Rozdział 12 "Sny, koszmary i Leonardo"

Mark

Po przepysznej kolacji i kąpieli w łaźni, wróciłem do baraku Pierwszej Centurii. Moi współlokatorzy tylko przywitali mnie, mówiąc "Cześć, młody", a następnie legli zmęczeni na łóżka. Ale nie była to spokojna noc z dwóch względów: na kolację była fasola, a ja miałem koszmary. 

Najpierw znalazłem się w pretorium. Nie miałem ciała i czułem się, jakbym tylko był kamerą, która ogląda zdarzenia. 

W budynku znajdowali się Frank i Reyna. Dziewczyna krążyła w kółko, a chłopak przyglądał się jakimś planom nieobecnym wzrokiem. Oboje wyglądali na mocno zamyślonych. 

Reyno, oboje o tym myślimy... – zaczął Frank niepewnie. 

– Nie możemy tego zrobić. – odpowiedziała, ale nie była zbyt stanowczo. – Jaki dalibyśmy przykład Rzymianom? A Grecy? Co by o nas pomyśleli? 

Może należy zwrócić się do nich o pomoc? – zaproponował. 

– Nie. Też przechodzą trudne czasy i nie zwracają się do nas o pomoc. 

Chłopak westchnął. 

– Jeśli dalej wszystko pójdzie w takim tempie...

– Przecież wiem! – zirytowała się. – Tylko w ostatnich czterech miesiącach zaginęło prawie stu Rzymian. Trzydziestu zostało porwanych przez tornada, dwudziestu zginęło w niewyjaśnionych powodach, kolejna trzydziestka zginęła z różnych przyczyn, a ostatnie dwa tuziny są na misjach albo pełnią rolę posłańców. 

– Swoją drogą, musimy wysłać jednego z nich z tym do Obozu Herosów. – pokazał czarną teczkę, do której dzisiaj włożył formularze naszego przyjęcia. 

– Zanim to do nich dotrze, Mark i Lena mogą dawno nie żyć. Denerwuje mnie, że między naszymi obozami jest tak utrudniona łączność. Nie było łatwo nawet kiedy mogliśmy używać iryfonów, a teraz...

Frank pokiwał ponuro głową. 

– Udało ci się skontaktować z Nico? – zapytał. 

– To nie jest takie proste. W Obozie Herosów bywa ostatnio z doskoku, a Hazel mówiła, że dużo czasu spędza w Podziemiu. Złożyłam ofiarę Hadesowi i poprosiłam, aby przekazał Nico, że ma jak najszybciej przyjść do Obozu Jupiter. 

– A co z misją? 

Niedawno wysłałam Romolo, żeby sprawdził, czy te ciołki podjęły już jakąś decyzję. Chwilami rozumiem, dlaczego Oktawian August sprawił, że senat tylko sądził, że ma jakąś władzę. Z nimi naprawdę czasami nie można się dogadać. 

– Oni nie rozumieją, jak ważny jest pośpiech w tej sytuacji. – Frank zacisnął pięści. – Większość czasu spędzają w Nowym Rzymie i nie muszą przeżywać tych tornad. 

Rozległo się pukanie do drzwi, a po wspólnym powiedzeniu przez konsulów "Wejść!", do środka wsunęło się dwoje nastolatków. Chłopak mógł mieć z osiemnaście lat i chyba pochodził z Włoch. Miał śniadą cerę i ciemne, lekko kręcone włosy. Mimo że był uśmiechnięty, w jego oku kryła się nutka tajemniczości i, co dziwne, nie miał przy sobie żadnej broni. 

Druga nastolatka miała gęste, miedziane włosy, zaplecione w dwa warkocze. Wyglądała na spokojną, ale jednocześnie zrozpaczoną, jakby właśnie przeżyła jakąś tragedię. 

– Przykro nam z powodu twojej siostry, Elodie. – zwrócił się do dziewczyny Frank. 

– Ona... Mary... mogła to zrobić specjalnie. – Elodie pociągnęła nosem, starając się powstrzymać płacz. – Koniecznie chciała wynegocjować pokój między obozem a ventusami. Jeśli jeszcze żyję, na pewno stara się osiągnąć swój cel. 

