Rozdział 23 "Nowomacedońskie więzienie"

Luna

Służący miał bardzo długie nogi, przez co musiałam naprawdę za nim biec. Nie chciałam zwalniać. Później będzie czas na odpoczynek. 

Mężczyzna zaprowadził nas na tyły zamku. Znaleźliśmy się przed dużymi, dębowymi drzwiami. Wybrał jeden z klucz z całego pęka i odkluczył wrota. Z trudem je pchnął i zaczął schodzić po schodach. Klatka schodowa była bardzo wąska i niska. Zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie lada moment dostanę ataku klaustrofobii. 

Znaleźliśmy się w pomieszczeniu pod ziemią, z którego odchodziło dwoje drzwi. Nad jednymi wyrzeźbiono w betonie napis "południe", a nad drugimi "północ". Przy każdych czuwała para strażników z najróżniejszym uzbrojeniem. Było tu bardzo zimno, aż wydychane powietrze zmieniało się w parę. 

— Jego Królewska Wysokość żąda wypuszczenia jednego z więźniów — zaczął szambelan — którego ma wskazać panienka Lunita. 

Strażnicy wymienili spojrzenia, ale otworzyli jedne z drzwi, nad którymi znajdował się napis "północ". Jeden z żołnierzy wziął pochodnie i wszedł pierwszy do korytarza, z którego wydobywał się straszny hałas. Ktoś walił metalową rurką o pręty, inni wrzeszczeli i się bili. Jeśli kiedyś wyobrażałam sobie więzienie, to właśnie tak. 

— Który to ma być więzień? — spytał mnie strażnik. 

— Wysoki, ranny Azjata, którego pojmano tego wieczoru. 

Mężczyzna przytaknął i ruszył do odpowiedniej celi. Kiedy przechodziliśmy obok innych izb więziennych, ludzie, głównie faceci, przyglądali mi się ciekawi. Niektórzy czymś rzucali, inni nie szczędzili słów, a inni środkowych palców. Priscilla każdego obdarowywała ostrym spojrzeniem. 

Strażnik wreszcie się zatrzymał przy jednej z cel, w której przez pręty zobaczyłam Franka. Leżał nieprzytomny, blady, na zimnym kamieniu, wyłożonym jedynie odrobiną słomy. Prowizoryczny opatrunek na jego nodze przeciekał od krwi. 

Kiedy zostałam wpuszczona do środka, pierwsze co zrobiłam, to sprawdziłam jego puls i odetchnęłam z ulgą. Żył. Przyklękłam przy chłopaku, kładąc sobie jego głowę na kolanach. Poszukałam w torebce pudełka z ambrozją. Jedyne dobro wynikające ze spotkań z panią Jones. Włożyłam mu do ust nieco pokarmu bogów. Rozwiązałam opatrunek i przyjrzałam się obrażeniu, które, nawet z mojego nielekarskiego punktu widzenia, nie wyglądało dobrze. Ranę pokropiłam Płynem − magiczną cieczą, która błyskawicznie goi i muszę tworzyć ją na Zaliczeniach z chemii. Nie wiedziałam, czy robię dobrze. Może ma przerwane nerwy i należałoby je najpierw zoperować? Ale czy na dworze króla jest jakikolwiek chirurg?

Frank zaczął powoli odzyskiwać przytomność, ale nadal był trupio blady i zimny. Skrzywił się z bólu. Wahałam się, czy nie dać mu więcej nektaru, ale bazując na własnym doświadczeniu, wolałam nie ryzykować. 

— Panienko, możemy go już zabrać? — zapytało się dwójka strażników, którzy przynieśli nosze. 

— Tak, ale uważajcie. 

Mężczyźni przełożyli Franka na nosze i wynieśli go z celi. 

— Twój przyjaciel będzie teraz pod opieką panny Giatros. Trafia w dobre ręce. — Priscilla położyła mi dłoń na ramieniu, chcąc pocieszyć. 

— Musimy jeszcze uwolnić Marka — oznajmiłam, starając się opanować oddech. 

Zdawało mi się, że (i tak niski) sufit się obniża. Zrobiło mi się słabo. Im szybciej wszystko tu załatwię, tym prędzej będę mogła wyjść na powierzchnię. 

— Wszystko dobrze, panienko? — zapytał szambelan, wyprowadzając nas z północnego pawilonu więzienia. 

— Tak, tak, zaraz mi minie. 

Zawsze czuję się zakłopotana, kiedy ktoś się o mnie martwi. Zaraz na początku, kiedy Sally mnie adoptowała, doznawałam uczucia osaczenia. Wiedziałam, że stara się być dla mnie matką, ale ja nigdy nie byłam przyzwyczajona do takiego traktowania. Hedwig zawsze miała na mnie oko, ale mnie nie wychowywała. Co najwyżej mówiła co wolno robić i co nie oraz uczyła, zaczynając od wiązania butów, po gotowanie. A może to właśnie jest wychowanie? 

