Rozdział 54 "Poplątane historie"
Frank
Weszliśmy do budynku ostrożnie. Aida może nie wyglądała na osobę, z której pokonaniem mielibyśmy kłopot, ale mogła trzymać nawet karabin w lasce. Żyłem w tym dziwacznym świecie zbyt długo, aby czegoś takiego nie podejrzewać. Miętuska została na zewnątrz, aby ostrzec nas w porę przed ewentualnym zbliżającym się niebezpieczeństwem.
— Tu powieście kurtki. — Aida wskazała stary stojący wieszak.
W holu było ciemno, a mrok słabo rozpraszało światło jedynie jednej świecy. Z tego pomieszczenia zostaliśmy przez Aidę wprowadzeni do salonu, który nawet nie był ascetycznie urządzony, a wręcz pusty. Na środku znajdowała się stara kanapa jak z epoki wiktoriańskiej, równie zniszczony fotel, mały stolik, a do ściany przyczepiono parę półek z książkami. I to tyle. Problemem nie był brak miejsca, bo pokój naprawdę miał swoje rozmiary jak komnata w jakimś pałacyku.
Byłem w szoku, że Aida nadal żyje. Urodziła się w latach trzydziestych, więc musiała mieć już jakieś osiemdziesiąt lat. Co prawda niektórzy żyją jeszcze dłużej, ale patrząc na to, ile kobieta w życiu przeszła, to i tak bardzo dobry wynik.
— Usiądźcie. — Wskazała nam kanapę. — Przyniosę coś do picia. I może jakiś okład.
Niepewnie zajęliśmy miejsca. Trochę mnie niepokoiło, że przez wszechobecną ciemność coś lub ktoś mógł z powodzeniem schować się pod ścianą, a my byśmy tego nawet nie zauważyli. Jednak Mark szybko rozwiał te wątpliwości, tworząc na swojej dłoni kulę światła. Dopiero w tej chwili dojrzałem dokładnie ich rany po walce z matką Luny. Nigdy nie przypuszczałem, że Cornelia Jackson będzie w stanie tak załatwić dwójkę uzbrojonych herosów.
Dzięki mocy Apolla rany na twarzy Marka były już prawie niewidoczne, jednak z rozciętej wargi Luny ciągle powoli sączyła się krew. Chłopak przyłożył dłoń do jej ust, dzięki czemu krwawienie ustało. Jedyny pozytyw z ostatnich dwóch wypadków to pojednanie tej dwójki.
Aida wróciła do salonu, niosąc na tacy kubki, imbryk i talerz z ciasteczkami. To tak nie pasowało do obecnej sytuacji. Lunie podała woreczek z lodem. Wyszła jeszcze na chwilę po świecę, którą następnie postawiła na stoliku.
— Mamy tyle pytań — oznajmiłem, chcąc zacząć jakoś rozmowę.
Aida rzuciła mi spojrzenie kątem oka, nalewając jednocześnie herbatę.
— Miło, że nie zaczynacie od wyciągnięcia ode mnie Elementu.
— Ale i tak po to tu przyszliśmy — stwierdził Mark.
Został obdarzony karcącym spojrzeniem przez Lunę i mnie.
— Skąd pani dostała Elementy? — zapytałem.
— Znacie ich historię, prawda? — Skinęliśmy głowami. — Fidiasz postanowił oddać je swojej córce, bo kobietom łatwiej było coś przemycić.
— I tak przez pokolenia trafiły do pani? — Trudno było w to uwierzyć.
— Tak. Mama przekazała mi je, kiedy miałam jedenaście lat, tuż przed wyjazdem na wojnę. — Spuściła wzrok, jakby mając przed oczami stare wspomnienia. — Mówiła mi, że obu stronom zależy na Elementach, a my musimy je ukrywać. Miałam nie mieszać się w wojnę, z nikim się nie bratać. Pozostać obojętna. Neutralna.
— Jak Szwajcaria — stwierdził Mark. — Ale coś pani chyba nie wyszło.
Mina Aidy mówiła, że chłopak nie należał do jej ulubieńców.
— Pewnego dnia zaczepiła mnie dziwna kobieta — zaczęła mówić, myślami będąc gdzieś daleko. — Wiedziała, że jestem w posiadaniu Elementów. Powiedziała, że słono za nie zapłaci.
— Przystałaś na to?
