Rozdział 22 "Poszło za dobrze"
Luna
Czułam się, jakbym lewitowała. Zewsząd czułam miękkość i ciepło. Gdziekolwiek byłam, miałam ochotę zostać w tym miejscu na zawsze.
Leniwie otworzyłam oczy i zobaczyłam biel. Mnóstwo bieli i złota. Znajdowałam się w wielkim, podobnym do królewskiego pomieszczenia, w którym wszystkie ozdoby aż raziły w oczy. Leżałam na wielkim łożu ustawionym na przeciw dużej szafy i toaletki. Na sąsiedniej ścianie wisiał ogromny obraz, przedstawiający jakiegoś mężczyznę o blond włosach i towarzyszącą mu kobietę. W rogu pokoju znajdował się stół, a nieopodal dwuskrzydłowe drzwi.
Usiadłam, przyglądając się wszystkiemu w niemałym szoku. Gdzie jestem? Co tu robię? Może umarłam, a to wieczna kara? Odgarnęłam kołdrę i ześlizgnęłam się z łoża na ziemie. Przebrano mnie w długą, jasną sukienkę, która chyba miała służyć za koszulę nocną.
Podbiegłam do okna i odsłoniłam firanę. Ujrzałam duży, pokryty śniegiem ogród, a za murem dachy domów z najróżniejszych epok. Z kominów leciał dym, co wyglądało jakby była to jakaś wioska założona przez szalonego architekta, nie mogącego zdecydować się na jeden styl.
— Co to za miejsce, do jasnej ciasnej — powiedziałam zdenerwowana do siebie.
A jeśli to więzienie? Więziono by kogokolwiek w jakimś pałacu? Bardzo wątpliwe. Gdzie chłopaki? Frank został ranny, a Mark stratowany przez te ohydne bestie, konie. Jak się czują? Czy żyją? Może też się właśnie budzą w jednej z komnat? Muszę ich jak najprędzej poszukać.
Sięgnęłam po torebkę leżącą na stoliku nocnym. Wyjęłam z niej moje normalne ubrania i się w nie przebrałam. Rzuciłam koszulę nocną w kąt i znowu ruszyłam do okna. Chciałam wyjść na balkon, aby się rozejrzeć, lecz nagle otworzyły się drzwi do pokoju. Stanęła w nich młoda kobieta, niosąca tacę z jedzeniem. Miała porcelanową skórę i ciemne włosy, a wyglądała jak żywcem wyjęta z filmu z lat trzydziestych. Kiedy mnie zobaczyła, dygnęła lekko, uśmiechając się.
— Dzień dobry, Wasza Wysokość. Przyniosłam śniadanie.
Nakryła do stołu i rozłożyła talerze z pachnącym jedzeniem, przez co odezwał się mój pusty żołądek. Takie obsługi raczej w więzieniu nie zapewniają.
— Kim ty jesteś? — zapytałam ją.
— Nazywam się Priscilla. Jestem służącą Waszej Wysokości.
Kobieta mówiła poważnie. Jest moją służącą. Przenieśliśmy się w czasie?
— Poinformuję króla o waszej pobudce, Wasza Wysokość.
— Króla? — Zmarszczyłam brwi. — W Kanadzie?
Priscilla również wydawała się lekko zbita z tropu. Rzuciła mi takie spojrzenie, które skądś już znałam.
— Mam na myśli waszego małżonka — rzekła powoli, jakby nie będąc pewna wypowiadanych słów.
— Małżonka?! — Spojrzałam na nią zszokowana. — Przecież mam dopiero czternaście lat!
Kobieta wydawała się mocno przestraszona i jednocześnie zdziwiona. Podeszła do mnie i szeptem spytała:
— Nie jesteś, Wasza Wysokość, Statejrą II?
— Kim?
Priscilla łapczywie nabrała powietrze. Niemal widziałam, jak trybiki obracają się jej w głowie, próbując to wszystko przyswoić.
— Kim jest ta Statejra?
— To druga żona Aleksandra Macedońskiego.
— Tego blond gościa od Persów? Ale czemu ktoś pomyślał, że ja nią jestem?
— Król cię rozpoznał.
— Kim jest ten król?
— To Aleksander Macedoński.
— Co? — zastanawiałam się, czy ona ma na pewno po kolei w głowie. — On jest martwy od ponad dwóch tysięcy lat!