Jednak najbardziej zawstydzona jestem, kiedy u Nica włącza się coś z dżentelmena z lat trzydziestych. Normalnie dba o mnie jak o młodszą siostrę, co mnie chwilami denerwuje. Lecz najgorzej było, gdy przypadkowo uderzył mnie piłką siatkową. Oprócz guza i lekko podpuchniętego oka, nic mi się nie stało. Jednak Nico ubzdurał sobie, że wyrządził mi bogowie wiedzą jaką krzywdę. Non stop mnie przepraszał i latał wokół mnie z lodem. Cały czas byłam czerwona jak burak, przez co sądził, że mam gorączkę, co jeszcze pogarszało jego nadopiekuńczość. Bardzo go kocham, ale sądzę, że przypadkowe uderzenie piłką jest mniej groźne niż zarażenie wirusem i późniejsza kilkudniowa kwarantanna. Ale to już inna historia. 

Wyszliśmy wreszcie do pomieszczenia łączącego oba skrzydła więzienia. W towarzystwie gwardzistów, czekał tam już Mark. Krążył nerwowo wokół, przeczesując grzywkę. Kiedy tylko mnie zobaczył, zamknął mnie w mocnym uścisku. Na początku czułam się nieco nieswojo. Znałam go bardzo krótko, ale kiedy poczułam jego ciasteczkowy zapach, coś się zmieniło. Wyluzowałam i odwzajemniłam objęcie. Poczułam się przy nim pewniej i bezpieczniej. 

— Nic ci nie jest? Jak się czujesz? Gdzie Frank? Co to za miejsce? Kim są ci ludzie? — zadawał pytania. 

Wszystko ci wytłumaczę — obiecałam, cofając się od niego o krok. To, że znajdowałam się tak blisko niego, było, lekko mówiąc, nieprzyzwoite. — Ale wyjdźmy stąd najpierw. 


Mark musiał poczekać na wszystkie odpowiedzi do czasu, aż doszliśmy do sypialni, zajmowanej chwilowo przeze mnie. Nie chciałam rozmawiać o tym wszystkim na korytarzu. W pokoju cały czas czekało śniadanie, którego nie zdążyłam wcześniej zjeść. 

— Może chciałby pan najpierw się odświeżyć? — zaproponowała Priscilla. — Mogę przynieść świeże ubrania. 

Chłopak popatrzył na nią zdziwiony. 

— Dlaczego mówisz do mnie "pan"?

— To forma grzecznościowa. 

— Ale powinno być raczej odwrotnie. W końcu ty jesteś ode mnie starsza. 

— Jeśli się zgodzisz, możemy przejść na ty. 

— Bardzo chętnie. 

— Ja też skorzystam z tej opcji — dodałam. 

— Co do odświeżenia się — kontynuował — bardzo chętnie. A do świeżych ubrań mam jeden warunek. Niech nie będzie to żaden garnitur, smoking ani nic w tym stylu, bo patrząc na to wszystko — wskazał wystrój pomieszczenia — prawdopodobnie takie ciuchy byś mi przyniosła. 

To czego sobie życzysz? 

— Zwykły T-shirt, zwykłe jeansy i zwykła, rozpinana koszula, najlepiej w kratę. 

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem — uśmiechnęła się do niego, wychodząc z pomieszczenia. 

— Lubię ją — stwierdził. — Jak ma na imię? Jest twoją służącą? 

— Nazywa się Priscilla i jeśli już, jest służącą Statejry. 

— Kogo? 

— Żony Aleksandra Macedońskiego. 

— Kogo? I dlaczego w takim razie tobie służy? 

— Tu przechodzimy do sedna historii. 

Jednak zanim zdążyłam się rozpędzić, usłyszałam pukanie w szybę. Spojrzałam w stronę okna i zobaczyłam kremową sowę, czekającą na wpuszczenie do środka. Kiedy otworzyłam jej drzwi, Miętuska zmieniła się w swoją najczęstszą postać, czyli słodkiego szczeniaka.

— Gdzie się podziewałaś, Miętuska? — wyściskałam ją i tak nie oczekując odpowiedzi. Miętuska dosyć często znikała, zwykle nie na dłużej niż jeden dzień. Przez to, że kategorycznie zabraniam jej zamieniania się w konia, nie mamy żadnego sposobu na porozmawianie. — Tak jak obiecałam, dostaniesz mięsko.

Miętuska oblizała się, kiedy rzuciłam jej kilka kawałków szynki. Wróciła Priscilla, niosąc ubrania, o które prosił Mark, poskładane w kostkę. Chłopak poszedł do łazienki, a ja wzięłam się za śniadanie. Wszystkie było takie pyszne, że kucharz mógł mierzyć się jedynie z Hedwig. Po zjedzeniu dwóch bułek, Priscilla poszła po kolejną tacę jedzenia, bo z tego co przyniosła wcześniej, prawie nic nie zostało dla Marka. 

Kiedy chłopak wyszedł z łazienki, miał nieco mokrą czuprynę. Jego włosy lekko się skręcały w serpentyny, które chciał koniecznie rozczesać palcami. 

