Rozdział 3 "Wąż wślizguje się na lekcję"
Mark
Okazało się, że nie wiem wszystkiego. Angela dopiero zerwała z chłopakiem, a Lena "widziała" jak patrzyłem na dziewczynę. Przez następne dni próbowałem pogadać z Angelą, ale zawsze miała przy sobie jedną z koleżaneczek. Razem mieliśmy tylko biologię, ale przynajmniej na niej nie wychodziłem na durnia, ponieważ lubiłem uczyć się o komórkach i mikroorganizmach.
Dni mijały, a ja coraz bardziej klimatyzowałem się w szkole: krawat mniej cisnął w szyję, zacząłem rozróżniać korytarze oraz nauczycieli i nikt nie wspominał o poniedziałkowej wizycie babci.
W domu też zdawało się spokojnie. Nie było większej kłótni, babcia Celeste miała w weekend wrócić do Winnipeg, więc cieszyliśmy się, że wreszcie będziemy mogli odpocząć od sprzątania.
Wiedziałem, że to tylko cisza przed burzą i długo taki stan się nie utrzyma, ale aż tak gwałtownej zmiany również się nie spodziewałem.
Gdy rano myłem zęby w kuchni (Rafael okupował łazienkę), usłyszałem w wiadomościach o kolejnym, dotychczasowo największym wybuchu w metrze. Ogień szalał w wielu tunelach, a kilka stacji się zawaliło. Dziewięćdziesiąt dwie osoby nie żyły i było prawie trzy razy tyle rannych. Pokazywali kilka ofiar, na przykład mężczyznę w średnim wieku, całego poparzonego, z wieloma ranami. Miałem silne przeczucie, że umrze w ciągu tej godziny. Burmistrz apelował do Nowojorczyków o niekorzystanie z metra i niewchodzenie na jego stacje. Żadne służby nie wiedziały, kto za tym stoi, ale niepokój wzrastał wśród społeczeństwa.
Nawet nie próbowałem przekonywać mamy do jazdy podziemną kolejką. Sam się bałem. Mimo że kilkukrotnie odwaliłem szalone akcje, żadna nie zagrażała bezpośrednio mojemu życiu. Zawsze dbałem o swój tyłek, ponieważ umieranie było mi nie w smak. Lecz świadomość, że tak wielki wypadek z mnóstwem ofiar wydarzył się zaledwie parę przecznic dalej, była przerażająca, wręcz paraliżująca.
W szkole panowały ponure nastroje. Jedni nie przyszli, bo ich bliscy zginęli, a podobno paru uczniów z szkoły umarło albo w tej chwili przebywało w szpitalu. Jednak duża część nastolatków zachorowała na dziwną chorobę, którą podobno zapoczątkowała pani od historii. Miałem wrażenie, że to akurat była moja wina.
Przez cały wf obserwowałem Angelę, która grała na sąsiednim boisku w tenisa. Poruszała się z taką gracją, a jej lekko kręcone włosy, związane w kitkę za nią podskakiwały. Wyglądała cudownie, szczególnie kiedy ogrywała swoją jedną z koleżaneczek. Uśmiechała się do mnie od czasu do czasu, a raz nawet pomachała. Ja tymczasem wyciskałem siódme poty (no może nie dosłownie, bo chciałem nadal jakoś wyglądać), aby wygrać z przeciwną drużyną. Byli trudnym orzechem do zgryzienia i, pomimo moich kilku cudownych koszy, mieliśmy przewagę zaledwie pięciu punktów.
Po kolejnym rzucie za trzy punkty, spojrzałem ponownie na Angelę. Dziewczyna akurat biegła po piłkę, która została wybita za daleko. Tuż za nią, drzwi hali z hukiem się otworzyły i do środka zaczęło coś wjeżdżać. W pierwszym, paranoicznym wrażeniu sądziłem, że to wagon metra.
Prawda jednak była inna, o wiele bardziej niesamowita i nieprawdopodobna. Na kort wpełzł, wielki, naprawdę ogromny wąż. Miał strasznie długie ciało, pokryte zielonymi łuskami. Jego głowa była wielkości samochodu osobowego, a oczy tak żółte i głębokie, że od samego spojrzenia serce się zatrzymywało. Kiedy otwierał pysk, widać było rząd bielutkich zębów oraz parę ostrych kłów. Miał coś między nimi, co niepokojąco przypominało czerwone mięso.
