Rozdział 24 "Dave i Pan Kanadyjczyk"
Mark
Kiedy zostaliśmy zaproszeni na lunch, spodziewałem się kameralnej atmosfery, naleśników na stole i króla gadającego z nami beztrosko. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy otworzyliśmy drzwi jadalni.
— Lunch? — Luna zaśmiała się nerwowo.
Sala była ogromna, urządzona w odcieniach czerwieni i bieli. Na środku stał wielki stół i niemal każde z około setki krzeseł było zajęte. U szczytu sali postawiono tron, na którym zasiadał jakiś młody, jasnowłosy mężczyzna. Z sufitu zwisały wielkie żyrandole, które przypominały świecące worki na śmieci.
Priscilla zaprowadziła nas do przeznaczonych dla nas krzeseł. Całe szczęście, że siedzieliśmy obok siebie. Przy talerzach leżało mnóstwo sztućców, a ja nie miałem pojęcia, do czego który użyć.
— Chyba wszyscy już przybyli — stwierdził król, wstając z tronu. — Tak więc gdzie zostało wolne krzesło?
Mój wzrok padł na wolne siedzisko obok Luny. Cała setka pozostałych gości wpatrywało się w dokładnie to samo miejsce.
— On chyba nie zamierza... — zaczęła dziewczyna, ale widząc zbliżającego się Jego Wysokość, westchnęła ciężko. — Już po nas — szepnęła.
— Nie będzie tak źle — uznałem.
— Czyżby? A ty potrafisz powiedzieć, które z tych rzeczy jest prawdziwym jedzeniem, a które tylko dekoracją? — wskazała na stół, strącając jeden ze sztućców.
Miała rację. Wszystko, co leżało przed nami, wyglądało na zbyt piękne, aby nie było wykonane ze styropianu. Jednak z każdego naczynia unosił się aromatyczny dym, który przemawiał za autentycznością dań.
— Jedz to, co inni — poradziłem jej.
Spojrzała na mnie niepewnie. W elegancko spiętych włosach wyglądała bardzo dostojnie. Mimo że starała się zachować pokerową minę, jej oczy krzyczały coś zdecydowanie innego.
Król usiadł między Luną a starcem i to z nim zaczął rozmowę. Dziewczyna przyjęła to ze zdecydowaną ulga. Nawet udało się jej uśmiechnąć.
— Spodziewałeś się, że kiedykolwiek będziesz jadł lunch z królem? — zapytała.
— W życiu. To było tak możliwe, jak to, że dostanę dobrą ocenę z historii. Czyli równe zera.
— Większość herosów jest dobrych z historii. Co prawda zazwyczaj tylko z starożytnej...
— Musiałaś kiedyś napisać esej o własnym ojcu?
— Nie, ale byłoby to dziwne. Obawiam się, że nie byłabym zbyt obiektywna.
— Okazałby się najlepszym bogiem ze wszystkich religii?
— Raczej nie... — przygryzła wargę.
— Nie lubisz go?
— To bardziej skomplikowane.
— To znaczy?
— Jesteś nowy w tym świecie i o wielu rzeczach jeszcze nie wiesz — Zaczęła kręcić makaron na widelcu. — Jakie mam powiązania z Eris, kiedy się urodziłam i jakie ma to znaczenie.
— Nie mów, że dzisiaj masz urodziny.
— Nie, nie, jeszcze trochę. — Uśmiechnęła się.
— O jakie powiązania chodzi?
— Eris i ja...
— Wybacz, że ci przerwę, Lunito — wtrącił się król. Gdyby nim nie był, kazałbym mu się zamknąć. Byłem bardzo ciekawy tego, o czym chce mi powiedzieć Luna. — Wiem, że wasz najbliższy cel to Vancouver, ale czy wiecie już, jak się tam dostaniecie?
Spojrzałem na dziewczynę. W naszej parze to ona raczej była mózgiem.
— Jeszcze nie, ale...
— Zatem nie musicie się już tym martwić! — powiedział, ukazując swoje białe zęby. — Chciałbym podarować wam konie, aby...
— Nie! — Luna wykrzyknęła zbyt głośno, bo wiele oczu skierowało się na nią, od czego poczerwieniała. — Mam na myśli... Dziękujemy za twoją hojność, Wasza Wysokość, ale jestem pewna, że znajdziemy jakiś inny środek transportu...
— Dlaczego nie konie? — spytał.
Luna cała drżała. Dlaczego tak ją przeraziła wizja otrzymania wierzchowców? Według mnie to jest super! Są dosyć szybkie, a jednocześnie nie rzucają się w oczy aż tak jak kradzione samochody.
