Rozdział 1 "Poznaj moją rodzinkę"
— Wstawaj, Marky. — Usłyszałem głos babci.
Gdy otworzyłem oczy, kobieta już zdjęła ze mnie kołdrę i podeszła do okna. Odsłoniła grube zasłony, a do pokoju wlało się rażące światło, tak nieproszone w niedzielny poranek.
— Babciu, jest dopiero pięć po siódmej — zauważył Rafael, leniwie siadając na łóżku.
— Moglibyśmy jeszcze pospać parę godzin — dodałem, chcąc sięgnąć po moją kołdrę, ale staruszka była pierwsza i przewiesiła ją przez parapet.
Ale czy można ją nazwać "staruszką"? Raczej nie. Ma mnóstwo wigoru i bez problemu radzi sobie z codziennymi czynnościami, a nawet co miesiąc przyjeżdża do nas na tydzień i pomaga. Jej włosy okryły się już siwizną, ale nadal miała dobrą sylwetkę, a na twarzy niewiele zmarszczek jak na siedemdziesiąt lat.
— Przecież o dziewiątej Nina musi być na lodowisku. Zapomnieliście? — zapytała, patrząc na nas przenikliwie. — Marky, mówiłam ci już wczoraj, żebyś sprzątnął te majtki. — Wskazała na ubranie na podłodze.
— A ja ci powtarzam, że nie nazywam się Marky, tylko Mark — przypomniałem jej, kładąc poduszkę na głowę. — Zresztą one są Rafaela, bo leżą po jego stronie pokoju.
— Moje? — wzburzył się brat. — Ja nie noszę takich w samochodziki.
— To te, które dałam ci na urodziny? — spytała babcia. — Jednak je nosisz? — rozczuliła się.
— Nie mogłem znaleźć innych czystych — próbowałem się usprawiedliwić.
— Dość gadania, wstawać — pogoniła nas, otwierając okno i wpuszczając zimne powietrze.
Zwlokłem się z łóżka i poszukałem w szafce jakiś czystych ciuchów. Najtrudniej było dopasować skarpetki, ale w końcu jedną "pożyczyłem" od Rafaela. Ubrałem się, lecz okazało się, że moje spodnie są dziurawe. Nie mogąc znaleźć innych, krzyknąłem:
— Babciu, nie widziałaś moich spodni?
— A wziąłeś je wczoraj z łazienki? — odpowiedziała pytaniem.
Westchnąłem. To był jej sposób na moje bałaganiarstwo. Jeśli zostawiałem gdzieś swoje rzeczy, zostawały wrzucone do brudów, które lądują w pralce. De facto, babcia stosowała to od kilku lat, a ja nadal się nie nauczyłem.
Zszedłem na dół bez spodni, mijając po drodze biegającego, rudego golasa, Mickey'ego. Chłopak miał sześć lat, ale nienawidził chodzić w ubraniach. Takie zachowanie może by uszło w starożytności czy innych odległych czasach. Największy problem mieliśmy z nim, kiedy przychodzili goście. Na szczęście nie robili tego zbyt często.
W salonie, jak zwykle, panował chaos: zabawki walały się na dywanie, ubrania leżały w przejściu, a bliźniaczki Rosie rozciągnęły się na dużej, narożnikowej kanapie, oglądając My Little Pony. Obie miały czarne włosy i ciemne, skośne oczy, typowe dla azjatyckiej urody.
— Który to odcinek? — zadałem pytanie, przeczesując palcami włosy.
— "Luna odmieniona" — odpowiedziała Rose.
— To najnowszy?
— Nie, z zeszłego tygodnia.
— A o czym?
— Luna przyjeżdża do Ponyville na takie jakby Halloween — wyjaśniała Rosalie — i wszyscy się jej boją, ale w końcu Twilight przekonuje kucyki do niej.
— Miałaś tylko opowiedzieć, nie zaspoilerować — westchnąłem.
Razem z moimi ośmioletnimi siostrami Rosie lubiliśmy My Little Pony i byliśmy na bieżąco z nowymi odcinkami. Nikomu tego nie mówiłem, ponieważ to bajka dla małych dziewczynek, ale jak wciąga!
