Rozdział 40 "Zmartwychwstawanie robi się coraz modniejsze"
Luna
Część mężczyzn z sali zniknęło. Zostali sami blondyni.
— Inne parametry? — spytała Eris, przebrana w strój doradcy klienta w sklepach z elektroniką.
Splotłam ręce na kolanie, aby się nie trzęsły. Jak opisać Marka? Pierwsze, co przychodziło mi na myśl, kiedy o nim myślałam był ciasteczkowy zapach. A coś, co mogłabym podać jako "parametr"?
— Piegi — w końcu wydusiłam z siebie. — Złote sprężynki jak Harry Styles, ale inna fryzura. Taki puszysty grzybek. — Przygryzłam wargę.
Eris spojrzała na mnie dziwnie. Przechyliła głowę, a jej włosy nagle oklapły, jakby przestały być podwiewane przez jakiś podmuch od dołu. Zapisała sobie coś na ręce, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przejrzała mnie. Na pewno.
— Więc po wyeliminowaniu niezadowalających cię kandydatów, pozostało trzech.
Na scenie pojawiło się trzech nastolatków, w tym Mark. Starałam się odwrócić wzrok od ich gołych klat, ale kobiecy instynkt mimo wszystko wygrywał.
— Biorę tego na środku — oznajmiłam.
— Nawet nie podejdziesz i nie sprawdzisz metki? — Eris zdziwiła się, a z uszu chłopaków wyrosły kawałki papieru.
— Nie muszę. Już stąd widzę, że ten środkowy jest idealny.
Za tę rolę powinnam dostać Złotą Malinę.
— Niech ci będzie, Lily — odpowiedziała niezbyt zadowolona.
Pstryknęła, a wybieg zniknął. Ja znalazłam się przy wejściu, razem z Markiem i Frankiem. Pojawiły się również Drew i Miętuska. Eris patrzyła na mnie z góry, tym razem ubrana w skórzany kombinezon jak Britney Spears w teledysku "I Did It Again". Jednak bogini wyglądała w nim o niebo lepiej niż piosenkarka.
— Gdzie jest mój pokój? — zapytałam. — Chciałabym się przebrać przed treningiem.
— Ona cię zaprowadzi. — Wskazała Drew.
Eris powiedziała to melancholijnie. Straciła swoją dziwną energię, wydawała się przygaszona, jakby nad czymś poważnie myślała. Nawet jej włosy zdawały się uspokoić. Nie byłam pewna, czy to przez to, że mnie rozgryzła i zastanawiała się jak mogłam być tak głupia, aby tu przyjść, czy coś innego ją gryzie. Jednego byłem pewna. Musieliśmy się stąd jak najszybciej ulotnić.
Drew prowadziła nas zawiłymi korytarzami, jakby doskonale się w nich odnajdując, chociaż dla mnie to był istny labirynt, który w dodatku jakby cały czas się rozrastał. Zatrzymała się przed jednymi z drzwi i wpuściła nas do środka.
Bałam się, że Eris wyśle mnie do pokoju-pułapki. Jednak pomieszczenie przypominało zwykłe połączenie salonu z sypialnią, urządzone w stylu orientalnym. Wielkie łoże zostało przykryte pomarańczową kapą z naszytym chińskim smokiem. Gryzła się ona z szkarłatnymi zasłonami, przez które było jeszcze ciemniej.
— W czymś pomóc, lady? — zapytała Drew.
Potrzebowałam jej pomocy, ale nie byłam pewna czy mogę jej zdradzić prawdę. Nie wiedziałam w jakim stopniu działa na chłopaków zaklęcie ogłuszające, co było kolejną przeszkodą. Miętuska nadal nie zmieniała formy z wilka, jakby oczekując, że sama wymyślę cały plan.
— Drew — wzięłam dziewczynkę na bok, aby wyjść z zasięgu słuchu Franka i Marka — nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedyś się już spotkałyśmy.
— Skąd znasz moje imię? — spytała.
Słuszna uwaga.
— Poznałyśmy się we wrześniu na komisariacie. — Zmrużyła oczy. — Byłam niską dziewczyną w czarnej bluzie.
