Rozdział 37 "Robi się coraz gorzej"

Frank

— Reyna musi być wściekła — stwierdziła Hisako, kiedy udało nam się już wytłumaczyć całą pogmatwaną historię Luny, Znaku i Wybranków. 

— Czy Nico w końcu powiedział jej prawdę o Lunie? — spytał Mark. 

— Wydaje mi się, że nie — powiedziała Hazel. — Mówił, że lepiej by było, gdyby Luna sama z nią pogadała, ale wahał się... Nie wiem, co w końcu zrobił. 

— Zapytam go — oznajmiła Luna. 

— Jak? — Wszyscy spojrzeliśmy na nią pytająco. 

— Ty, Sol, tak nie potrafisz? — zadała pytanie chłopakowi. 

— Ale o co ci chodzi? 

— O telepatię — odpowiedziała speszona. — Nico tobie o tym też nie mówił? — Spojrzała na Hazel, która pokręciła głową. 

— Potraficie rozmawiać na odległość? — zapytałem, próbując sobie to wyobrazić. 

— Tak. — Przytaknęła. 

Wymieniłem z Hazel spojrzenia. Brzmiało to surrealistycznie, jak wyjęte z filmu o kosmitach. Zastanawiałem się, jak to działa i jak często tego używają. Ale z drugiej strony, to mnie również przerażało. Czy potrafią też czytać sobie w myślach? 

Mam pytanie. — Mark skubał strup na ręce. — Skoro wiemy już o Wybrankach i Znaku — powiedział to w taki sposób, jakby nie chciał się przyznawać, że nim jest — oraz znamy treść tej dziwnej przepowiedni, co dalej? 

Powinniśmy wyruszyć na misję — oznajmił Sol. 

— Ale gdzie mielibyśmy się udać? Co robić? 

Mina Sola trochę zrzedła. Ściągnął brwi, a zmarszczki na jego czole przybrały kształtu litery "v".

Powinniśmy zebrać wszystkich Rzymian i ruszyć na Olimp. 

— Pamiętasz jeszcze tekst przepowiedni? "Chaos nie przegra, Harmonia nie wygra". Czegokolwiek nie zrobimy i tak nie zwyciężymy. 

Była to dosyć pesymistyczna wersja, ale sytuacja właśnie tak się przedstawiała. Przepowiednia Siedmiorga nie mówiła wprost, że zginiemy, więc cały czas mieliśmy nadzieję na wygraną. A tu? Można od razu porzucić wszystko, skoro się nie uda. 

— Nie rozumiem, dlaczego bogowie w ogóle was stworzyli, jeśli i tak będziecie musieli zginąć — stwierdził Mark z typową dla siebie szczerością. 

— Może w przepowiedni chodzi o to, że nie pokonacie Eris bezpośrednio, ale zrobicie coś, co jak domino zaważy na jej przegranej — zaproponowała Hazel. 

— Czyli co miałoby być celem naszej misji? — spytał Sol. 

Luna gwałtownie nabrała powietrze. Miała szeroko otwarte swoje przerażające oczy. 

— Obóz Herosów został zaatakowany — oznajmiła. 

Chwilę zajęło, zanim doszła do mnie ta informacja. 

— Jak? Przez kogo? 

— Diskordy zaczęły jakąś godzinę temu bombardować obóz. Na razie nie ma większych zniszczeń, bo sosna Thalii i Atena Partenon go chronią, ale Nico mówi, że jeśli wszystko pójdzie w tym tempie, to... za tydzień nie będzie czego zbierać. 

Popatrzyłem na wszystkich po kolei. Jedną z naszych ostatnich desek ratunku w walce z ventusami była prośba o pomoc skierowana do Greków, ale teraz sami mają problemy. Jednocześnie przeraziła mnie inna rzecz. Obóz Herosów miał potężne pole ochronne, a mimo to był w niebezpieczeństwa. W takim razie, czy Wilk ochroni Obóz Jupiter? Czy nasza misja nie była nadaremna? 