Stanąłem jak wryty. Piłka, którą trzymałem, wypadła mi z ręki i potoczyła się po parkiecie. Inni uczniowie po chwili dezorientacji zaczęli uciekać z krzykiem, ale ja nadal stałem, wpatrzony w węża. Angela też została, ale z innego powodu: stała tuż przy łbie potwora i wpatrywała się w oczy. Nie dziwiłem się jej, sam byłem sparaliżowany strachem.
Nagle rozległ się świst i kilka cienkich patyków utknęło w głowie potwora. Ten wydał z siebie głośny syk i wydać było, że wystające mu z nosa kije nie przypadły mu do gustu. Ale ten moment wystarczył, aby Angela dała nogę. Jednak ja nadal stałem, bojąc się ruszyć z miejsca.
— Marku Watersssonie... — Zimny głos rozległ się, a jego echo długo jeszcze brzmiało w mojej głowie.
Na szczęście ten dźwięk wybudził mnie z transu, lecz uświadomiłem sobie rzecz gorszą: wąż wpatrywał się we mnie żółtymi oczami. Czy on polował na mnie? Ale dlaczego? Uciekł z jakiegoś eksperymentarium?
Podniosłem z ziemi piłkę do kosza i bez zastanowienia cisnąłem nią w potwora. Od razu rzuciłem się do biegu, w ogóle nie myśląc co robię. Jednak mój "pocisk" nie zrobił na bestii żadnego wrażenia, nie licząc jeszcze większego rozdrażnienia. Wysunął swój język z trójkątnym wcięciem i znowu rozległ się zimny głos:
— Nareszcie odnaleziony...
Może to było tylko złudzenie, ale miałem wrażenie, że właśnie to monstrum do mnie mówiło. Ale jak to było możliwe? Zwierzęta nie mówią. Tak samo węże nie osiągają takich rozmiarów. Czy to tylko jakiś głupi sen, a zaraz zza trybun wyskoczy jednorożec, a na nim królik Bugs i ogłosi mnie rycerzem Cukierkolandii?
Jeśli to był sen, to stał się strasznie realny, kiedy wąż oderwał się od ziemi i wyciągnął szyję. Wtem niespodziewanie uderzył o podłogę w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą stałem. Gdybym nie uskoczył, wolę nie wiedzieć co by się ze mną stało.
Gdy stanąłem na nogi, zacząłem biec. Przed siebie, bez żadnego konkretnego celu. Teraz moim celem było nie dać się zjeść, co i tak było dosyć ambitne. Wąż ponowił atak i tym razem byłem tak blisko niego, że widziałem między jego zębami resztki ubrań oraz ludzką kość. Radzę sobie tego nie wyobrażać. Wstrząs budynkiem zwalił mnie z nóg.
Łeb potwora zawisł jedynie metr nade mną. Patrzyłem w jego czarną jak smoła źrenicę, z której wystawał cienki patyk. Czułem na ciele dreszcze. Zapadałem się w ciemność. Oczami wyobraźni widziałem Lizzie i jej blond loki oraz dziadka na ulubionym, wysiedzianym fotelu. Jednak jednocześnie zauważałem, że po skórze bestii ciekła żółtawa ciecz, która zapewne była odpowiednikiem ludzkiej krwi.
— To twój koniec, Marku Watersssonie... — przemówił głos.
Nie wiem, jak to zrobiłem. Instynktownie chciałem ochronić głowę ręką, lecz z niej nagle wytrysnęła kula światła, która pomknęła tuż do gardła potwora. I wąż, i ja byliśmy wystraszeni i każdy z nas krzyknął na swój sposób. Potwór jakby się dławił, co wykorzystałem, podnosząc się na nogi i uciekając w stronę drzwi.
Jednak zanim tam dotarłem, monstrum przełknęło kulę. Zamachnął się górną częścią swojego ciała i uderzył mnie. Przeleciałem pół sali i uderzyłem w ścianę, słysząc trzask łamanych kości. Miałem problemy z nabraniem powietrza, nie mówiąc już o wstaniu. Chciałem tylko, aby to się skończyło. Czemu ja muszę z tym walczyć? Czemu ten głos ciągle powtarza moje imię i nazwisko? Co tu się, do jasnej rozgwiazdy, dzieje?!
Po raz setny dzisiaj dźwignąłem się na nogi. Zobaczyłem jak z ciała węża wystaje kilkanaście większych patyków, a ten wierci się w wściekłości. Nie chciałem na to dłużej patrzeć ani być w to zamieszany. Opierając się o ścianę, ruszyłem do wyjścia.
Wyszedłem na tyły budynku. Cały plac został pokryty śniegiem. Nie było tu nikogo, dopiero za kilkadziesiąt metrów znajdowała się ulica.