— Tą bogaczką?
— Tak, tą bogaczką. — Przewróciłam oczami. Zamiast zapamiętać chociażby moją bliznę, w jej pamięci wyrył się mój stan majątkowy.
— Wyglądałaś inaczej.
— Trochę Mgły. Czy mogę liczyć na twoją pomoc?
— Dlaczego miałabym ci pomóc? — oburzyła się.
— Musimy się stąd wydostać. Ciebie wezmę ze sobą. Jesteś półboginią? — Przytaknęła. — Więc będziemy mogli cię zabrać do jednego z obozów.
— Do czegoś jak dom dziecka? Sierociniec? Nie zgadzam się!
Nagle poczułam dotyk na ramieniu. Przez moje ciało przepłynął dziwny prąd, który sparaliżował mnie. Upadłam bezwładnie na podłogę, widząc nad sobą tylko zdziwioną twarz Drew. Nie mogłam się ruszyć, nawet nic powiedzieć. Byłam biernym obserwatorem zdarzeń.
— Hej, mała, nie musisz się jej bać. — Mark przekroczył mnie i podszedł do dziewczynki.
Nagle Miętuska wkroczyła do akcji. Zmieniła się w wilka z kremowego szczeniaka labradora. Słyszałam, jak szczeka na Marka.
— To Miętuska? — Usłyszałam zdziwiony głos Franka.
— Co ona tu robi? — zdziwił się Mark.
— Ale... To był wilk lady Liliane! — Drew pisnęła cichutko. — To nie możliwe.
— A co jeśli... — urwał Frank.
Jego twarz pojawiła się nade mną. Złapał powietrze dłonią, jakby było niewidzialną płachtą i ściągnął warstwę Mgły. Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki od filiżanek.
— Mark, chyba popełniliśmy błąd.
— O bogowie, Luna, przepraszam.
Czułam, jak Mark próbuje mnie posadzić, ale byłam sflaczała jak jakiś glut. Wyrażenie "przelewać się przez ręce" wreszcie nabrało dla mnie znaczenia.
— Możesz odwrócić ten paraliż? — zapytał Frank.
Mark spojrzał to na niego, to na mnie z nietęgą miną.
— Leonardo tego mnie nie uczył.
Miałam ochotę obrzucić ich niemiłymi słowami, ale paraliż skutecznie to uniemożliwiał. Nie wiedziałam, ile Eris przeznaczyła mi czasu na przebranie się, ale mimo wszystko on coraz bardziej się kurczył.
— Może ambrozja pomoże? — zaproponował Frank. — Luna, przepraszamy, że znowu będziemy grzebać ci w torebce, ale cel uświęca środki, czyż nie?
Włożyli mi do buzi kawałek złotego placka, który przypominał glinę. Smakował jak ciastka Hedwig, które obecnie kojarzyły mi się również z Markiem. Poczułam wreszcie palce. Wkrótce mogłam poruszać już dłońmi. Odtajały mi również usta.
— Skoro już wiem, że nie jesteście pod wpływem zaklęcia — zaczęłam — możemy przejść do kolejnego kroku. — Moje mięśnie twarzy jeszcze nie chciały ze mnę współpracować, więc nie byłam pewna czy widać, jak bardzo jestem niezadowolona — Drew, wiesz może gdzie są rzeczy chłopców?
— W magazynie — odpowiedziała, nadal patrząc na nas nieufnie.
— Mogłabyś po nie pójść? Ale proszę, dyskretnie.
— Ja nic nie rozumiem. — Pokręciła głową. — Skąd wy się znacie? Co planujecie?
— Wszystko ci wytłumaczę — obiecałam, próbując się podnieść na łokciach, ale głowa okazała się za ciężka. — Zaufaj mi. Pomożemy ci.
Westchnęła ciężko.
— Jakie macie numery? — Podeszła do nich, oglądając ich zbroje. Zauważyłam, że znajdują się na nich jakieś cyfry. — Za moment wrócę.
