Rozdział 36 "Koniec świata Majów w 2012 to pewniak"
Luna
Nie wiedziałam, jak udało mi się doczłapać do pociągu. Wczoraj, chyba z emocji, kostka wydawała się boleć mniej. Dzisiaj przypominała mi stary baleron, który promieniował bólem przy każdym poruszeniu.
W pociągu, w którym ktoś zdecydowanie przesadził z ogrzewaniem, a my już od drzwi zdjęliśmy kurtki, znaleźliśmy wolny przedział. Czułam się, jakbym jechała do Hogwartu. Podróż miała trwać jakieś sześć godzin, więc tliła się we mnie nadzieja, że czeka mnie trochę spokojnego odpoczynku w ciepełku, którego po nocnej kąpieli w śniegu nadal mi brakowało.
Chłopcy grali na orzeszki w pokera, którego znalazłam gdzieś na dnie torebki. Ja tymczasem miętoliłam ucho Miętuski, która siedziała na moich kolanach w ciele królika (taką miała dzisiaj zachciankę).
Czasami miałam ochotę poprosić ją, aby zamieniła się w konia i opowiedziała wszystko, co się działo podczas mojego "bycia" Leną. Znałam wersję Marka, ale bałam się, że mogła być nieprawdziwa. Z drugiej strony czułam, że nie byłoby to w porządku. Powinnam mu zaufać. Wydawał się naprawdę miły, sympatyczny, a przede wszystkim prawdomówny (chwilami nawet za bardzo).
Chciałam go lepiej poznać, szczególnie po wczorajszej, nieco zawstydzającej sytuacji, o której ciągle myślałam i stale miałam ochotę schować się pod kołdrę i nigdy z pod niej nie wyjść.
Z Frankiem było łatwiej. Poznawałam go jako Luna, więc wiedziałam, że nie ma między nami żadnych zakulisowych relacji. Frank nie owijał w bawełnę. Jak musiał coś powiedzieć, to po prostu starał się to przekazać, a nie rezygnował w połowie zdania. Jakoś łatwiej było mi mu zaufać. Może chodziło tu też o wygląd? Mark wyglądał jak rozrabiaka, który uwielbia wpadać w kłopoty, w przeciwieństwie do spokojnego, opanowanego syna Marsa.
— Może pójdę po kawę? — zaproponował Frank, kiedy skończyli rozgrywkę. — I czekoladę — dodał, patrząc na mnie.
Kiedy chłopak wychodził, Miętuska zeskoczyła z moich kolan i za nim pognała. Miałam ochotę ją ochrzanić, że zostawia mnie sam na sam z Markiem. Jeszcze wczoraj nie byłoby to dla mnie tak wielkim problemem, ale kiedy poczułam jego ciasteczkowy zapach, znowu odleciałam.
— Jak noga? — zapytał, przerywając niezręczną ciszę.
— Dobrze. — Zacisnęłam usta. Moja mowa ciała wyraźnie mnie zdradzała.
— Znowu muszę ci przypominać, że wiem, kiedy ktoś kłamie? Poza tym, czy ty zawsze czujesz się "dobrze"?
— Staram się. — Posłałam mu słaby uśmiech.
Mark przeczesywał swoje kręcone włosy, które w świetle przedzierającym się przez zasłony wyglądały na lekko złote, tak jak jego piegi na twarzy i rękach. Przypominał mi przez to nieco małego chłopca, który wyglądał przesło... Lunita, ogarnij się!
Odgoniłam od siebie ciasteczkowe myśli, wstając i sięgając do półki na bagaże. Leżała na niej moja torebka, z której chciałam wydostać książkę. Musiałam stanąć na palcach, aby w ogóle móc tam dosięgnąć.
Nagle poczułam dotyk na plechach. Palce przejeżdżały po mojej bliźnie. Odwróciłam się błyskawicznie, przylegając do ściany przedziału. Obdarzyłam Marka gniewnym spojrzeniem. On spoglądał na mnie z mieszaniną zdziwienia i współczucia.