Są ofiary śmiertelne? — zapytała Hisako. 

— Nie wiem. Nico też dopiero co się tam pojawił, więc jeszcze nie wie. 

— To gdzie on był w czasie, kiedy zaczęto atakować obóz? — spytał Mark, zapewne pobudzając w sobie nienawiść do syna Hadesa. 

Luna spojrzała na niego. Już chciała coś powiedzieć, ale jednak zrezygnowała. Mnie samego to interesowało. Nico był całoroczny, więc, według zasad, powinien być całą dobę w obozie. Grecy jednak mieli frajdę, łamiąc zasady. 

— Co planuje Chejron? — spytała Hazel. 

— Nie wiem. Ale też nie ma zbyt wielkiego manewru. Zapewne wezwie herosów, którzy obecnie są poza obozem. Ale jak miałoby to pomóc w obronie przed bombardowaniem? — Pokręciła głową. 

— Czy ty też nie powinnaś tam jechać? — zadał pytanie Sol. 

— Ja im nie pomogę. Zresztą jestem obecnie na ważnej misji. 

— Czy to nie zdrada? 

— Zdrada?

— Zdrada Greków. Pozwalasz im ginąć, w tym samym czasie pomagając Rzymianom. 

Nie wierzyłem w to, co mówi Sol. 

— Pomagam wam. — Luna wydawała się równie zbita z tropu jak ja. — Szukam razem z wami Wilka, a zachowujesz się tak, jakbym miała tego nie robić. To wygląda bardziej na twoją zdradę. 

— Zarzucasz mi zdradę? — Wyprostował się dumnie, wypinając pierś. 

Znowu zaczynacie! — zdenerwował się Mark. — Naprawdę nie macie nic innego do roboty, tylko kłócić się? 

Luna spuściła wzrok, a naburmuszony Sol założył ręce na pierś. 

— Frank, pozwolisz na chwilę? — Hazel złapała mnie za dłoń, wyciągając z przedziału. 

Wyszliśmy na korytarz i przeszliśmy parę metrów. Hazel oparła się o lekko uchylone okno. Jej kręcone włosy delikatnie się poruszały do rytmu dudnienia pociągu. Swoje bursztynowe oczy wbiła w buty. Rękami lekko się obejmowała, jakby było jej zimno. Miała bardzo niepewną minę, którą starała się ukryć. Pomimo długiego miecza u boku wyglądała w tamtej chwili dosyć niewinnie. 

Co się stało? — spytałem, przytulając ją. 

Wtuliła się w moją pierś. Głaskałem ją delikatnie po głowie. Cieszyła mnie jej bliskość po tych paru dniach rozłąki, jednak jednocześnie zacząłem się martwić. Co takiego się stało, że Hazel czuła się aż tak źle? 

— Co się stało? — powtórzyłem pytanie. 

— Nie nadaję się na przywódcę — powiedziała cicho. — Nie potrafię zapanować nad własną drużyną, w szczególności nad ADHD Sola. 

— To znaczy? 

— Nie jestem wystarczająco konsekwentna. Odzywał się zdecydowanie za dużo na dworze jednego ze zmartwychwstałych władców, przez co zamiast go sobie zjednać, mamy kolejnego wroga. 

Nie brzmiało to dobrze. Szczególnie kiedy weźmie się pod uwagę, że to Sol, jako syn Jupitera, miał przekonywać władców do przyłączenia się do nas. 

Na pewno uda się wam z następnym cesarzem, królem, czy kogo tam jeszcze spotkacie — próbowałem ją pocieszyć. — A Sol się poprawi... 

— Obawiam się, że będzie jeszcze gorzej. Po spotkaniu Luny będzie chciał koniecznie udowodnić, że to jemu nie zabraknie odwagi. Dlaczego on musi być taki pewny siebie! 