— Boisz się koni? — zadałem pytanie.
Dziewczyna spuściła wzrok. Król zmarszczył czoło, ale po chwili uśmiechnął się, jakby dostał olśnienia.
— I na to mam radę, Lunito! — Luna spojrzała na niego nieufnie. — Spotkajmy się za dwie godziny przy nadwornej stajni. Co wy na to?
— To nie jest dobry...
— Muszę go poszukać... — powiedział do siebie, ignorując dziewczynę. Wstał od stołu i ku zdziwieniu reszty obecny, wyszedł z jadalni.
— To się źle skończy. — Pokiwała głową.
— Dlaczego boisz się koni?
— Miałam, jakby to nazwać, pewien wypadek. — Zacisnęła usta. — Nawet Miętusce zabraniam zamieniania się w te bestie.
Popatrzyłem na nią smutno. Wydawała się naprawdę roztrzęsiona. Kiedy widzę pająka, nie wpadam aż w taką panikę. Ale co gdyby konie porównać do Pytona? Na samą myśl o nim dostaję gęsiej skórki.
Przez myśl przeszło mi pytanie "Gdzie jest Pyton"? Czy Luna go pokonała? Jeśli nie, jak sprawiła, że nie podążał dalej za nią? Cały czas śnią mi się jego żółte ślepia, które wprawiają w osłupienie. Pamiętałem, jak sparaliżowały Angelinę. Teraz wydaję się to takie odległe. Wtedy, miesiąc temu, byłem zwykłym nastolatkiem, a teraz jestem na misji, która ma na celu uratowanie Obozu Jupiter przed Discordią i ventusami. Co by się stało, gdybym wtedy nie poszedł za Luną? Żyłbym dalej w niewiedzy czy może byłbym już martwy?
Nie mogę w to uwierzyć, że argumentem, którym posłużyła się Luna, abym jej zaufał, było danie numeru do Angeli. Wtedy zależało mi na nim, a teraz... Sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Angelina to koleżanka ze szkoły, za to Luna jest teraz mi o wiele bliższa. Ratowaliśmy sobie życie wiele razy, mimo że ona większości nie pamięta. Nie pamięta, jak trzymaliśmy się za ręce, jak kilkukrotnie byliśmy bardzo blisko pocałunku. Nie ma tych wspomnień, nie wie co się między nami działo. I to bardzo boli.
Kiedy zobaczyłem tego jej chłopaka, Nica, jak się o nią troszczy, aż mnie skręcało. Pięć minut wcześniej byłem jej prawie-chłopakiem, a teraz uważa mnie za denerwującego kumpla. Nie powiedziałem jej prawdy. Nie wiem dlaczego. Na początku byłem za bardzo zdezorientowany, później pojawiła się złość, a następnie... Nie wiem jak to opisać. Nie chciałem rozwalać jej związku. W końcu byłem zakochany z wzajemnością w Lenie, nie Lunie.
Co gdybym teraz wyjawił jej prawdę? To nie byłoby mądre posunięcie. Zapewne uznałaby, że kpię z jej zapomnianych wspomnień i chcę to wykorzystać. Poza tym, co miałbym powiedzieć? "Hej, Luna! Nasz pocałunek przerwano już kilka razy, więc może teraz go dokończmy? " Nawet w myślach brzmi to idiotycznie. Uznałabym mnie za niestałego uczuciowo, bo dopiero co "kochałem się" w jej przyjaciółce. Lecz uczucia, którym darzyłem Angelę, w żaden sposób nie mogę porównać do tego, co czuję teraz.
Z lunchu wracaliśmy w ciszy. Luna była bardzo zamyślona, w pewnej chwili aż sądziłem, że ma jedną z tych swoich wizji albo jak to nazwał Frank, odlotów. Jednak dla odmiany, to mi zakręciło się w głowie.
Już nie znajdowałem się w pałacu Aleksandra, ale szedłem za dwójką mężczyzn jakimś korytarzem. Jeden był gruby, jakby żywił się jedynie w McDonaldzie, a drugi był z kolei strasznie chudy, jakby oddawała obiad większemu koledze.
— Nie dam rady, Dave — stwierdził chudszy, wycierając kark materiałową chusteczką.
— Nie będą zdziwieni — odparł Dave, wzdychając. — Popyt na kocie żarcie maleje. Teraz bardziej przydaje się granat czy czołg. Tym powinieneś się zająć.
— Mam tam po prostu wejść i powiedzieć?
— Daj spokój. To tylko pracownicy, nie prezydent. Poza tym, w tych czasach...
