Rozdział 39 "Mój pierwszy teleturniej"

Luna

— Na początek naszej wycieczki, chciałabym ci się pochwalić moim największym dziełem — oznajmiła Eris, prowadząc mnie do drzwi. 

— To nie my, twoje dzieci, nim jesteśmy? — odparłam, starając się zapanować nad głosem, aby tak się nie trząsł. 

— To jest tak oczywiste, że już nawet to pomijam. 

Po przejściu przez drzwi trafiliśmy do ogromnej, dusznej hali. Z wielkich kotłów z bulgoczącą wodą unosiły się kłęby pary, ogrzewając to miejsce niesamowicie. Kilkunastu ludzi w jasnopomarańczowych kitlach kręciło się wokół ciemnej góry łusek i piór, która leżała w samym środku pomieszczenia. 

— Kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale efekty są cudowne. — Oczy Eris świeciły się z dumy, kiedy na to patrzyła. 

Nie rozumiałam, o co jej chodzi. Czyżby kolekcjonowała pióra, wyrywając je z skrzydeł ptaków? 

Nagle ciemna góra się poruszyła. Zza kupy wyłoniła się wielka głowa stwora, która wyglądała jak połączenie łba osła z jeleniem. Jego ogromne, poskręcane rogi sięgały niemal do sufitu, kiedy wyprostował szyję. Jego oczy były żółte, a od spojrzenia w nie, robiło mi się niedobrze, jak po zerknięciu na tęczówki Pytona. Potwór miał pokudłaną, brudną sierść, a kiedy otworzył swoją wielką paszczę, wydobył się z niej nieziemski smród, który przywołał mi wspomnienie mojego ostatniego posiłku. Miętuska pokazała zęby. Przez chwilę bałam się, że zaatakuje to coś. 

— Liliane, przedstawiam ci Wielkiego Diskorda. — Eris wskazała bestię, pusząc się przy tym strasznie. — Stworzenie go zajęło mi tysiąclecia, ale odpłaci mi się za to z nawiązką. Dzięki niemu rozmnażanie Chaosu jest dziecinnie łatwe. 

— To nie tworzysz bezpośrednio "małych" Diskordów? — zdziwiłam się. 

— Och, nie, to byłoby kompletnie nieopłacalne. Diskordy osobno nie są zbyt trudnym przeciwnikiem. Ale razem, jako armia, jako wielka całość — uniosła ręce, niemal krzycząc. Z jej włosów strzelały iskry, jak z torpedy, która ma zaraz polecieć w niebo — są niepokonani. Są przeznaczeni do produkcji masowej. Na razie szkolę niektórych na nieco inteligentniejsze jednostki, aby mogli poprowadzić w przyszłości wojsko, aby zniszczyć bogów. 

— Już ich przecież zrzuciłaś z Olimpu i odebrałaś im nieśmiertelność. 

— Ale oni nadal istnieją. Teraz, kiedy są śmiertelnikami, zabicie ich jest łatwe jak zabranie dziecku lizaka. — W jej rękach pojawił się ogromny kosz z najróżniejszymi słodkościami, między innymi lizakami. — Ukrywają się w Obozie Herosów, ale już nie długo nie będzie miał ich kto chronić. 

— Dlatego zaatakowałaś obóz, tak? 

— A ty skąd o tym wiesz? — Zmarszczyła czoło. Na jej głowie pojawiła się czapka Sherlocka Holmesa, a w ustach fajka. 

— Ptaszki mi wyćwierkały — odpowiedziałam pewnie, chociaż czułam, że chyba się zdradziłam. 

— Dopisać ptaki do listy Gatunków, Które Mają Wyginąć W Przeciągu Miesiąca. — Jedno z jej pasem włosów złapało ołówek, a drugie notes. — Chcesz się dowiedzieć, jak dokładnie powstają małe Diskordki? 

