Rozdział 31 "Wielki rów mojej roboty"

Luna

Podróżowałam już tyle razy cieniem, ale nadal nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Nico jak zwykle jedynie na moment przymknął oczy, aby uspokoić zawroty głowy, ja jednak musiałam mocno chwycić go za ramię, by nie upaść. 

Kiedy czarne plamy sprzed oczu zaczęły znikać, zobaczyłam że jestem w jakieś sypialni. Pokój był duży, ale bardzo ciemny. Jedynymi źródłami światła były dwa świeczniki, jeden stojący na stoliku nocnym obok dużego łóżka i drugi, większy, przy biurku, na którym walało się mnóstwo najróżniejszych papierów. Duże okna zostały zasłonięte ciężkimi kotarami, przez co, pomimo wysokiego sufitu, bałam się, że dostanę ataku klaustrofobii. 

To twój pokój? — zapytałam. 

— Tak. Przepraszam za bałagan, ale w ostatnich dniach sprzątanie to była ostatnia rzecz, o którą się martwiłem. 

Kiedy zapalił światło, dojrzałam więcej szczegółów. Tapeta w fikuśne wzorki wcale nie była aż taka ciemna, a sypialnia została połączona z salonem. Wszędzie leżały porozwalane najróżniejsze papiery, mapy, ołówki, długopisy. Przeplatało to się z jakimiś czarnymi ubraniami oraz opakowaniach po hamburgerach z McDonalda. 

Według moich obliczeń, mam jakąś godzinę, aby zapoznać cię z planami. — Spojrzał zmartwiony na zegarek. — Ale nastąpiła zmiana i przez idiotę-Marka jesteśmy dziesięć minut w plecy.

 — Dlaczego wy się tak nie lubicie? — spytałam, przyglądając się mapom na stole. 

— Ponieważ... — zaczął, ale ugryzł się w język. 

— No mów. — Spojrzałam na niego. 

Nico miał poważną minę i nie patrzył mi w oczy. Obracał pierścień na palcu. Czułam, że nie może się zdecydować, czy powiedzieć mi prawdę. 

— Z wyglądu przypomina mi Willa. 

Tego się nie spodziewałam. Co prawda oboje byli synami Apolla, ale Willa widziałam tylko raz, tuż przed śmiercią. Nie przyszło mi do głowy, że mogą być na tyle podobni. 

— Nie zdawałam sobie z tego sprawy... 

Przytuliłam Nica, bo na mnie to zawsze działało lepiej niż słowa. Nadal czasami miałam wyrzuty sumienia, że to przeze mnie Will zginął. Gdybym była bardziej uparta...

Drzwi się otworzyły i bez pukanie wszedł do środka wysoki chłopak. Jak na dzisiejsze czasy, był dziwacznie ubrany. Jego strój kojarzył mi się z czasami jeszcze sprzed I wojny światowej. Chłopak mógł mieć z siedemnaście lat. Posiadał brązowe włosy oraz dziwny wyraz twarzy, jakby cały czas był zdziwiony. W ręku trzymał jakieś papiery, nie podnosząc znad nich wzroku. 

— Nico, mam listy uzbrojenia... 

Kiedy mnie zobaczył speszył się i zrobił krok w tył, jakby chciał wyjść. 

— Wejdź. — Nico zaprosił go ręką. — Luna, to Stuart, mój współpracownik. Stuart, to Luna. 

— Miło mi cię poznać. — Zamiast uścisnąć moją dłoń złożył na niej pocałunek, przez co spaliłam buraka. — Generale, przeniosłem listę uzbrojenia wojska. — zasalutował. 

Nico rzucił mu pytające spojrzenie. 

Nie wiedziałam, że jesteś generałem — stwierdziłam. 

Ja też. 

— Stuart, pokaż Lunie plan uderzenia — zwrócił się do chłopaka. 

— Dlaczego? — zapytał ze zdziwieniem. 

— Ponieważ Luna jest moją zastępczynią. 

— Tak szybko awansowałam od niskiego pachołka? 

Kącik ust Nica lekko się podniósł. 

— Widzę, że nabrałaś już do tego większego dystansu? 

Uśmiechnęłam się. Stuart wpatrywał się w nas dziwnie, nie mogąc zrozumieć naszego hermetycznego humoru. 

— Ale Nico, znaczy generale... Panna Luna jest kobietą. 

— Wiem, zauważyłem. I co z tego? 

