Rozdział 55 "Ostatnia wizja"

Mark

Siedzieliśmy dopiero z piętnaście minut w tym pustym pokoju, a mnie już strasznie doskwierało ADHD. Nie potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu i gapić się w ścianę lub podłogę jak to robili Frank i Luna.  

Przechadzałem się po pomieszczeniu z kulą światła na dłoni. Sprawdziłem już każdy kąt. Poodsuwałem ciężkie, zakurzone kotary z okien, ale niewiele to pomogło wszechobecnej ciemności. Świeca wyjątkowo szybko się topiła, więc wątpiłem, czy chociażby dotrzyma do północy. 

— Kiedy była premiera "Titanica"? — zapytała ni z gruszki, ni z pietruszki Luna. 

— Chyba w dziewięćdziesiątym siódmym — odpowiedział Frank niepewnie.

— Ale kiedy dokładnie? 

— Nie wiem. Jakoś chyba pod koniec roku. 

— Byłeś na tym filmie? — zadałem mu pytanie, które, jak później sobie uświadomiłem, było strasznie głupie. 

— Mark, miałem wtedy trzy lata. Obawiam się, że nawet jeśli chciałbym na to iść, nie wpuściliby mnie. 

— Mógł to być grudzień? — drążyła dalej Luna. 

— Nie mam pojęcia. A o co ci chodzi, tak bez obijania w bawełnę? 

Luna usiadła po turecku. Palcami bębniła o podłogę, wystukując jakiś rytm.

— Bo tak myślałam... Mama powiedziała w pociągu, że chciała, aby jej romans był tak romantyczny jak Rose i Jacka, a później wspomniała o górze lodowej. Na pewno chodziło jej o "Titanica". A co jeśli to były jej myśli przy spotkaniu Posejdona? 

— Nie rozumiem. — Pokręciłem głową, siadając obok niej. 

— Mama była świeżo po "Titanicu". — Słowo "mama" w jej ustach dziwnie zabrzmiało. — Spotyka kolesia, który jest bogiem. Uwodzi go i myśli sobie "Och, żeby ten romans był tak cudowny jak Rose i Jacka". Gdybyśmy dokładnie wiedzieli, kiedy była premiera...

— A po co? 

— Kiedyś spytałam jej, gdzie poznała ojca. Wtedy była jeszcze głupia (o może udawała?), więc jej odpowiedź była dosyć... specyficzna. Powiedziała, że na premierze dobrze się nie bawiła, lecz film był fajny, ale popsuł go efekt końcowy. Wtedy kompletnie nie zrozumiałam, o co jej chodzi, ale teraz...

— Efekt końcowy to ty? — domyśliłem się. 

— Raczej wiesz, skąd się biorą dzieci. 

— Czy twoja mama zostałaby zaproszona na premierę? — spytał Frank. 

— Była jedną z lepiej znanych ówcześnie modelek, więc myślę, że tak. Może nie na tę największą w Hollywood, ale gdzieś na pewno. 

— Może będzie wspomniane coś o tym w jej pamiętniku — zaproponował. 

— Przeglądałam cały i pierwsze wzmianki o Posejdonie są dopiero po moim "urodzeniu". 

— Ale coś może napisała o "Titanicu". Na przykład, gdzie była na premierze. Wtedy wiedzielibyśmy o co chodzi w przepowiedni – "...a wszystko znajdziesz tam, gdzie początek dróg był". 

Luna wyjęła z torebki puchaty zeszyt, który równie dobrze nadałby się na poduszkę, gdyby nie gryzący w oczy kolor wściekłego różu. 

— Ale ty musisz czytać, Frank. — Podała mu notes. — Moje okulary są nadal w Gillam. 

Przybliżyłem kulę światła do pamiętnika. Chłopak wertował go, zwalniając dopiero w drugiej połowie dziewięćdziesiątego siódmego roku. Przebiegał linijki tekstu wzrokiem, to znów przerzucał kilka stron. Nawet z dysleksją zauważyłem, że mama Luny popełniała takie banalne błędy jak "gura" czy "rzycie". Moim zdaniem było to już niedouczenie. 

— Chyba coś mam — stwierdził, zatrzymując się na dziewiętnastym grudnia. 