— Co to jest? Kto ci to zrobił?
Blizny, które zostawiła mi Eris, były wielkie. Sięgały mi od karku, kończąc się nieco powyżej krzyża. Niektóre były większe, inne prawie niewidoczne, ale wszystkie układały się w znak Eris. Miałam wrażenie, że w ten sposób mnie naznaczyła. Jakby chciała dać mi do zrozumienia, że należę do niej i mój los zależy właśnie od niej.
Wiedziało o tym tylko kilkoro ludzi i to nie z mojej woli. To na ich oczach Eris mnie kroiła. Do teraz pamiętam ten ból, który czasem budzi mnie w środku nocy. Cieszę się, że w połowie "zabiegu" straciłam przytomność.
— Zapomnij o tym. — Próbowałam nagiąć Mgłę, ale byłam tak spanikowana, że nie mogłam się skupić.
— Luna, próbujesz mnie zaczarować? — Mark wydawał się oburzony. — Kto ci to zrobił?
— To nie ważne. Po prostu zapomnij.
— Luna...
— Nie możesz zrobić tej jednej rzeczy dla mnie?
— Chcę tylko wiedzieć, kto cię tak skrzywdził. — Złapał mnie za rękę, jednak się wyrwałam. — O co się tak wściekasz?
— Poznałeś właśnie bardzo prywatną część mojego życia.
— Ale...
— Gdybyś miał blizny, afiszowałbyś się z nimi czy raczej ukrywał? Nie chcę, abyś mnie taką zapamiętał.
— Taką? To znaczy?
Wzięłam głęboki oddech.
— Nie chcę, abyś patrzył na mnie przez pryzmat tych blizn. Po misji nasze drogi się rozejdą i jak mnie zapamiętasz?
Mark miał dziwną minę. Trudno odczytać było mi z niej emocje. Było to coś w rodzaju zawodu. Kiedy uświadomiłam sobie, co powiedziałam, poczułam się podobnie. Ale taka była prawda. Kiedy tylko odnajdziemy Wilka, ja wrócę do Nowego Jorku, a Mark i Frank prawdopodobnie do Obozu Jupiter. Co prawda istniała jeszcze kwestia Znaku i Wybranków, ale to, że jestem jednym z nich jest tak prawdopodobne jak koniec świata 21.12.2012.
Mark patrzył mi prosto w oczy, a ja po raz pierwszy tak długo wytrzymałam jego spojrzenie. Może źle to odczytywałam, ale zamiast gniewu, którego się spodziewałam, zobaczyłam ból. Nie rozumiałam tej reakcji Marka.
— Nie zapamiętam cię tak. Obiecuję.
— Chciałabym w to wierzyć.
Wyszłam z przedziału. Korytarz był pusty. Ruszyłam na przód pociągu, kulejąc. Kostka bolała mnie przy każdym kroku, ale musiałam się przejść i odreagować. Te blizny szpeciły mnie już na całe życie. Nie było szans na ich pozbycie się. Wiedziałam, że mogę zapomnieć o cienkich bluzkach czy bikini. Ale póki nikt o nich nie wiedział, zdawały się aż tak nie dokuczać. A skoro Mark się dowiedział, już nigdy nie spojrzy na mnie tak samo. Już zawsze będzie wspominał mnie jako kurdupla z obrazem wyciętym na plecach.
Doszłam do dosyć pustego wagonu restauracyjnego. Przy stoliku siedziało tylko jedno małżeństwo, a koło lady stał nastolatek. Podeszłam do niej, a pracownik lekko się do mnie uśmiechnął.
— Co podać?
— Wodę poproszę.
Zaczął napełniać szklankę, gdy stojący obok mnie nastolatek wykrzyknął:
— Lena! Nie spodziewałem się tu ciebie.
