Rozdział 14 "Zły plan i jeszcze gorszy pomysł"
Mark
Jakoś przeżyłem tornado. Tym razem byłem bardziej z boku i barak, w którym się znajdowałem, przetrwał w całości. Tuż po tym, Tatiana wzięła Lenę, mnie i innych in probatio na trening, który był bardziej morderczy niż tornado.
Trzymałem się za bok, w który moment wcześniej dostałem od Sola drewnianym mieczem. Już wrócił do siebie po paraliżu i chyba się za niego na mnie mścił. Miał mocny cios, a te "walki" brał bardzo na poważnie. Miałem wrażenie, że nie do końca zdaje sobie sprawę, że prawdziwa bitwa wygląda trochę inaczej.
– A teraz, miernoty, pompki! – Tatiana bardzo lubiła krzyczeć. – Ale te na mój sposób. – uśmiechnęła się zimno.
Hisako, Zeno i Sol westchnęli ciężko. Spojrzałem zdziwiony na Lenę, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
– Dzisiaj was oszczędzę i nie musicie wymieniać wszystkich urzędów z republiki. – trójka przyszłych legionistów odetchnęła z ulgą. – Świętoszka, zaczynasz. Lubię słuchać, jak łamiesz sobie język na tych japońskich słówkach.
Hisako zaczęła robić damskie pompki.
– Hisako Harukichi Higashiyama, córka Emy Evans i Kumanosuke Higashiyama, wnuczka Fortuny, rzymskiej bogini przypadku i Hachimana, japońskiego boga wojny i urodzaju. Legion XII Fulminata, Druga Kohorta, Piąta Centuria.
– Twoi rodzice nie są bogami? – zdziwiłem się. – To tak można?
– Niektórzy półbogowie mają dzieci. – córka Eskulapa przewróciła oczami, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. – Większość, co prawda, nie dożywa tego jakże cudownego okresu w życiu, ale zdarzają się wyjątki, jak Hisako. Wtedy są potomkami bogów.
– To jest taki bóg jak Ha-jak-mu-tam? – dopytywałem.
– To japoński bóg, Mark. – tłumaczyła mi dziewczyna. – Mój tata jest Japończykiem, a do Ameryki przyjechał na studia. Dopiero kiedy spotkał mamę dowiedział się, że jest półbogiem.
– Jeśli jest się dzieckiem tak mało znaczącego boga, to nic dziwnego, że nie ma się problemów z potworami. – stwierdziła Tatiana. Nawet jeśli zabolało to Hisako, nie dała tego po sobie poznać.
– A po co mamy to wszystko wymieniać? – zapytała Lena.
– Po to, aby pokazać jak bardzo "ważni" jesteśmy... – wyrwałem się do odpowiedzi, ale Zeno parsknął śmiechem.
– Kto ci takich głupot naopowiadał? – spytał. – Niech zgadnę, Leonardo?
– On chce sobie jedynie poprawić samopoczucie, bo ma dużo do wymieniania. – mruknął Sol.
– Dlaczego miałby tak robić?
– Bo jest kompletnie bezużyteczny jak jego rodzeństwo. – zacisnąłem pięści, ponieważ miałem już dość tych zniewag.
– Dzieci Apolla nie są bezużyteczne. – stanęła w mojej obronie Lena. – Mogą walczyć i mieczem, i łukiem, podczas gdy większość Rzymian posługuję się jedynie mieczem.
– Ale nie trzeba być jego dzieckiem, aby zostać ogłoszonym najlepszym łucznikiem w Obozie Jupiter. – wypiął dumnie pierś.
– Nie zostałeś ogłoszony najlepszym łucznikiem. – stwierdziłem. – Zawody nie powinny być uznane, bo oszukiwałeś.
– To Leonardo...
– Przestańcie! – krzyknęła Tatiana. – Pogawędzicie sobie później, na razie znajdujemy się na MOIM treningu, na którym gadulstwa nie uznaję. Solis, twoja kolej!
Dziewczyna zdecydowanie nadawałaby się na przywódcę. Potrafiła zapanować nad drużyną i wystarczyło jedno spojrzenie jej jasnych oczu, aby odrzucić wszelkie próby złamania jej woli.