Stuart patrzył to na mnie, to na Nica. 

To jeden z tych odrodzonych dusz z Elizjum? — spytałam. 

Tak. Pochodzi z początku XX wieku, stąd ta dziwna uwaga. 

— Nic, generale. 

Przez następny kwadrans Stuart tłumaczył mi ogólnikowo misterny plan Nica. Chłopak, ze swoją częścią wojska miał zajść wroga od tyłu, przedostając się na drugi koniec Łąk Asfodelowych przez tajemne korytarze. W tym czasie ja miałam zaatakować od frontu. Musieliśmy się zgrać, aby armia Antoniusza i Kuklińskiego była na tyle zdezorientowana, żeby uciekła jak najdalej od zamku. 

— Masz krzyknąć do wojska, aby ruszyli do ataku, kiedy dam ci znak, rozumiesz? — podsumował Nico. Przytaknęłam. — Stuart, będziesz jej pilnował, aby nie zrobiła czegoś głupiego. 

Syn Hadesa nadal patrzył na mnie zmartwiony, jakby nie był pewien co do słuszności swoich czynów. Widziałam wahanie w jego oczach. Sama nie byłam pewna czy sobie poradzę. Nie lubię dowodzi, a takie zadanie właśnie mnie czekało. Jednak nie chciałam ukazywać strachu, więc się uśmiechnęłam. 

— Dam radę. 

Pokiwał głową, jakby sam chciał w to uwierzyć. 

— O osiemnastej macie już być na dole, czekając na mój sygnał. 

Co z łucznikami? — spytał Stuart. 

— Zaraz wydam im odpowiednie rozkazy. 

Sięgnął po swój miecz leżący pod kupą papierów. Przez to, że dowodził teraz całym wojskiem, miałam wrażenie, że stał się jeszcze dojrzalszy. Nie miał siedemnastu lat, a zachowywał się bardziej odpowiedzialnie niż niejeden dorosły. Kolejna rzecz, która sprawiała, że czułam się przy nim jeszcze bardziej dziecinnie. 


Widząc pół tysiąca zombie-żołnierzy oraz innych ludzi pod moją komendą, zaczęłam się trząść. Miałam wrażenie, że jeden mój błąd skaże ich na śmierć. Musiałam wiele razy użyć swojej sztuczki na uspokajanie, aby nie dać po sobie niczego poznać. 

Stuart proponował mi konia, abym była lepiej widoczna dla żołnierzy. Jednak, pomimo wisiorkowi od Aleksandra, nadal nie potrafiłam zaufać tym zwierzętom. To stale były dla mnie okropne, nieokrzesane istoty, od których starałam się trzymać jak najdalej. 

Dodatkowo osłabiała mnie aura Podziemia. Wszędzie, poza zamkiem Hadesa, czułam jakby coś wysysało ze mnie moc. Podobno to działa tak samo na każdego półboga, oprócz dzieci Hadesa, jednak Nico stwierdził, że jestem na to wyjątkowo podatna. 

Dwie minuty przed osiemnastą kazałam ustawić się wszystkim w formację uderzeniową. Nie byłam pewna, czy powinnam stać na przodzie, w środku, a może z tyłu, więc nie odstępowałam Stuarta na krok, ciągle o coś pytając. 

Wkrótce, na lekko górzystej Łące, dojrzałam zbliżające się z daleka oddziały duchów. Nie poruszały się szybko, jednak były coraz bliżej. Zauważyłam,  jak żołnierze się niecierpliwią, przestępują z nogi na nogę. Widziałam zaniepokojone spojrzenie Stuarta. 

— A co jeśli coś mu się stało? — spytał. 

— Raczej bym to poczuła. 

Nie byłam pewna, czy Stuart wie o moim darze od Hadesa, ale nie było teraz czasu tego wyjaśniać, ponieważ usłyszałam w głowie głos Nica.

Teraz. 

— Naprzód! — Krzyknęłam i podniosłam swój miecz do góry. 

Wojsko ruszyło z okrzykiem, a duchowa armia również przyśpieszyła. Dzieliły ich sekundy od zderzenia się. Między półprzezroczystymi duszami widziałam ludzi z krwi i kości, których udało się przeciągnąć na swoją stronę Kuklińskiemu i Antoniuszowi. 