Chociaż cała ja wrzeszczała "Nie!!!", odpowiedziałam twierdząco. 

Eris znowu złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę Wielkiego Diskorda. Im bliżej go byłyśmy, tym odór stawał się gorszy. Wkrótce przestałam oddychać nosem, modląc się, aby gaz nie był trujący. 

— Obrazisz się, jeśli będę mówiła do ciebie Lily? Jakoś bardziej mi pasuje. — Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. — Specjalnie wyszkolone dzieci Ateny pobierają codziennie trochę krwi Wielkiego Diskorda. — Potwór na dźwięk swojego imienia rozłożył ogromne, nietoperze skrzydła, które rzuciły ogromny cień na nas. — Wyciągają z nich odpowiednie komórki, przetwarzają je i zapładniają półboginię. 

Zdębiałam. Czy dobrze słyszałam? Półboginie? Ale jak to możliwe? Może jednak tylko się przesłyszałam? To było tak bestialskie, że nie mogłam wydobyć z siebie głosu. 

— Półboginie? — spytałam cicho. 

Tak! — wykrzyknęła zadowolona. — Nieźle to wymyśliłam, nie? Herosów, których porywam, dzielę na dwie grupy, według płci. Mężczyznom robię pranie mózgu i co dwanaście godzin powtarzam zaklęcie, aby trenowali bez wytchnienia. Tu wkroczysz ty, Lily. Do lata musisz ich przygotować, aby zniszczyli Solisa i Lunitkę. — Zacisnęła pięści, a w jej oczach pojawiły się małe ogniki. Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak działamy jej na nerwy. 

— A co z kobietami? — zapytałam nieśmiało. 

Kolejną rzeczą, która mnie szokowała, to to, że Eris sama była kobietą, a tak traktowała inne przedstawicielki swojej płci. To tak, jakby na kongresie feministycznym jakaś wariatka stwierdziła, że równouprawnienie jest do kitu i woli powrócić do wizerunku kobiety-kury domowej. 

— Przeznaczam je do rozrodu. Wstrzykuje się im komórki Wielkiego Diskorda, a po trzech tygodniach rodzą się małe Diskordki. — Nagle w rękach trzymała plik zdjęć małych Diskordów, które były czymś ubrudzone jak noworodki tuż po porodzie. Wstrzymałam mdłości. — Czyż nie są słodkie? Przez całą swoją "karierę" półboginie, są w stanie urodzić nawet siedem Diskordów. 

— Co się dzieje pod koniec "kariery"? — spytałam, chociaż tak naprawdę nie chciałam znać odpowiedzi. 

— Są dwie, nawet trzy, nie, nie, cztery opcje. Jeśli są już starawe i słabe, to stają się obiadem dla Wielkiego Diskorda. — Pogłaskała po głowie potwora, który ją polizał wielkim, szorstkim językiem, który był chyba z dwa razy większy ode mnie. — Jeśli są jeszcze w miarę młode i wysportowane, przeznaczam je do armii. Te, które są silne i mają dobre geny, odrobinę przerabiam, wybieram kilka męskich jednostek i tworzę nowych, ludzkich wojowników. 

Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Pomyślałam o Tori – córce Apolla, która w zeszłe lato została porwana. Czy ona była gdzieś tutaj? Do której grupy należała? Co Eris z nią robiła? Czy jeszcze w ogóle żyła? 

— Ostatnia opcja jest tak naprawdę dopiero w trakcie eksperymentów. — Eris znowu złapała mnie pod rękę i poprowadziła w stronę następnych drzwi. Wreszcie odetchnęłam w miarę czystym powietrzem. — Kojarzysz komory gazowe stosowane podczas ostatniej wojny? Próbuję stworzyć coś podobnego, ale zamiast uśmiercać, zamierzam odmładzać. 

— To znaczy? 