Na wielkiej kupie ubrań do wyprasowania, która była prawie mojego wzrostu, znalazłem jeansy. Tymczasem Rafael przyszykował (jak zwykle tylko sobie) kanapkę i usiadł do stołu, kładąc na nim nogi. Typowe dla niego, bezczelne zachowanie.
Chłopak był wyższy ode mnie jakieś trzy albo cztery cale, miał po ojcu brązowe włosy i oczy oraz ciemniejszy typ karnacji. Był strasznym kokietem (uczył mnie paru chwytów z jego własnej "Księgi Podrywu"), ale i genialnym koszykarzem. Niestety dzieliliśmy sypialnię, co było strasznie uciążliwe, mimo że różnica wieku między nami wynosiła tylko dwa lata.
Z wyglądu nie byliśmy do siebie podobni, pomimo wspólnych rodziców. Jego brązowe włosy nijak miały się do mojej złotych loków czy ciemne oczy do niebieskich. Już nie mówiąc o wzroście, którego Bóg mi poskąpił.
Również udałem się do kuchni, by przygotować sobie coś na ząb, gdy usłyszałem głoś Michaela z toalety na dole:
— Rafael, czemu nie spuściłeś wody? — krzyknął. — To obrzydliwe.
Na ustach brata pojawił się uśmieszek, a ja tylko przewróciłem oczami. Zachowywał się gorzej niż Mickey, młodszy od niego o dziesięć lat.
Otworzyłem lodówkę i zacząłem rozglądać się za wczorajszym obiadem, który SAM przygotowałem. Moje podejrzenie padło od razu na jedną osobę.
— Rafael, gdzie są moje naleśniki?! — zapytałem, stając przed nim.
— Nie wiem, poszukaj w toalecie. — Zaczął się śmiać z własnego "żartu".
Z gabinetu Nathana, mojego ojczyma, wyszła mama, zajadając MOJEGO naleśnika z nutellą.
— Mamo! — Popatrzyłem na nią ze złością.
Zrobiła minę jak dziecko przyłapane na psocie.
— Są pyszne, słoneczko — powiedziała, nawet nie próbując się bronić.
Po schodach zbiegła Nina, ubrana już w jeansy i biały T-shirt, lecz jeszcze z niezwiązanymi, kręconymi, bujnymi włosami w kolorze gorzkiej czekolady.
— Zrobisz mi kok, mamo? — poprosiła.
Kobieta przytaknęła, odkładając na stół naleśnika. Nicole Ward była najlepszą, najspokojniejszą, najbardziej opiekuńczą i wyrozumiałą osobą jaką znałem. Miała karmelowe włosy, drobną posturę i przewyższałem ją o jakieś dziesięć centymetrów. Zawsze obdarzała nas ciepłymi uśmiechami. Jej szare oczy aż świeciły od inteligencji i dobroci.
— Na miłość boską, Mickey, załóż wreszcie te skarpety! — Dosłyszeliśmy z góry wręcz błaganie babci.
Szperając w lodówce, znalazłem trochę wędliny oraz sałaty i zrobiłem sobie skromną kanapkę. Mama poprosiła, bym również zrobił śniadanie Rosie, chociaż nie widzę wielkiej filozofii w nalaniu do miski mleka i wsypaniu płatków, więc ośmiolatki mogły spokojnie to zrobić same. W końcu rozsiadłem się wygodnie na kanapie, gdy kobieta zawołała:
— Przełącz na Poirot, bo tego odcinka jeszcze nie widziałam.
Z westchnieniem podszedłem do telewizora i ręcznie zmieniłem kanał (Mickey schował gdzieś pilot i nie chce powiedzieć gdzie). Poirot to wąsaty, gruby facet, który ciągle chodził w garniturze i swoim geniuszem rozwiązywał tajemnicze morderstwa. Mama była zakochana w tym serialu, ponieważ akcja działa się w latach trzydziestych, które tak uwielbiała. Przez to w każdy weekendowy poranek byliśmy skazani na mądrości belgijskiego starca.