Nagle z nieba zaczął spadać grad strzał. Od strony nieprzyjaciela łucznicy powalali zombiaków, a wojsko coraz bardziej się przerzedzało. Nie pamiętałam, aby było to w planie. 

— Dalej, Asfodelowa Rebelio! — krzyknęła postać na koniu, stojąca na wzgórzu. — Zdobądźmy zamek Hadesa! 

Łucznicy z murów odpowiedzieli strzałami, ale one nic nie robiły duchom, przez które po prostu przenikały. Zabić je mogło tylko stygijskie żelazo, a o nie nie tak łatwo. Plan Nica nie działał, bo zamiast się cofać, wojska Rebelii były coraz bliżej. Wpadłam w panikę. 

— O nie, nie, nie... — Stuart wyjął szablę, również przerażony. — Wracaj do zamku — zwrócił się do mnie. 

— Że co? 

— Tam będziesz dłużej bezpieczna. Dostałem rozkaz, aby cię chronić. 

— Na pewno tego nie zrobisz, skazując bitwę na przegraną! 

Nie wiedziałam co zrobić. Nawet używając strzał z stygijskiego żelaza nie uda mi się samej wystrzelić wszystkich duchów. W pobliżu nie było żadnej rzeki. 

Niespodziewanie stało się coś dziwnego. Miałam jakiś przebłysk. Czułam całą moc ziemi. Czułam mrowienie w palcach. Czułam niesamowitą siłę, która wręcz mnie przyciągała. 

Wbiłam mocno miecz w ziemię, od czego pojawiło się pęknięcie w ziemi. Wszystko zaczęło się trząść, a rysa stała się ogromną szparą, biegnącą w stronę armii Rebelii. Czułam, że to ja powoduje. Że mogę nad tym zapanować. Wiedziałam jaką mam teraz władzę.

Skierowałam rów równolegle do zamku, robiąc wokół niego wielki okrąg. Ostatnimi siłami spowodowałam jeszcze jeden, największy wstrząs. Ziemia zaczęła pękać, aż powstały ogromne przepaście. Paliły mnie żyły. Czułam jak wypływa ze mnie moc jak z balonu. Upadłam bezwładnie na ziemię, tracąc przytomność.  


Przewróciłam się na drugi bok, przykrywając mocniej kołdrą. Czułam znajomy zapach, w który chciałam się wtulić.  Było mi ciepło i wygodnie, ale jakaś myśl z tyłu głowy nie dawała mi spokoju. Podświadomie wiedziałam, że coś jest nie tak.

Wygrała jednak podejrzliwość półboga i otworzyłam oczy. Znajdowałam się w pokoju Nica, a jedyne światło pochodziło od świeczki, przy której pisał coś Stuart. Czułam się strasznie słabo i nie miałam siły się podnieść. Jednak wypełnił mnie niepokój. Dlaczego nie ma tutaj Nica? 

— Co się stało Nico? — spytałam, siadając. 

Stuart jak zwykle miał zdziwiony wyraz twarzy. 

— Nic mu nie jest. Musiał na chwilę gdzieś pójść, ale powinien niedługo wrócić. 

— Na pewno? 

Chłopak po raz pierwszy się lekko uśmiechnął. 

— Tak. I nie wychodź z łóżka, chyba że chcesz żeby urwał mi głowę. I tak dzisiaj już prawie to zrobił. 

— Dlaczego? 

Miałem pilnować, abyś nie zrobiła niczego głupiego. 

— Co ja właściwie zrobiłam? 

Stuart odsłonił jedno z okien, a do środka wpadło szarawe światło. Przez całą dobę w Podziemiu panowała taka szarówka. 

— Oddzieliłaś wielką przepaścią Łąki Asfodelowe od zamku Hadesa. 

— To znaczy? 

— Jeśli Rebelia będzie chciała się tu dostać, to albo musi wejść do tego rowu, a później znowu się na niego wspiąć, albo przekroczyć go jakoś z powietrza. A przestrzeni powietrznej pilnują Erynie. Więc dopóki Antoniusz i Kukliński nie znajdą jakiegoś innego sposobu, jesteśmy bezpieczni. 

— Ile może im to zając czasu? 

Stuart podrapał się po karku. 

— Góra dwa tygodnie — powiedział cicho. 

Nie były to dobre prognozy. Nadal nie docierało do mnie, co zrobiłam, chociaż wyraźnie czułam się osłabiona i miałam wrażenie, że nie dałabym rady zapanować nawet nad szklanką wody. 

