Rozdział 7 "Lupa zwraca tęczę"

Mark

Zapadł zmrok, a przez gęstą mgłę nie mogłem nawet dojrzeć najbliższych drzew. Mój niepokój wzrastał z każdą chwilą. W Wilczym Domu panowała cisza, a każdy szmer wydawał się krokami wilczycy.

Miętuska stała obok mnie. Gdy próbowałem zrobić krok za próg, aby lepiej widzieć, szczekała i ciągnęła za nogawkę. Lena ogrzewała się przy ognisku, ponieważ była strasznym zmarzluchem.

Myślałem o swojej rodzinie. Czy chociaż mama się o mnie martwi? Zamartwia się gdzie jestem? Czy znowu o mnie zapomniała, bo pochłonęła ją opieka nad resztą rodziny? Babcia pewnie myśli tylko o tym, czy chodzę z pełnym brzuchem i czy odmówiłem wieczorną modlitwę. Powinienem w ogóle to robić? Przecież moim ojcem jest Apollo, bóg rzymski, więc czy nie powinienem jego czcić? Ale Lupa twierdzi, że wszyscy bogowie istnieją, więc jak jest w końcu? Rozważałem to od kilku dni i do niczego nie doszedłem.

Twarz Leny błyszczała w ruchliwym blasku ognia. Na samą myśl o niej uśmiechałem się. Jeszcze dwa tygodnie temu poszedłem z nią tylko dlatego, aby dostać kontakt do Angeliny. Teraz na nim mi nie zależało. Przez ten krótki czas przebywania w Wilczym Domu poznałem lepiej Lenę, zbliżyliśmy się do siebie. Uwielbiam, kiedy jest blisko mnie. Gdy na mnie patrzy tymi pięknymi, cyjanowymi tęczówkami, rozpływam się. One są takie hipnotyzujące. Lena ma w sobie naturalny urok, uśmiech nie schodzi jej z twarzy, a oczy cały czas są radosne. Chwilami zdawała się przygnębiona, ale to zrozumiałe, kiedy nie pamięta się życia.

Wiedziałem, że coś czułem do Leny, ale jeszcze nie mogłem tego sformułować. W przeszłości miałem dwie dziewczyny: Sarah i Mandy. Sarah chodziła ze mną, gdy mieliśmy po siedem lat i chyba jest moją daleką kuzynką. Za to Mandy była moją pierwszą prawdziwą dziewczyną. Mieszkała w sąsiedztwie, zawsze dobrze nam się gadało, no i emanowała urodą. Miała czarne włosy do pasa, oliwkową cerę, podłużną twarz i wiele osób twierdziło, że jest podobna do Rihanny. Przewyższała mnie o niecałe dwa cale, była bardzo szczupła i zamierzała zostać w przyszłości modelką. I wbrew stereotypom, posiadała wysoki iloraz inteligencji, przez co prześcigała mnie nawet w biologii.

Nasze rozstanie nie było bolesne. Oboje uznaliśmy, że nasze uczucie wygasło. Czasami spotykamy się na ulicy, wdajemy się w rozmowę, czasami nawet się odwiedzamy. Zapewne gdybyśmy chcieli, moglibyśmy zostać bliskimi przyjaciółmi.

Coś jednak nigdy nie dawało mi spokoju. Rafael, gdy zrywał z jakąś dziewczyną , zawsze był z nią pokłócony na zabój. Gdy go o to zapytałem, odpowiedział:

– Jeśli dwoje ludzi po zerwaniu jest skłóconych, oznacza to, że kiedyś się kochali, ale coś się popsuło. Jeśli zachowują przyjacielskie relacje, to oznacza, że kochają się w sobie nadal albo nigdy między nimi nic nie było.

Od tamtej pory zastanawiałem się, czy oby na pewno kochałem Mandy. Może to było tylko zauroczenie?

Odwróciłem się w stronę Leny. Siedziała skulona przy ścianie, cała się trzęsąc. Jest jej aż tak zimno?

– Lena, co się dzieje? – podszedłem do dziewczyny. Nawet Miętuska patrzyła na nią ze zmartwieniem.

– Nie... wiem... ale... boli... – wydusiła.

Zobaczyłem jej bladą twarz, z którą kłóciły się czerwone rumieńce na wysokości kości policzkowych. Oddychała ciężko, a oczy przypominały szklane kulki. Zacząłem panikować. Jak jej pomóc? Czy moje uzdrowicielskie moce jakoś pomogą?

Miętuska przyciągnęła z drugiego końca atrium koc, którym przykryłem Lenę. Szczeniak ma więcej rozsądku niż ja.

– Mogę ci jakoś pomóc? – spytałem niepewnie.

– Wątpię... – pokręciła lekko głową, krzywiąc się z ból.