W jej szmaragdowych oczach nie widać było ani krzty zaufania. Mimo wszystko wyszła z pokoju. To była dla niej szansa, aby poinformować kogokolwiek o mojej prawdziwej tożsamości, ale chciałam wierzyć, że tego nie zrobi.
— Masz jakiś plan ucieczki? — spytał Frank.
— Prawie. — Zacisnęłam usta. — Które to piętro?
Frank podszedł do wielkich okien. Odsłonił szkarłatne zasłony i rozejrzał się dookoła.
— Trzecie chyba. W powietrzu kręci się mnóstwo Diskordów, a na ziemi uzbrojonych ludzi. Ale kawałek stąd jest las. Gęsty las. Gdyby do niego uciec, mogliby mieć problem z odnalezieniem nas.
Mark pomógł mi usiąść, jeszcze raz przepraszając. Miętuska polizała mnie po policzku, ale patrzyła na mnie niecierpliwie.
— Musimy się stąd wydostać jakoś dołem, bo przez okno nie wyskoczymy. Ale potrzebujemy wymówki, aby się stąd wydostać.
Drzwi się otworzyły i weszła Drew. Dźwigała dwa plecaki chłopaków. Nie wyglądała na zadowoloną, ale ulżyło mi, że nas nie zdradziła.
— Macie jeszcze te kostki, które zmieniają się w konie? — zapytałam.
Wygrzebali z plecaków metalowe sześciany. Ten plan mógł się powieść.
— Kiedy tylko znajdziemy się na zewnątrz, musimy szybko wskoczyć na konie i skierować się do lasu — podsumowałam.
— A jeśli zaczną do nas strzelać? — zapytał Mark.
— Musimy zaryzykować.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wymieniliśmy spojrzenia. Czy to Eris, która każe mi jak najszybciej zacząć trening? A może przed drzwiami stoją wojownicy, gotowi nas zabić?
— Udawajcie otumanionych — zwróciłam się do chłopców.
Wstałam na nogach jak z galarety. Jakimś cudem doszłam do drzwi, po drodze nakładając na swoją twarz Mgłę. Lekko je uchyliłam i zobaczyłam w nich Samanthę Moore. Wyglądała jeszcze gorzej niż przy naszym ostatnim spotkaniu w opuszczonej fabryce w Vancouver. Jej cienie pod oczami się pogłębiły, skóra poszarzała, a sylwetka przestała być tak dumna i wyprostowana. Nie rozumiałam, co tak wykańcza Sam z dnia na dzień.
— Lady Liliane? — spytała. Próbowała zajrzeć do pokoju, ale ja jeszcze bardziej przymknęłam drzwi.
— Tak, zgadza się. — Próbowałam przywołać na twarz uśmiech, ale mięśnie nadal były jak z ołowiu.
— Eris chce, abyś kogoś poznała.
Zdziwiłam się. Dlaczego mam zostać komuś przedstawiona? Komu?
— Teraz? — spytałam.
— Tak.
— No dobrze — zgodziłam się niechętnie. — Chodźcie, żołnierzyki. I ty mała też. — Starałam się zabrzmieć bezczelnie, ale granie takiej już mi nie wychodziło tak dobrze jak wcześniej.
Samantha próbowała mnie już kilka dobrych razy zabić. Do teraz, kiedy słyszałam pikanie mikrofali cała się spinałam, czekając na wybuch. Była znienawidzona przez cały obóz za szpiegowanie. A biednemu Harry'emu, synowi Apolla, złamała serce. Do teraz zastanawiałam się, czy naprawdę go kochała, czy udawała, aby mieć przykrywkę.
Sam zdawała się tak samo zaznajomiona z planem budynku jak Drew. To, co mnie dziwiło, to to, że nie spotkaliśmy żywego ducha po drodze. Wcześniej sądziłam, że w Fabryce jest dużo pracowników, mających najróżniejsze zajęcia.
— Skąd pochodzisz? — zadała niespodziewanie pytanie Samantha.
W pierwszej chwili chciałam palnąć "Z Nowego Jorku", ale doszło do mnie, że muszę odpowiadać jako duchy.
