Rozdział 5 "Kłótnia z Solem nr 3"
Luna (Nie wiem dlaczego, ale w niektórych miejscach Wattpad pousuwał mi spacje. Starałam się to poprawić, ale jeśli znajdziecie jakiś taki błąd, dajcie znać w komentarzu)
— Zacznijmy od greckiej drużyny. — Zeus wyraźnie spojrzał na mnie.
Odgarnęłam rozczochrane włosy za ucho.
— Proszę dać mi jeszcze trochę czasu — poprosiłam, starając się ładnie uśmiechnąć. Ale nawet najsłodsza mina i spojrzenie spod rzęs nie mogły ukryć śladu ziemi na mojej twarzy i szopy na głowie. — Chciałabym się też najpierw zapoznać z listą herosów, których wybrał Sol.
Aleksander uśmiechnął się lekko. Postępowałam grzecznie, ale stanowczo. Uprzejmie i elegancko, ale twardo i zdecydowanie, jak na dyplomatkę przystało. Teraz tylko nie mogłam się zirytować przez Sola, by nie zburzyć mojego wizerunku.
— Bardzoproszę.
Sol wyjął z teczki leżącej na ławie kartkę z równo zapisanymi linijkami, jakby był na wszystko gotowy. Lista została spisana z niezwykłą starannością. Pomimo tego, musiałam wyjąć okulary, aby ją odczytać.
Rzymianie
1. Solis Johanson, syn Jupitera
2. Mark Waterson, syn Apolla
3. Hazel Levesque, córka Plutona
4. Jason Grace, syn Jupitera
5. Frank Zhang, syn Marsa
6. Reyna Ramirez-Arellano, córka Bellony
7.Tatiana Smirnow, córka Eskulapa
8. Hisako Higashiyama, wnuczka Fortuny i Hachimona
Większość z tych herosów znałam. Na wieść, że Sol wybrał Reynę, o którą z jakiegoś powodu byłam zazdrosna, nie skakałam z radości. I jeszcze Jason. Nie mieliśmy zbyt dobrych wspomnień. Cieszyłam się jedynie na obecność Franka.
— Kim jest Tatiana? — spytałam.
— Nie pamiętasz Tatiany? — zdziwił się Mark. — Och, racja, amnezja. Ona szkoli herosów in probatio, w tym i nas. Jest mega wymagająca i oziębła.
— Doskonale ją scharakteryzowałeś — stwierdził Sol. — I te jej oczy. — Wzdrygnął się.
— A gdzie mechanik? — zadałam mu pytanie.
— Mechanik? — Zmarszczył czoło.
— Obawiam się, że nawet na doskonałym statku mogą się pojawić jakieś awarie, a tylko dziecko Hefajstosa jest w stanie to szybko i sprawnie naprawić.
Sol przygryzł wargę, jakby wcześniej o tym nie pomyślał.
— Nie mogę zmienić składu załogi. Jest precyzyjnie dobrana.
Uniósł podbródek, już naburmuszony, że będzie musiał coś zmieniać.
— A myśleliście o tym, aby wymieszać Greków z Rzymianami? — zaproponował Mark nieco niepewnie, drapiąc się za uchem. To, comówił, było ryzykowne. — Tak jak mówiłaś. — Położył dłoń na moim kolanie. — Jeśli na jednym statku będą i Rzymianie, i Grecy, zmieszają się dwie kultury i oba statki staną się silniejsze.
— Albo spowoduje to konflikty — stwierdził Sol.
— Sądzę, że Mark ma rację — poparłam chłopaka, na co delikatnie się uśmiechnął. — Gdyby dobrać obie załogi, by były sobie równe... Na przykład w każdej po równo Greków i Rzymian, dziewczyn i chłopaków. Moglibyśmy ustawić tak, aby herosi o podobnych mocach byli osobno. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Sol nadal gryzł wargę. Miał ten sam niedobry nawyk co ja.
— Mogłoby się to udać — przyznał niechętnie.
— Ponieważ ty wybrałeś dużo wojowników — kontynuowałam — ja mogę zdecydować się na dwóch mechaników, z czego jeden z nich będzie na rzymskim statku.
— To dobra taktyka — przyznała rację Atena.
Usłyszenie tego z jej ust było naprawdę dużą pochwałą.
— Dajciemi czas do jutra, a wybiorę załogę, która jak najbardziej synchronizuje się z grupą Sola — obiecałam.
Bogowie przytaknęli. Teraz czekało mnie całonocne główkowanie.
— Czy jakiekolwiek ślady Harmonii zostały znalezione? — zadał pytanie Mark.
— Łowczynie złapały jakiś trop —odpowiedział Chejron — ale nie wiemy nic więcej, bo dawno nie dostaliśmy od nich wiadomości. Komunikacja jest teraz tak utrudniona... — Pokręcił głową z westchnieniem.
