prezent tak na serio. 

— Dziękuję. — Odebrałam od niej przedmioty, nie wiedząc, co z nimi zrobić. 

— Żebyś widziała swoją minę! — Zaśmiała się. — Może nie wygląda to zbyt imponująco, a raczej jakbym chciała wysłać cię w dzicz, ale nie oceniaj książki po okładce. Pamiętasz nasze namioty? Kiedy położysz to pudełko na ziemię i powiesz po grecku "Otwórz się!", pudełko stanie się namiotem. W drugą stronę działa to podobnie, tylko musisz powiedzieć "Zamknij się!". Lecz pamiętaj, by nikogo tak w nim nie zamykać, bo to się źle kończy. 

— Wow, to jest super. Można zaoszczędzić dużo czasu. 

Pokiwała głową. 

— W termosie jest woda księżycowa — kontynuowała. 

— Co to? 

— To magiczny napój, który dodaje nam energii i mocy. Działa mniej więcej jak nektar, tylko nie uzdrawia. Można go jednak stosować z nim zamiennie na lżejsze obrażenia. A to — wzięła w ręce srebrną pochwę — nóż myśliwski. Doskonały do rzucania, nada się również do walki. Wiem, że masz sztylet, ale broni nigdy za dużo. Możesz wsadzić go do butów, zapiąć na biodrze. Może ci się przyda. 

— Dziękuję. Moment... Czy takiego wyposażenia nie dostaje się, kiedy wstępuje się do Łowów? 

— Owszem, ale to prezent ode mnie, Thalii. Uważam, że na to zasłużyłaś, nawet jeśli nie chcesz do nas dołączyć. 

— Artemida nadal nalega? 

— Zrozum ją, wiązała z tobą wielkie nadzieje. 

— Niech wreszcie zejdzie na ziemię. Nie przyłączę się do Łowczyń. Nie mogę. 

Przed oczami pojawił mi się Mark. Gdybym dołączyła do tej grupy, wyrzekłabym się miłości i tego, że go kochałam. Nie byłoby to w porządku ani w stosunku do mnie, ani Marka, ani tym bardziej tych dziewcząt czy Artemidy, które bym najzwyczajniej w świecie okłamała. 

— Jeśli to zrobisz, będziesz miała większe szanse z Solem. Będziesz nieśmiertelna, szybsza, silniejsza. No i jest coś jeszcze. Jeśli dołączysz do nas, umowa z Aleksandrem stanie się nie ważna. 

Spojrzałam na nią zszokowana. 

— Jak to? 

— Nie możesz być jednocześnie Łowczynią i dyplomatką. Nowa Macedonia jest pod dużym wpływem bogów, więc jeśli Artemida cię przyjmie, Aleksander będzie musiał uszanować jej decyzję. 

— Wtedy nie przyśle wojsk do pomocy.

— Można z nim zawrzeć nową umowę, bardziej korzystną. 

Ta propozycja zdawała się kusząca. Stawałam się jeszcze bardziej rozdarta. 

— To niemożliwe... z wielu powodów. Chociażby Nico. Jesteśmy związani przez dar Hadesa na zawsze. 

— Pani Artemida tolerowałaby go. Wie, że nie będzie między wami romantycznej miłości. 

— Ale ja... nie mogę. — Trzymałam się swojego. 

— Póki jesteś dziewicą, możesz wstąpić do Łowów. Ja na początku nie chciałam dołączać, broniłam się od tego rękami i nogami. Nawet nie lubiłam Łowczyń. Ale teraz nie żałuję tego, gdzie jestem. 

Pokręciłam głową. Nie, nie, nie mogłam tego zrobić. Kochałam Marka. Przyłączenie się do Łowczyń byłoby jak zdrada. 

— Zastanów się nad tym, Luna. — Thalia położyła dłoń na moim ramieniu. — Artemida zaczeka. My też na razie zostajemy w obozie. Nie chcemy, abyś poczuła się osaczona. 

Zapadła cisza. Słyszałam tylko szum morza i fale rozbijające się o brzeg. Zimny wiatr wiał nam prosto w twarze. 

— Przeprowadzasz ze mną tę rozmowę tylko dlatego, że Artemida ci kazała czy sama masz takie zdanie? 

Thalia przyglądała mi się przez chwilę. Nie odpowiedziała mi od razu. 

— Masz czas — odrzekła wymijająco, uśmiechając się lekko. — Zastanów się dobrze nad swoją decyzją. Cokolwiek wybierzesz, uszanuję to. Ale tylko ty możesz wiedzieć, co jest dla ciebie najlepsze. 