Czułem się ogromnie wyczerpany, jakbym przebiegł cały maraton z rodzeństwem na plecach. Kręciło mi się w głowie jak po pobraniu krwi. Byłem znużony, jakbym oglądał maraton serialu przez całą noc. Było to tak dziwne uczucie, jakby siła życiowa ze mnie uciekała. Powinienem czuć się jedynie poobijanym po walce z wężem, a nie skonany po przebiegnięciu zaledwie paru metrów.
Na śniegu pojawiła się mała, czerwona plamka. Dotknąłem obolałej głowy i wyczułem lepką ciecz, która okazała się krwią. Tego jeszcze brakowało.
Uklęknąłem na ziemi, bo nie miałem siły wstać. Super, znajdą mnie nieprzytomnego i rannego przed halą sportową i, znając moje szczęście, oskarżą mnie o zdemolowanie sali. Super, po prostu super.
Usłyszałem trzask drzwi i zaraz po tym szybki oddech. Odwróciłem głowę i jak przez mgłę zobaczyłem dziewczynę, która była blisko wykrztuszenia swoich płuc. Ale najbardziej zdziwiło mnie to, że w ręku trzymała dziwne coś, co kształtem przypominało łuk. Może wyobraźnia płatała mi figle albo jakaś nastolatka naprawdę używała strasznie prehistorycznej broni.
— O... bogowie... — wydusiła na mój widok. Kazała oprzeć mi się o ścianę budynku i zapytała: — Ale cię nie ugryzł, prawda?
— Też go widziałaś? — zadałem pytanie na granicy świadomości.
Zamiast odpowiedzieć, wyjęła z torebki coś, co wyglądało jak baton. Podała mi go ze słowami:
— Jeśli się spalisz, pamiętaj, to nie moja wina.
Ugryzłem słodkość i zacząłem się zastanawiać, gdzie produkują słodycze, które smakują jak rosół babci Celeste. Jednak im więcej zjadłem, czułem się lepiej. Nie kręciło mi się już w głowie, łatwiej się oddychało oraz nie odczuwałem już takiego zmęczenia. To było niesamowite, że w tak krótkim czasie powróciły mi siły. Ale kiedy dotknąłem czoło i nie wyczułem rany, uznałem to już za magię.
— Czy ty jesteś czarownicą? — spytałem dziewczyny, którą okazała się czerwona ze zmęczenia Leną.
— Zależy według kogo. — Znowu odpowiedziała wymijająco. Wzięła trochę śniegu i obmyła mi czoło. — Jak stworzyłeś tę świecącą kulę?
— Sądziłem, że to ty znasz się na magii — powiedziałem. — A ten wąż... Co to? Skąd się wziął? Kim ty jesteś? Co to za baton? Co ta za światło? Co tu się właśnie dzieje?! — Niemal krzyknąłem, zdając sobie sprawę jak wszystko jest dziwne.
— Możesz mi chociaż odrobinę zaufać? — zapytała.
— Po co? Co tu się dzieje? — powtórzyłem pytanie.
— Wszystko ci wytłumaczę, obiecuję. Ale czy musimy rozmawiać tu? Hala jest mocno uszkodzona, a ja nie chcę za to odpowiadać. — Choć coś nas łączyło. — Porozmawiajmy w kawiarni.
— O nie! Wytłumacz mi wszystko tu i teraz.
— To ja dyktuję warunki, nie ty — odpowiedziała spokojnie. — Miętusko! — zawołała w stronę drzewa, z którego sfrunęła kremowa sowa. Jednak na ziemi nie stanął ptak, lecz szczeniak.
— Założę się, że tego też mi nie wytłumaczysz. — Wskazałem na psa.
Bez słowa złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę ulicy.
Kiedy weszliśmy do kawiarni, ludzie rzucali nam nieco dziwne spojrzenia, ponieważ mieliśmy na sobie jedynie krótkie spodenki i T-shirt z logiem szkoły. Zapewne myśleli, że wagarowaliśmy. Kiedy już miałem poruszyć problem naszych ubrań, Lena z malutkiej torebki wyjęła ciuchy. Kilka absurdów: do torebki ledwo zmieściłby się telefon; skąd Lena miała męskie ubrania?; dlaczego były akurat w moim rozmiarze, a nawet stylu? Czy ona mnie stalkowała? Czy przypadkiem nie miałem do czynienia z wariatką?
Kiedy wróciłem z łazienki przebrany w jeansy i koszulę, dziewczyna czekała już przy stoliku z dwoma kubkami, a obok nich dwiema książkami. Niepewnie usiadłem i kiedy już chciałem zadać kolejne pytanie, Lena podała mi jeden z tomików.