— Te czasy... — Chudy pokręcił głową. — Pomyśl o kobietach, które przez wojnę są głowami rodzin. Moja Betty nigdy nie poradziłaby sobie w takiej pracy...
— Jeśli chcesz mieć pieniądze na fatałaszki Betty, musisz zakończyć z tym biznesem. Przynosi ci tylko straty!
— Ja tak nie mogę! — westchnął, jakby miał się rozpłakać. — Jestem Kanadyjczykiem z krwi i kości, a takie bezduszne zachowanie nie jest w naszej naturze. Ty jesteś Amerykaninem, więc...
— Spróbuj powiedzieć o nas złe słowo. Przypominam ci, że to my jesteśmy posiadaczami bomby atomowej, co niedawno udowodniliśmy Japończykom.
Mężczyźni weszli do większego pomieszczenia, z którego dochodziły hałasy silników. Wspięli się na metalowy mostek, zawieszony nad halą produkcyjną. Było w niej mnóstwo nietypowych maszyn i taśm produkcyjnej. Ludzie przy nich pracujący wyglądali dziwnie. Mimo że produkowali jedzenie dla kotów, nie mieli na sobie żadnych fartuchów czy czepków na włosy. Ich stroje też były nietypowe. Jak na dzień w pracy, byli ubrani bardzo elegancko.
Pan Kanadyjczyk kolejny raz przetarł twarz chustką i zaczął ją nerwowo miętolić. Pracownicy zwrócili ku niemu twarze, a większość maszyn została wyłączona. Nastała cisza.
Moją uwagę przykuła jedna dziewczyna na dole. Mogła być w moim wieku, ale to nie on wyróżniał ją spośród tłumu, ponieważ były tu jeszcze młodsze od niej dzieci. Jednak coś na jej szyi odbijało światło, puszczając króliczki.
Nie do końca wiedziałem dlaczego, ale zszedłem z mostku, przecisnąłem się bez problemu między ludźmi, jakbym nie miał materialnego ciała. Stanąłem obok dziewczyny. Była smukła, a jej twarz podłużna, zakończona spiczastym podbródkiem. Długie, ciemne włosy zaplotła w warkocz, co podkreślało jej niedzisiejszość. Machałem jej przed nosem ręką, ale ona mnie nie widziała.
— Moi drodzy! — Chudzielec uśmiechnął się słabo, rozkładając ręce. — Cudownie dzisiaj wyglądacie. Niestety, nie mam dobrych wieści. Jest mi naprawdę z tego powodu przykro i gdybym nie został przyciśnięty do muru, nawet bym o tym nie pomyślał, ale...
— Przestań lać wodę! — Wywrócił oczami Dave. — Po prostu was wszystkich zwalnia! Nie macie po co jutro przychodzić do pracy.
Ludzie wokół zaczęli się nerwowo krzątać. Nie wydawali się zaskoczeni, co najwyżej bardzo zmartwieni.
— Tak nie można, szefie! — krzyknął czarnoskóry robotnik, stojący nieopodal. — Co z zapłatą?
— Zgłoście się po nią jutro do burmistrza — odpowiedział Pan Kanadyjczyk.
— Jaką możemy mieć pewność, że ją dostaniemy? — spytała jakaś kobieta.
— Żadną. — Wzruszył ramionami Dave.
Wokół rozpętało się piekło. Ludzie zaczęli krzyczeć, rzucać w mężczyzn na mostku puszkami od kociego jedzenia, inni zaczęli rozwalać taśmy produkcyjne. Jednak ta dziwna dziewczyna stała nieporuszenie, jakby dopiero do niej dochodziło, co się dzieje.
Nagle jakby wybudziła się z transu. Podeszła do najbliższej taśmy i weszła pod nią. Odgięła jakiś drucik i zawiesiła na nim swój wisiorek, który wcześniej przykuł moją uwagę. Wyglądał jak brązowa frytka o nierównych kształtach. Następnie sięgnęła po leżący nieopodal scyzoryk.
— Nie wierzę, że to robię. — Spojrzała na ostrze, kręcąc głową. — Przepraszam, mamo.
Na metalowej powierzchni maszyny zaczęła wyżłabiać jakieś linie. Z początku wydawały się chaotyczne, ale w końcu powstało z tego coś, co wyglądało na połączenie hasztaga i pięcioramiennej gwiazdy, co bardzo przypominało znaczek na kartce od informatora. Dziewczyna nacięła opuszek palca i rozprowadziła krew po znaku. Ten nagle zaczął lekko świecić.