Patrzyłam na niego jak na wariata. Nie miałam pojęcia, kto to jest. Skoro nazwał mnie Leną, musieliśmy się poznać w Obozie Jupiter i najwyraźniej jego ominęła informacja o mojej prawdziwej tożsamości.
— Cześć — powiedziałam niepewnie.
Chłopak mógł być w moim wieku. Miał brązowe włosy, tak rozczochrane, że wyglądały jak szopa. Miał dosyć kanciastą twarz, lecz największą uwagę zwracały brwi, które były w dwóch różnych kolorach: jedna biała, a druga czarna. Wyglądało to tak dziwnie, że nie mogłam oderwać od nich oczu.
— Nadal gniewasz się za tamten wypadek? — spytał, przeczesując włosy. Miał dziwny akcent, jakby brytyjski zmieszany z amerykańskim. — Naprawdę nie zrobiłem tego specjalnie. I nie, wcale nie wyrzucili mnie z obozu. Już Mark był bliżej tego. — Nie miałam zielonego pojęcia o czym mówi. — Zapewne zastanawiasz się, co tu robię? Senat wysłał mnie na misję. Uznał, że nikt inny jak syn Jupitera nie zjedna sobie łatwiej starożytnych władców, którzy się odrodzili. Naszym zadaniem jest przekonać ich, by wsparli nas w walce z Eris.
— Naszym?
— Na misję zostały też wysłane Hisako i Hazel. Ona się na pewno ucieszy na spotkanie z Frankiem. Chyba że to ty zdezerterowałaś. — Dźgnął mnie łokciem, uśmiechając się przy tym łobuzerska.
— Twoja woda. — Mężczyzna przysunął mi szklankę, patrząc dziwnie na chłopaka.
— Czy możemy porozmawiać w cztery oczy, zanim powiemy naszym towarzyszom o tym niespodziewanym spotkaniu? — zapytał w taki sposób, jakby żył w poprzednim wieku.
— Jasne.
Usiedliśmy przy stoliku, a chłopak spoważniał. Mieszał łyżeczką w swojej kawie, której zapach mnie odrzucał.
— Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? — zadał pytanie przyciszonym głosem.
— Nie za bardzo.
— Mówiliśmy wtedy o pewnych zdolnościach... Nietypowych zdolnościach...
— Konkretniej?
— Nie udawaj, że masz amnezję. Ty na przykład potrafisz kontrolować wiatr, co nie należy do mocy Neptuna, a ja umiem ujarzmić wodę, co nie jest typowe dla Jupitera. Coś ci się już przejaśnia?
Patrzyłam na chłopaka zszokowana. W mojej głowie zaczęła układać się teoria. Plan A i B... Tak, to nabierało sensu.
— Chyba wiem o co ci chodzi.
— Właśnie. Wcześniej nie znałem nikogo, kto miałby takie problemy jak ja. Aż pojawiłaś się ty. Tak jak radziłaś, zrobiłem w obozie małe rozeznanie. I z tego co udało mi się dowiedzieć, nikt nie ma takich dodatkowych mocy.
— Czyli tylko ty i ja, tak? — upewniłam się. — A jakie masz jeszcze te "nadprogramowe" moce?
— Potrafię tworzyć światło jak dzieci Apolla, rośliny mnie wręcz uwielbiają, umiem rozbroić każdy zamek... Co jeszcze? Łuk pojawia się w moich rękach kiedy chcę. I czasami w snach widzę dusze zmarłych.
— I nie wiesz, skąd się te moce wzięły?
Pokręcił głową.
— A ty się czegoś dowiedziałaś? Chyba nie powiedziałaś nic Frankowi lub Markowi? Znaczy, on chyba wie, ale gdyby konsul się o tym dowiedział...
— Uspokój się. Kiedy się urodziłeś?
— Dwudziestego drugiego czerwca.
— Dziewięćdziesiątego siódmego roku?
— Tak. Ale jakie ma to znaczenie?