— Jak ja tego nienawidzę... — mruknął pod nosem. 

— Według mnie wygląda fajnie. Jakbyś miał taki mięciutki grzybek na głowie. 

— Grzybek? Nie brzmi to zbyt dobrze. 

Ubrany był nie do końca tak jak zwykle. Zamiast kolorowego T-shirtu, miał na sobie zwykłą, gładką, bladoniebieską koszulę z długim rękawem, której na szczęście nie wcisnął w spodnie. Razem z naturalnie lokującymi się, złotymi włosami wyglądał bardzo przystojnie. 

— Dowiem się wreszcie, co się dzieje? — Usiadł na przeciwko mnie, a ja uznałam, że chyba się na niego gapię. 

Zaczęłam opowiadać mało zwięźle i chronologicznie. Mark ciągle się o coś dopytywał, nie mogąc do końca pojąć niektórych rzeczy, szczególnie że nie jest orłem z historii. Największe problemy miał jednak ze zrozumieniem funkcjonowania miasteczka. Samej mi było ciężko to pojąć. 

— I oni tam sobie żyją. Bez kłótni, wojen. Są nieśmiertelni. To brzmi bardzo surrealistycznie. 

— Wiem, szczególnie w dzisiejszych czasach. 

— A dlaczego powiedziałaś Aleksandrowi prawdę? Nie lepiej byłoby pobawić się autorytetem albo coś? Zrobić pokaz mocy? Teraz jesteśmy na jego łasce, a tak to my bylibyśmy górą. 

Właśnie tego nienawidzę w podejmowaniu decyzji, zwłaszcza samej. Zawsze znajdzie się inne wyjście z sytuacji, lepsze, którego wcześniej nie zauważyłam. Wtedy pojawiają się wątpliwości, domysły, jakby mogłoby być, gdybym tylko zrobiła inaczej. Jak potoczyłoby się wszystko dalej? Czy ta decyzja zmieni czyjeś życie? Słowa hipiski, które parę miesięcy temu nie miały żadnego sensu, teraz go nabierają. Kimkolwiek jest ta kobieta, jest inteligentnym stworzeniem. 

— Nie pomyślałam o tym — przyznałam, przygryzając wargę. 

Poczułam metaliczny smak krwi w ustach. Ostatnio nabrałam tego okropnego nawyku nadgryzania ust podczas stresu lub zastanawiania się nad czymś. Przez to całą dolną wargę mam w ranach, które cały czas się otwierają. Sięgnęłam po chusteczkę, aby przycisnąć ją do zranienia. 

— Lena też to robiła — oznajmił Mark, wstając. 

Lekko przyłożył kciuk do moich ust, a krew momentalnie przestała lecieć. 

— Dziękuję. 

Panienko Lunito! — Usłyszeliśmy głos szambelana, który właśnie wsunął się do pokoju. — Panienka i panicz Mark zostaliście zaproszeni na lunch przez Jego Wysokość, który odbędzie się równo w południe. 

— A która godzina? — spytałam. 

— Za pięć jedenasta. 

— Pójdę wziąć prysznic — powiedziałam, wstając. — Podziękuj, proszę, królowi za zaproszenie. 

— Oczywiście, panienko. — Ukłonił się, lekko uśmiechając. 

— Czy będę musiał się przebrać? — zapytał Mark, kiedy szambelan wyszedł. 

— Nie, koszula chyba wystarczy. — Popatrzyłam niepewnie na Priscillę, która przytaknęła. 

Wzięłam naprawdę długi, ciepły prysznic. Również umyłam włosy, ale po wysuszeniu wyglądały okropnie. Były naelektryzowane, puszyste i niemożliwe do związania. Najbardziej denerwowały mnie kosmyki, które jeszcze miesiąc temu robiły za grzywkę, ale teraz nie chciały ani jej udawać, ani związać się w kitkę, bo na to z kolei były za krótkie. Przeklinałam całą moją fryzurę, z którą od zawsze miałam problem. 

Kiedy wyszłam z łazienki, Mark kończył śniadanie, podkarmiając Miętuskę jak Nico. Ja miałam takie niechlujne coś na głowie, że aż Priscilla postanowiła wkroczyć ze swoim grzebykiem. Po pięciu minutach uplotła misterny, dobierany warkocz, dzięki któremu żaden włosek nie wychodził mi na bok. 

— Też taki potrafię — stwierdził Mark. 

— Naprawdę? — zdziwiłam się. 

— Naprawdę. Po pierwsze, mam trzy młodsze siostry. Po drugie, widziałaś włosy Niny? Tylko w takich ciasnych upięciach nie wygląda jak afroamerykański klaun. 

Uśmiechnęłam się, a w tej samej chwili rozległ się dzwon. 

— Co to? — spytał syn Apolla. 

— Dzwony wybiły dwunastą. 

— Brałam aż tak długą kąpiel? 

Super. Przeze mnie spóźnimy się na lunch, na który zaprosił nas sam król. Niezłe początki. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top