— Nie do końca. Byłam sierotą, nie miałam za co żyć. Jej jednak się nie śpieszyło. Dała mi czas na zastanowienie się. Była cierpliwa. Wyjaśniłam jej, że moim zadaniem jest strzec Elementów, więc nie mogę jej ich od tak — pstryknęła palcami — oddać. Nie miała z tym problemu. Oznajmiła, że na razie półbogowie jej nie zagrażają, więc , jakby miało to pomóc mojej moralności, pozwoliła mi je sprzedawać pojedynczo. Udało mi się też wynegocjować, że nie będę przekazywać ich bezpośrednio w jej ręce, tylko miałam je gdzieś ukrywać dla niej. Nie miałam ochoty więcej się z nią spotykać. Była naprawdę przerażająca. — Przeszedł ją dreszcz.
— Pierwszy ukryłaś w fabryce w Vancouver — rzekł Mark.
— Zgadza się. Liczyłam, że pieniądze ze sprzedaży wystarczą mi na ustatkowanie się i resztę Elementów będę mogła przekazać kolejnym pokoleniom. Dostałam całkiem sporą sumkę, więc postanowiłam przeprowadzić się do Lethbridge. Zbyt szastałam pieniędzmi, które zamiast na naukę, przeznaczyłam na zachcianki. Przez to wkrótce musiałam zatrudnić się w kopalni.
— Którą kupił pan Aquilo.
— Tak. Po jakimś czasie zauważył jednak, że cena węgla spada, przez co jego wydobycie w tak małej kopalni kompletnie mu się nie opłaca, dlatego ją zamknął. W związku z tym nie miał wyboru, musiał zwolnić wszystkich. Ta kobieta, czyli Eris (jak się później dowiedziałam), znowu się do mnie zgłosiła, jakby wiedziała, że jestem w kłopotach. Dręczyły mnie okropne wyrzuty sumienia, ale musiałam oddać kolejny Element. Ukryłam go u pana Aquilo, ponieważ uznałam, że u człowieka będzie najbezpieczniejszy.
— Wiedziałaś, że to bóg? — spytałem.
— Wtedy nie. — Przerwała na chwilę, jakby zbierając siły na kolejny rozdział swojego życia. — Nigdy nie byłam przedsiębiorcza, jednak tym razem bardziej dbałam o te pieniądze. Znowu przeprowadziłam się na wschód, do Reginy. Tam poznałam Richarda. Sądził, że nie mam posagu, a ja nie wyprowadzałam go z błędu. Pomimo tego chciał za mnie wyjść, a ja nie mogłam mu odmówić.
— Dlaczego? — zdziwiła się Luna.
— Teraz czasy są inne, Lunito, ale wtedy, w latach pięćdziesiątych, nadal liczył się posag. Wiele małżeństw zostało zawartych tylko ze względu na niego. Prawie wszystkim mężczyznom jeszcze na nim zależało, ale nie Richardowi. Wiedziałam, że nie mam szans na lepszą partię i on chyba też zdawał sobie sprawę, że wiele kobiet może go odrzucić.
— Z powodu wyglądu — domyślił się Mark.
Kącik ust Aidy lekko drgnął.
— Kiedy mi się oświadczał, myślałam, że zwymiotuje — zdradziła. — Te obrzydliwe owoce morza wyglądały lepiej od niego. Życzę wam o wiele lepszych zaręczyn. — Westchnęła, znowu poważniejąc. — Richard na początku był cudownym człowiekiem. Nie mówił mi o naszych problemach z pieniędzmi, bo nie chciał wzbudzać we mnie wyrzutów sumienia związanych z brakiem posagu.
— Dlatego była pani tak zdziwiona, kiedy wasz dom został przejęty.
Przytaknęła.
— To zadziało się tak szybko... Liczyłam, że jeśli oddam Element bez wcześniejszego powiadomienia Eris i tak mi zapłaci. I tak się stało. Za te pieniądze udało nam się spłacić część długów i przeprowadzić do Thunder Bay. To tam Richard stał się agresywny. — Spuściła wzrok.
— Nie mogłaś zgłosić komuś, że się nad wami znęca? — zadał pytanie Mark.
— To były inne czasy. Zresztą nie znałam tam nikogo, komu mogłam zaufać.
— A policja?
— Richard był policjantem. Kiedy dostałam pieniądze po oddaniu Elementu Justynianowi, uciekłam z dziewczynkami do Sudbury. Tam okazało się, że jestem w ciąży i urodził się Carol, mój ostatni promyczek. — Uśmiechnęła się pod nosem. — Żyło nam się tam trudno, ale dawaliśmy radę.