Hazel znała Sola zdecydowanie lepiej. Jako jedyna z nim wytrzymywała, co dla mnie nie było już tak łatwe. Chłopak potrafił bardzo grać na nerwach, lecz jako konsul nie mogłem tego po sobie poznać, że nie darzyłem go zbytnią sympatią. Był gorszy niż Leo Valdez, a on przekraczał wszelkie granice wkurzania. 

— Ale nie o tym chciałam porozmawiać. 

Odsunęła się, znowu spuszczając wzrok. Zaczęła wpatrywać się w biały, zimowy krajobraz, który szybko przemykał za oknami, zlewając się w jasną plamę. Śnieg był tak czysty i świecący, że niemal raził w oczy. 

— Chodzi o obozy — zaczęła. — W przeciwieństwie do nas, wy zawiązaliście przyjazne relacje z starożytnym władcą, Aleksandrem, mimo że tego wasza misja nie przewidywała. Tak sobie myślałam... To tylko propozycja, a właściwie pomysł... Powiedz, jeśli uznasz to za głupie...

— Mów, Hazel — zachęciłem ją. 

Dziewczyna nabrała głęboki wdech, zapewne ostatni raz układając sobie słowa w głowie. 

— Zastanawiałam się, czy nie istniałaby taka opcja, aby przenieść oba obozy do Nowej Macedonii. W zamian za schronienie, moglibyśmy się zobowiązać do obrony kraju, w wypadku jakiegoś zagrożenia. 

Zastanowiłem się nad jej słowami. Coś w tym było. Mogłyby być problemy z zachęceniem Rzymian do przeniesienia się, ale to już był jakiś pomysł. 

— Chociaż im dłużej o tym myślę, tym większe dostrzegam wady — oznajmiła, zakładając brązowe loki za ucho. — Stanowilibyśmy zagrożenie dla Nowomacedończyków. Aleksander był, znaczy jest inteligentnym człowiekiem i mógłby pomyśleć, że tym sposobem będziemy chcieli przejąć rządy w jego kraju. 

— Moglibyśmy zostawić broń w depozycie, a odbierać ją tylko na czas służby — zaproponowałem. 

— Może i to jest jakieś rozwiązanie. Ale gdyby na jednym terenie mieliby spotkać się Rzymianie i Grecy, mogłoby dojść do nieprzyjemnych incydentów albo nawet odnowienia wojny. A to ostatnie, czego teraz potrzebujemy. 

— Wystarczy wyznaczyć sektory dla Greków i Rzymian, aby mieli mniej szans na mieszanie się. 

— Poza tym, narażalibyśmy Nowomacedończyków. Ventusy zapewne przeniosłyby się tam z Kalifornii, a Diskordy z Long Island. Skierowalibyśmy na siebie podwójny ogień. Nie, to zdecydowanie zły pomysł. Najlepiej o nim zapomnij. 

— Nie, Hazel. To jakiś punkt zaczepienia. Są nikłe szanse, że odnajdziemy wszystkie sześć Elementów. Wystarczy, że jeden z nich został zniszczony i cała misja zakończy się fiaskiem. A nie możemy pozwolić, aby ginęli legioniści. Grecy też są w kropce. Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. 

— Może Senat wpadł na jakiś pomysł? 

— A myślisz, że uwzględniłby w tym Greków? Nasz trybun ludowy, Annabeth, pojechała na święta z Percy'm do Nowego Jorku, jeszcze przed przyjazdem Marka i Luny. Oni nawet nie wiedzą o tornadach. Teraz zapewne Chejron wezwie ich do Obozu Herosów. Ale twój pomysł, Hazel, może być podstawą do czegoś, co nas uratuje. — Pocałowałem dziewczynę w czoło, a ona lekko się zarumieniła. — Jesteś genialna. 

Mój mózg pracował na pełnych obrotach. Zastanawiałem się, jak ulepszyć ten plan, abyśmy mogli wcielić go w życie. 

— Chodźmy już lepiej. — Hazel pociągnęła mnie z powrotem w stronę przedziału. — Sprawdźmy, czy się nie pozabijali. 

