Rozdział 20 "Grecy są dziwni"
Frank
— Nie jesteś za młody, aby prowadzić? — zapytała ekspedientka-hipiska w turbanie.
Kobieta miała zdecydowanie dziwny styl. Jej kaftan był tak kolorowy, jakby zwymiotował na niego jednorożec. Na głowie miała turban, a na oczach okulary, jakby pomyliła pory roku. Dziwiłem się, dlaczego nie jest jej zimno w tak przewiewnych, luźnych ubraniach, bo nawet w budynku było zimno.
— Tylko wyglądam tak młodo — powiedziałem, odbierając od niej kubki z gorącymi napojami.
— Ja i siostry życzymy szerokiej drogi. — Uśmiechnęła się, podając mi paragon.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz, przeszedł mnie dreszcz. Im dalej na północ, tym zimniej. Dawno nie byłem już w Kanadzie i niemal zapomniałem, jak lubi tam wiać chłodem. Jednak ta misja miała mi przypomnieć.
Lena i Miętuska krążyły kawałek od samochodu
Wręczyłem Markowi kawę, a Lenie... Lunie czekoladę. Po paru godzinach podróży zatrzymaliśmy się na stacji, aby zatankować auto oraz rozprostować nogi. Był środek nocy, a temperatura była bliska przekroczenia zera, co zdarzało się tu naprawdę bardzo rzadko.
— Gdzie Miętuska? — zapytałem, nie widząc psiaka w pobliżu.
— Patroluje okolice — odpowiedziała dziewczyna.
Od początku Miętuska oraz Piesiak mnie zadziwiali. Póki był tylko Piesiak, zastanawiałem się, dlaczego Sol go dostał. Lecz kiedy pojawiła się Miętuska, uznałem, że te magiczne zwierzęta zaczęły wchodzić w skład podstawowego wyposażenia herosa. Jedyne co mnie przerażało, to to, że mam tę samą moc, a jednak jestem traktowany jak człowiek, podczas gdy oni jako domowi pupile. Im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej nieswojo się czułem.
Luna nadal stanowiła dla mnie zagadkę. Z jednej strony wierzyłem w to, co mówi, a z drugiej, tyle argumentów przemawiało przeciwko niej. Zaczynając od tego, że Miętuska, będąc pegazem, mogła przekazać jej prawdę, w końcu rozumie konie. Poza tym, czy to możliwe, aby Mark pomylił Posejdona z Neptunem? Przecież od razu wiedział, że jest córką boga morza, więc jakoś musiała się przedstawić. Najgorsze jednak jest ta historia z amnezją. Ani w żaden sposób nie możemy jej podważyć, ani zaprzeczyć. Wielu senatorów nie wierzyło Lenie, chociaż osobiście sądzę, że trudno byłoby jej tak udawać.
Jednak w pewnym aspekcie Senat miał rację. Luna czy Lena, nie wyglądała na osobę otwartą i szczerą jak Mark. Wydawała się skryta. Nie wiadomo, co tak naprawdę ukrywa, ile mówi, a ile zostawia dla siebie. Przez to trudno jej zaufać. Może nie wygląda aż tak podejrzanie jak Nico di Angelo, ale urody niewiniątka też nie posiada.
Markowi też bym raczej nie zdradzał tajemnic. On z kolei ma za długi język. Powie, zrobi, zanim pomyśli. Bałem się, że z powodu niedoświadczenia, dopuści się czegoś nierozsądnego.
Dziwiłem się, że Lena i Mark tak dobrze się dogadywali. Może nie byli aż takimi przeciwieństwami jak teraz są, ale zbyt wiele podobnych cech też nie posiadali. Może dzięki temu się uzupełniają?
— Ile godzin drogi nam zostało? — spytał Mark.
— Około dziesięciu — odpowiedziała Luna.
Kremowa sowa zapikowała w naszą stronę, ale jednak wylądowało jako lis z jasną sierścią. Spoglądała w stronę, z której przyjechaliśmy.
— Miętuska chce coś przekazać? — zapytałem.
— Chyba tak. — Luna uklęknęła przy niej i podrapała ją za uchem. — Coś jest na południu.
— To znaczy? — dopytywał Mark.
— Nie wiem, nie dopracowałyśmy jeszcze tej komunikacji. Ale coś chyba za nami podąża.
— Potwór?
— Albo coś podobnie miłego. Równie dobrze może to nie mieć nic wspólnego z naszym światem. Na przykład wściekłe stado owiec, zaraza, gołębie popełniające samobójstwo, tornada... Skoro już o tym mowa... Oboje coś o tym wspominaliście, ale żaden z was nie palił się, aby to wytłumaczyć.