Zapadła cisza. Aida raczej już nie zamierzała kontynuować swojej historii. Przyszedł czas na pytania.
— Dlaczego za każdym razem, kiedy ukrywałaś jakiś Element, rysowałaś przy nim znak Eris i smarowałaś go swoją krwią? — zapytałem.
— Te znaki miały chronić Elementy przed śmiertelnikami oraz samą Eris.
— Przed Eris? — zdziwiłem się.
— Powiedziała, że może na nie zaczekać. Dlatego ukryłam je przed jej wzrokiem na sto lat, bym nie musiała patrzyć, w jakie monstrum obróci świat z ich pomocą. Po tyk okresie miały jej się ukazać i dać dokładnie znać, gdzie są. — Przełknęła ślinę. — Nie narysowałam tego znaku tylko dwa razy: pierwszy, kiedy dałam Element panu Aquilo i drugi, gdy schowałam go w wywietrzniku w naszym domu w Reginie. To chyba z emocji. Nawet po zburzeniu budynku Eris by go nie znalazła, gdyby nie moje gapiostwo.
— Czy Eris nie była zła za te sto lat zwłoki?
— Zła? Była wściekła. Kiedy się o tym dowiedziała, przestałyśmy grać do jednej bramki. Zaczęła mnie nękać, próbując zmusić do oddania pozostałych Elementów. Musiałam znaleźć bezpieczne miejsce dla siebie i dzieci. Dlatego przez zaoszczędzone przez te wszystkie lata pieniądze kupiłam ten dom, zwany domem Andersonów.
— Dlaczego to miejsce jest takie wyjątkowe?
— Lunita pewnie się domyśla — zwróciła się do Luny. Dziewczyna nadal trzymała lód przy głowie.
— Domyślam się, ale nie jestem pewna... — Przygryzła wargę, otwierając na powrót ranę. Mark pokiwał głową z naganą.
— Chcesz ją opowiedzieć? — spytała Aida.
— Nie. Pani zdaje się lepiej zorientowana w tym temacie niż ja.
Aida wyprostowała się dumnie.
— Andersonowie to bardzo długi, aczkolwiek niezbyt duży ród, którego korzenie sięgają starożytności. Masz gdzieś drzewo genealogiczne, które dał ci dziadek Eddie?
Luna spojrzała na kobietę podejrzliwie.
— Skąd o tym pani w ogóle wie?
Aida spojrzała na nią z miną psychofana.
— Lunito, wiem o tobie więcej niż ty sama.
— To jest przerażające.
— Ty też stalkujesz aktorów z "Gwiezdnych wojen".
— Ale tylko na Facebooku. I nie znam tyle szczegółów, jak na przykład co jedli jedenastego września na śniadanie. Poza tym, oni są sławni i każdy tak robi.
— Ty też jesteś znana, tylko w innych kręgach.
Luna spoglądała na nią dość przerażona. Zgadzałem się z nią; to nie było zbyt normalne.
— Ale wróćmy do historii Andersenów. — Poprawiła sukienkę. — W starożytności, kiedy nazywali się inaczej, ktoś znalazł sposób, aby zwabiać bogów i mieć z nimi dzieci. Tę tajemną wiedzę przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie i nie pozwalali ludziom postronnym jej znać. Jeśli tak się zdarzało, zabijali bez wyrzutów sumienia. Zwykle mieli po jednym dziecku, jeśli rodził się chłopiec, a jeśli dziewczynka, powtarzali procedurę.
— Seksizm, cześć siedemnasta — mruknęła Luna.
— Ich ród przetrwał wieki w Europie — kontynuowała Aida — aż postanowił się przenieść za Olimpem na zachód, czyli do Ameryki. Wtedy zaczęli nazywać się Andersonami. Wybudowali ten dom, a ponieważ mieszkało tu wiele naprawdę potężnych ludzi, potrzebował nadzwyczajnej ochrony. Jest niemal tak mocno ukryty pod Mgłą jak wasze obozy.
— Moment. Czy ci Andersonowie w każdym pokoleniu zwabiali bogów? — upewniłem się. — Czyli ich dzieci były coraz bardziej boskie.
— Tak. Mieli całe multum mocy i byli tak potężni jak bogowie, mimo że nadal byli śmiertelni. Mogła ich zabić i zwykła stal, i niebiański spiż.
— Kiedyś to się skończyło?