– Solis Colin Johanson, syn Georgii Johanson i Jupitera, rzymskiego boga nieba. Legion XII Fulminata, Pierwsza Kohorta, Druga Centuria. – chłopak podniósł się z wyraźnie niezadowoloną miną.
– Zeno, teraz ty. Ale jako utrudnienie, ponieważ już kończysz probatio, będziesz mieć dodatkowy ciężar.
Kiedy chłopak zszedł do parteru, Tatiana usiadła mu na plecach, przez co wyglądała, jakby jechała na rumaku.
– Zeno Justice, syn Ryana Justice i Iustitii, rzymskiej bogini sprawiedliwości. Legion XII Fulminata, Trzecia Kohorta, Pierwsza Centuria.
Pomimo dodatkowego obciążenia, nie zmęczył się jakoś szczególnie. Podziwiałem jego siłę, bo czasami mam problem z odkręceniem słoika. Jednak najbardziej dołujące jest to, że za moment przychodzi Nina i otwiera naczynie bez problemu, smarując sobie tost grubą warstwą masła orzechowego.
– Wujaszku, teraz ty! – Tatiana wstała z Zeno, ale "przejażdżka" chyba jej się podobała.
– Mark Nicolas... Waterson, syn Nicole Waterson i... Apolla... boga...Uh, muszę wszystko wymieniać?... muzyki, sztuki... lecznictwa, światła i czego tam jeszcze... Legion XII Fulminata... Piąta Kohorta... Pierwsza Centuria...
Z ulgą położyłem się na trawie. Nie wiedziałem, że jestem taki słaby w pompkach. Nigdy ich nie lubiłem, a co za tym idzie, zwykle ich robienie darowałem sobie na wychowaniu fizycznym. Teraz tego żałowałem.
– Mam takie hipotetyczne pytanie. – odezwała się Lena. – A co jeśli nie pamięta się jak nazywa się jedno z rodziców?
– To wtedy mówi się "Konstantynopolitykańczykowianeczka". – odpowiedziała jej córka Eskulapa.
– A nie mogę mu po prostu wymyślić jakiegoś imienia?
Lena położyła się na trawie, ale nie udało jej się zrobić ani jednej pompki. Gdzieś w głębi duszy cieszyłem się, że nie jestem w tej dziedzinie najgorszy, ale z drugiej strony, szkoda że najsłabsza musi być akurat Lena.
– Dlatego nazywam was miernotami. – Tatiana westchnęła. – Pół pompki... Nowy rekord, z którym raczej bym się nie afiszowała, Przybłędo. A teraz dziesięć kółek wokół obozu! – krzyknęła.
Po piątym okrążeniu uznałem, że wolałbym robić pompki. Po siódmy wręcz o to prosiłem. A po dziesiątym to dostałem, ale wtedy mój światopogląd drastycznie się zmienił i znowu wolałem biegać.
– Na dzisiaj kończymy. – powiedziała Tatiana koło osiemnastej.
– Co tak wcześnie? – zdziwił się Zeno.
– Jeśli chcesz, mogę załatwić ci jeszcze jakieś zajęcie.
– Wiesz, chyba jednak podziękuję. – odpowiedział, nieco zdyszany, a ja poczułem satysfakcje, że on też się zmęczył.
Ja byłem cały spocony. Słońce nas nie oszczędzało i było strasznie duszno, jakby szykowała się burza.
– Mark, Lena, zostańcie na moment. – zarządziła, a ja ciężko westchnąłem. Wolałbym pójść do łaźni i założyć świeże ciuchy. Poza tym, mój żołądek domagał się jedzenia.
Kiedy Hisako, Sol i Zeno odeszli, Tatiana zwróciła się do nas ściszonym głosem:
– Założę się, że nie wiecie nic o dzisiejszym zebraniu?
– Jakim zebraniu? – wypaliłem.
Przewróciła oczami.
– Wcale mnie to nie dziwi.
– Co to za zebranie? – zapytała Lena.
– Narada wojenna Piątej Kohorty.
– Szykuje się wojna? – zadałem pytanie z obawą.
– Nie, ciołku. – dostałem od niej po głowie. – Centurioni mają nam przedstawić plan na poniedziałkowe manewry.
– A po co?
– Chciałeś atakować bez żadnego planu? Po prostu machając sobie mieczem? Nic dziwnego, że Amerykanie są uznawani za mało lotnych... – pokręciła głową.