— Mam to powąchać? — spytałem.
— Spróbuj przeczytać.
Otworzyłem na losowej stronie. Cała została zapisana jakimiś szlaczkami, niemożliwymi do przeczytania. W dodatku zauważyłem, że litery były dziwne, jakby były swoim lustrzanym odbiciem.
— Po jakiemu to jest? — zapytałem.
— A sprawdź tę. — Znowu nie odpowiedziała.
Byłem zszokowany, kiedy okazało się, że litery nie rozmazują mi się, nie przeskakują między wersami, lecz da się to normalnie przeczytać. Nie był to co prawda angielski, ale o dziwo wszystko zrozumiałem: "Excelsa sunt tributa." "Podatki są zbyt wysokie."
— Co to ma być? — spytałem Lenę.
— To rozumiesz? — zapytała zadowolona.
— Miałaś wytłumaczyć, co tu się dzieje — przypomniałem jej. — To jakieś show "Wkręcamy ludzi w atak ogromnych węży"? Jakoś nie jest mi dzisiaj do śmiechu.
— Mark, muszę porozmawiać z twoją mamą — zażądała.
— Chcesz jej naskarżyć? Po moim trupie — Popiłem z kubka gorącą kawę, parząc się w język.
— To sprawa życia i śmierci...
— Mówią tak w każdym filmie z Bondem.
— Naprawdę? Nigdy nie oglądałam — Pociągnęła nosem, ponieważ nadal była chora. W dodatku wyglądała gorzej niż w poniedziałek.
— Nie zbaczaj z tematu — upomniałem ją.
— Dobrze, dobrze — uległa, kichając. Popatrzyła na mnie cyjanowymi oczami, przez co znowu miałem wrażenie, że wpadam w trans, ale przyjemniejszy. — Wolisz wersję uproszczoną czy rozwiniętą.
— Uproszczoną — zdecydowałem.
— Bogowie greccy i rzymscy istnieją, a ty jesteś synem jednego z nich.
— To jednak rozwiniętą.
Westchnęła.
— Lepiej znasz mitologię rzymską czy grecką?
— Zdecydowanie grecką.
— To pewnie będzie dla ciebie szok, chociaż sama nie wiem, ale te wszystkie mity to tak naprawdę starożytna historia. Bogowie, herosi i inne stworzenia, w tym potwory, istniały, a w dużej części nadal istnieją.
Zmarszczyłem czoło i przeczesałem dłonią włosy. Że co?! Sądziłem, że po ataku węża wielkości autobusu szkolnego już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy.
— Dlaczego mam ci uwierzyć?
— Ty ślepy jesteś, idioto, czy co? Właśnie walczyłeś z wielkim wężem, który chciał cię zabić. — Znowu westchnęła, uspokajając się. — Słuchaj, nie musisz tego rozumieć, wystarczy, że zaakceptujesz.
— Tak jak wszystkie regulaminy w internecie?
— Właśnie tak. — Lekko się uśmiechnęła.
— A co z Jezusem? Przecież on istniał — zapytałem, mając przed oczami babcię, którą co niedzielę można spotkać w kościele.
— Tak, tak, istniał.
— Jak? Przecież każda religia ma swojego Boga i mówi, że inni nie istnieją.
— I Jezus istniał, i bogowie greccy, i rzymscy, i egipscy, i jakie tam jeszcze bóstwa ludzie wymyślili.
— Jak mogli wymyślić?
— To mniej więcej działa tak, że jeśli ludzie czczą jakiegoś boga, on ma więcej siły.
— Czekaj, czyli jak wymyślę Boga Pasztetową, to on powstanie?
— Radziłabym ci o tym za wiele nie myśleć, ponieważ ostatnio doszłam do pewnych wniosków co do Potwora Spaghetti.
Potwora Spaghetti?
— Jak wiesz (albo i nie), centrala bogów znajdowała się kiedyś na świętej górze Olimp w Grecji. Ale przez tysiące lat bogowie podróżowali i wszystko znajduję się teraz w Ameryce. Konkretniej, wejście do ich siedziby jest w Empire State Building.
— To brzmi jak materiał na dobrą książkę fantasty — stwierdziłem.
— Pamiętasz Herkulesa lub Achillesa? — spytała. — To półbogowie, czyli mają jednego boskiego rodzica i drugiego śmiertelnego. Zazwyczaj. Bogowie mieli, mają i będą mieli romanse ze śmiertelnikami, z których rodzić będą się herosi tacy jak ty czy ja.