— Czytaj. 

— Jesteś pewna?

Luna z małym wahaniem w końcu odpowiedziała:

— Tak. 

— Najpierw coś jest napisane o sukience, a tu rozwodzi się nad fatalną fryzurą swojej fryzjerki, ale w końcu dochodzi do tematu premiery. "Dzisiaj byłam na filmie "Titanic". Było to o takich ludziach na statku, ale nie pamiętam jak się on nazywał, zresztą to chyba nie ważne. Podobał mi się romans Rose i Jacka. Tak naprawdę Leonardo jest o wiele przystojniejszy w rzeczywistości. Kiedyś nawet sądziłam, że jest Apollem! Pokazał, co potrafi, kiedy..." Nie będę tego czytał! — wykrzyknął, zakrywając przede mną stronę, zanim zdążyłem zobaczyć, co na niej jest. — Pomińmy ten fragment. — Przewrócił kartkę. — "...Rose i Jack i tak mieli lepiej. Ich romans był taki cudowny! Widać, że mama maczała w tym palce. Ale to, że ten statek Jak-mu-tam uderzył w górę lodową, to moim zdaniem zbyt duża fikcja. Reżysera poniosła wyobraźnia. Ten kapitan musiał być ślepy jak bażant!" Bażant? — zdziwił się. — Czy nie mówi się "być ślepym jak kret"?

— Mama często przekręcała różne powiedzonka. Jak "owijać w len" czy "mieć japonki na oczach". Czytaj dalej. 

— "Po premierze musieliśmy przejechać całe miasto, aby dostać się na te peryferia. A jaka ta Otafa zatłoczona!"

— Czy nie chodziło jej o Ottawę? — zapytałem. 

— Pewnie tak. Dalej napisała coś o tym, że to miasto wygląda jak duża wieś, później rozwodzi się nad swoją karierą i butami... Och, tu się zaczyna jakaś drama. "Ta obrzydliwa, stara kura znowu popsuła mi krew". — Zmarszczył czoło. 

— Chodzi o starą kwokę, która napsuła jej krwi — przetłumaczyła Luna. 

— Masz dyplom z corneliańskiego? — zażartowałem. 

Nie uśmiechnęła się. 

— "Powiedziała, że jestem głupią krową i mam jej przestać przeszkadzać w robieniu kariery. Na to jej odpowiedziałam, że zawsze będę rzucać jej łodygi pod nogi. A ta wsza się na mnie rzuciła, to ja kwadratnęłam ją kieliszkiem". Co oznacza "kwadratnęłam"?

Nawet Luna miała z tym słowem problem. 

— Może chodzi o "rąbnęłam"? 

— To naprawdę brzmi jak inny język — stwierdziłem. 

— "Wylądowałyśmy w pobliskim, starym hôpital. Od odpadającego tynku ubrudziłam sobie moją kreację od Diora za... bla, bla, bla... — Frank przeskoczył parę linijek. — "Razem z tą kuropatwą zostałam położona na sali, gdzie leżał taki mężczyzna. Był całkiem przystojny, ale nie mył się do Apolla czy Leonarda."

— Ma na myśli "nie umywał".

— "Ale to, co najważniejsze to to, że czułam od niego moc. To chyba był Zeus! Po krótkiej rozmowie i sztuczce Andersonów..."

— Nie napisała dokładnie o co chodzi? — zadałem pytanie z nadzieję. 

Frank pokręcił głową. 

— "...poszliśmy do schowka na miotły i..." Nie każcie mi kończyć. 

Spojrzałem na Lunę. Mimo że jej twarz wydawała się wypruta z emocji jak w Gillam, wiedziałem, że prawda była inna. W jej oczach panował tajfun. Dziwiłem się, jak potrafi tak dobrze zapanować nad uczuciami. 

Guz na jej czole, może dzięki lodowi Aidy, nieco zmalał, ale ślad na policzku dopiero się pojawiał. Zmieniając pozycję siedzenia, skrzywiła się z bólu. Cały czas miałem przed oczami scenę, kiedy wychylała się przez dziurę w wagonie. Byłem niemal pewien, że skoczy. Gdy odciągnąłem ją stamtąd, chwilę zajęło mi zrozumienie, że jest już u mnie, bezpieczna. Założyłbym się o wiele, że wtedy moje serce biło o wiele szybciej niż Luny. 