Luna patrzyła na mnie swoimi przerażającymi, turkusowymi oczami. Nie byłem pewien, czy powinienem jej mówić prawdę, ale szybciej czy później i tak by się jej domyśliła. Była inteligentna. Poza tym, jesteśmy na misji, której celem jest zakończenie tych trąb powietrznych.
— Obóz nawiedzają tornada — wypalił Mark. — To ventusy, które chcą dowiedzieć się współrzędnych od konsulów, aby mogli wtargnąć do obozu z Discordią. Codziennie porywają jednego herosa, by rozwiązać Reynie i Frankowi język — powiedział to wszystko na jednym wdechu.
— Skąd o tym wiesz? — Spojrzałem na niego naprawdę zszokowany.
— Yyy... powiedziałeś mi o tym... — Pomimo zimna, zaczerwienił się po uszy.
— Jestem pewny, że tego nie zrobiłem — stwierdziłem. — Od kogo to wiesz? Gdzie usłyszałeś? Komuś powiedziałeś? Kto jeszcze wie?
— Ja... miałem sen. Widziałem Romolo i Elodie, którzy was odwiedzili i pytali się o tornada. Powiedzieliście im prawdę.
Nie sądziłem, że rozmowa, pozornie do niepodsłuchania, dotarła do niepowołanych uszu. Ktoś musiał zesłać tę wizję na Marka, ponieważ sam raczej nie dałby rady tak manipulować snami. Zatem kto to zrobił i dlaczego? Obóz jest tym bardziej bezpieczny, im mnie osób o tym wie. Sami legioniści są bezpieczniejsi.
— Powiedziałem o tym tylko Lenie, ale jej już tak jakby nie ma... To źle zabrzmiało... Mam na myśli, że już nie istnieje...
— Nie pogrążaj się — westchnęła Luna. — Wiemy o co ci chodzi.
— Jesteś pewny, że nikt inny o tym nie usłyszał?
— Raczej tak... Chyba... Nie wiem... Jakiś inny półbóg mógł mieć taką wizję jak ja.
Tego się obawiałem. Skoro nawet nasze prywatne rozmowy mogą usłyszeć inni, to bardzo źle. Kto wie, może Discordia, znając niedyskretność Marka, jemu postanowiła to pokazać?
— Od kiedy trwają te tornada? — zadała pytanie córka Posejdona, wyraźnie przejęta.
— Od jakiegoś miesiąca — odparłem. — Ventusy codziennie porywają po jednym półbogu, ale w tornadach giną też inni legioniści, chociażby ze względu na poniesione obrażenia.
— Dlatego Obóz Jupiter wyglądał tak marnie. Bez urazy. I nie da się z tym nic zrobić? Nie macie czegoś takiego jak sosna Thalii? Co was dotychczas chroniło?
— Bardzo gęsto utkana Mgła. Może nie była tak skuteczna jak sosna Thalii, ale dawaliśmy radę.
— Ta sosna Thalii − co to? — spytał Mark.
— Drzewo, które powstało z ducha prawie zmarłej dziewczyny. Teraz ta półbogini żyje normalnie i jest nieśmiertelną Łowczynią. Tak w skrócie.
— Grecy są dziwni — rzekł, kręcąc głową.
— Wy oprócz sosny macie jeszcze trzydziestometrową Atenę, która zapewnia wam dodatkową ochronę. Dlatego postanowiliśmy poszukać Wilka.
— Wasza granica będzie wtedy mocniejsza i ventusy nie będą mogły dostać się do obozu. — Pokiwałem głową. — Całkiem tą mądre. Ale mam jeszcze jedno pytanie. Ventusy atakują od miesiąca. Domyślam się, że już od dawna szukacie czegoś jak Atena Partenos, więc czemu misja ruszyła dopiero teraz? Nie uważasz, że to nierozsądne?
— W Obozie Jupiter panują nieco inne zasady niż u was, Luna. Aby ktokolwiek mógł wyruszyć na misję, musi być przewaga głosów w Senacie, podczas gdy u was wystarczy parę bezsensownych linijek wypowiedzianych przez Rachel...
— Grecy są dziwni...
— ...i zatwierdzenie ich przez Chejrona. U nas zgodzić się musi wiele osób, jeszcze wcześniej dokładnie to przedyskutowując. Na nasze nieszczęście, Senat przez ostatnie tygodnie miał inny problem, który wpierw chciał przegłosować.
— Czy zbudować nowe łaźnie w tym czy następnym roku. — Mark przewrócił oczami.
— Naprawdę? — Luna wydawała się zdziwiona. — W waszej sytuacji to wręcz... wręcz śmieszne! Nie myśleliście, aby pójść w ślady Oktawiana Augusta i zmienić republikę w cesarstwo?