Ze swojego gabinetu wyłonił się Nathan, mój ojczym, który był rudowłosym, zapracowanym Anglikiem, drugim mężem mamy i wielkim fanem koszykówki. Bardzo mi przypominał Artura Weasleya z Harry'ego Pottera (na którego też byliśmy skazani ze względu na Mickey'ego); rezolutnego i całkiem miłego faceta. Pod oczami zawsze miał worki przez swój pracoholizm. Non stop siedział przed komputerem i pisał jakieś programy, by wykarmić dziewięcioosobową rodzinę. Mama pracowała na kasie w sklepie spożywczym i nie miała szans na lepszą pracę, ponieważ nie poszła na studia. Pomagała babci (czyli swojej matce), bo ta akurat zachorowała na raka.
— Do jasnej rozgwiazdy — lekkie przekleństwo babci — moglibyście chociaż odsłonić te okna. — Kobieta podeszła do beżowych kotar. — Poza tym, trzeba je wyprać.
— Dobrze, Celeste, zdejmę je, gdy wrócimy z lodowiska — zgodził się potulnie Nathan, po czym poznałem, że jeszcze nie pił kawy.
— Śnieg spadł — zauważyła babcia.
Rosie oderwały się z miejsc i przykleiły nosy do szyb. Ja tylko próbowałem wtopić się w otoczenie jak kameleon albo stać się niewidzialny, zanim...
— Idź odśnieżyć samochód, słoneczko. — Mama zwróciła się do mnie.
— Dlaczego znowu ja? — wzburzyłem się. — Nie może Nina?
— Wypchaj się, Mark, dzisiaj mój dzień — powiedziała z groźną miną.
— A Michael?
— Słoneczko, Michael ma dopiero dziesięć lat — odpowiedziała spokojnie mama. — Wynieś jeszcze śmieci, proszę.
— I odśnież przy okazji schody. Nie chcę sobie nogi złamać — dodała babcia.
— Jeszcze jakieś życzenia? — zapytałem z ironią.
— Jeśli spotkasz Marlee, powiedz, że jestem chory — rzekł Rafael.
— Dlaczego? Zerwałeś z nią?
— Tak, już dawno, ale teraz się mści. Ostatnio zaczęła nawet grozić Mirandzie.
— To twoja nowa dziewczyna? — spytała Rose.
— Raczej była. Teraz chodzę z Scarlet.
Cała rodzina westchnęła. Rekordowo długi związek Rafaela trwał trzy miesiące. Czasami docierał do miesiąca, ale zwykle zmieniał dziewczyny co tydzień.
Sięgnąłem po worek na śmieci i, zakładając wpierw kurtkę, przeszedłem przez zawalony przez buty korytarz i wyszedłem na dwór.
Jak na trzydziesty pierwszy października było zimno. Minusowa temperatura, śnieg i lód na chodnikach dobrze nie wróżyły na Halloween. Właśnie, Halloween...
To najważniejsze święto dla Amerykanów, zaraz po Bożym Narodzeniu. Wszyscy się przebierali, dzieci zbierały cukierki, było wiele zabawy. Ale babcia, wierna parafianka, zakazała nam obchodzenia tego święta i co roku przyjeżdżała i nas "sprawdzała". Mama nie chciała wywoływać, według niej, niepotrzebnej kłótni, więc się nie postawiła, przez co my cierpieliśmy. Gdy wszyscy byli przebrani, my chodziliśmy jak jakieś sieroty. Patrząc na te wszystkie dekoracje, aż żal ściskał.
Poślizgnąłem się już na pierwszym stopniu. Zszedłem po schodach i wyciągnąłem z pudełka trochę piasku, by posypać lód. Odwróciłem się tyłem do budynku i zacząłem odśnieżać samochód, zrzucając biały puch na ulicę i na ludzi. Brooklyn zawsze był zatłoczony, ale dzisiaj już przesadził. Miałem wrażenie, że wszyscy się uwzięli, by przejść obok naszego domu.