Nie wyobrażałem sobie jej straty. Gdyby ktoś mi powiedział po pierwszym naszym spotkaniu w szkole, że ta niska, drobna dziewczyna będzie tyle dla mnie znaczyć, wyśmiałbym go i zaczął omijać szerokim łukiem. To nie było zwykłe zauroczenie. Najgorszy był ból, kiedy uświadamiałem sobie, że ona nie odwzajemnia mojego uczucia. Nie myślała o przyszłości tak jak ja. Mieliśmy tylko po piętnaście lat, ale... To głupie. 

— Czyli w przepowiedni chodziło prawdopodobnie o Ottawę. — Luna kręciła włosy na palcu. 

— Albo o te peryferia. Albo o szpital — stwierdził Frank. — O jakie peryferia mogło jej chodzić? — zwrócił się do mnie. 

— Nie wiem.

— Przecież ty mieszkałeś w Ottawie. 

— Kiedy byłem mały. Poza tym, mniejsze miasteczka wokół Ottawy też przez niektórych są zaliczane do terenu miasta. 

— A co ze szpitalem? — zapytała. 

— W Ottawie jest ich dużo. I jeśli te ponad dziesięć lat temu był stary, to do tej pory mogli go wyremontować. 

Nagle pociemniało mi przed oczami jeszcze bardziej, a ja zapadłem w już drugą dzisiaj wizję. 

Byłem w jakimś szpitalu (o wilku mowa), prawdopodobnie na oddziale dziecięcym, bo niektóre ściany zdobiły malowidła postaci z bajek. Tynk jednak odlatywał od ścian, nadając tym niewinnym obrazkom dosyć mrocznego wyglądu. Pod sufitem były podłączone lampy jarzeniowe, które jednak nie dawały dużo oświetlenia ciemnemu korytarzowi. Niby przez małe okna wpadało jasne światło, ale niewiele pomagało. 

Szedłem za trzaskającą obcasami kobietą. Była to Aida. Wyglądała na o wiele młodszą niż teraz, chociaż jej strój wskazywał na sam początek dwudziestego pierwszego wieku (babcie Celeste miała podobną, obrzydliwą sukienkę). Szybkim krokiem przemierzała ciemny, pusty korytarza, a jej szary kok równo podskakiwał. Czarna torba bujała się przy jej boku. Może mi się wydawało, ale chyba była wypchana czymś prostokątnym, jakby pudełkiem...

Aida minęła pokój pielęgniarek, którym skinęła głową i w końcu skręciła w boczną alejkę, wchodząc do bardzo skromnego pokoju. Był urządzony podobnie jak dom kobiety – najbardziej minimalistycznie jak się tylko da. Znajdowały się w nim dwa łóżka szpitalne, jedno zajmowane przez niemal całą owiniętą bandażami dziewczynkę, przez co wyglądała jak mumia oraz prawie dorosłego chłopaka z poharataną twarzą i najróżniejszymi rurkami podpiętymi do jakiejś maszyny (Ja może specem nie jestem, ale czy w takim stanie nie powinien leżeć na jakimś OIOM-ie albo coś? Apollo, co o tym myślisz?). Jedynymi dekoracjami były brudne zasłonki, stojaki z kroplówkami oraz biała skrzynka, prawdopodobnie na wąż strażacki. 

Aida usiadła obok chłopaka. Z czułością odgarnęła mu z twarzy ciemne włosy, co ukazało jeszcze więcej ran, jakby wpadł pod kosiarkę. Lecz dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że skądś kojarzyłem tego człowieka. Był to Carol, tylko starszy o jakieś piętnaście lat. Nie mogłem uwierzyć, że ten dorosły w śpiączce to ten sam uśmiechnięty, rozkoszny maluch, który bał się swojego nowego domku. 

Przyjrzałem się Aidzie. W jej oczach były łzy. Spoglądała z rozczuleniem na syna. Ale nie było to rozczulenie w stylu "Och, mój Carol już się goli", a raczej "On jest za młody, żeby umierać". 