— Zamykam kilka osób w szczelnym pokoju, wpuszczam gaz, a one odmładzają się nawet o kilka dobrych lat. Na razie jeszcze pracuję nad tym gazem. Staram się, aby odmładzał o jakieś dziesięć lat oraz by był trwały. Póki co, jego działanie utrzymuje się jedynie przez dobę, może dwie, a musi trwać przez całe trzy tygodnie, dopóki Diskord się nie urodzi. 

Przeszliśmy przez drzwi i znalazłyśmy się w wąskim, długim korytarzu. Na jego końcu było wielkie okno, ale oprócz światła przez niego się dostającego, było kompletnie ciemno. W równych odstępach znajdowały się drzwi, prowadzące do przyległych pokoi. Od ścian odbijały się krzyki, które na myśl przynosiły mi szpital psychiatryczny z horroru z psychopatą ze skłonnością do krwawych zbrodni. Miętuska zaskowyczała. 

— Tu nasze półboginie rodzą — oznajmiła Eris, idąc pewnie korytarzem, jakby krzyki spływały po niej jak deszcz po kaczce. 

— Same? 

— Nie, z pomocą małych dziewczynek, których jeszcze nie mogę eksploatować. — Nie byłam pewna, czy to była ironia, ale żadna z opcji mi się nie podobała. 

Jedne z drzwi się otworzyły i z pomieszczenia wybiegła mała dziewczynka w białym fartuchu ubrudzonym krwią. Kiedy zobaczyła boginię, zatrzymała się jak wryta i przyklękła na jedno kolano. 

— Pani... — Spuściła głowę, a na jej czoło spadło kilka jasnych włosów. Widziałam jak się trzęsie i łka. 

— Dlaczego wybiegłaś? — Eris zapytała z wyrzutem. Pstryknęła, a na ramieniu dziewczynki pojawiła się duża, zielona pijawka, spijając krew z jej ubrania. 

Ona... — powiedziała cichutko, jakby bojąc się mówić. — Ona chyba nie żyje...

— I widzisz co żeś zrobiła? — Włosy Eris pokryły się ciemnofioletowymi płomieniami. Pstryknęła, a nad naszymi głowami pojawił się wielki kubeł. Przechylił się, a na nas spadł strumień lodowatej wody. Włosy bogini zgasły, za to moje przykleiły mi się do twarzy. —  I widzisz, Lily! Ci herosi są bezużyteczni! 

Dziewczynka uniosła głowę. Rozpoznałam ją od razu. Była to Drawer, którą spotkałam we wrześniu na komisariacie w Nowym Jorku. Wtedy widziałam w niej pyskatą siedmiolatkę, wypełnioną złymi przeżyciami, ale i pewnością siebie. Teraz gdzieś się to ulotniło, zastąpione przez słone łzy spływające po jej policzkach. 

— Przepraszam — rzekła to tak cichutko, że ledwo ją usłyszałam. 

— Co mi po twoim przepraszam! — krzyknęła, a Drew skuliła się na podłodze, jęcząc z bólu. 

— Ona jest herosem? — spytałam. 

— Tak. Póki mam zapas półbogów, nie zamierzam korzystać z śmiertelników. Oni są jeszcze słabsi. — Przewróciła oczami. 

— Mogłabyś uczynić ją moją służącą? — wpadłam na pomysł. 

— Służącą? — Eris spojrzała na mnie pytająco. 

— No wiesz, nie chcę wszystkiego robić sama. — Odgarnęłam pasma z czoła. Może gdyby były suche, ten ruch wyglądałby na pełen gracji, ale teraz moje palce jedynie utknęły w natapirowanych włosach. 

— Na pewno chcesz ją? Mogę ci załatwić jakąś milszą, ładniejszą, zdolniejszą...

— Ta wystarczy. — Starałam się spojrzeć na nią obojętnie, ale nie potrafiłam, kiedy widziałam jej szmaragdowe oczy pełne bólu. 