— Zeus, za jego bogobojność i wielkie zdobycze, postanowił go ożywić. Hebe dała mu wieczną młodość i nieśmiertelność. Jego Wysokość dostał ziemie, które podążały za zachodnią cywilizacją, tak jak Olimp. Na ich terenie stworzył królestwo − Nową Macedonię. Ktokolwiek tu przybędzie, zostanie przyjęty. Najważniejsze zasady, które tu obowiązują, to poszanowanie dla wszystkich kultur i tolerancja. Wyjątkiem są Persowie, których król nienawidzi. Ludzie się tu nie starzeją, ponieważ Hebe zaklęła granicę państwa. Dlatego królestwo tylko się powiększa i coraz bardziej rozrasta.
To brzmiało tak nieprawdopodobnie, ale znając moje życie, to musiała być prawda. Zresztą Priscilla nie wyglądała, by kłamała.
— Dobrze, powiedzmy, że w to wierzę. Czyli w tej chwili znajduję się w Nowej Macedonii, w zamku królewskim i król sądzi, że jestem jego byłą żoną. — Wzięłam głęboki oddech. — Jak się tu znalazłam?
— Patrol graniczny zauważył dwoje młodych mężczyzn, ciągnących za sobą pewną damę. Uznali, że została porwana, więc postanowili ją uratować. Mężczyzn pojmali i wysłali do więzienia, ponieważ zostali sklasyfikowani jako Persowie.
— Persowie? Mark i Frank Persami? Czy ten król jest ślepy? Nie umie rozróżnić nawet swojej żony od nastolatki?!
— Proszę ciszej, panienko — poprosił Priscilla. — Jego Wysokość ma komnatę za ścianą.
Zaczęłam chodzić w kółko. Póki co, tylko Priscilla wie, że nie jestem Statejrą. A gdybym to jakoś wykorzystała, aby pomóc chłopakom? Ale jak? Raczej z nimi nie ucieknę, zależy od ich stanu. Co powinnam zrobić?
— Panienko, nie możesz tutaj zostać — powiedziała kobieta. — Jeśli król dowie się prawdy, skaże cię na śmierć. Tak się cieszył z powrotu Statejry, a jeśli okazałoby się to kłamstwem... — pokręciła głowę, zapewne nawet nie chcąc sobie tego wyobrażać.
— Muszę uwolnić Franka i Marka — określiłam swój priorytet.
— Kto to?
— To dwoje młodych mężczyzn, jak ich nazwałaś, z którymi podróżowałam.
— To nie są twoi oprawcy, panienko?
— Oprawcy? Bliżej im do przyjaciół. Co z nimi?
— Jeden z nich ma kilka złamanych żeber, ale z drugim nieco gorzej. Jego Wysokość kazał utrzymać go przy życiu jedynie do czasu, kiedy Królowa Statejra będzie mogła im wymierzyć karę.
— O bogowie... — Przygryzłam wargę.
Frank nie może umrzeć. Nie może. Po prostu nie może.
— Priscilla, czy jeśli... znaczy kiedy coś wymyślę, mogę liczyć na twoją pomoc?
— Oczywiście, panienko. Przyrzekłam ci wierność, bez znaczenia jakie nosisz imię. I... jeśli mogłabym coś podsunąć...
— Mów.
— Panienka jest córką boga?
— Tak.
— Może mogłabyś to wykorzystać. Tak jak wcześniej wspominałam, król jest bogobojny. Gdybyś użyła odpowiednich argumentów, uratujesz się. Co z twymi towarzyszami, tego nie jestem pewna, ale uważam, że warto spróbować.
— Całkiem rozsądne.
— Ewentualnie, w ostateczności — podkreśliła — mogłaby panienka dać popis swoich mocy. Jeśli da się je zobaczyć. Kogo jest panienka córką?
— Posejdona.
Wyraz twarzy Priscillii na moment się zmienił. Przez ułamek sekundy widać było gniew, wrogość, ale od razu się opanowała.
— Zapowiedzieć wizytę panienki u Jego Wysokości?
— Nie mogę wpierw spotkać się z Frankiem i Markiem?
Pokiwała smutno głową.
— Do więzienia można wejść jedynie za zgodą króla.
— Więc nie mam wyboru.
— A jak panienkę zaanonsować?
Zastanowiłam się moment. Im więcej tytułów się wymienia, tym wydaje się, że ten ktoś jest ważniejszy. Skoro ci najważniejsi bogowie na razie nic nie mogą mi zrobić, czas pojechać po bandzie.