— Oczywiście. W drugiej połowie osiemnastego wieku Wilhelm Anderson zbuntował się przeciwko tradycji i poślubił śmiertelniczkę. Jego syn, Richard Anderson, był już w zaokrągleniu tylko półbogiem. On także ożenił się ze śmiertelniczką, która zmarła przy porodzie. Urodziła Annę Anderson. Richard sądził, że jako kobieta nie będzie już mogła przedłużyć rodu Andersonów i w pewnym sensie miał rację.
— Czemu tylko w pewnym sensie?
— Anna w jakiś sposób, zapewne od ciotki ze strony ojca, dowiedziała się, jak zwabiać bogów. Miała już wtedy męża – Johna Jacksona – ale mimo to zdradziła go z Hadesem. Owocem tego związku był Edward Jackson, znany tobie, Lunito, jako dziadek Eddie. W ten sposób Anna przedłużyła ród, który jedynie zmienił nazwę.
— Obawiam się, że to nie przypadek, że masz na nazwisko Jackson. — Mark w ostatniej chwili powstrzymał Lunę, przed kolejnym przygryzieniem wargi.
— Edward Jackson był trochę ode mnie starszy. W drugiej wojnie walczył w Europie i tam poznał Włoszkę, swoją przyszłą żonę, Marcellę. Istnieje legenda, która mówi, że była nimfą, ale szczerze w to wątpię. Po wojnie przyjechali do Ameryki, ale nie zamieszkali w rodowej rezydencji, lecz osiedlili się w rozwijającym się Nowym Jorku. Edward był bardzo przedsiębiorczy i miał żyłkę handlową, więc szybko i dużo wzbogacił się na giełdzie. Stał się najbogatszym człowiekiem w mieście. Wybudował wieżowiec w Midtown, w którym teraz mieszkasz, Lunito.
Nie spodziewałem się, że Luna miała aż tak pogmatwaną historię rodzinną. Moja i Marka przy tym wymiękała. W żyłach przyjaciółki płynęła krew wielu bogów. Była ewenementem na skalę światową. Nigdy nie słyszałem, aby kiedykolwiek istniał taki heros.
— To niesamowite — stwierdził Mark. — A tak drastycznie zmieniając temat – co z tą dziwną przepowiednią i moimi wizjami?
Aida poprawiła się w fotelu.
— Kiedy Eris dowiedziała się, ile lat Elementy będą jeszcze poza jej zasięgiem, kazała mi stworzyć jakąś wskazówkę dla niej, stąd ta "przepowiednia". Ułożyłam ją jednak tak, aby nie dało się z niej samej wywnioskować, gdzie są Elementy.
— Czyli napisałaś ją dla Eris? — upewniłem się. — Ale dlaczego znalazła się ona w bajce?
Kobieta uśmiechnęła się dumna z siebie.
— Eris, sfrustrowana tym, że nie potrafi jej rozwiązać, postanowiła ją upublicznić, licząc zapewne, że jacyś herosi wpadną na rozwiązanie i doprowadzą ją do Elementów.
— A co z wizjami? — drążył Mark.
Popiła herbatę z kubka dla zbudowania napięcia.
— Poprzedniego lata przybył do mnie pewien syn Apolla. Nie wiem, jak mnie znalazł, ale był bardzo inteligentny. Powiedział, że w jakiś starych podaniach znalazł informacje o Wilku. Nie chciał Elementów, a jedynie informacje. Był naprawdę uroczy. Zdradziłam mu jedynie, że pierwszy Element znajduje się w Vancouver, a jeśli będą szukać go odpowiednie osoby, odnajdą również pozostałe części.
— Co się z nim stało? — zapytała Luna, wyjątkowo zmartwiona losem tamtego półboga.
— Nie wiem do końca. Został tu tylko na jedną noc. Mówił, że ściga go jakaś dziwna bestia. Nie jestem tego pewna, ale przypuszczam, że zginął.
— Czy...
— Tak, Lunita, to on.
Nawet przy słabym świetle świecy zauważyłem, że dziewczyna gwałtownie zbladła.
— Wizje! — wtrącił się Mark, już nieco podirytowany brakiem odpowiedzi na jego pytanie. — Skąd mam te wizje?
Aida spojrzała na niego z niesmakiem. Jego brak cierpliwości też musiał się jej nie spodobać.
— Od odwiedzin tamtego chłopaka obserwowałam oba obozy. Gdy dowiedziałam się, że Senat zamierza wysłać herosów po Wilka, pokierowałam jego decyzjami tak, aby wybrali odpowiedni skład drużyny.