– Postawa godna córki Pax. – stwierdziła Reyna. 

Dziewczyna otarła łzę. 

– Przepraszam. Jako pretor nie powinnam się tak zachowywać. – wzięła dwa głębokie wdechy i oblizała usta. – Babcia zawsze nas uczyła, żeby tak robić, kiedy się denerwujemy. – szybko wyjaśniła, spuszczając głowę. 

Romolo, jakie wieści od Senatu? – spytał Frank. 

Nastolatek westchnął. 

– Powiedzieli, że zajmą się tym głosowaniem, kiedy tylko skończą z obecnym problemem: czy nowe łaźnie wybudować teraz czy w przyszłym roku. 

Konsulowie byli wyraźnie wkurzeni, chociaż starali się tego nie okazywać. 

W budynku zapadła cisza. Każdy myślał zapewne coś w rodzaju: czy ważne są łaźnie, jeśli za parę tygodni może już nie być ani jednego herosa? 

– Po obozie krążą plotki – zaczął Romolo. – że można powstrzymać tornada. – Frank i Reyna szybko wymienili spojrzenia. – Podobno ventusy coś żądają i jeśli to otrzymają, skończą z atakami. 

– Czy to prawda? – zapytała Elodie, starając się zachować spokój. 

– Posłuchajcie. To, czego od nas żądają jest nie do spełnienia. – oznajmiła pani konsul. 

– Czyli to jednak prawda. – Romolo szerzej otworzył oczy. – Jakie mają postulaty? 

– Najpierw przyrzeknijcie na Styks, że to zostanie między nami. – powiedział Frank. 

– Przyrzekamy na rzekę Styks. – obiecali razem pretorzy.

– Od pierwszego ataku – zaczęła Reyna. – słyszymy w głowie głosy ventusów. Chcą, abyśmy zdradzili im współrzędne obozu. 

– Przecież wiedzą gdzie jest obóz. – pokiwała głową druga nastolatka. – To nie ma sensu...

– Cały teren obozu jest otoczony Mgłą, która jednocześnie nieco nas chroni. – tłumaczyła dalej. – Dzięki niej może się tu zjawić tylko kilka ventusów, a nie wszystkie. Gdyby poznaliby od któregoś lojalnego Rzymianina, pełnoprawnego legionisty współrzędne, byłoby to dla nich jak karta, z którą bez problemu mogą przekroczyć granicę. 

– I gdyby ktoś się złamał... 

– Obóz Jupiter stoi dla Discordii otworem. – dokończył Frank. – Nawet Nowy Rzym nie byłby wtedy bezpieczny. Dlatego tak pilne strzeżemy tej tajemnicy. 

– Rozumiecie już, czemu jesteśmy w kropce? – zadała pytanie Reyna. – Jeśli nie zdradzimy współrzędnych, tornada nadal będą trwać. Jeżeli zdradzimy im je, zginą wszyscy, czy to z ręki Discordii, Chaosu i Diskordów, czy innych potworów. 

– A co gdyby przenieść się do Obozu Herosów? – zaproponowała Elodie. 

– Nie. – odpowiedziała twardo. – Rzymianie muszą zachować autonomię. 

– Reyna ma na myśli, że przebywanie w Obozie Herosów mogłoby narobić Grekom niepotrzebnych problemów. – próbował załagodzić jej słowa. 

– Ale jeśli wszyscy herosi byliby w jednym miejscu, stanowiliby większe zagrożenie dla Discordii. – rzekł Romolo. – Może udałoby nam się przetransportować legionistów i mieszkańców Nowego Rzymu do Obozu Herosów?

– Bylibyśmy magnesem na potwory. – stwierdziła Elodie. – To zbyt niebezpieczne. 

– A gdyby podzielić Rzymian na grupki – nie poddawał się. – i wysyłać w pewnych odstępach czasowych? 

Frank i Reyna znowu dyskretnie wymienili spojrzenia. 