— Czyli to ja jestem planem B... Masz jakieś specjalne zdolności od Arte... znaczy Diany?
— Diany? Nie. Jak już od jej brata. Jestem najlepszym łucznikiem w obozie, potrafię tworzyć światło i czasami widzę przyszłość w wizjach.
— Jeszcze dwa dziwne pytania. — W mojej głowie myśli latały jak oszalałe. — Miałeś kiedyś problem z kolorem oczu czy włosów?
— Kiedyś miałeś heterochromię, ale teraz obie tęczówki są zielone. — Zmrużył oczy, zapewne nie mając pojęcia do czego zmierzam. — A to drugie pytanie?
— Kto jest twoim najlepszym przyjacielem?
To bardzo go zdziwiło.
— Jeśli dziewczyny się liczą, to chyba Hazel.
— Córka Plutona. Potrafisz rozmawiać z nią telepatycznie?
— Co? O co ci chodzi?
Już wszystko rozumiałam. Nabrało to sensu. Co gorsza, przeraziło mnie to. Czułam, jakby coś mnie natchnęło, a słowa wylatywały z mojej buzi, układając się w ładnie ułożoną historię. Nie zdawałam sobie do końca sprawy, skąd to wszystko wiem ani jak to poetycko zabrzmiało.
— To co powiem, uznasz za szalone, ale to stuprocentowa prawda. — Wzięłam głęboki oddech. — Bardzo dawno temu, kiedy Eris rzuciła jabłko pod nogi Ateny, Afrodyty i Hery, Atena powiedziała coś w rodzaju przepowiedni. Było w niej mowa o dwojgu Wybrankach, herosach, którzy mają powstrzymać Eris przed szerzeniem chaosu. Do tego jeszcze wtrącił się Apollo, ale to już inna historia.
— Pierwszy raz słyszę o tych "Wybrankach", ale co to ma do naszych mocy?
— Wszystko.
— Luna! — Mark pojawił się w wagonie ze zmartwioną miną. — Już się bałem, że zrobiłaś coś głupiego. Co ty tu robisz, Sol?
— Nazywasz się Sol? — Spojrzałam na chłopaka, który miał bardzo zdezorientowaną minę. — To znowu nabiera sensu...
— Nic nie rozumiem! — wykrzyknął. — Dlaczego nazwałeś ją Luną i czemu tak się zdziwiłaś, że nazywam się Sol? Przecież nie mogłaś mnie zapomnieć po tym, jak prawie cię zabiłem!
— Czyli to byłeś ty? Przypomnijcie mi, żebym ci kiedyś oddała.
Kiedy spojrzałam na Marka i Sola, uzmysłowiłam sobie, że po raz pierwszy spotykamy się w trójkę. Od naszej współpracy ma zależeć los świata. Przeszedł mnie dreszcz.
— Usiądź, Mark. Nasze "problemy", jak to nazwałeś, Sol, to sprawa całej trójki.
Chłopcy patrzyli na mnie zdziwieni. To ja miałam wszystkie elementy układanki, a jeśli zdarzenia miały potoczyć się jak we wszystkich kryminałach, za moment mogłam być już martwa.
— Atena wypowiedziała przepowiednię o Wybrankach. Kiedy Eris zaczęła siać prawdziwe spustoszenie, czyli pod koniec dwudziestego wieku, bogowie postanowili wreszcie wypełnić jej proroctwo. Atena, a właściwie Minerwa, nakłoniła Ze... znaczy Jupitera, który dopiero co po raz kolejny złamał zakaz i romansował z śmiertelniczką, aby owocem tego związku był heros z nadzwyczajnymi mocami. Chciała, by posiadał coś z każdego boga, żeby móc walczył z każdego rodzaju przeciwnikiem, w szczególności z Chaosem. Nie miał się wliczać do Wielkiej Przepowiedni z Kronosem. Jego zadaniem było pokonać w swoim czasie Eris.
— Dlaczego to brzmi jak jeden z tych pogmatwanych mitów z historii? — zapytał Mark.