— Wiesz, kim jesteśmy, co nie? — odpowiedziałam pytaniem. — Nie mamy jednego miejsca zamieszkania. Przebywamy tam, gdzie jest dużo pokarmu.
— Tu znajduje się dużo bólu?
— No jasne. Inaczej nie przyjęlibyśmy tej posady.
Kątem oka widziałam zdziwione miny Franka i Marka. Nie mogli mieć pojęcia, kogo udaje.
— A więc do kogo mnie zabierasz? — kontynuowałam rozmowę.
— Z przyjemnością ją poznasz. — Zacisnęła zęby, jakby wcale tak nie myślała.
— Ją? To kobieta?
— O tak, zdecydowanie.
Co to miało znaczyć?
Skręciliśmy w korytarz, który był ślepą uliczką. Na jego końcu znajdowały się podwójne drzwi, zza których słychać było jakieś huki. Lecz Samantha zdawała się tym nie wzruszona. Wpuściła nas do dużego pomieszczenia, przypominającego mi salę balową. Kopulaste sklepienie ozdobiono mozaiką przedstawiającą jakieś nimfy. Przy ścianach ciągnął się rząd kolumn, między którymi sterczały tekturowe postacie ludzi. Tyłem do nas stała wysoka kobieta, celując do nich z pistoletu. Jeden z pocisku chybił i zamiast trafić w tarczę, nabój wbił się w drewniane drzwi znajdujące się za nią.
— Przyprowadziłam ci gości — oznajmiła Samantha.
Strzelec się odwrócił. Moje serce się zatrzymało. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. To nie może być prawda. Po prostu nie może.
Jej blond fale podkreślały jej ponadprzeciętną urodę. Była wysoka, smukła, a obcisłe, ciemne jeansy i czarna, prześwitująca bluzka podkreślały jej kobiece walory. Na szyi miała zawieszony na srebrnym łańcuszku Element, który zwisał beztrosko jak tania, plastikowa ozdóbka z bazaru, a nie fragment posągu wyrzeźbionego ponad dwa tysiące lat temu. Poruszała się w szpilkach z taką gracją, że nie jedna baletnica mogłaby jej pozazdrościć. Dużymi, niebieskimi oczami skanowała nas od głów do stóp, a pełne, podkreślone szminką usta zastygły w lekkim uśmiechu. Podeszła bliżej i po raz kolejny zszokowało mnie to, że jej makijaż stanowiła jedynie szminka i tusz do rzęs. Skórę miała gładką, zdrową, jakby jedyne co robiła to o nią dbała.
— Cornelio — zaczęła Samantha, patrząc na kobietę nieprzyjaźnie — to...
— Nie trudź się, mon cher. Wiem, kto to jest.
Matka podeszła do nas powolnym krokiem. Patrzyła prosto na mnie. Nie mogłam się ruszyć. Moje ciało zastygło, jakbym znowu została sparaliżowana. Kiedy zginęła we wrześniu, obwiniałam się o to, ale wbrew temu poczułam ulgę wiedząc, że jej już nie ma i nie muszę się jej bać. A teraz stała przede mną żywa, cała, emanująca pewnością siebie.
— Możesz już sobie iść — zwróciła się do córki Demeter.
— Nie będziesz mi rozkazywać.
— Ja jednak sądzę, że chciałabyś opuścić tę salę, zatrzaskując drzwi z hukiem. Poszłabyś do swojego pokoju i zrobiła maseczkę na swoją ziemistą cerę. Co ty na to?
— Dobry pomysł — odpowiedziała.
Twarz Samanthy nie wyrażała żadnych emocji. Czyli tak wygląda osoba, na której używa się czaromowy. Obróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia. Drzwi trzasnęły tak, że pył poleciał z sufitu.
— Dawno się nie widziałyśmy — stwierdziła mama, zakładając ręce na pierś. — I nie wiem jak ty, ale ja niezmiernie cieszę się z tego spotkania.
— Powinnaś być martwa — powiedziałam drżącym głosem.
Zaśmiała się. Zrobiła zamaszysty ruch, by poprawić włosy, a ja automatycznie cofnęłam się i skuliłam, jakby szykując się na cios.