— Jak tam chcesz. — Wzruszyła ramionami. Pijawka z ramienia Drew zniknęła razem z fartuchem, zamieniona na czarno-białą sukienkę, jaką noszą gosposie w starych filmach. — Wpadłam na świetny pomysł! — wykrzyknęła Eris, klaszcząc w ręce. — A co powiesz na przystojnych ochroniarzy? Czy nie brzmi to wspaniale? 

Zobaczyłam w tym szanse dla siebie. Tak mogłam odnaleźć chłopców, aby potem ich stąd wydostać. Eris nie zdawała sobie sprawy, że tą propozycją strzeliła sobie w stopę. 

— Cudowny pomysł! — okazałam entuzjazm, byle jak najszybciej zniknąć z tego korytarza. — Ale ja ich wybiorę. Chce najlepszych, najsilniejszych i najprzystojniejszych. — Zachichotałam jak jakaś głupia nastolatka. 

— Och, Lily, ty flirciaro. — Eris dźgnęła mnie łokciem w bok, uśmiechając się przy tym jak szkolna swatka. — Ale nie zapominaj, po co tu jesteś. Trening mężczyzn przede wszystkim. 

Chwyciła mnie za ramię i nagle znalazłyśmy w jeszcze większej hali niż ta, w której znajdował się Wielki Diskord. Pomieszczenie po brzegi było wypełnione chłopcami, nastolatkami i mężczyznami. Mieli na sobie tylko szorty i ćwiczyli z gołą klatą. Wszyscy wykonywali te same ćwiczenia jak roboty. W tamtej chwili trenowali pchnięcia mieczami, wydając przy tym krzyki, które odbijały się echem po całej auli. Pod ścianami stało kilka kobiet, które z ekscytacją przyglądały się mężczyznom. Nie było z nami ani Drew, ani Miętuski. 

— Przez najbliższy czas w tej sali będziesz spędzać dużo czasu, więc się przyzwyczajaj. 

— Dlaczego oni ćwiczą bez koszulek? — zapytałam, lekko, a właściwie bardzo tym skrępowana. 

— Dlaczego? Głupie pytanie. — Pokręciła głową, sama nie mogąc oderwać wzroku od półbogów. — Dla widoków, kochana. — Uśmiechała się, potrząsając włosami, jakby same jeszcze wystarczająco się nie ruszały. — No i żeby aż tak się nie pocili, oczywiście. — Jej policzki przybrały mocno czerwony kolor. — Nie marudź, tylko podziwiaj. Preferujesz jakiś szczególny rodzaj urody czy mam ci przedstawić moją listę bestsellerów? 

— Tak naprawdę mam słabość do dwóch rodzajów mężczyzn. 

— Zatem zrobimy konkurs! 

Eris pstryknęła. Znalazłyśmy się na podwyższeniu, na samym środku sali. Siedziałam na wyścielonym aksamitem fotelu na końcu wybiegu dla modeli. Wszyscy mężczyźni przestali walczyć, lecz stanęli w równych rzędach wokół podestu, jakby z zniecierpliwieniem czekając na pokaz mody. U tych stojących najbliżej zauważyłam szklane spojrzenia, takie jak większości ochroniarzy przy bramie Fabryki. 

Światła zgasły, a na drugim końcu wybiegu, w świetle reflektorów, pojawiła się Eris, ubrana w obcisłą, ciemną sukienkę. Sięgała do ziemi, przy której ciemnoszara tkanina zamieniała się w mgłę. Wyglądało to nieco tak, jakby stała na burzowej chmurze. Na szyi miała zawieszone wielkie, białe perły, poprzetykane małymi, złotymi jabłkami. 

— Panie i panowie! — zaczęła denerwującym głosem prezenterów telewizyjnych. — Witam na pierwszym konkursie na najlepszego ochroniarza dla lady Liliane! Wstań proszę, Lily, i pokaż się moim żołnierzykom. 