Te słowa zawisły w powietrzu. Nie wiedziałam, co z nimi zrobić i jak je zinterpretować. 

— Czy masz się gdzie podziać na dzisiejszą noc? — zapytała. 

— Domek Posejdona jest zniszczony, a spanie u Nica byłoby chyba nieodpowiednie. — Westchnęłam. — Będę musiała odnaleźć Bunkier Dziewiąty. 

— Możesz też nocować z nami. Domek Artemidy nie ucierpiał tak mocno. 

— Chyba nie powinnam... — Przygryzłam wargę. 

— Póki jesteś dziewicą, możesz w nim przebywać. Gwarantuje ci, że noc w nim jest o wiele bardziej komfortowa niż w Bunkrze Dziewiątym. 

Niechętnie przystałam na propozycję. Podążyłam za Thalią kierującą się do prostokątnego placu otoczonego przez domki. Po drodze nie spotkałam nikogo, więc uznałam, że musi być już późno. Nóż, pudełko od zapałek i termos schowałam do torebki, bo nie byłam pewna, czy inne Łowczynie zaaprobowałyby taki prezent dla mnie od ich przywódczyni, więc wolałam nie pakować Thalii w kłopoty. 

Domek Artemidy zachwycał mnie od pierwszego dnia, kiedy przyjechałam do Obozu Herosów. Stał na solidnych fundamentach, a jednocześnie wydawał się delikatny jak skrzydła motyla, który tylko na moment tu przycupnął. Ściany przypominały uwite ze srebrnej nici płachty namiotu. Wyglądało to tak, jakby materiał łopotał na wietrze, co na myśl przywodziło mi spokojny ocean. Mury zostały ozdobione płaskorzeźbami pędzących dzikich zwierząt, napiętych łuków, a w wolne przestrzenie powpychano wizerunki księżyca w różnych fazach. 

Od środka domek był jeszcze bardziej interesujący. Na środku znajdywało się palenisko podobne jak w domu z bali Belli. Otaczała go podłoga wyściełana czymś miękkim, co przypominało pikowaną poduszkę. Ściany doskonale imitowały las, nawet widziałam gdzieś lecącą sowę, a Miętuska już chciała wyruszyć na polowanie. Kiedy spojrzałam w górę, zobaczyłam niebo usiane gwiazdami jak twarz Marka piegami. 

Budynek od wewnątrz wydawał się o wiele większy niż od zewnątrz. Dzięki temu dwadzieścia parę Łowczyń leżało rozpartych wygodnie w piżamach na poduszkowej podłodze, zajadając pianki prosto z ogniska. 

— Witaj w domku Artemidy. — Thalia uśmiechnęła się szeroko. — Czuj się jak u siebie. 


Zawsze, kiedy wyobrażałam sobie dziewczyńskie nocowania, miałam przed oczami obraz walki na poduszki, oglądanie romansów i gadanie o przystojnych aktorach. Ale nie z Łowczyniami. 

Po pierwsze, owszem, poduszek było całe multum, ale ze względu na ognisko w samym centrum, bitwa byłaby zbyt niebezpieczna. A co do oglądania romansów... W tym budynku nie było nawet elektryczności. Prysznic musiałam brać przy świetle gwiazd. Po trzecie, kiedy tylko któraś z nich wspomniała o jakimkolwiek facecie (jak chociażby dostawcy pizzy), reszta krzywiła się, jakby kazano im całować żabę. 

Czas mijał tu kompletnie inaczej. Panowała przytulna, miła atmosfera, mimo że miałam wrażenie, że znajduję się w środku lasu. Łowczynie śmiały się, rozmawiały o potworach, które ostatnio pokonały, śpiewały greckie piosenki. Czuły się tak swobodnie w swoim towarzystwie, że mogłam im tylko pozazdrościć. Chciały zagłaskać Miętuskę, co jednak jej nie przeszkadzało. 

Wszystkiemu przyglądałam się z boku. Miałam silne przeczucie, że nie należę do tej grupy. Przebywanie z nimi powodowało, że czułam się winna. Wiedziałam, że gdyby widział to Mark, byłby rozczarowany. 

Byłam dziewicą, ale moje serce już biło dla kogoś. Teraz krwawiło. Czułam, że nie mogłabym zostać Łowczynią, choćby Artemida przyjęłaby mnie z szeroko otwartymi ramionami. Nie byłoby to w porządku. Nikomu nie potrafiłabym spojrzeć już w oczy. 