— Powinna to znaleźć. — Spojrzała w stronę swojego byłego pracodawcy, który próbował jakoś ogarnąć sytuację. — Muszę zrobić takich więcej.
— Mark! — Dosłyszałem głos Luny. — Co się dzieje? Obudź się, proszę.
Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem pochylającą się nade mną córkę Posejdona. Wyglądała na naprawdę zmartwioną i wychodziło na to, że to ja jestem powodem jej zmartwień.
— Bogowie, słyszysz mnie? Co się stało? Jak się czujesz?
Usiadłem i poczułem ból w głowie. Nadal znajdowałem się w korytarzu, ale wywołałem niemałą sensację, bo służba zrobiła wokół nas kółko.
— Miałem wizję — zacząłem. — Był w niej Pan Kanadyjczyk i dziewczyna z frytką na szyi...
Luna przyłożyła mi zimną dłoń do czoła.
— Chyba masz gorączkę.
— Nie, Luna, czuję się dobrze. Muszę ci o wszystkim opowiedzieć.
Złapałem ją za rękę i zaprowadziłem do najbliższego pokoju. Szybko zamknąłem drzwi, przez co nawet Miętuska nie zdążyła wślizgnąć się do środka. Opowiedziałem Lunie o mojej wizji, a ta słuchała w skupieniu. Widać to było po non stop przygryzanej wardze.
— To musiało się dziać w drugiej połowie lat czterdziestych, ale... Nie rozumiem! — Wstała i zaczęła krążyć. — Moje wizje mają zwykle większe lub mniejsze znaczenie. Co prawda nie zawsze mają sens na początku, lecz nie są aż tak oderwane od kontekstu jak twoja. Co mają obecne wydarzenia do zwolnień w fabryce i jakieś frytki? I ten świecący znak... Dlaczego był też na kartce od informatora? — Nagle coś jej przyszło do głowy. — Poczekaj tutaj.
Pobiegła do łazienki i usłyszałem zgrzyt przekręcanego klucza. Dziwiła mnie jej reakcja. Co jej to przypomniało, że musiała to sprawdzić na osobności?
Po dwóch minutach wróciła do pokoju, bardzo blada. Podeszła do okna otwierając je na oścież.
— Dobrze się czujesz? — spytałem.
— To znak Eris — oznajmiła.
— Eris? Czyli Diskordii? Skąd wiesz?
— Tak jak Chrystus ma krzyż, Unia Europejska dwanaście gwiazdek, tak Eris ma to coś, składające się z czternastu kresek.
— Ale co to zmienia?
— Nie rozumiesz? Ta dziewczyna zostawiła tę "frytkę" dla Eris. Mark, pomyśl. Może to nie była frytka?
Próbowałem przypomnieć sobie naszyjnik tej dziewczyny, ale wizja coraz bardziej pokrywała się mgłą.
— Wyglądało to jak coś podłużnego. Jak chude udko kurczaka, ale dosyć zwęglone...
— Może coś nie z jedzeniem?
— Przypominało to trochę nogę jakiegoś zwierzęcia. Nie wiem, niedźwiedzia...
— Wilka?
— Może i wilka.
— O bogowie, to może być Element.
— Co?
— Posąg Wilka został podzielony na sześć Elementów, tak? Cztery nogi — zaczęła wyliczać — korpus i głowa. Mamy sześć. Prawdopodobnie ta dziewczyna ukryła jedną z nóg.
— Skąd ją miała?
— Może jest potomkinią Fidiasza? Nie wiem. Lepsze pytanie brzmi, dlaczego chciała przekazać to Eris? Wiedziała w ogóle, co to jest? Tyle pytań...
— Musimy o to zapytać Franka. Ale... dlaczego miałem wizję, gdzie jest Element? Kto ją zesłał?
— Nie mam pojęcia.
Wszystko wydawało się takie tajemnicze i pogmatwane. Aczkolwiek hipoteza Luny trzymała się kupy.
— Skoro fabryka została prawdopodobnie zamknięta, być może Elementu już tam nie ma. Albo Eris go wzięła.
— Po co jej coś, co może ją zniszczyć?
— Aby nie trafiło to w nasze ręce, bo możemy to wykorzystać przeciwko niej.
Gdyby Eris zabrała chociaż jeden z Elementów, szukanie pozostałych nie ma sensu. Nie da się wtedy złożyć Wilka i szlag trafia całą misję.
— Czyli co teraz robimy?
Luna spojrzała na mnie. Była zdenerwowana.
— Musimy porządnie przeszukać starą fabrykę w Vancouver.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top