Do pomieszczenia weszła wysoka kobieta, jakby żywcem wyciągnięta z argentyńskiej telenoweli. Lekko kręcone, ciemne włosy miała spięte w kucyk, a jej rozłożysta, falbaniasta spódnica przypominała mi cygańskie ubrania, a ten efekt pogłębiało wiele sznurów korali na jej szyi. Mimo że sama w sobie była ładna, ubraniami odciągała uwagę od twarzy i przerażających oczu, które w jednej chwili mogłyby być ciepłe i dobrotliwe, a za moment srogie i ciskające pioruny. 

Pani Telenowela Łamane Przez Wróżka Z Targu skinęła głową do Aidy w geście powitania, a następnie usiadła koło dziewczynki, która prawdopodobnie spała, ale nie dało się tego jednoznacznie stwierdzić, bo jej głowa była owinięta bandażem, a do policzka przylepiono wielki opatrunek. 

— Czy był już dzisiaj lekarz? — spytała Pani Telenowela z hiszpańskim akcentem. 

— Nie wiem, też dopiero przyszłam — odpowiedziała Aida ze zdławionym głosem. 

Aida wpatrywała się nieruchomo w syna, podczas gdy Pani Telenowela wodziła wzrokiem po pokoju. Miała minę, jakby chciała zadać pytanie, ale nie była do końca pewna tej decyzji. 

— Proszę mi wybaczyć ciekawość — w końcu się odważyła — ale co się stało pani synowi?

Aida wyglądała, jakby nie miała najmniejszej ochoty odpowiadać na pytanie. Jednak chyba wygrała jej kanadyjska życzliwość, z którą, według stereotypów, każdy w tym kraju się rodzi (bujdy na resorach). 

— Jechał na motorze, kiedy zza zakrętu wyskoczyła rozpędzona osobówka. To cud, że w ogóle przeżył. A jej? — Wskazała dziewczynkę głową, ale nie wydawała się szczególnie przejęta jej losem. 

Pani Telenowela już otworzyła buzię, ale przerwało jej wejście faceta w kitlu. 

Lekarz wyglądał jak najbardziej znudzony człowiek na świecie. Przy nim leniwce to wulkany energii. Jego powieki były ledwo uniesione, co wyglądało na przysypianie. Był zgarbiony, jakby nie miał siły się nawet opierać grawitacji. Sunął powoli po podłodze, a jego buty wydawały okropne piski. Po wejściu, w żółwim tempie odwrócił głowę w stronę Pani Telenoweli. Jej żywiołowość uzupełniała się z jego powolnością. 

— Niech zgadnę — tak, nawet mówił bez życia — pani też nie jest jej prawnym opiekunem? — Jego wypowiedź zdawała się ciągnąć w nieskończoność. 

— Niestety nie. — Uśmiechnęło się uroczo, jakby to miało podziałać na tego starego grzyba. 

— Czy jej matka w ogóle się pojawi? 

Pani Telenowela zacisnęła usta. Aida przyglądała się sytuacji z rosnącym zaciekawieniem. 

— Postaram się o to — obiecała. 

Lekarz westchnął i doczłapał się do łóżka Carola. Chłopaka, pomimo stanu, w jakim się znajdował, wypełniało o wiele więcej życia. 

— Co z moim synem? — spytała Aida. 

Niecierpliwość nie była dobra w zestawieniu z tym demonem prędkości. 

— Woli pani całą prawdę czy delikatnie? 

Aida zbladła, a jej twarz przybrała koloru białej skrzynki. Kiedy odpowiadała, jej głos drżał. 

— Chcę usłyszeć prawdę. 

— Pani syn ma poważny uraz głowy. Teoretycznie dałoby się go zoperować, ale w tym szpitalu nie ma odpowiednich narzędzi do tego. 

— To przenieście go do innego szpitala! — wykrzyknęła, łapiąc syna za rękę. 

— Nie zdążylibyśmy. Już właściwie można orzec śmierć mózgową. 

— Ale jego serce wciąż bije.

— Tylko dzięki tej maszynie. 

Aida przenosiła spojrzenie z syna na doktora. Niemal widziałem, jak jej serce pęka. Jej usta poruszały się bezgłośnie, a z ruchu jej warg odczytałem jedno słowo: Eris. 