O dziwo, rozmowa przebiegała dosyć spokojnie. Hisako coś zapisywała, a Mark, Sol i Luna dyskutowali. Wyglądali, jakby się nad czymś poważnie zastanawiali. 

— Jakieś postępy? — zapytałem, widząc całą zapisaną kartkę drobnym druczkiem. 

Miałem wizję — pochwalił się Sol. — Była w niej dziwna hipiska, która zaczęła gadać jakieś bzdury. 

— Ta hipiska jest kimś ważnym — dodała Luna. 

— Dlaczego tak sądzisz? — zapytała Hazel. 

— Kiedyś mnie odwiedziła. Zrobiła mi wykład o decyzjach, lecz jedyne, co z tego zrozumiałam to to, że podróże w czasie są możliwe. 

Zmarszczyłem brwi. Kim mogła być ta kobieta? 

— Co tobie powiedziała? — spytałem Sola. 

— Najpierw mówiła coś o wierze w miłość, miłości w nadzieję i nadziei w wiarę. Albo w innej kolejności. Nie wiem. Później powiedziała, że powinniśmy wyruszyć do centrum chaosu na wschodzie w najbliższy najdłuższy dzień, w stronę... Jakoś dziwnie to sformułowała... szczytu cywilizacji. 

— Ja sądzę — wtrąciła się Luna — że chodziło jej o Wschód pisany wielką literą. 

— Dlaczego mielibyśmy jechać do Azji? 

— Ponieważ tam teraz przenosi się ten "szczyt" cywilizacji — włączyła się Hisako. — Gdzie powstają najnowsze technologie? Na Dalekim Wschodzie, między innymi w Japonii. Widziałeś Tokio? Tam dopiero jest chaos. Miasto rozrasta się w takim tempie, że Japończycy zagospodarowują każdą wolną przestrzeń, bez wyraźnego planu. 

— Byłaś tam kiedyś? — zadał pytanie. 

— Nie, ale tata mi opowiadał. Ostatni raz odwiedzał babcię tam kilka lat temu, ale jestem pewna, że od tamtego czasu sytuacja się nie zmieniła. 

— Czyli musicie pojechać do Tokio albo jakiegoś innego wielkiego miasta w przesilenie letnie — podsumowałem. — A właściwie po co? 

— Hipiska kazała poszukać mi czegoś zdecydowanie nie pasującego do reszty krajobrazu. 

— Porządku, ładu? 

— Harmonii — powiedział Mark. — To ona ma stanąć naprzeciw Chaosu. My naprzeciw Eris. 

— To ma sens — przyznała Hazel. — Coś jeszcze mówiła hipiska? 

— Że Luna i ja mamy wybrać siedmiu towarzyszy do podróży. 

— Czyli miałoby was wyruszyć szesnaścioro? — zdziwiłem się. 

Do tej pory sądziłem, że na misję wyruszy tylko trójka herosów: Mark, Luna i Sol. 

— Na to wygląda. — Wzruszył ramionami. — I mówiła, abyśmy nie przegapili żadnej okazji, aby osłabić Eris. 

— To znaczy? 

— Nie wiem. Denerwują mnie takie osoby. Zamiast powiedzieć wprost, masz się domyślić. Typowa kobieta. 

Możesz powstrzymać te swoje seksistowskie uwagi? — Luna posłała mu naprawdę ostre spojrzenie, od którego przeszły mnie ciarki. 

— Do letniego przesilenia zostało jeszcze pół roku, więc macie jeszcze czas — powiedziałem. — Kiedy sytuacja w obozach się nieco uspokoi, musicie się na spotkać i wszystko ustalić. 

— Mogę zrobić ci przysługę, Luno, i spotkamy się w Obozie Herosów. 

— Dlaczego miałaby być to przysługa? — spytała. 

— Raczej nie jesteś zbyt mile widziana w Obozie Jupiter. Zresztą będziesz wśród swoich.

Luna zacisnęła usta, ale nic już nie powiedziała. Chwilę patrzyła na Sola, aż spuściła wzrok. 