Męczyłem się ze śniegiem całą wieczność. Kiedy chciałem wreszcie wrócić z tego mrozu do cieplutkiego domu, akurat cała rodzina była już gotowa. Wielce niezadowolony, ponieważ już trochę zgłodniałem, wsiadłem do auta. Na szczęście mama wzięła na lodowisko chipsy, bo turniej Niny zawsze trwa godzinami, a przekąski na miejscu są bardzo drogie. Wcisnąłem się między foteliki Rose oraz Rosalie i ruszyliśmy naszym starym gratem.
Staliśmy w korkach trzy kwadranse. Myślałem, że zwariuję z całą moją rodziną na takiej małej przestrzeni. W dodatku Mickey rozpętał burzę, ponieważ nie chcieliśmy dać mu chipsów w tym momencie, lecz dopiero na miejscu. Oczywiście mama jak zwykle starała się udobruchać najmłodszego członka rodziny.
Ucieszyłem się, kiedy wreszcie opuściliśmy samochód. Babcia poleciała od razu do najbliższej piekarni po ulubione donaty Niny, a reszta weszła do budynku, w którym mieściło się lodowisko.
— Ja i Rafael idziemy zarejestrować Ninę — zarządził Nathan. — Nicole, ty idź z nią do szatni, a ty, Mark, przypilnuj dzieciaki.
Jak zwykle, Niańka Mark wkracza do akcji.
Kompletnie nie rozumiałem, dlaczego dorośli zostawili dzieci przy mnie. Czy miałem napisane na czole "Niania do wynajęcia" albo "Najlepszy opiekun w mieście"? Czy może wzbudzałem aż takie zaufanie? Wiele cioć zawsze mówiło, że wyglądam jak aniołek (to głównie przez tę głupią rolę na jasełkach w drugiej klasie). Tak naprawdę miałem trochę za uszami. Kiedyś wywołałem w szkole epidemię, a kiedy indziej pozbawiłem prądu całą ulicę. To tylko moje "przypadkowe" wybryki, ale ostatnio zostałem wylany ze szkoły za rzucenie śnieżką w ścianę. W gabinecie dyrektora. Gdy dostawałem burę za śmianie się podczas składania przysięgi. Dlatego, już chyba po raz piąty, zmieniałem "szkodliwe" środowisko i szedłem do nowej placówki. A co do niańczenia dzieci...
Zatopiłem się w myślach dosłownie na chwilę, a kiedy powróciłem na ziemię, koło mnie stał już tylko Michael w typowym dla siebie ubraniu: ciemnych spodniach, białej koszuli i pulowerze. Zawsze śmialiśmy się z niego, że wygląda jak mały profesorek, na co się obrażał.
— Gdzie są Rosie i Mickey? — spytałem go, w panice rozglądając się za rodzeństwem.
Wyłowiłem spośród ludzi dwie siostry, rozmawiające z jakimś starszym facetem. Rozpoznałem w nim organizatora konkursu, który jest również najważniejszym jurorem. Dodałem dwa do dwóch i wiedziałem już co wyrabiają dziewczynki.
Dwa dni temu Rose i Rosalie pokłóciły się z Niną o jakąś błahostkę, prawdopodobnie terytorialną (mają wspólny pokój). W końcu babcia Celeste rozstrzygnęła spór na korzyść Niny. Rosie były bardzo niezadowolone, a dobrze były znane ze swoich zemst i to bardzo pomysłowych. A więc w tym momencie pewnie ją oczerniały, by nie wygrała konkursu, na którym jej tak zależy!
Ruszyłem w stronę zdrajczyń, ale wróciłem po Profesorka, chociaż jego jeszcze nigdy nie zgubiłem.
— Gdzie idziemy? — Jak zwykle zadawał wkurzające pytania. — Zdajesz sobie sprawę, że zgubiłeś Mickey'ego?
— Nie zgubiłem, tylko straciłem z oczu.
— To co według ciebie jest zgubieniem?
— Stracenie z oczu i nieodnalezienie. Jak na przykład nasz pilot. A Mickey w końcu się znajdzie... prawdopodobnie nagi...
Podszedłem do rozmówców i delikatnie odepchnąłem Rosie, wciskając się między nie a mężczyznę. Organizator nie krył zdziwienia.