Nie powiem, że ten wieczór mi się nie podobał. Czułam się w miarę rozluźniona, chociaż moje myśli ciągle uciekały w kierunku Marka, szczególnie kiedy patrzyłam na gwiazdy. Ale chyba wszystko mi go przypominało. 

— No, Łowczynie, pora spać — zadecydowała Thalia z pół godziny po dwudziestej trzeciej. 

— Nie chcesz zaczekać do północy? — zapytała Hope z chytrym uśmiechem. 

Z tą dziewczyną też wiązała się ciekawa historia. Zanim dołączyła do dziewczyn Artemidy, chodziłyśmy przez rok do tej samej szkoły. Miałyśmy osiem lat. Pamiętałam, jak codziennie wybierała sobie nowego chłopaka, którzy ustawiali się po to miano i buziaka w kolejce. Nigdy nie sądziłam, że będzie potrafiła wyrzec się miłości, ale może po prostu już wyczerpała życiowy limit. 

— Nie, wolę być wypoczęta jutro — stwierdziła Thalia, również się uśmiechając. Miałam wrażenie, że w ich słowach znajdywało się drugie dno. — Kładźcie się. 

Każda wzięła sobie poduszkę i ciepły koc. Rozłożyłyśmy się tak, że wszystkie miałyśmy sporo miejsca. Podłoga była miękka, a powietrze przesycone zapachem lasu i nocy. Leżałam wygodnie, a oczy same mi się zamykały. To był długi i bardzo ciężki dzień. Organizm domagał się snu. 

Brakowało mi Marka. Na misji rzadko kiedy mogliśmy zasnąć, a jak już to gdzieś w pociągu albo samolocie. Jednak kiedy zapadałam w sen, wiedziałam, że on jest gdzieś w pobliżu. Teraz znowu chciałam poczuć to miłe uczucie. Wyobrażałam sobie jak leży koło mnie i razem podziwiamy gwiazdy. Użyłby swojej wyobraźni, aby stworzyć nowy gwiazdozbiór. 

Pomimo zmęczenia, nie spałam spokojnie. Na początku nękały mnie wizje wybuchającego szpitala. Później pojawiła się Tori i Fabryka Diskordów. Ale ostatni sen wbrew pozorom był najgorszy. 

Siedziałam z Markiem na kocu na wzgórzu. Za nami było widać Obóz Jupiter. Wpatrywaliśmy się w przepiękny zachód słońca, które zdawało się rozpływać na płynną czerwień, przekształcając się na coraz to jaśniejsze kolory. Na ramiona miałam zarzuconą skórzaną kurtkę Marka. Była na mnie za duża, ale to mi nie przeszkadzało. Trzymaliśmy się za ręce swobodnie, jakbyśmy kompletnie do tego przywykli.

— Zachwycające zachody słońca przygotowują na piękno nocy — stwierdziłam. — Wiele osób się jej boi, ale nie ma czego. To ona przynosi wytchnienie od dziennego upału, promieni słońca. W gruncie rzeczy ludzie ufają jej na tyle, że zasypiają. 

Nie wiedziałam, że potrafię mówić w tak poetycki sposób. Niebo przybrało kolor lawendy. Z daleka widać było nadchodzący głęboki granat. W Obozie Jupiter zaczęły się pojawiać światła. Podczas gdy ja nie spuszczałam wzroku z ostatnich śladów po obecności słońca, Mark zaczął wpatrywać się we mnie. Uśmiechał się. 

— O co chodzi? — spytałam lekko speszona. — Gadam głupoty? 

— Nie. — Zaśmiał się. — To ma sens. — Powinniśmy stworzyć nową filozofię. Co powiesz na Lunarkizm? Czyż to nie chwytliwa nazwa? Profesorzy Luna i Mark dają wykład o zmianie dnia w noc i na odwrót. 

— Czy nie powinniśmy raczej użyć naszych nazwisk? 

— To będziesz mieć łączone czy po prostu "Waterson"? 

— Czy ty mi się oświadczasz? 

Pocałowałam Marka. Odgarnął moje luźne kosmyki za ucho. Przejechał lekko kciukiem po mojej bliźnie. 

— Zdaję sobie sprawę, jakie mam szczęście, że cię poznałem. 

Obudziłam się ze łzami w oczach. Przykryłam dłonią buzię. Miałam nadzieję, że Łowczynie nie usłyszą mojego płaczu zagłuszanego jedynie przez chrapanie Miętuski.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top