— A co z tymi trzema potworami Chaosu? — spytał Zeus Aleksandra.
Mężczyzna uśmiechnął się, jakby zadowolony, że wreszcie poruszono ten temat.
— Podczas naszych podróży z Luną, natrafiliśmy na trzy ludy, które skarżyły się na problemy związane z grasowaniem potworów Chaosu. Ich kultura jest zgoła odmienna. Nie posiadają herosów, którzy mogliby je pokonać. Dlatego zawarliśmy pewne pakty. Jeśli monstra zostaną zabite, a mieszkańcy wyzwoleni od kłopotów, przyjdą nam z pomocą podczas bitwy o Olimp z Eris.
— Co to za potwory? — spytał Posejdon.
— To Hudan z mitologii chińskiej, Juracán z mitologii azteckiej i Jam z mitologii ugaryckiej.
—"Ugaryckiej", czyli skąd? — zapytał Sol.
— To obszary Kanaanu — wyjaśniła Atena, ale większość nadal nie miała pojęcia, gdzie to jest. — Okolice Jerozolimy. Bliski Wschód.
— Tam są takie piękne plaże — westchnął Apollo, wpatrując sięw sufit z utęsknieniem. — Byłoby to cudowne miejsce, gdyby nie wojny. I ten język arabski. Nigdy nie zrozumiem, jak oni rozróżniają te szlaczki. — Zauważył, że wszyscy na niego patrzą. — Jasne, przeszkadzam, wiem. Ale te cudowne wschody słońca...
— Jeśli mielibyśmy pokonać każdego z tych potworów — zignorowałgo Sol — musielibyśmy okrążyć cały świat. To nam zajmie masę czasu.
— Nie więcej niż osiemdziesiąt dni — stwierdził Apollo. —Juliusz Verne jest fajnym pisarzem, ale zakończenie tej książki było kijowe. Całą winę zrzucił na mnie, słońce! Powinienem się z nim rozmówić. Gdzie mieszka?
— W grobie. Od ponad wieku. — Atena przewróciła oczami.
— Masz coś jeszcze do powiedzenia? — Zeus spojrzał na Apolla krytycznie.
— Nie, ojcze. — Skulił się nagle jak mysz pod miotłą.
— Mam jeszcze jedno pytanie — kontynuował Sol. — Nawet jeśli uda nam się dotrzymać tych paktów, jak te "posiłki" mają przybyć pod Empire State Building?
Aleksander wymienił ze mną spojrzenia. Pokręciłam delikatnie głową. Jeszcze nie teraz. Chciałam to jak najdłużej utrzymać w tajemnicy.
— Mamy już pewien plan, ale należy go jeszcze... doszlifować.
— To znaczy? — drążył temat.
— Przekonasz się w swoim czasie, Solisie.
Chłopak wydał usta, wyraźnie niezadowolony.
— Czy uda nam się zgromadzić wystarczające zapasy? Jedzenie, picie,paliwo...
— Priscilla, moja prawa ręka, już o to zadbała i dostarczy odpowiednie produkty na letnie przesilenie do Obozu Jupiter.
— A statki? Są zbudowane na krótsze dystanse. Wytrzymają?
— Mówiłeś, Solisie, że wasz statek jest niezatapialny — odezwał się Zeus, swoim niskim, grzmiącym głosem.
— Bo jest, ojcze — zadrżał jak moment temu Apollo.
— Żebynie był kolejnym Titanikiem — mruknął Mark.
— Nie musisz się o to martwić. — Sol zwrócił się do niego z naciskiem. — Obawiam się raczej o Greków. — Zwrócił spojrzenie na mnie. — Leo Valdez buduje ze swoim rodzeństwem statek już pół roku w Bunkrze Dziewiątym, a nie chce ujawnić postępów. Nie wpuszcza też prawie nikogo do środka. To podejrzane.
— Ja bym powiedział, że normalne — znowu wtrącił się Apollo. —Ja, zanim ukończę jakieś moje arcydzieło, też nikogo do niego nie dopuszczam, bo jeszcze by je ubrudził swoimi brudnymi paluchami.
— Czy to jakaś aluzja? — Artemida świdrowała go swoimi przerażającymi oczami.
— Co prawda, czasami kiedy wracasz z polowania... Zostawmy ten temat. Może wyrecytuje wam moje nowe haiku?
— Nie —powiedział zdecydowanie Zeus.
— Jak sobie życzysz, ojcze. — Apollo ponownie jakby się skurczył.
— Czyli jaki jest w końcu plan? — zapytał Posejdon.
—Poczekajmy na wiadomości od Łowczyń o Harmonii — zaproponowała Atena. — Ale do tego czasu możemy zrobić wstępny zarys. Proponowałabym wam zacząć podróż od potwora Hudana, czyli od Chin. Najpierw oczywiście czekałaby was długa przeprawa przez Pacyfik.