— Lunita Jackson-Anderson, córka Posejdona, władcy mórz i oceanów oraz Cornelii Jackson, słynnej hollywoodzkiej gwiazdy. Wnuczka Afrodyty, bogini miłości i piękna. Ulubienica Artemidy, podopieczna Luny, rzymskiej bogini księżyca. Wybranka Bogów, mająca za zadanie pokonać Eris, boginię Chaosu. Siostra najsłynniejszego herosa stulecia, Percy'ego Jacksona.
Priscilla spojrzała na mnie z podziwem.
— Czy te wszystkie tytuły są prawdziwe?
— Mniej więcej.
Kiedy Priscilla zniknęła za drzwiami, zaczęłam nerwowo chodzić w kółko. Liczyła się każda minuta. Frank miał zostać żywy tylko do czasu sądu nad nim. To znaczy do kiedy? Jaki jest król? Miły czy może srogi, przez co już po nas? Mocno się denerwowałam. Nie lubię podejmować takich ważnych decyzji. Wolę być jednym z pachołków, którzy wykonują rozkazy władcy. Rządzenie nie jest dla mnie. Poza tym, nikt nie wziąłby na poważnie osoby ze wzrostem tylko nieco ponad półtora metra.
— Król zaprasza panienkę za pół godziny do sali tronowej — oznajmiła, kiedy wróciła.
— Pytał o coś? Powiedziałaś mu prawdę?
— Przedstawiłam panienkę jako Statejrę. Uznałam, że lepiej, aby panienka sama wytłumaczyła wszystko jego wysokości. Zdziwił się jedynie, że tak wcześnie wstałaś.
Pokiwałam głową.
— Możemy już iść. Jestem gotowa.
— Jeśli mogłabym coś zasugerować... W Nowej Macedonii szanujemy inne kultury oraz zwyczaje i rozumiem, że jeansy są teraz modne, ale do króla raczej nie wypada w nich iść.
— Masz rację. Do królowej Elżbiety tak bym się nie wybrała. Poszukam w torebce jakieś sukienki.
— Dużo sukien zostało już przygotowanych.
— Przez tę jedną noc?
— Tak. Wiszą w szafie.
Podeszła do niej i otworzyłam drzwiczki. Tyle krynolin, tiulu i koronek nigdy naraz nie widziałam. Wszystkie stroje były bogato zdobione, tylko z dwie albo trzy suknie były skromne. Od tego aż oczy bolały.
— Wiesz, Priscillo, chodzenie w sukience, będąc herosem, nie jest najlepszym wyjściem. Nigdy nie wiadomo, kiedy potwór zaatakuje.
— To może chociaż eleganckie spodnie?
— A znajdziesz takie dopasowane do mojego wzrostu?
— Można do tego założyć obcasy.
— Obcasy to też nie jest dobra opcja.
— A koszula? Z jeansami będzie w miarę dobrze wyglądać.
— Na to mogę przystać.
Niecałe dwa kwadranse później, Priscilla prowadziła mnie do sali tronowej. Droga wiodła przez długie, szerokie korytarze, na których ścianach wisiały najróżniejsze obrazy, zazwyczaj przedstawiające bitwy. Mijaliśmy sporo ludzi, którzy wyglądali jak służący, ale wszyscy wyglądali tak inaczej... Jakby każdy pochodził z innego zakątka świata.
Priscilla zatrzymała się przy drzwiach, przy których już stało dwoje wartowników w szarych mundurach. W rękach trzymali włócznie, a do pasa jeden miał przypięty miecz, a drugi pistolet. Również nietypowy widok. Kobieta weszła pierwsza, anonsując mnie:
— Jej Królewska Wysokość Statejra, królowa Macedonii.
Na drżących nogach weszłam do środka. Nie lubiłam, kiedy cała uwaga skupiała się na mnie. A tak w tej chwili niewątpliwie było. Sala tronowa była wielkości boiska od futbolu. Na jej końcu było podwyższenie, a na nim złoty, wysoki tron. Obok niego stał jakiś mężczyzna, ale z tej odległości nie mogłam zobaczyć szczegółów.
— Statejro, jak się cieszę. — Rozpostarł ręce, jakby chciał mnie przytulić. — Podejdź, proszę.
Dwa wdechy, oblizanie ust. Zaczęłam iść. Droga ciągnęła się w nieskończoność, aż zaczęło mi się wydawać, że tron się ode mnie oddala. Było słychać echo moich kroków, bo w glanach nie da się iść cicho. W pewnym momencie tak się zestresowałam, że nawet zaczęło mi się robić słabo.