— Dalej będzie tylko gorzej. Ten heros powstał, powiedzmy "urodził się", w przesilenie letnie, bo to wtedy moc bogów jest najmocniejsza. Miał nieść ze sobą światło, dlatego jego patronem został Apollo, a imię otrzymał po rzymskim bogu słońca. Jednak zmodyfikowano je odrobinę, aby w przyszłości nie myliło się następnym pokoleniom, uczącym się mitów. Brzmiało ono Solis.
Sol patrzył na mnie zszokowany. Miał lekko otwartą buzię. Zaczął powoli kręcić głową. Te wiadomości musiały być dla niego prawdziwym szokiem.
— To nie możliwe. Znaczy, niby wszystko się zgadza, ale...
— To jeszcze nie koniec historii. Pół roku później, na zimowej naradzie bogów, Hades zgłosił swoje obiekcje w sprawie Wybranka. Przypomniał, że powinno być ich dwóch i wytknął Posejdonowi jego romans z śmiertelną kobietą. Zeus, chcąc nie chcąc, nie zważając na sprzeciwy brata, musiał stworzyć drugiego herosa, tym razem dziewczynkę, córkę Posejdona. Ponieważ była to najdłuższa noc w roku, ona nie miała już nieść światła, a ciemność. Noc, jej niepokojącą atmosferę, ale jednocześnie piękno i nieobliczalność. Artemida została jej patronką, a Luna, rzymska bogini księżyca, oddała swoje imię, które przekształcono na Lunita. I jej bogowie podarowali swoje moce, w tym i Hades. Ponieważ miała trudniej, ze względu na późniejsze "urodzenie się" i noszenie w sobie ciemności, Hera postanowiła mieć na nią oko.
— Czyli wy to... — wydukał Mark. — A ja to... Do jasnej rozgwiazdy...
— Moment, moment. — Sol przyłożył dłonie do skroni. — Czyli twierdzisz, że ja jestem jednym z Wybranków, a drugim jesteś ty? Mam kilka lepszych teorii na temat naszych mocy.
— Sol. — Zmusiłam go do spojrzenia mi w oczy. — Zostaliśmy stworzeni do pokonania Eris. Tylko my dwoje możemy to zrobić. Rozumiem, że cię to przeraża, mnie też, ale razem musimy stanąć do walki...
— Ty nie rozumiesz. — Znowu pokręcił głową. — Hisako, Hazel i ja wyruszyliśmy z obozu dzień po was. Kiedy poszliśmy tradycyjnie przed misją odwiedzić wyrocznię, harpia Ella zaczęła gadać jakieś przypadkowe zdania, które później spisaliśmy i wyszło takie coś. — Wyjął z kieszeni spodni pomiętą kartkę. — To chyba coś w rodzaju przepowiedni.
Wyjęłam z torebki okulary i spojrzałam na papier.
— Chaos nie przegra,
Harmonia nie wygra.
Na Olimp trzydzieści stóp powróci,
Śmierć wielu herosom żywot skróci.
Jednemu z Wybranków nie zabraknie odwagi,
Zaś drugi zginie z rąk Równowagi.
— Rozumiesz? — spojrzał na mnie żałośnie. — My nie mamy współpracować. My będziemy rywalizować o życie.
Ta wizja mnie przeraziła. Patrzyłam zszokowana na Sola. Miałam nadzieję, że ciężar pokonania Eris będzie rozkładał się równo na naszych ramionach. Ale wiadomość, że mamy konkurować między sobą... Nie miałam z nim szans. Był wyższy, lepiej zbudowany, był synem Jupitera. Już raz prawie udało mu się mnie zabić. Byłam zrozpaczona.
— Mam jeszcze tylko jedno pytanie — powiedział, wkładając rękę w szopę na głowie. — Jaki ma z tym związek Mark?
Opowiedzieliśmy mu krótko o Znaku. Sol nie wyglądał na zadowolonego tym wiadomościami.