— Widzę, że trudno wykorzenić stare nawyki, lady Liliane. A może Lunito?
Zdałam sobie sprawę, jak bardzo charakterystycznie wypowiadała moje imię; kładła nacisk na "n", a "i" wypowiadała nieco jak "y".
Frank wyciągnął z pochwy swój miecz. Mama spojrzała na niego niewzruszona, wręcz nieco rozbawiona.
— Kim pani jest? — spytał z odwagą, której mogłam mu pozazdrościć.
— Odłóż ten mieczyk, chéri. Dobrze wiesz, że ta walka nie ma sensu. Walczysz, aby nie pokazać słabości, by być wzorem dla swoich podwładnych, chociaż sam się boisz. I masz racje. Nie ma cienia wątpliwości, że Eris wygra. Porzuć broń. Pojedź do obozu po swoją ukochaną i błagajcie Eris o łaskę, o azyl. Może zezwoli wam zostać w Fabryce i nie zgładzi was tak, jak waszych przyjaciół.
Frank wypuścił z rąk miecz, który upadł z brzdękiem na podłogę. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Mark i Drew patrzyli na mamę z lękiem, jakby bojąc się, że za moment wyciągnie ich sekrety.
— Zostaw ich w spokoju. Przecież nic ci nie zrobili — powiedziałam, choć nie zabrzmiało to zbyt pewnie.
Uśmiechnęła się.
— W tobie też jest potencjał, Lunito. Mogłabyś uczynić swój głos o wiele bardziej przydatnym. — Podeszła do mnie. Uniosła dłoń, ale zamiast zaserwować mi policzek, przejechała delikatnie palcem po mojej bliźnie. — Mogłabym udzielić ci błogosławieństwa Afrodyty.
— Ty? — zdziwiłam się, odsuwając się od matki — To może zrobić tylko bóg.
— Kiedy bóg przestaje być potężny albo, jak w naszym przypadku, w ogóle przestaje być bogiem, jego moc nie znika, ale przechodzi na jego najpotężniejsze dziecko.
— Czyli Piper McLean.
Zacmokała, kręcąc głową.
— Piper jest najdzielniejszym dzieckiem Afrodyty, bo chce jej się machać szabelką. Ale to nie znaczy, że jest najpotężniejszym.
— Ale...
— Bogowie z każdym rokiem są coraz słabsi, bo coraz mniej osób o nich pamięta. Piper pochodzi z młodszego, słabszego pokolenia. Nie może się ze mną równać.
— To czyste przechwałki. — Frank otrząsnął się z czaru, podnosząc miecz.
— Bardzo chciałbyś w to wierzyć, ale im dłużej o tym myślisz, tym to nabiera sensu, czyż nie?
Serce biło mi jak oszalałe. Matka gadała, aby zyskać na czasie. Może czekała na wojsko Eris albo chciała się nami po prostu pobawić. Żadna opcja mi się nie podobała. Naszą ostatnią deską ratunku były drewniane drzwi na drugim końcu sali. Musieliśmy się tam dostać. Rozglądałam się, aby znaleźć coś, co by nam pomogło.
— Ciebie przejechał tir. — Sama zaczęłam grać na czas. — Nie powinnaś żyć. — Okrążyłam powoli mamę, tak jak robią to w filmach. Miałam nadzieję, że to zignoruje, chociaż przybliżyło mnie to do drzwi. — Nie znaleziono nawet kawałka twojego ciała.
— Myślisz, że tylko ty i ten żywy squelette, Nico di Angelo, zdążyliście się ewakuować? Wylądowaliście pod Kairem, a ja tutaj. Zawiązałam pakt z Eris i czy nie wyszłam na tym dobrze?
— Jesteś mądrzejsza — stwierdziłam.
— Och, to nie było miłe.
Chłopcy i Drew chyba wyczuli moje plany, bo również okrążyli matkę, stając obok mnie. Kobieta wyjęła małe lusterko i zaczęła się sobie przyglądać.