– Jestem Kanadyjczykiem. – odparłem.
– Oni podobno są mili. – skrzywiła się. – W każdym razie, za pół godziny widzimy się pod kantyną, stamtąd zaprowadzę was do odpowiedniego baraku.
– Ale po co utrzymywać to w takim sekrecie?
– Nie chcemy, aby wrogowie podsłuchali nasze plany.
– Wrogowie? Jacy wrogowie?
Spojrzała na mnie jak ja na Mickey'ego, kiedy po raz dziesiąty tłumaczę mu jak działa światło w lodówce, a on dalej nie rozumie.
– Poza tym, skoro wiesz o tym zebraniu, to nie jest zbyt tajne...
– Też jestem w Piątej Kohorcie, ciołku! – znowu walnęła mnie w głowę. Wzięła głęboki oddech, jakby próbowała się uspokoić. – Zejdź mi z oczu, Mark, bo jesteś równie denerwujący jak Solis. A jego już próbowałam zabić.
Po kąpieli poczułem się lepiej, aczkolwiek dorwały mnie zakwasy. Zjawiłem się o wskazanej porze pod kantyną, z której już docierał przyjemny zapach. Do kolacji było jeszcze trochę czasu, ale ja byłem już bardzo głodny.
Lena czekała z Tatianą, z którą wdała się w jakąś rozmowę. W promieniach zachodzącego słońca wyglądała cudownie. Była nieco opalona przez pobyt w Obozie Jupiter, a brązową czuprynę spięła w luźnego warkocza, przez co wiele jej włosów po prostu latała sobie luzem. Cyjanowe oczy wydawały się bardzo rześkie jak zimny strumień w upalny dzień. W swoim prostym stroju wyglądała bardzo dziewczęco. Uśmiechała się, przez co jej blizna stawała się mniej widoczna. W tym momencie, jak i w innych, wyglądała przepięknie.
Przeczesałem dłonią włosy i się spiąłem. Towarzystwo Leny często mnie peszyło. Wydawała się taka cudowna, że bałem się, że palnę jakąś niewybaczalną głupotę. Zresztą sama Tatiana stwierdziła, że mądrością nie grzeszę.
– Spóźniony. – powiedziała córka Eskulapa, lustrując mnie wzrokiem.
Spojrzałem na swoją koszulę i jeasny. Mam jakąś plamę czy nieodpowiednio się ubrałem? Dziewczyna zmrużyła oczy, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. Jednak już się nie odezwała, lecz ruszyła przed siebie. Lena i ja podążyliśmy za nią.
– Wypytałam ją trochę o manewry i... To niebezpieczne. – córka Neptuna przygryzła wargę. – Podobno zginęło na nich już kilku... kilkudziesięciu herosów. – w gardle urosła mi gula. – W zasadzie chodzi o to, że dwie kohorty bronią fortecy w której jest ukryta flaga, a pozostałe trzy próbują ją zdobyć.
– I można zabijać? – zdziwiłem się.
– "Nie chcemy być tacy ciapowaci jak Grecy i nie zamierzamy oszczędzać legionistów." – powiedziała z akcentem Tatiany. – Nie poznałam jeszcze (chyba) żadnego Greka, ale podejrzewam, że legioniści, pomimo ostatniej wojny z Gają, nadal ich nie lubią.
– Właściwie dlaczego?
– Duże znaczenie miało pewnie to, że Rzymianie podbijali tereny Greków w starożytności. W dodatku pokłócili się chyba o jakiś posąg.
Tatiana zatrzymała się przy baraku, którego wejścia strzegło dwoje legionistów w pełnym uzbrojeniu.
– Pokaż tatuaż. – zażądał jeden z nich, który okazał się dziewczyną.
– Vivian, miernoto, od pięciu lat jesteśmy w tej samej centurii.
– Tatuaż. – nie ustępowała.
Jasnowłosa pokazała przedramię, przewracając oczami.
– A oni? – wskazała Lenę i mnie.
– Śpisz obok niej. – zirytowała się.
– Niech pokażą tatuaże.
– A po cholerę ci sprawdzać tatuaże! – krzyknęła. – Nie jest przecież na nich napisany numer kohorty. Poza tym, oni są in probatio, nie mają tatuaży! – złapała nas za ręce i próbowała się przepchnąć między legionistami.