– Discordia zdążyłaby się zorientować. – nadal spierała się z nim nastolatka. – Poza tym, zostawianie tak obozu jest... Nie wiem jak to nazwać, ale do końca życia miałabym wyrzuty sumienia. 

Znowu nastała cisza. I do mnie docierała powaga sytuacji. 

To co zamierzacie na razie zrobić? – spytał Romolo. 

– Czekamy na decyzje Senatu w sprawie misji. – odrzekł Frank. – Ale dopóki nie uda nam się odnaleźć Wilka...

– Musimy sobie jakoś radzić. Na pewno wynajdziemy jeszcze jakiś sposób. – dokończyła Reyna twardo. 


Było kompletnie ciemno. Próbowałem zobaczyć swoją dłoń, ale się nie udało. Albo jestem niewidzialny, albo jest aż tak ciemno. 

Nagle w ciemności rozbłysły dwa żółte talerze. Pośrodku znajdowały się czarne kropki. Nie, to nie były talerze, ale oczy. Wpatrywały się we mnie, a mnie przechodziły dreszcze. W głowie pojawiły mi się najstraszniejsze obrazy: wiszące ciało, krew, rozbitą szybę. Wszystko wydawało się takie rzeczywiste, że znowu poczułem się, jakbym miał pięć lat. 

W głowie usłyszałem przeraźliwe syczenie, które wwiercało mi się w mózg. 

Marku Watersssonie... Jessstem już blisssko...


Zrobiło się nieco jaśniej. Ujrzałem Lenę zamroczoną, opartą o drzewo oraz mnie, przykładającego jej do głowy lekko zakrwawiony opatrunek. 

– Sama mogę to potrzymać. – powiedziała sennym głosem. 

– Obiecałem cię chronić i opiekować się tobą. 

Lena westchnęła. 

– Mark, nie możemy tego ciągle odkładać. Wkrótce będzie znał nasze wszystkie sztuczki, a i uciekanie nic nie da. 

– Nikt go nie pokonał. 

– A twój ojciec? 

– Apollo. 

– Twój ojciec. – spierała się ze mną. 

– Nie czuję, aby był moim ojcem. 

– W tym też polega twój problem. To twoja pięta Achillesa. – stwierdziła. – Jesteś uparty jak osioł i nie chcesz dopuścić do siebie prawdy. Musisz zaakceptować Apolla. Wtedy twoja moc będzie większa. 

– Skąd wiesz? – spytałem nieco urażony. 

– Mam takie wrażenie. – próbowała się uśmiechnąć, ale tylko skrzywiła się z bólu. 


Sceneria ponownie się zmieniła. Zobaczyłem mnie, Lenę i Franka uciekających przez las. Dziewczyna siedziała na kremowym koniu, a za nią, co dopiero zauważyłem, znajdowała się wystraszona dziewczynka z blond włosami. Ja i syn Marsa jechaliśmy za nimi, na dziwnych, metalowych zwierzętach, z których unosiła się para. Gnaliśmy przed siebie, co chwila odwracając głowy do tyłu. 

Coś nas goniło. Słychać było łamane gałęzie i ciężkie kroki, jakby po piętach deptało nam stado koni. 

– Zwolnijcie, mon cher! Niewygodnie galopować w takiej sukience! – rozległ się poważny, ale nieco szczebiotliwy głos. 

Lena była szczerze przerażona. Nigdy jej nie widziałem tak bladej, ale ujrzałem coś jeszcze. Jej moc była wyczerpana. Nie wiem skąd to wiedziałem, ale jej dusza się wypalała. Miałem wrażenie, że gdyby spróbowała unieść chociaż trochę wody, straciłaby przytomność, a w najgorszym wypadku spowodowałaby samozapłon. 

Zza drzew wyłoniły się śnieżnobiałe, końskie kopyta. Koń na przedzie miał na grzbiecie piękną kobietę, która mogła mieć jakieś trzydzieści lat, nie więcej. Jej idealna fryzura - złociste loki, nieco spięte - dobrze komponowały się z różową, długą sukienką, która nadawałaby się na bal, a nie jazdę konną. 