— Luna, przykro mi to mówić — zaczął — ale zdajesz sobie sprawę, że to ty zginiesz?
— Słucham? — Spojrzałam na niego zszokowana, bo tak bezpośredniego okazywania własnego zdania (z którym właściwie się zgadzałam) to się nie spodziewałam.
— No wiesz, urodziłaś się jako druga, jesteś tylko córką Posejdona, Greczynką, nosisz w sobie tę całą "ciemność", no i jesteś dziewczyną...
— To ostatnie było seksistowskie — stwierdził Mark, a ja miałam takie samo zdanie..
— Większość z twoich argumentów są beznadziejne, chociażby to, że jestem córką Posejdona. Dzięki darom mamy prawie takie same moce.
— Ale sama renoma bycia synem Jupitera to już coś dużego. W zamian za to przyniosę mu chwałę.
— Chwałę? Dlaczego chcesz przynosić mu chwałę?
Sol spojrzał na mnie jak niedorozwiniętą umysłowo.
— Jak to "dlaczego"? Muszę pokazać ojcu, że jestem wart tyle samo co moi poprzednicy.
— Po co chcesz to komukolwiek udowadniać? Nie możesz żyć na własny rachunek, a nie w cieniu ojca?
— Dzięki jego imieniu jestem poważany!
— Ja wolałabym być poważana jako ja, za to, co zrobiłam i jaka jestem, a nie ze względu na to, kim jestem. Chcesz na zawsze mieć przypiętą karteczką z "Solis, syn Jupitera" czy "Solis, który uratował świat"?
— Przecież to można połączyć.
— Chyba nie rozumiesz, o co mi chodzi...
— Czy to, że twoim ojcem jest Posejdon, nigdy ci nie pomogło?
— To zawsze określało mnie z góry. Ktoś myślał, że jestem taka jak on albo Percy Jackson. Niektóre potwory atakowały mnie tylko ze względu na to, że chciały się zemścić na nich. Jak możesz być tak pewny siebie?
— Zawsze wierzę w swoją wygraną. — Wzruszył ramionami.
— Możecie przestać? —wtrącił się Mark. — Kłócenie się jest ostatnią rzeczą, którą powinniście robić.
— Moment... — Sol miał minę, jakby dostał nagle objawienia. — Ty jesteś Greczynką? Ale... jak?
— Czekają mnie obszerne wyjaśnienia. — Westchnęłam. — Porozmawiajmy może w szóstkę? Od razu przekażemy nasze odkrycia, a ja nie będę musiała się powtarzać.
Wstaliśmy od stołu. Sol poszedł po Hazel i Hisako, a Mark i ja powoli skierowaliśmy się w stronę naszego przedziału. Poruszyłam się w naprawdę żółwim tempie, próbując jak najbardziej odciążyć kostkę, która znowu zaczęła mocniej dawać o sobie znać.
— To może chwilę potrwać — oznajmiłam, jakby nie było to oczywiste. — Może pójdź pierwszy i poinformuj Franka o naszym spotkaniu.
— Nie oglądałaś filmów? Zawsze takie postacie jak ty giną. Nie mogę zostawić cię samej.
Mark wykonał szybki ruch. Po sekundzie trzymał mnie na rękach, a moje nogi dyndały w powietrzu. Złapałam go mocno za szyję, bardzo zaskoczona i przestraszona sytuacją. Gdzieś między to wkradło się również zawstydzenie, które pokryło moją twarz szkarłatem.
— Luna, jakie masz BMI? Bo mogę założyć się o wiele, że dosyć niskie.
— Jeśli chcesz, możesz je policzyć w wolnej chwili.
Mark ruszył w stronę przedziału, a ja prowadziłam wewnętrzną walkę; jednocześnie chciałam się w niego wtulić i wdychać ciasteczkowy zapach, a z drugiej strony dawałam sobie ostrą reprymendę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top