Złapałem ją za dłoń. Kreśliłem kciukiem łuk na jej ręce. Minimalnie się rozluźniła.

Minuty mijały. Próbowałem nawiązać z Leną jakąś rozmowę, zgodnie z zasadami pierwszej pomocy "Nie pozwól poszkodowanemu stracić przytomności". Ale dziewczyna odpowiadała lakonicznie albo wcale. Po jakiś dwudziestu minutach zauważyłem, że oddycha spokojniej. Po kolejnym kwadransie rozluźniła się i zmęczona oparła głowę o ścianę. Okryła się szczelniej kocem.

– Co to było? – zapytałem.

– Nie wiem. – odpowiedziała. – Widziałam siebie.

– Jak "siebie"?

– Widziałam czternaście wersji siebie, każda była mniej więcej o rok starsza od poprzedniej. Najpierw miała roczek, później dwa lata i tak dalej. Do dziesiątego roku życia zawsze miałam na sobie tiulową sukienką, jak jakaś księżniczka. Ostatnie Leny były w jeansach i koszulkach.

– Czy widziałaś coś oprócz tego?  – spytałem. – Może przypomina ci się przeszłość?

Pokręciła głową, ziewając.

– Może się połóż? – zaproponowałem.

– W sypialni? Będę się bała.

– Możesz spać w atrium, przynajmniej dopóki Lupa nie wróci.

– Nie chcę zostawiać cię samego.

– Jest jeszcze Miętuska. – wskazałem szczeniaka.

Lena położyła się na skórach i przykryła kocem. Usiadłem obok niej i głaskałem jej głowę. Po chwili widziałem, jak jej pierś równo unosi się i opada.

Wyglądała tak niewinnie i słodko. Na jej twarz wrócił już normalny kolor, mimo że nadal była dosyć ciepła, jakby miała gorączkę. Luźne kosmyki zawijały się w haczyki. Jedyne czego żałowałem to to, że spała z zamkniętymi oczami i nie mogłem gapić się na jej cyjanowe tęczówki.

Cały czas czuwałem, aż wreszcie, kilka godzin po północy, usłyszałem odgłosy dochodzące z lasu. Był to trzask łamanych gałęzi oraz dźwięk brodzenia w śniegu. Wreszcie wśród drzew zaczęły ukazywać się zwierzęce postacie, między którymi w końcu rozpoznałem Lupę, widoczną ze sporej odległości ze względu na rdzawe futro.

– Lupa, co się stało? – spytałem. – Złapaliście Diskorda?

– A wy czemu nie w pokojach? – burknęła ostro. – O świcie zaczynacie trening. Partaczyć się z takimi półbogami... Umiesz pisać?

– Tak, ale dosyć nieczytelnie.

– Nieczytelnie! Czegoż to ludzie teraz nie wymyślą! Posprzątajcie tu i wynoście się do sypialni. Przez to światło jesteście widoczni z drugiego końca Kalifornii!

– Lupo, dlaczego tak się do mnie zwracasz? – zdziwiłem się, bo wcześniej wilczyca była milsza.

– Czemu? – Lupa zbliżyła się do mnie, a w świetle ujrzałem jej ostre kły.  Przez to, że zwabiacie Diskordy i inne świństwa, straciłam dzisiaj pół watahy! Nie chcę nawet na was patrzeć! Nauczę was podstawowych rzeczy i później "Vale"! Jeśli dzisiaj się nie postaracie, odprawie was jeszcze tego samego dnia! – warknęła.

Kichnąłem, bo zacząłem się stresować. Ja przecież nic nie umiałem! Łucznictwo nie szło mi doskonale, chociaż Lena twierdzi, że to kwestia treningu. Szermierka w moim wykonaniu też nie była zbyt dobra, ale radziłem sobie lepiej niż córka Neptuna. Jedyne co szło mi w miarę dobrze, to używanie mocy. Potrafiłem w pewnym stopniu manipulować światłem, miałem dobrego cela i umiałem uzdrawiać. Wtedy wpadłem na pomysł.

– A nie mógłbym uzdrowić twoich wilków, Lupo? – zaproponowałem.

– Nigdy na to nie pozwolę. – odwróciła pysk w moją stronę, a w jej czarnych oczach widać było gniew. – Jeszcze przez to kichanie sprowadzisz na nie jakąś chorobę.

– Przez kichanie? Bzdura! Może tak roznoszą się zarazki...

– Posłuchaj, irrumator praetor – w ten sposób poznałem bardzo brzydkie słowo po łacinie. – twój ojciec jest bogiem zarazy i sprowadził raz ją podczas wojny trojańskiej, a ty, jako niedoświadczony stulte, zrobisz coś przypadkowo i moja wataha będzie cierpieć! Ją możesz sobie uzdrawiać, bo na niej mi nie zależy...