— Wiesz, Lunita, teraz ma dużo czasu na myślenie. Ostatnio zastanawiałam się na przykład, dlaczego ty nie przyłączysz się do Eris. Sama wiesz, że cena blizn nie była uczciwa. Ja jeszcze niczego jej nie zdradziłam, chociaż jej cierpliwość się kończy. Jeśli to zrobię, pozna wszystkie twoje pięty Achillesa. Ale nie muszę tego robić. Jeśli do niej dołączysz, wszyscy zapomną o całej sprawie, a Eris całkowicie skupi swoją uwagę na Solu.
— Wtedy nie będziesz jej już potrzebna — zauważyłam.
— Będę, bo w każdej chwili może wpaść ci do tej pustej makówki, aby się zbuntować. Wtedy wrócimy do punktu wyjścia.
— Nie ma mowy. Nigdy nie sprzymierzę się z kimś, z kim i ty współpracujesz.
— Pomyśl, Lunita. — Odrzuciła swoje włosy do tyłu. Położyła ręce na biodra. Wyglądała jak modelka gotowa do wejścia na wybieg. — Taki sam opór stawiałaś pół roku temu. I było warto? Obie wiemy, że nie. Dlaczego teraz nie chcesz uczyć się na swoich błędach, tylko po raz drugi zmarnować szansę na beztroskie życie? Całe ratowanie świata mogłabyś zrzucić na barki Sola. Tego egoistycznego, pustego Brytola, Solisa. Niby zostaliście stworzeni na swoje podobieństwo, ale czy z nim życie nie obchodziło się lżej?
Poczułam gniew na Sola. To było nie fair! Chociażby to, że jego ojcem był sam Jupiter, najpotężniejszy z bogów. Dlaczego mój los miał być z góry przesądzony? Miałby za swoje, gdyby to on tylko musiał się martwić Eris. Ja byłabym bezpieczna po jej stronie. Nie musiałabym się z dnia na dzień bać o swoje życie.
— Moc Chaosu jest nieograniczona. — Matka kontynuowała. — Nie jest jak energia w fizyce, której jest ograniczona i jedynie przekazywana z ciała do ciała. Chaos łatwo się rozprzestrzenia, wręcz banalne jest tworzenie jego nowych pokładów. Łatwo nauczyć się magii Chaosu, szczególnie kogoś, kto miał już z nią do czynienia. Rusz głową, mon cher. U boku Eris będziesz mogła wszystko. To ty będziesz atakować tych wrednych herosów, a nie się bronić. Czy ci nędzni półbogowie też nie powinni zapłacić za swoje grzechy? Ty jesteś od nich lepsza, potężniejsza. Masz w sobie krew wszystkich Olimpijczyków, już nie mówiąc o darach. Możesz im udowodnić, że nie należy cię bagatelizować tylko ze względu na wzrost. Pokażesz im, kto tu rządzi. Możesz być zapamiętana jako najsilniejszy i najpotężniejszy bohater w całej historii. Będziesz lepsza niż ci wszyscy mężczyźni: Herakles, Eneasz, Percy Jackson... Będzie tylko Lunita. To wszystko się stanie, jeśli tylko złożysz oświadczenie, że przyłączasz się do Eris.
Moje wszystkie wątpliwości poszły na bok. Była to tak kusząca propozycja, że byłabym głupia nie korzystając z niej.
— Oświadczam, że...
— Luna!
Zostałam pociągnięta do tyłu. Mark mocno trzymał moje ramię. Chciałam mu się wyrwać, ale on nie puszczał.
— Muszę dokończyć!
— Słyszysz, synu Apolla? Ona tego pragnie.
— La, la, la! — zaczął krzyczeć. — Mnie nie zaczarujesz!
— Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy.
Wyjęła z kabury pistolet, ale Drew nagle tupnęła i matka zgięła się w pół. Frank rzucił się do niej, zdejmując jej z szyi Element.
— Nie! — krzyknęłam, do końca nie zdając sobie sprawę co robię. — Eris jest dobra.
— Luna, otrząśnij się!
Mark potrząsał mną. Czułam jego ciasteczkowy zapach. Powoli do mnie docierało, co chciałam zrobić. W tym samym czasie mama zaczęła się podnosić z ziemi.