— Ja? Nie wierzę ci.
Jej wzrok mówił "Ty chyba porąbany jesteś, idioto".
— Jestem córką boga mórz, więc potrafię na przykład kontrolować wodę.
Z wazonu z kwiatkiem, stojącego na sąsiednim stoliku, wytrysnęła woda jak z wulkanu. Zatrzymała się kilka centymetrów nad naczyniem, a następnie z powrotem wlała się do środka. To wszystko bacznie obserwowała Lena, aż doszło do mnie oczywiste: ona kontrolowała te wodę.
— I co, teraz wierzysz mi, idioto — dała nacisk na ostatnie słowo.
— Będziesz mnie tak nazywać? — zadałem pytanie.
— Nazywam rzeczy po imieniu — odpowiedziała, uśmiechając się nieco perfidnie. Może nie była wredna z natury, ale w tej chwili doskonale jej to wychodziło.
Oparłem głowę na rękach. Ja miałbym być synem jakiegoś boga? Zgadzam się, jestem boski, ale aż tak? Przecież nie mam super mocy jak Lena (oprócz strzelania światłem z rąk jak Spider-man siecią) i szczerze wątpię, by bogowie mieli ADHD i dysleksję. Poza tym, ja mam obydwu rodziców, mimo że jeden mieszka w Ottawie!
— Słuchaj, musisz być półbogiem — oznajmiła. — Ten baton, który ci dałam, to ambrozja, pokarm bogów. Herosi mogą go spożywać w małych ilościach, lecz śmiertelnicy się od niego palą. A ty? Jesteś cały i zdrowy. Muszę porozmawiać z twoją mamą...
— Babcia powie, że wygłaszasz herezje — przerwałem jej.
— Herosi do trzynastego roku życia są w miarę bezpieczni, szczególnie jeśli nie znają prawdy. Ale później zaczyna się pod górkę, a walka o przetrwanie bez żadnych umiejętności jest skazana na niepowodzenie. Musisz jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.
— Domu?
— Zdecydowanie nie — Pokręciła głową. — Twój zapach przyciąga potwory i jeszcze naraziłbyś swoją rodzinę.
— Mam mieszkać na ulicy? — oburzyłem się.
— Nie, nie, mówiłam o obozie, na którym nauczysz się walczyć.
— Walczyć? — Brzmiało to bardzo surrealistycznie. — Nie jestem pewien...
— Wyobraź sobie siebie, stojącego przed setką takich węży jak dzisiaj miałeś wątpliwą przyjemność poznać. — Ściszyła głos tak, że z powodzeniem mogłaby kandydować na narratora thrillera. Połączenie tego z dziwnie niebieskimi oczami dawało przerażający efekt, aż mnie ciarki przeszły. — Do obrony masz tylko wałek do ciasta. Każdy z tych potworów ma ochotę wyrwać ci serce z klatki piersiowej i przekąsić na przystawkę. Im bardziej będziesz krzyczeć przy zabijaniu, tym więcej będzie mieć frajdy. A teraz pomyśl o swojej rodzinie. Tylko i wyłącznie przez twoje samolubstwo i pustą odwagę są skazani na podzielenie twojego losu. — Odnosiłem wrażenie, że Lena za mną nie przepada. — Wasze kości staną się wykałaczkami dla potworów. Lecz jeśli pojedziesz ze mną, potwory nawet nie zwrócą uwagi na twoich bliskich. Podążą za tobą, ale kiedy znajdziesz się za granicami obozu, będziesz mógł pokazać im środkowy palec, bo w nim jesteś bezpieczny. A kiedy nauczysz się walczyć, odbębnisz kilka misji dla bogów, będziesz mógł wrócić do rodziny.
Ton, z jakim to wszystko mówiła, bardzo mi się nie podobał. Gdyby ktoś mi powiedział wczoraj, że będę bał się tej filigranowej dziewczynki, wyśmiałbym go.
— Jako bonus mogę zaproponować ci numer do Angeli. Pod pewnym warunkiem.
— Jakim?
— W przeciągu kwadransa musimy znaleźć się w twoim domu i muszę przekonać twoich rodziców do twojego wyjazdu.
— Dlaczego?
— Bo po zmroku jest tylko gorzej.
Wstała, a ja poszedłem w jej ślady. Kiedy zakładałem kurtkę, zauważyłem jak duża jest między nami różnica wzrostu.
— Chodź, trzeba się pośpieszyć, zanim nas zaatakuje jakiś potwór. Bo straty ciebie, idioto, po prostu bym nie przeżyła. — sarknęła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top