Wyszła z atrium, mrucząc pod nosem obelgi w moją stronę. Tymczasem Lena się obudziła i rozglądała się dookoła.

Lupa już wróciła? – zadała pytanie.

– Taa. Kazała przenieść się nam do sypialni. Lepiej się czujesz?

Pokiwała twierdząco głową.

– Co się stało? Wyglądasz na zdenerwowanego. – stwierdziła.

– Nic takiego... – podrapałem się za uchem.

– Nie umiesz kłamać. – oznajmiła, przytulając mnie. Odwzajemniłem jej uścisk, całując ją w czoło. Miała taki ładny, owocowo-cytrusowy zapach. Była to mieszanka truskawek, malin i jabłek, a do tego aromat cytryn. Łatwo było przy nim odlecieć.


Następnego dnia po południu, Lupa doskonaliła i tak już idealną technikę Leny w łucznictwie. Mnie w tym czasie doglądał inny wilk. Ćwiczyliśmy na perystylu, wewnętrznym placu, ponieważ wilczyca nie pozwalała nam na wyjść z Wilczego Domu. Męczyłem się z łukiem, nie mogąc odpowiednio naciągnąć cięciwy i później utrzymać łęczyska nieruchomo. Ćwiczyłem nad siłą rąk. Lena też miała słabe ręce, ale jej jakoś to wychodziło! Może to przez ten specjalny łuk, który pojawia się, kiedy tylko zapragnie. Przyglądałem się mu, ale nie widziałem w nim nic szczególnego, jedynie luźno zawiązaną cięciwę. Wilczyca kazała od razu to zmienić, argumentując:

– Jeśli lepiej to naciągniesz, strzała poleci dalej... Tak, będziesz musiała się bardziej namęczyć, ale będziesz mogła trafić do celów oddalonych o nawet trzysta metrów!

Gdy ja nadal ćwiczyłem, boleśnie raniąc sobie palce, wilk krążył wokół mnie. Nie potrafiłem się z nim porozumieć, bo dukał tylko coś po łacinie, ale dał mi znak, abym podążył za nim. Zaprowadził mnie na tyły Wilczego Domu, gdzie znajdowało się coś w rodzaju płytkiej piwniczki. Pomieszczenie było zawalone różnego rodzaju bronią: mieczami, sztyletami, łukami i strzałami, a nawet bronią palną! Jednak wilk z tej kupki wyciągnął coś, czego wcześniej nie zauważyłem. Była to drewniana kusza. Nosiła ślady użytkowania, ale cięciwa była w doskonałym stanie. Wziąłem kołczan mniejszych strzał, specjalnie przeznaczonych do tej broni.

Kiedy wróciłem na perystyl, nałożyłem jeden z pocisków o metalowym grocie i naciągnąłem na cięciwę, co nie było aż tak ciężkie jak w łuku. Gdy się "zakotwiczyła", wycelowałem w tarcze, przyczepioną do jednego z filarów. Czułem się, jakbym miał w oczach laser, celując prosto w środek. Nacisnąłem na spust, a strzała ze świstem pomknęła ku celowi.

– Trafiłem! – wykrzyknąłem szczęśliwy. – W sam środek!

Nie mogłem w to uwierzyć. Miałem ochotę skakać, bo takiego sukcesu się nie spodziewałem. Kusza to idealna broń dla mnie.

– Gratuluję! – Lena rzuciła mi się na ramiona. – Jestem z ciebie dumna. – szepnęła mi do ucha.

To była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Jednak została szybko przerwana.

– Rzygam tęczą. – powiedziała Lupa, wszystko psując.

Kiedy wróciliśmy do ćwiczeń, nie mogłem przestać się uśmiechać. Wilk patrzył na mnie spode łba, ale co mogłem na to poradzić. Otrzymać taką pochwałę od Leny...


Po obiedzie, który zajadaliśmy z wilczym apetytem, Lupa przyniosła w pysku metalowe pudełko, w którym gruchotały kredki albo coś podobnego. Rzuciła to Lenie na kolana.

– Nie odbędziecie pełnego szkolenia, bo już mam was po dziurki w nosie. Machniesz pismo dla Rzymian. Masz pisać dokładnie to, co ja powiem, jasne?

Treść listu:

"Drodzy Rzymianie!

Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Diskordy zaatakowały. Jeden z herosów i parę wilków zostało rannych. Potrzebujemy pomocy. Proszę, wyślijcie paru żołnierzy, szczególnie jeśli mam trenować TAKICH półbogów

Pośpieszcie się

Słowa wilczycy Lupy, pisane przez Lenę Johnson, córkę Neptuna."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top