Kiedy wstałam, zobaczyłam, że mój strój, też się zmienił. Miałam na sobie czarną sukienkę z poszarpaną, tiulową spódnicą. Dekolt był dosyć wycięty, co wprawiało mnie w duży dyskomfort. Nie miałam czego pokazywać, co było argumentem za bardziej zakrytą górą. Włosy zostały nieco upięte, a na nogach miałam po raz pierwszy w życiu wysokie szpilki. Modliłam się, abym nie musiała w nich chodzić. 

Koło mnie pojawiło się mnóstwo sztucznych ogni, które sprawiły, że byłam w centrum zainteresowania. Czułam, że cały tłum otumanionych wojowników się we mnie wpatruje. Zaczęłam się czerwienić. 

— Opowiedz o swoich preferencjach — poprosiła mnie Eris. Trzymała mikrofon tak blisko ust, że wyglądało to tak, jakby zamierzała go zjeść. 

Fajerwerki zniknęły, za to pojawił się obok mnie lewitujący, zmieniający kolory mikrofon. Uspokoiłam się, bo wiedziałam, że moje kolejne słowa mają ogromne znaczenie. Jeden błąd i będzie po Marku i Franku. Trudno było mi zebrać myśli, bo cały czas w głowie miałam krzyki z korytarza oraz nie mogłam przestać wyobrażać sobie tego, co muszą przeżywać porwane przez Eris kobiety. Byłam na nią wściekła, ale wiedziałam, że w tej chwili nie mogłam nic zrobić. 

— Jeden z moich ideałów to Azjata... — Eris pstryknęła i większość ludzi z sali poznikało. Zostali tylko Azjaci. — Niech będzie wysoki oraz przed dwudziestką.

— Zostało tylko dziewięciu kandydatów — oznajmiła bogini. — Zapraszam was na scenę! — Kilku nastolatków pojawiło się na wybiegu, wśród nich Frank. — Podejdź i wybierz jednego z nich. 

Chwiejąc się na szpilkach, podeszłam do każdego, udając, że się zastanawiam. Co chwilę chichotałam i udawałam, że zachwycam się ich wyrzeźbionymi klatami. Przez to, że mieli na sobie tylko szorty, miałam wrażenie, że wściubiam nos w ich prywatne życie. To tak, jakby ktoś podglądał mnie w samej bieliźnie. Miałam nadzieję, że podczas tego stanu otępienia, ich mózgi nie zapisują wspomnień. W szczególności Franka. 

— Chyba tego wezmę — oznajmiłam, stając przy synu Marsa. 

Jesteś pewna? Trafił do nas niedawno, jeszcze nie jest odpowiednio wytrenowany i jego mózg jeszcze opiera się moim czarom. 

— W takim razie ja się tym zajmę. W końcu po to tu jestem. — Uśmiechnęłam się. — Wygląda na silnego, więc idealnie nada się na ochroniarza. 

Oj, nie tłumacz się już, Lily...

Eris znowu pstryknęła. Znalazłam się z powrotem na aksamitnym fotelu. Frank stanął u jednego mojego boku w pełnym greckim uzbrojeniu. Jego ciemne oczy były puste, jakby zastąpione przez szklane kule. Reszta Azjatów zniknęła ze sceny, a pozostali mężczyźni pojawili się na sali, znowu wypełniając ją po brzegi. 

— Jaki jest twój drugi typ? — Eris miała na nosie okulary, a na sobie garsonkę. W ręce trzymała arkusz papieru, jakby była jakąś sekretarką. 

— Wiesz, chyba mam słabość do blondynów...

Eris uśmiechnęła się szeroko, co podkreśliło jej mocno wystające kości policzkowe. Zaczęła kręcić jedno z jej latających pasem włosów na palcu, bawiąc się jednocześnie perłowym naszyjnikiem. 

— Tu akurat mamy duży wybór...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top