— Która godzina? — spytałam. 

— Dochodzi dwudziesta. 

— Czyli dość szybko się obudziłam — stwierdziłam, ponieważ moje utraty przytomności zwykle trwały o wiele dłużej niż niecałe dwie godziny. 

— Nie do końca, Luno. Dochodzi dwudziesta następnego dnia. 

Popatrzyłam na Stuarta niedowierzając. Leżałam tu przez dobę? Co z Markiem i Frankiem? Muszą być na mnie wściekli.

Podczas nieobecności Nica poszłam do łazienki umyć się i przebrać. Nadal czułam się fatalnie, ale kąpiel w ciepłej wodzie nieco mnie ożywiła. Starałam się przebrać szybko, nie patrząc w lustro. Nie chciałam widzieć blizn. Zagoiły się, ale nadal były grube i wiedziałam, że zostaną mi na zawsze. Je łatwiej było zakryć niż bliznę na policzku, jednak były o wiele większe. W dodatku te okropne oczy, które zmieniły kolor. Kiedy już się przyzwyczaiłam, że mają dwa kompletnie inne odcienie, tu "BUM!", przyzwyczajaj się od nowa.  

Gdy wróciłam do pokoju, Nico sprzątał stół, na którym stała torba z McDonalda. Miał kilka zadrapań na twarzy, ale wyglądał w porządku. Kamień spadł mi z serca. 

— Jak się czujesz? — spytał, przerywając sprzątanie. 

— Dobrze — skłamałam, zaciskając usta. — Jak długo już żywisz się takim jedzeniem? 

— Nie zaczynaj mi robić wykładu o zdrowym żywieniu. 

— Nie zamierzam. Sama nie odżywiam się zdrowo. W końcu czasami jadam lunch dopiero o jedenastej wieczorem. — Zaburczało mi w brzuchu, kiedy poczułam zapach jedzenia. — Czy wiesz co z chłopakami? 

— O nich się nie martw. W połowie drogi rozszalała się śnieżyca, więc też dopiero co dotarli do Lethbridge. 

— Do Lethbridge? 

— Tak. Tam prawdopodobnie jest następny Element. 

— Odwiedziłeś ich? — Usiadłam przy stole. 

— Dwa razy. Frank prosił, abym nie robił już tego więcej, bo ma dosyć powstrzymywania mnie i Marka skaczących sobie do gardeł. 

Rzuciłam się na jedzenie jak dzikie zwierzę. Byłam naprawdę głodna, bo dopiero po pochłonięciu całych frytek zadałam Nico pierwsze pytanie. 

— Jak obecnie wygląda sytuacja? 

— Myślę, że Rebelia jest zbyt skonfundowana, aby zrobić jakikolwiek krok przez najbliższy czas. Nie wiedzą jak udało nam się stworzyć taki rów. Może też trochę przestraszyli się twojej mocy. Ale mogę się mylić, bo wygląda na to, że nie jestem najlepszym strategiem. — Wytarł buzię od keczupu. — Jak ty to zrobiłaś? Jakimś zaklęciem? 

— Nie wiem. — Pokręciłam głową. — Jakby dostała takiego olśnienia, ale... Nie potrafię tego wytłumaczyć. 

— Szczęście, że tunele biegły na tyle nisko, że przez powstanie tego rowu się nie zawaliły, bo inaczej nie mielibyśmy jak wrócić do zamku. 

— Pewnie teraz będziecie musieli zmieniać wszystkie mapy Podziemia. 

— Niewątpliwie. Hades zaproponował również plebiscyt na nazwę dla nowego "dzieła natury". Persefona zaproponowała "Rów Lunity". 

Zaśmiałam się, bo brzmiało do okropnie. 

— Hades nie był zły, że ci pomagam?

Nico zgniótł pudełko po hamburgerze. 

Żartujesz? Był wściekły. 

— Jak tamten Hindus? 

Nico uśmiechnął się, udając, że się zastanawia. 

— No może nie aż tak. Jednak tu nie pojawiliśmy się w połowie jego życiowego przemówienia. 