— W zeszłym roku jeden heros tak próbował... — Przypomniałem sobie Oktawiana współpracującego z Gają.
— Masz na myśli tego wykatapultowanego? — spytała.
— Wykatapultowaliście kogoś? — Mark się przeraził. — Wiele jeszcze nie wiem...
— Skąd dowiedzieliście się o Wilku? — zadała pytanie, popijając czekoladę.
— Właściwie pierwsza wspomniała o tym Ella.
— Ta harpia, która chodzi z Tysonem?
— Kto to Tyson? — zapytał syn Apolla.
— Mój przyrodni brat, który jest cyklopem.
— Ciekawa para — stwierdził, chyba próbując sobie wyobrazić randkę Tysona i Elli.
— Później zaczęliśmy szukać czegoś w starych księgach, aż poprosiliśmy Chejrona o pomoc. Wysłał jakiegoś zwiadowcę, aby dowiedział się więcej informacji i w sierpniu dostaliśmy od tego informatora wiadomość przekazaną przez Chejrona.
Wyjąłem z kieszeni kawałek papieru, poskładany w mały kwadracik. Luna go rozłożyła i przejechała wzrokiem linijkę tekstu.
— Co tu jest napisane? Nie mam okularów i nie widzę.
— Pierwszy Element jest w Vancouver. Kiedy będą bliżej, Rzymianin będzie wiedział dokładniej — przeczytał zza jej ramienia Mark. — Raczej się nie rozpisał. Co to znaczy "Rzymianin będzie wiedział dokładniej"?
— Nie wiem. — Pokręciłem głową.
— Gdzieś już chyba to widziałam — zastanowiła się dziewczyna.
Wyjęła z torebki etui z niebieskimi oprawkami. Mając je już na nosie, przypatrzyła się kartce.
— Co widziałaś? Tę kartkę?
— Kartki nie, ale to pismo wydaje się znajome. I ten znak. — Wskazała na kupkę kresek, narysowanych w rogu papieru.
— To znak? — zdziwiłem się. — Sądziłem, że informator chciał rozpisać długopis.
— Nie, nie, zdecydowanie gdzieś to widziałam. Ale naprawdę nie wiem gdzie.
— Przypomina to jakąś chińską literę, taki krzaczek. Bez urazy. — Mark spojrzał na mnie, jakby popełnił jakąś straszną gafę.
— Ja po chińsku umiem się tylko podpisać — powiedziałem, przypominając sobie, jak długo babcia mnie tego uczyła.
— Wygląda to też jak kupka gałązek. Albo pięcioramienna gwiazda i hasztag na niej.
Kiedy spojrzało się na to pod odpowiedni kątem, ujrzałem to, o czym wspominał Mark. Zostało to narysowane krzywo i niedbale, przez co trzeba było się mocno przypatrzeć.
Luna napiła się łyk z kubka, ale nagle coś w nim zagrzechotało. Zdjęła zakrywkę i wyjęła z napoju jakiś sznurek, na który zostały nawleczone koraliki.
— Fuj, co to jest? — Spojrzała na to z niesmakiem.
— Zapewne spadło tej hipisce zza lady, kiedy wlewała czekoladę.
— Hipiska? — Oczy Luny rozbłysły.
— Tak, hipiska. Kto by pomyślał, że ktoś jeszcze się tak ubiera.
— Pójdę jej to odnieść — powiedziała szybko, jakby była myślami gdzie indziej.
Niemal w podskokach ruszyła do budynku. To jej nagle ożywienie mnie nieco zdziwiło.
— Skoro pierwszy element jest w Vancouver — zaczął Mark — to gdzie reszta? Też w Kolumbii Brytyjskiej czy może są rozsiane na większym obszarze?
— Szczerze mówiąc, nie wiem — powiedziałem zgodnie z prawdą. Może wystarczy przemierzyć całe miasto, całą prowincje albo i cały kraj. Kiedy będziemy bliżej, chyba wyczujemy.
— A można zaufać temu informatorowi? Kim on jest?
— Nie wiem. Chejron wolał pozostawić go anonimowego. Ale z tego co wiem albo raczej się domyślam, już nie żyje.
— Och... Nie sądziłem, że misje są takie niebezpieczne.
Spojrzałem na niego zdziwiony. Będąc w obozie zaledwie kilka dni, miał wiele szans na śmierć. A, oprócz ventusów, nie groziły mu żadne potwory. Zastanawiałem się, czy nie popełniłem błędu, zabierając na tak ważną misję tak niedoświadczonego legionisty.
Nagle usłyszeliśmy głośny trzask. Dochodził od strony sklepu, w którym regały zaczęły przewracać się jak domino. Miętuska zamieniła się w wielkiego wilka i ruszyła do budynku.