— To co pan robi jest amoralne! — wykrzyknęła, aż Pani Telenowela podskoczyła. — Powinien pan walczyć o mojego syna do ostatniej chwili.  

— To jest ostatnia chwila. 

Złość kobiety przemieniła się w rozpacz. 

— Błagam, proszę ratować Carola. — Spojrzała na mężczyznę żałośnie, jakby chciała go wziąć na litość. — Musi istnieć jakiś sposób. 

— Przykro mi. — Jego ton nie wskazywał na to, by mówił to ze współczuciem, a raczej jako oficjalną formułkę. 

Kiedy lekarz wychodził, Aida odprowadziła go wzrokiem, jakby do ostatniej chwili łudziła się, że ten zmieni zdanie. Gdy drzwi się za nim zatrzasnęły, wymruczała coś pod nosem i nie brzmiało to bynajmniej jak błogosławieństwo. 

Aida już nie wyglądała jak ta nastolatka z lat czterdziestych, pracująca w fabryce. Dziwnie się czułem, znając całe jej życie, wiedząc, co spowodowało w niej takie zmiany. Widziałem, jak zmienia się z osieroconej dziewczyny w kobietę w podeszłym wieku, która została okrutnie potraktowana przez los. 

Pani Telenowela znowu miała minę, jakby wahała się, czy o coś zapytać.

— Współczuję pani — powiedziała. Zaczęła bawić się swoimi wielkimi kolczykami. — Przynieść pani kawy? 

To pytanie wydawało się tak przyziemne w obliczu sytuacji. Aida, jakby nie do końca kontaktując, przytaknęła, a Pani Telenowela z pośpiechem wyszła z sali chorych. 

Niektóre śmierci wyglądają tak, że nieboszczyk wygląda, jakby spał, ale nie można było tego powiedzieć o Carolu. Miał całą twarz w pozszywanych, notabene niezbyt dobrze, ranach. Był otoczony masą plastikowych rurek, przez co wyglądał jak cyborg, który jeszcze nie został ukończony. Jego skóra była blada i ziemista. Przypominał cień człowieka. Albo Nica di Angelo. 

Aida wyjęła z torebki małą, czarną szkatułkę, dosyć dobrze mi znaną. Nawet przez jej drewniane ścianki czułem potęgę Elementu. Kobieta przez dłuższą chwilę zaciskała palce na pudełku, jakby zbierała siły, aby go otworzyć. W końcu się odważyła. Wstała z łóżka Carola i pocałowała go w czoło. 

Z torebki wyjęła mały nożyk. Podeszła do białej skrzynki i podważyła jej wieko z jego pomocą. Klapka łatwo ustąpiła, ukazując stary, szary wąż strażacki, tak jak się domyślałem. Odsunęła go lekko, wciskając za niego ostatni Element. Była to głowa wilka, który przypominał mi Lupę. Miał wyprostowane uszy, a jego oczy wyglądały jak żywe. Aida pocierała wisiorek, jakby starając się z nim pożegnać. 

— Wygrałaś — powiedziała cicho, a jej zwykle silny głos zamieniał się w kruchy jak u wątłej staruszki. — Zadowolona jesteś? Wszystkich mi odebrałaś. Męża. Córki. Syna. — Spoglądała w sufit, próbując powstrzymać łzy. — Oddam ci ten Element, ale on i ostatni schowam tak, że nigdy go nie znajdziesz. Póki żyję, nie wpadną one w twoje łapy. Zniszczyłaś moje życie i nie pozwolę ci zmarnować innych istnień. 

Aida wyżłobiła na wewnętrznej stronie drzwiczek skrzynki symbol Eris, po czym rozcięła palec i przejechała nim po znaku. Kiedy zajaśniał, oblał jej zmęczoną twarz czerwoną poświatą. 

— Nawet jak będziesz na kolanach kajać, bym zdradziła ci miejsce ukrycia Elementów, nigdy ci nie powiem. Nie mam już nic do stracenia. Niczym nie możesz mnie już szantażować. 

Odłożyła nóż na stolik i usiadła na łóżku Carola. Jedna z łez spłynęła po jej policzku, pozostawiając mokry ślad. Aida złożyła ręce jak do modlitwy i pochyliła głowę. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top