Za każdym razem chciało mi się śmiać, kiedy wspominałam naszą przygodę. Uciekaliśmy z hali naładowanej materiałami wybuchowymi, kiedy Nico w ostatniej chwili przeniósł nas cieniem. Niestety nie miał czasu się skupić i wylądowaliśmy na scenie jakieś państwowej konferencji w Indiach. Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony; my czy widownia. Pamiętam jedynie jak stałam w świetle reflektora, a wściekły Hindus, który akurat przemawiał, zaczął się na mnie wydzierać. Mieszał angielski z hindi, więc zrozumiałam tylko część z obelg. Teraz się z tego śmiałam, ale wtedy byłam przerażona. 

— Nic nie zrobiłeś Stuartowi? — spytałam. 

— Można tak powiedzieć. 

— To znaczy?

— Żyje.

Przewróciłam oczami. 

— Czy rozmawiałaś z Markiem o tym, co działo się podczas twojej dziury w pamięci? — zapytał Nico po chwili ciszy, niepewnie zadając to pytanie. 

— Nie. Dlaczego pytasz? 

— Dziwię się, że tak mu ufasz. Był z tobą sam na sam przez prawie trzy tygodnie. 

— Przecież w Wilczym Domu była Lupa i cała jej wataha.

Nico popatrzył mi w oczy. Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że wstrząsnęły mną dreszcze. 

— Rozmawiałem z Hazel i ona twierdzi, że... — zawahał się.

— Że? — Uniosłam brew.

— Że byliście dosyć blisko.

— Mark był pierwszym, kogo Lena poznała. — Strasznie dziwnie się czułam, mówiąc w pewnym sensie o sobie. — Nic dziwnego, że mocno się zaprzyjaźnili.

— Nie, Luna, nie rozumiesz. — Westchnął. — Zostawmy tę kwestię w spokoju. Przecież masz dopiero czternaście lat — dodał pod nosem.

— Prawie piętnaście.

— Jeszcze trzy tygodnie.

— Pamiętasz kiedy się "urodziłam"? — zdziwiłam się. — Wspominałam ci o tym może raz.

— Jesteś moją przyjaciółką, więc wypadało zapamiętać.

Uśmiechnęłam się. Mimo że kochałam Hedwig, nawet ona czasami zapominała. A Nico? Znaliśmy się zaledwie parę miesięcy.

— Ja nie wiem, kiedy ty masz urodziny — oznajmiłam.

— I dobrze. Od pewnego wieku już nie powinno się świętować, że się starzeje.

Jeszcze jedna kwestia przyszła mi do głowy.

— Jakie imię masz wpisane w akcie urodzenia? Bo Nico to zdrobnienie, tak?

— Szczerze mówiąc, nie wiem. Niektóre osoby w obozie, kiedy się na mnie wkurzą, mówią do mnie "Nicolasie", tak jak do ciebie "Lunito". Kiedyś pytałem o to Hadesa, to powiedział, że chciał mnie nazwać Nicodemus, ale mama się nie zgadzała. Na czym stanęło, nie wiem. Lecz Nicodemus to greckie imię, a we Włoszech "Nico" to zdrobnienie od niego. A skoro mama była Włoszką... — Wzruszył ramionami. — Czy "Nico" brzmi infantylnie? — zapytał.

— Co masz na myśli?

— Spotykasz dorosłego faceta, który nazywa się Nico. Co myślisz?

— Że ma tak samo na imię jak mój najlepszy przyjaciel.

Chłopak przewrócił oczami.

— Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

—Czy brzmi infantylnie? Nie wiem. — Potrząsnęłam głową. — Nico brzmi tak... słodko.

— Słodko? — Nico przeczesał włosy. — Muszę zmienić imię.

— Jeśli to cię pocieszy, koleżanka ze szkoły spytała się kiedyś, czy moje pełne imię brzmi "Lunafreya".

— Lunafreya? Pierwsze słyszę.

— Ja wtedy też. Ale uznała, że imię Lunita jest mniej prawdopodobne niż jakaś Lunafreya. — Pokręciłam głową. — Ja też mam przechlapane. Imię Lunita nie istnieje, a niektórzy swoje psy nazywają "Luna".

Nico zaśmiał się.

— Chciałabym mieć jakieś ładniejsze imię. Bardziej... eleganckie. Jak Elizabeth, Margaret... — Westchnęłam, zerkając na zegarek. — Bogowie, już bardzo późno. Możesz mnie "podwieźć" do Lethbridge?

— Co jeśli powiem nie?

— Będziesz musiał się ze mną męczyć do końca życia.

— To już śmierć brzmi bardziej kusząco. Ale może najpierw umyj buzie. Jesteś cała wymalowana keczupem jak Joker.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top