Wizerunek wielkiej damy, wręcz poważnej królowej, psuł pistolet z długą lufą. Wyglądał na broń dosyć kobiecą, ale skąd ona mogła go mieć!?

W jej stronę poleciała strzała wystrzelona przez Franka. Chybił, ale kobieta nieco się rozkojarzyła, ale również zezłościła. 

– Zatrzymać się! – wrzasnęła. 

Kremowy koń Leny zatrzymał się tak nagle, że nastolatka i mała dziewczynka przeleciały nad głową zwierzęcia i wylądowały twardo na ziemi. W tej samej chwili rozległ się wystrzał. Wrzasnąłem i złapałem się za ramię. 


– Mark, obudź się! – Ktoś mną potrząsał.      

Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem nad sobą cień. Został zerwany ze mnie koc, a do pokoju, przez wybite okno, wpadało słońce. Przetarłem oczy i usiadłem na pryczy. 

– Co się dzieję? Discordia atakuje czy co? – spytałem zachrypniętym głosem. 

– I przyszłaby specjalnie po ciebie. Poczucie wartości na odpowiednim poziomie. – stwierdził. 

Jest sobota. – oznajmiłem. Zobaczyłem, że w nogach pryczy leży fioletowy T-shirt złożony w kostkę, a na nim moja kusza oraz drewniana tabliczka z jakimś napisem. – Zostałem przyjęty do obozu? 

– Tak, właśnie przyniosłem to od Franka i Reyny. 

Cieszyłem się, że kusza wreszcie wróciła do mnie. Zastanawiałem się jednocześnie, co skłoniło panią konsul do zmiany decyzji. 

Rozejrzałem się dookoła. W baraku nie było nikogo, oprócz mnie i tego blondyna, który mógł mieć z siedemnaście lat. Do pasa miał przypiętą pochwę, a na plecach kołczan i łuk. Zauważyłem, że na ramieniu ma wypalone cztery litery "SPQR", lirę i cztery kreski. 

– Hazel i Dakota zwolnili cię z jednego treningu Tatiany (szczęściarz, ekhm) i poprosili, abym poduczył cię używać mocy naszego ojca. 

– Kim jest Dakota? 

– Drugi centurion Piątej Kohorty. Jeszcze go nie poznałeś? – zdziwił się. 

Pokręciłem głową i spytałem:

– Po co masz mnie uczyć używać tych mocy?

Chłopak przewrócił oczami. 

– Sam sobie z tym nie poradzisz. Pomoże ci w tym najlepszy uzdrowiciel i łucznik w Obozie Jupiter. 

Ciężko westchnąłem. Wolałem dłużej pospać. Jednak wyjątkowo postanowiłem się nie awanturować i bez gadania przebrałem się w fioletowy, obozowy T-shirt i jeansy, a na szyję zawiesiłem rzemyk z drewnianą tabliczką z napisem in probatio. Przypiąłem do pasa kuszę, którą miałem ochotę przytulić, ale się powstrzymałem. 

– Jak ty w ogóle się nazywasz? – zapytałem chłopaka. 

– Jestem Leonardo, centurion Drugiej Kohorty, syn Apolla, boga, światła, piękna, życia, śmierci, zarazy – wyliczał na palcach. – muzyki, prawdy, prawa, porządku, wróżb, patrona sztuki i poezji, przewodnika Muz i charyt. Pamiętaj, aby zawsze wszystko wymienić. Legion XII Fulminata, Druga Kohorta, Trzecia Centuria. – uśmiechnął się, dumny z siebie, że niczego nie pominął. – W taki sposób musisz przedstawiać się w obozie. 

– Po co? Nie mogę normalnie? Mark Waterson i tyle?

Leonardo westchnął. 

– Nie brzmi to dobrze. Myślisz, że dlaczego koronowane głowy mają po kilka imion? Bo to brzmi bardzo dostojnie. To tak, jakbyś wymieniał swoje tytuły, przez które stajesz się coraz ważniejszy, im więcej ich wymienisz. 