— Tam jest jakiś potwór?! — przeraził się Mark. — Tu?! Na takim zadupiu?!
Również podbiegliśmy do budynku, próbując zobaczyć coś przez brudne szyby. Widziałem tylko zieloną postać − prawdopodobnie tę hipiskę − przewracającą wszystko, co tylko weszło w jej drogę.
Kim mogła być ta hipiska?
Przejrzałem cały katalog mojej wiedzy na temat potworów. Turban, okulary przeciwsłoneczne, luźny strój, trzy siostry...
— Meduza! — wykrzyknąłem.
— Co? — Mark spojrzał na mnie pytająco, a na jego twarzy malował się prawdziwy strach.
— Ten potwór z mitologii, który zamieniał w kamień, kiedy tylko spojrzało mu się w oczy.
— Jeśli nie można na nią spojrzeć, to jak z nią walczyć?
— Musimy wykorzystać odbicie. — Wyjąłem z pochwy miecz, patrząc na jego idealnie wypolerowaną klingę.
— A co gdyby... — Najwyraźniej wpadł na jakiś pomysł.
W szybę przed nami uderzyła srebrna strzała, szkło potłukło się na malutkie kawałeczki. Przeskoczyłem przez przewrócone półki, próbując wypatrzeć w mieczu odbicie Meduzy. Zobaczyłem jej postać tyłem, a widok mnóstwa węży wijących się zamiast włosów mnie obrzydził. Zobaczyłem w tym dla siebie szanse i skoczyłem do niej, celując w szyje. Jednak zanim mi się udało, kobieta spojrzała w moją stronę. Zdążyłem zamknąć oczy, ale potknąłem się o coś i wyłożyłem na kafelkową podłogę.
— Podnieś wzrok, herosie. — Usłyszałem kuszący głos, któremu trudno było się oprzeć. Kiedy podnosiłem się z ziemi, miałem mocno zaciśnięte powieki. Poczułem na skórze ocierające się o mnie węże. — No dalej. Chcesz to zrobić. Czy nie pragniesz ujrzeć moich oczu?
— Aby potem skamienieć? Chyba podziękuję.
— Jesteś pewien? Zapewniam cię, moje oczy są o wiele bardziej fascynujące niż te Lunitki.
Oprócz głosu Meduzy, słyszałem ciche syczenie węży, które były naprawdę blisko mnie. Przełknąłem głośno ślinę. Bałem się siebie. Bałem, że się złamię i spojrzę na kobietę. Rozum podpowiadał mi, abym za żadne skarby nie otwierał oczu, ale jej głos był taki kuszący, jakby używała na mnie czaromowy.
— Hej, Wężogłowa, spójrz! — Usłyszałem za sobą krzyk Marka.
Syczenie niespodziewanie ucichło. Przestałem czuć nieprzyjemny oddech potwora na twarzy, a i węże przestały mnie dotykać.
— Do jasnej rozgwiazdy, to podziałało... — zdziwił się Mark.
Otworzyłem oczy. Sądziłem, że chłopak pokonał ją, odcinając jej głowę, ale się myliłem. Meduza była w całości, jednak jej ciało było z kamienia, jakby rzucany przez nią urok się odwrócił.
— Nic ci nie jest? — Mark pomógł Lunie wydostać się z pod wielu butelek płynu do spryskiwaczy. — Po co to wróciłaś?
— Kiedyś spotkałam hipiskę, która gadała coś o mojej przyszłości. Sądziłam, że to znowu ona i co nieco mi wyjaśni. — Spuściła wzrok i przygryzła wargę, jakby było jej głupio. — Jak ją pokonałeś? — zadała pytanie, które i mnie się cisnęło na usta.
— Przypomniała mi się europejska legenda, którą babcia kiedyś nam opowiadała. Dziewczyna pokonała bazyliszka, wchodząc do jego jaskini z lustrem. Kiedy na nie spojrzał, zobaczył swoje odbicie i sam skamieniał. Nie sądziłem, że w przypadku Wężogłowej też zadziała... Miętuska pomogła mi znaleźć lusterko i... jakoś się udało. — Uśmiechnął się, zadowolony z siebie.
Może nie było to tradycyjne pokonanie Meduzy, ale takie na pewno było bardziej skuteczne i minie więcej czasu, zanim ona się odrodzi, jeśli w ogóle. Byłem dumny z Marka, że pomimo niedoświadczenia, dał radę. Aż wstyd mi było, że w niego zwątpiłem.
Czy chcieliśmy, czy nie, zostawiliśmy stację w opłakanym stanie. Współczułem następnej osobie, która się tu zatrzyma. Wsiedliśmy do samochodu, pragnąc jak najszybciej stamtąd odjechać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top