Kiedy byłam bliżej, zauważyłam, że mężczyzna jest bardzo przystojny. Posiadał blond włosy, ale nie złote jak Mark, ale bardzo jasne, prawie białe. Miał około trzydziestu lat, a sylwetkę jak super bohater Marvela. Olśniewał śnieżnobiałymi zębami − marzeniem każdego dentysty.
— Moja droga, wiem, że może to zbyt wcześnie, w końcu nie widzieliśmy się od dwóch tysięcy lat — złapał mnie za dłonie i pomógł wejść na podwyższenie — ale uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi po raz drugi i wyjdziesz za mnie?
W jego szarych oczach widziałam nadzieję i miłość. Naprawdę kochał Statejrę. Złamię mu serce, mówiąc prawdę. Ale do cholery, mam czternaście lat, a przez przynajmniej następne dziesięć chcę jeszcze zostać panną.
— Wasza Wysokość — zaczęłam, ale mój głos nie brzmiał za pewnie — Cieszę się, widząc ciebie szczęśliwego, ale niestety muszę odmówić.
Jego błysk w oku zniknął. Wyglądał na mocno zszokowanego i smutnego.
— Pozwól mi to wytłumaczyć, Wasza Wysokość. Proszę mi wierzyć, jak zrozumiesz, królu, o co chodzi, poprzesz mój wybór.
— Jak sobie życzysz, Statejro, ale... — wyglądał na mocno rozczarowanego. — Jesteś tego pewna? Sądziłem, że już tego wieczora się pobierzemy. Nawet suknie już gotowa.
— Rozumiem i przepraszam. Lecz wysłuchaj mnie.
— Dobrze, mów.
Powtórzyłam procedurę uspokajania się. Była niezbędna. Wtedy zaczęłam mówić. Dostałam słowotoku. Opowiedziałam mu o moim pochodzeniu, o obozach, o tym jak ja i Mark trafiliśmy do Obozu Jupiter, o naszej misji, walce z Meduzą, kończąc na tym, skąd znaleźliśmy się niedaleko jego królestwa. Wszystko przyjmował ze spokojem i nie odrywał ode mnie wzroku, co wprawiało mnie nieco w dyskomfort.
— Przepraszam za zamieszanie nami wywołane. Rozumiem, że zapewne Wasza Wysokość jest na nas zły, ale jedyne o co proszę...
— Zły? — Zdziwił się i po raz pierwszy od kilkunastu minut jego wyraz twarzy zmienił się. — Dlaczego miałbym być na ciebie zły, najdroższa?
Najdroższa?
— Bo wziąłeś mnie za Statejrę, zacząłeś przygotowania do ślubu...
— To moja wina, że za prędko wysunąłem wnioski. — Uśmiechnął się lekko. — To ja powinienem cię przeprosić za uwięzienie twoich przyjaciół, nie mówiąc o braku pomocy medycznej. Powinienem być jak miłosierny Samarytanin − pomagać nawet najgorszym wrogom. Gniew mnie zaślepił. — Przymknął powieki, jakby ochrzaniał się w myślach. — Grammateasie, natychmiast udaj się do Więzienie Północnego i każ przenieść towarzysza panienki Lunity do pani Giatros. Jej może uda się mu pomóc.
— Czy mogę pójść z nim? — zapytałam. — Może mogłabym pomóc Frankowi od razu.
— Jesteś pewna, Lunito? W Więzieniu Północnym trzymamy najgorszych przestępców. — Spojrzał na mnie z wahaniem, jakby bał się mnie tam puścić.
— Tak, Wasza Wysokość. — oznajmiłam, przygryzając wargę.
— Jeśli tak chcesz. Priscillo, nie odstępuj jej na krok. — Rozejrzał się po sali, jakby próbując sobie coś jeszcze przypomnieć. — Uwolnijcie również tego drugiego chłopaka.
Służący stojący w kącie przytaknął i skierował się w stronę drzwi. Ruszyłam za nim, ale król złapał mnie za rękę.
— Jeszcze raz bardzo przepraszam, Lunito. — Lekko się uśmiechnął. — Rozumiem, że czas was goni, ale możecie zostać w Nowej Macedonii ile chcecie. Źle zrobiłem, hańbiąc dzieci bogów. Jestem wam coś winien.
— Dziękuję, Wasza Wysokość. — Dygnęłam.
Poszło za dobrze — pomyślałam.
Jednak nie miałam czasu na zastanawianie się nad tym. Pobiegłam za służącym, bojąc się, że mogę nie zdążyć pomóc Frankowi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top