— Mark Waterson, brat Niny Ward — przedstawiłem się, wyciągając rękę w stronę faceta. — Cokolwiek powiedziały moje siostry, proszę im nie wierzyć. To straszne kłamczuchy — próbowałem go przekonać. — Wszystko co pan usłyszał od nich o Ninie, to nie prawda.
Mężczyzna zmarszczył czoło, dodając swojej około pięćdziesięcioletniej twarzy więcej zmarszczek. Burknął coś w rodzaju "Aha" i odszedł do pozostałych jurorów.
— Ale jesteś idiotą! — krzyknęła Rose, uderzając mnie w ramię.
— Zemsta wam nie wyszła, co? — spytałem, naprawiając swoją fryzurę.
— Zemsta? Dawno już to zrobiłyśmy — odparła Rosalie. — Dałyśmy jej twoje stare wypracowanie.
— Dałyście? Nie sprzedałyście? Ej, zatrzymuję eseje wyłącznie dla zysku.
— Dostałeś z niego F.
— Musiało być całe w błędach. Nina przecież by się zorientowała...
— Przepisałyśmy je. Podrobiłyśmy twoje pismo, co było łatwe, bo gdy miałeś dwanaście lat pisałeś okropnie.
— To nadal nie uległo zmianie — dodał Michael.
— Pytał cię ktoś o zdanie, Profesorku?
— To Ameryka! Wolność słowa!
— Dobra, dzieciaki, zarejestrowaliśmy już Ninę... — Podszedł Nathan z Rafaelem.
— Brakuje Mickey'ego — zauważył najstarszy brat, uśmiechając się złośliwie. — Mark znowu zgubił małego.
— Nie zgubił, tylko stracił z oczu — droczył się Michael.
Jak zwykle wszystko na mnie! Mickey miał już sześć lat, chyba mógł ustać w jednym miejscu bez zdejmowania ubrań. Dlaczego zawsze ja obrywałem?
Nathan spojrzał na mnie z wielką dezaprobatą. Jego oczy mówiły "Znowu? Naprawdę?".
— Masz przypilnować jedną osobę, a i tak ci ucieka. Raz, dwa razy, rozumiem, ale ciągle? A co jeśli ktoś go porwie?
— Sądzę, że nikt by się nie skusił — odburknąłem obrażony.
— Rafael i ty, idźcie go szukać, natychmiast! — Był zły, widać było to z daleka. — Rosie, Michael, idziecie za mną. Gdyby się dało, na pewno zgubiłbyś głowę.
Ze wściekłości aż... kichnąłem. Zawsze tak się działo w chwilach stresu. Bądź co bądź, ale mnie też zżerały nerwy, że Mickey się nie znajdzie. Ja go zgubiłem, więc ja bym za to odpowiadał. Czy za coś takiego wsadzają do więzienia?
Gdzie się znalazł Mickey? Przy stoisku z napojami i czarował ekspedientkę bezzębnym uśmiechem o kubek coli. O dziwo, miał na sobie ubranie. Gdy wróciliśmy z nim na trybuny, ponownie dostałem ochrzan od ojczyma. Na szczęście wkrótce wróciła mama i udobruchała męża, a babcia modliła się za udany występ Niny. W końcu zaczął się konkurs i w tym roku zaczynała najstarsza grupa. Największa bitwa toczyła się pomiędzy wysoką blondynką, ale niezbyt ładną, imieniem Natalie (z którą podobno kiedyś chodził Rafael) a niższą i młodszą od niej, brązowowłosą dziewczyną, całkiem ładną, która podobno ma okropną trenerkę (według Niny). Wygrała Natalie, ale podobno jednym z jurorów był jej jakiś bliski (również według siostry).
Kiedy nadeszła kolej na Ninę, prawie wszystkie chipsy zostały już zjedzone. Dziewczyna zatańczyła całkiem dobrze (mama i babcia się popłakały), ale zajęła drugie miejsce.
— To przez ciebie — powiedziała Rose.
— Dlaczego? — spytałem.
— Gdy gadałyśmy z tamtym jurorem, chwaliłyśmy Ninę, a ty nazwałeś nas kłamczuchami.
Naprawdę czułem się winny. Musiałem się zrewanżować. Z powodu wyrzutów sumienia, znowu kichnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top