— Manipulowała pani Senatem? Wie pani, że mam prawo panią aresztować za to? — oznajmiłem.
— Ale tego nie zrobisz — odparła pewnie.
Westchnąłem. Przepisy przepisami, ale jeśli to bym zrobił, nie zdobylibyśmy Elementu.
— Dlaczego wybrałaś akurat nas? — zapytał Mark.
— Ty jesteś Znakiem. Było ryzyko, że Pyton zabije cię poza obozem, ale jesteś wyjątkowo podatny na wizje, więc musiałam zaryzykować. Co do ciebie, Franku, Senat i tak zamierzał wysłać któregoś konsula, a ze względu na pozostałą dwójkę, nie mogła to być Reyna. Dlatego na wszelki wypadek złamała nogę.
Byłem w szoku. Nie wiedziałem, jak Aidzie się to udało, ale przerażała mnie jej moc. Nie miałem pojęcia, czy robiła to za pomocą magii, czy jakkolwiek inaczej, jednak byłem na nią wściekły, że sprawiła przyjaciółce tyle bólu.
— A ja? — spytała Luna.
— Ciebie chciałam po prostu poznać.
— Poznać? — Luna odłożyła lód. Wykonała tę swoją sztuczkę, aby nie wybuchnąć gniewem. Dalej mówiła spokojnie, chociaż w jej głosie dało się wyczuć napięcie. — Przecież gdyby nie amnezja, nawet nie byłoby mnie w obozie. Czyli... To wszystko to pani sprawka. Wie pani, jak namieszała pani w życiu wielu osób? Moi bliscy martwili się o mnie blisko miesiąc, zostałam przyjęta do Obozu Jupiter — podwinęła rękaw bluzki, ukazując tatuaż — przez to tornada stały się gorsze. Już nie wspomnę o pomniejszych skutkach pani zachcianki.
Aida wydawała się niewzruszona. Wręcz ją zignorowała.
— Co z Elementami? — zapytałem. — Zostały dwa. Ma pani oba?
— Jeden z nich jest w tym domu — przyznała. — Najważniejszy.
— A ostatni?
— Tego dowiecie się z następnej wizji. Ukryłam go poza domem, aby ich wspólna moc nie przyciągała aż tak Eris.
— A co z tym, który ma pani przy sobie?
— Oddam go wam pod jednym warunkiem. Lunita ma mi zdradzić, jak jej przodkowie zwabiali bogów.
Spojrzeliśmy na Lunę. Wydawała się mocno zmieszana.
— Ale... Ale ja nie wiem, jak to robili.
— Matka ci nie zdradziła?
— Nie miałyśmy zbyt dobrych relacji — odchrząknęła.
Aida się skrzywiła.
— To nie dobrze. Więc będziecie musieli w jakiś inny sposób na niego zasłużyć. Ale i na to się przygotowałam.
— Nie może nam go pani po prostu dać? — zaproponował Mark. — Przecież walczymy przeciwko Eris.
— Nie ma mowy. — Pokręciła głową. — Musicie udowodnić, że jesteście jego warci.
— W jaki sposób? — zadałem pytanie i szybko go pożałowałem.
— Chodźcie za mną.
Wyszliśmy na korytarz, a Aida poprowadziła nas do innego, mniejszego, równie ciemnego i kompletnie pustego pomieszczenia.
— Jest dwudziesta druga trzydzieści — oznajmiła, patrząc na zegarek na ręku. — O północy zaczniemy. Macie trochę czasu na odpoczynek. Dobrze go wykorzystajcie.
Wręczyła nam świecznik z jedną zapaloną świecą i wepchnęła nas do środka. Zatrzasnęła za nami drzwi i przekręciła klucz. Byliśmy zamknięci. Spojrzałem na Lunę, martwiąc się, że zaraz znowu dostanie swojego klaustrofobicznego napadu paniki.
— Ona jest wariatką — stwierdził Mark. — To nienormalne, że tyle o nas wie. A teraz mamy jej jeszcze coś udowadniać! — Wyrzucił ręce w powietrze.
— Musimy zaryzykować — podjąłem decyzję. — Jeśli jest szansa zyskania tego Elementu bez walki, musimy z niej skorzystać.
Średnio spodobała mu się ta opcja. Usiedliśmy na parkiecie wokół świecznika. Zmęczenie próbowało przejąć nad nami kontrolę, ale czuwaliśmy, licząc każdą minutę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top