— Wstępne ustalenia macie już za sobą — powiedziała Hazel. — Na razie skupcie się na teraźniejszych misjach. Im szybciej je wykonacie, tym prędzej będziecie mogli wrócić do tej rozmowy. 

Popatrzyłem na całą trójkę. Nie wyglądali na zbyt pewnych siebie, nawet Sol. Dotarło do mnie, że to od nich zależy przyszłość całego świata. Uderzyło mnie również to, że mieli dopiero po czternaście lat. Kiedy walczyliśmy z Gają, byłem już szesnastolatkiem. Czułem się wtedy młodo i niedojrzale. Co oni mogli powiedzieć? 


Pożegnanie trwało niestety krótko. Dosyć późno zorientowaliśmy się, że już jesteśmy w Reginie, więc musieliśmy pognać do wyjścia (chociaż w przypadku Luny nie można było nazwać tego szybkim tempem). Zdążyłem jedynie pocałować Hazel i życzyć im powodzenia. Hisako posłała nam ciepły uśmiech, jak to miała w zwyczaju, a Sol zasalutował po rzymsku.

Na peronie było dosyć pusto. Większość lamp zostało już zapalonych, bo słońce zostawiało po sobie jedynie pomarańczowe smugi na niebie.  Ludzie nie zawracali sobie uwagi nami, nie zaszczycając nas nawet spojrzeniami. Mimo to miałem silne przeczucie, że ktoś się we mnie uporczywie wpatruje.

Podeszliśmy do planu miasta, a Mark starał się przypomnieć sobie, gdzie mieszkali jego kuzyni i gdzie było dawne osiedle, na którym mieszkała Aida.

—  Pójdę na chwilę do toalety — oznajmiła Luna, kiedy studiowaliśmy mapę. 

— Żeby nie zaatakował cię tam jakiś potwór — Mark spojrzał na nią, zerkając na jej kostkę. 

— Spokojnie, Miętuska idzie ze mną. 

Wzgórze malowało się na planie dosyć wyraźnie. Na nim był wielki, szary kwadrat. Mark wskazał to miejsce palcem. 

Tu było osiedle Aidy — powiedział. — Element jest pewnie zakopany głęboko pod fundamentami tego budynku. 

Sytuacja nie przedstawiała się dobrze. Może Aida wzięła Element stamtąd, kiedy dowiedziała się o wyburzaniu osiedla? Albo ktoś burząc je, znalazła wisiorek wśród gruzów? Powoli stawałem się coraz bardziej zrezygnowany. 

— Chyba powinniśmy odwiedzić tę fabrykę — zadecydowałem. — Może ktoś go widział. 

Mark popatrzył na mnie z powątpiewaniem. 

— Sam w to nie wierzysz. — Pokręcił głową. 

— Musimy spróbować. 

Odwróciłem się i przeskanowałem wzrokiem peron. Nikt nadal nie zwracał na nas uwagi, ale ja czułem na plecach czyiś wzrok. Wwiercał się we mnie, jakbym był co najmniej przybyszem z kosmosu. Pomimo długiego przyglądania się, nikogo ani niczego nie dojrzałem. Denerwowało mnie to. Wolałem wiedzieć, kto tak wlepia we mnie gały. 

Kiedy odwróciłem się z powrotem do mapy, zobaczyłem, że Marka już tu nie ma. Ogarnąłem wzrokiem najbliższą okolicę, ale nigdzie nie było go widać. Czułem, jak moje serce przyśpiesza. Coś zdecydowanie niedobrego się tu działo. 

Zamieniłem plecak w łuk, naciągając jedną z strzał na cięciwę, aby być w pełnej gotowości. Znowu się rozejrzałem, ale nie dostrzegłem niczego niepokojącego. Nawet dziwne uczucie bycia obserwowanym zniknęło. Gdzie się w takim razie podział Mark? A może to już ja popadam w paranoję? 

Poczułem ukłucie w szyję. Nie zdążyłem nawet zareagować, bo od razu zapadłem się w ciemność. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top