Spojrzałam na kopułę. Wyglądała na ciężką. To była nasza szansa. Przelałam swoją moc do ziemi. Czułam znaną mi już potęgę i władzę. Wystarczyło drobne poruszenie palcem i ziemia zaczęła drżeć. Z sufitu leciał pył i kurz, a po chwili zaczął odpadać tynk. Mark pociągnął mnie w stronę drzwi, przerywając moje połączenie z ziemią. Wtedy poczułam, ile mocy mnie to kosztowało.
Tyche znowu się nad nami zlitowała, bo drewniane drzwi prowadziły na zewnątrz budynku. Chłopcy błyskawicznie wyjęli swoje metalowe kostki. Miętuska zamieniła się w konia. Wkrótce obie z Drew na niej siedziałyśmy i gnałyśmy w stronę lasu, podczas gdy budynek zaczął się zawalać.
Było mi słabo, a dźwięk dochodził do mnie jakby z opóźnieniem. Widziałam nurkujące na nas Diskordy, ale bardziej przeraził mnie widok matki galopującej w naszą stronę na białym wierzchowców. Wrzeszczała coś do nas, a jej słowa ociekały czaromową.
Wbiegliśmy do lasu. Złapałam się mocniej grzywy Miętuski, aby nie spaść podczas jej lawirowania między drzewami. Z daleka dobiegł mnie głos mamy, krzyczącej "Stać!". Na Miętuskę to podziałało. Zatrzymała się tak nagle, że przekoziołkowałam przez jej głowę i upadłam na śnieg. W tym samym momencie rozległ się huk i jakiś krzyk.
Przez kilka sekund nie byłam się w stanie pozbierać. Miałam wrażenie, że jestem w próżni. Moje ciało po raz kolejny zostało sparaliżowane, a pozostałe zmysły odcięte. Nie wiem, ile to trwało, ale kiedy powróciło, to wszystko na raz.
— Luna!
Usłyszałam krzyk, w tym samym czasie czując ból w żebrach. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą Drew, która potrząsała moim ramieniem. Wyglądała na przerażaną.
— Musisz im pomóc.
Podniosłam się z trudem. Zobaczyłam klęczącego Franka kilka metrów dalej. Kiedy podeszłam, wszystkie moje zmysły przeszły na tryb alarmowy.
Mark leżał na ziemi, skręcając się z bólu. Jego lewe ramię było całe zakrwawione. Krew pochodziła z okrągłej rany, z której unosił się dym. Wściekłość we mnie się spotęgowała. Moja własna matka go postrzeliła.
— Musimy mu podać ambrozję — powiedziałam, grzebiąc w torebce trzęsącymi się rękoma.
— Nie możemy. Najpierw trzeba wyjąć kulę — oznajmił Frank, zachowując zimną krew.
Popatrzyłam na niego jak na szaleńca.
— Jak ją wyciągniemy?
— Mogę wam pomóc.
Krzyknęłam, kiedy zobaczyłam, jak cicho podszedł do mnie ktoś ogromny, który przypominał mi Hagrida bez brody. Miał na sobie płaszcz wielki jak namiot, a twarz okrywał pod ogromnym kapturem. Z pod niego widziałam tylko jego fioletowe oczy.
— Kim jesteś? — spytałam.
— Ostrzegam wam, że nie macie zbyt dużo czasu.
Wymieniliśmy z Frankiem spojrzenia. Goniły nas Diskordy. Mark był postrzelony. Nie wiadomo, gdzie jest matka i ile ma jeszcze naboi.
— Ale nie skrzywdzisz go? — zapytałam z lękiem.
— Postaram się.
Bez trudu przerzucił sobie jęczącego Marka przez ramię i ruszył głębiej w las. Było ciemno, więc zdawałam sobie sprawę, że za moment go zgubimy. Nadal nie mogłam uwierzyć, że zaufałam kompletnie obcej osobie, w których rękach teraz (dosłownie) było życie Marka.
— Będzie dobrze — powiedziałam do siebie. — Musi być. Nie ma innego wyjścia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top