– Moim zdaniem to jedynie dobre ćwiczenie na pamięć. – stwierdziłem. – Poza tym, dlaczego jesteś do mnie tak podobny? 

– Większość dzieci Apolla ma jasne włosy i niebieskie lub zielone oczy. Piegi też są dosyć popularne. Ale ja jestem przystojniejszy od ciebie. 

Wyszliśmy z baraku, a Leonardo poprowadził mnie Via Pretoria. Kiedy szliśmy obok siebie, zauważyłem, że jest ode mnie wyższy i bardziej umięśniony. Jego krok był pewny, dumny, jakby czuł się królem, przed którym ludzie mają bić pokłony. Jeśli taką pychę ma po ojcu, to nie chcę poznawać faceta. 

– Która godzina? – spytałem, ponieważ niebo było na razie błękitne, jedynie z małymi, białymi obłoczkami. 

– Dziewiąta. – powiedział, przyglądając się cieniowi. – Dokładnie dziewiąta czternaście. Powinniśmy zdążyć do tornada. Trzeba dopasować ci jakiś miecz. – powiedział, wchodząc do jednego z mało uszkodzonych baraków. 

Kiedy weszliśmy do środka, znalazłem się w składziku pełnym broni. Schowek w Wilczym Domu był niczym w porównaniu z tym. Dzięki temu wszystkiemu można wyposażyć całą moją szkołę i wziąć nauczycieli jako zakładników. Okupem byłyby dobre oceny. Plan ma parę luk, ale z chęcią go dopracuję. 

– Nietypowe jest, że walczysz kuszą. – oznajmił Leonardo. – Raczej preferujemy łuki, ale w sumie to też dalekiego zasięgu... – wzruszył ramionami. – Jednak konsulowie nalegają, aby każdy miał miecz. Na wszelki wypadek. Dostałeś jakiś miecz od Lupy? 

Uzmysłowiłem sobie, że nie został mi zwrócony razem z kuszą. Dlaczego Frank i Reyna mi go nie oddali? Chcą go zwrócić wilczycy? Ale po co? 

– Miałem gladiusa, ale...

– Czyli wolisz krótkie miecze... – stwierdził. – Ja używam spathy. – wyciągnął z pochwy średniej długości broń z prostym i grubym jelcem. Błyszczała cesarskim złotem. – Wolę trzymać wrogów na odległość. W dodatku można się w nim przejrzeć. – uśmiechnął się na widok swojego odbicia. – Spróbuj tego. 

Podał mi miecz, który wyglądał dokładnie tak samo jak mnóstwo innych w tym budynku. Jednak był bardzo ciężki. Musiałem użyć sporo siły, aby w ogóle go podnieść. 

– Wyglądałeś na jedynie trochę mniej silnego ode mnie. – rzekł. – Na dzieciaka Marsa to ty, młody, się nie nadajesz. – pokręcił głową. Podał mi kolejny miecz, znowu za ciężki na swobodne posługiwanie się nim. – Ile ty masz lat? Bo wyglądasz na coś pomiędzy dwanaście a osiemnaście. 

– Skąd taki rozstrzał? – zapytałem. 

– Nie wiem. – pokręcił głową. – Kolejne, co musisz się nauczyć, to to, że często nasze "wydaję mi się" sprawdza się co do joty. Więc ile masz lat? 

– Piętnaście. – podał mi kolejną broń, która wydawała się już lepiej wyważona. 

Leonardo, po kilku moich szermierczych ruchach, których zdołała nauczyć mnie Lupa, obejrzał dokładnie ostrze, jak i głownie. 

– Będziesz musiał go naostrzyć i wyczyścić, ale jest całkiem w porządku. Po ulepszenia zgłaszaj się do dzieci Wulkana. Ostatnio ich konikiem stało się przerabianie zwykłej broni na magiczną; wielkim hitem jest miecz zmieniający się w długopis. Ta moda zawędrowała do nas od Greków, ale rozprzestrzeniła się jak epidemie zsyłane przez naszego ojca. A właśnie, tego też trzeba cię nauczyć. Ale najpierw trochę teorii. – uśmiechnął się.  



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top