– Nie mogę ich wpuścić, nie przysięgli jeszcze lojalności Legionowi i mogą zdradzić później nasze plany, kiedy trafią do innej kohorty.
– Czyli najszybciej za rok. Wiesz mi, to większe miernoty od ciebie.
– To nie zmienia faktu...
– Jeśli nie chcesz powtórki z poprzedniej wiosny, Vivian, to radzę ci pilnować dzisiaj w nocy twojej bujnej czupryny.
Dziewczyna szerzej otworzyła oczy, jakby ta groźba na nią podziałała.
– Wchodzisz z nimi na własną odpowiedzialność. – oznajmiła, odsuwając się od drzwi.
– Dlaczego zrobili taką mocno ochronę? – spytałem, kiedy już weszliśmy do środka.
Barak wyglądał na świeżo ustawiony. W środku znajdowało się jakieś piętnaście osób, plus Dakota i Hazel. W budynku nie było żadnych mebli, więc wszyscy siedzieli na podłodze, czyli w praktyce na piasku. Między legionistami trwały rozmowy, lecz centurioni chyba się o coś spierali.
– Nie chcą, by ktokolwiek wykradł plany lub podsłuchał naszej narady. – odpowiedziała Tatiana. – Dlatego połowa Kohorty pilnuje teraz baraku, a druga będzie słuchać. Po zebraniu nastąpi zamiana. Chociaż nie wiem jakim trzeba być idiotą, aby chcieć poznać ruchy Piątej Kohorty...
– Dlaczego? – spytałem, jednak dziewczyna tylko machnęła ręką.
Centurioni chyba w końcu doszli do zgody, bo wystąpili na środek. Chwilę to trwało, ale Rzymianie w końcu zamilkli.
– Wszyscy wiemy po co tutaj przyszliśmy, więc bez zbędnych wstępów... – zaczął Dakota, popijając colę. – Kochani, robimy to co zwykle.
Legioniści westchnęli.
– Wymyślilibyście coś lepszego. – wyrwała się przed szereg Tatiana. – Ta "taktyka" już mi się nudzi.
– Rozmawialiśmy z centurionami Drugiej oraz Czwartej Kohorty i zgodzili się tylko na takie rozwiązanie. – włączyła się Hazel.
– Co to za taktyka? – Kierowałem pytanie do Leny, ale zadałem je nieco za głośno, bo wszyscy na mnie spojrzeli.
– Torujemy drogę Dwójce i Czwórce, aby one wygrały. – odpowiedział jeden z synów Wulkana, z którym byłem w Centurii.
– Zapomniałeś o najważniejszym. Staramy się przeżyć. – sarknęła nieznajoma dziewczyna, wywracając oczami.
Hazel spuściła głowę, jakby rola centuriona już ją przerastała. Dakota powiedział coś w rodzaju "Jeszcze rok do emerytury" i znowu popił napój z puszki. Wszyscy wydawali się zrezygnowali, jakby mieli dosyć przegrywania. Już chciałem się ich spytać, kiedy ostatni raz wygrali, ale w porę ugryzłem się w język.
– Widzimy się na Polach Marsowych w poniedziałek, o punkt dwunastej. – oznajmiła Hazel, zamykając tę strasznie długą naradę wojskową.
Wymieniłem z Leną spojrzenia. Słyszałem, że Piąta Kohorta nie jest zbyt dobra, ale sądziłem, że to mocno przesadzone stwierdzenia. Lecz widząc "zapał" przywódców, coraz bardziej żałowałem, że trafiłem tutaj.
– Na pewno nie będzie tak źle. – uśmiechnęła się Lena, kiedy wychodziliśmy z budynku. – Przecież jeśli utorujemy drogę, będziemy już bliżej flagi, więc moglibyśmy ją sobie po prostu wziąć.
– Wbrew planowi? Przecież zauważyliby...
– Dwójki partyzantów nie zauważą. – posłała mi chytry uśmiech.
Jeszcze nigdy nie widziałem jej z taką miną. Ale coś mnie zaintrygowało. Szczególnie ta dziwna iskierka w cyjanowych oczach. Coś mi mówiło, że robię źle, ale miałem ochotę przystać na pomysł Leny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top