— Jestem za! — Nagle ożywił się Posejdon, jakby w klubie seniora, grając w bingo, trafiły mu się wszystkie liczby. Zeus spojrzał na jego niespodziewany entuzjazm kątem oka.
— Później odwiedzimy Kanaan — kontynuował Sol — a na końcu Azteków. Po drodze będziemy musieli się gdzieś natknąć na Harmonię. Chyba że jest w Australii. Wtedy mamy przekichane. Ale wątpię, by chciała mieszkać na takich Antypodach.
— Kiedy zabijemy wszystkie te potwory, polecimy na Olimp, zrzucimy z niego Eris, a Harmonia przywróci bogów — podsumował Mark.
— I wtedy któreś z nas zginie. — Sol skierował te słowa domnie.
Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, a dodatkowe przypominanie mi o tym było naprawdę niepotrzebne. I tak już wystarczająco się tym stresowałam.
Marku ścisnął moją dłoń, jakby chciał poprawić mi samopoczucie. Lekko się uśmiechnęłam. Potwornie się bałam całej tej misji, ale nie chciałam go tym jeszcze bardziej martwić i straszyć. Robiłam dobrą minę do złej gry.
— A co do nazwy... — zaczął Sol, a ja wywróciłam oczami.
— Czy ta cholerna nazwa dla statku jest taka ważna?
— Owszem. Każdy znaczący statek ma swoje imię. Mój, rzymski, będzie nazywał się Fidem.
— To po łacinie "wiara" — przetłumaczył Mark.
— Dokładnie. Bo my wierzymy w siebie. — Świdrował mnie spojrzeniem. — Ja wierzę w siebie i moją załogę.
Sol uderzył w moją piętę Achillesa. Nie byłam tak pewna siebie jak on. Zdawał się dzięki temu lepszym dowódcą, aż chciało się wykonywać jego rozkazy. Mnie daleko do takiej stanowczości, zamiast wydawać poleceń, raczej prosiłam. Przez to cały czas byłam pełna wątpliwości, czy uda mi się dowodzić grecką drużyną.
— Nasz statek będzie nazywał się Elpida — oznajmiłam spontanicznie.
— Po grecku "nadzieja" — rzekł Chejron.
— Właśnie. My, z nadzieją w sercu, również zajdziemy daleko.
Między naszymi spojrzeniami powstała prawdziwa walka.
— To zbudujmy trzeci i ja poprowadzę drużynę romantyków. — Próbował rozładować napięcie Mark.
— Genialny pomysł! — wykrzyknął Apollo. — Muszę napisać balladę! Chociaż w tym ciele źle to wyjdzie. To ty napiszesz balladę!
— Kusząca propozycja — stwierdził. — Jeśli cała nasza trójka wróci żywa z tej misji, wysmaruje ci balladę na dziesięć stron — obiecał.
— Ale Solis albo Lunita muszą zginąć... Ach, rozumiem. Sprytny jesteś, synu.
— Dziękuję.
Sol odchrząknął.
— Chciałbym zrobić inspekcję waszej... Jak nazywa się ta łódka?
Łódka? Łódka, która ma czterdzieści metrów długości? Nazwy pewnie też nie zapomniał, ale chciał mnie tylko sprowokować. Spokojnie, Lunita. Selekcja naturalna sama pozbędzie się idiotów. Prędzejczy później.
— Elpida — odpowiedziałam najspokojniej jak potrafiłam.
— Chcę zrobić inspekcję Elpidy.
— Jeśli Leo pozwoli...
— Pozwoli? Ty musisz mu rozkazać, aby to zrobił!
— Ja. Nic. Nie. Muszę — podkreśliłam każde słowo. —Nienawidzę, kiedy mi się rozkazuje.
Zirytacją wciągnął powietrze.
— Czy jaśnie księżniczka przekona swojego podwładnego, aby był łaskaw ukazać wyniki swojej pracy? — powiedział to nienaganną angielszczyzną, co było miłą odskocznią od jego makabrycznego akcentu. Kiedy z nim mówił, brzmiał jak Brytol na siłę próbujący udawać Amerykanina.
— Leo nie jest moim podwładnym. Jest moim współpracownikiem. Jesteśmy sobie równi.
Sol zrobił się cały czerwony. Wstał gwałtownie, ciskając z oczu piorunami. Po jego ciele przeskoczyły iskry.
— Czy ty musisz zawsze stawać okoniem? Ja rozumiem, że można mieć żyłkę buntowniczą, ale ty podważasz każde moje słowo! Musisz wcisnąć swoje pięć groszy. To takie wkurzające! Niby jesteś nieśmiała, ale tak manipulujesz i pomiatasz ludźmi, że to aż dziwnie, że tego nie widzą.
Słuchałam oskarżeń Sola, a ciśnienie coraz bardziej mi podskakiwało. Na język cisnęło się wiele przekleństw, ale wzięłam jedynie dwa głębokie wdechy i oblizałam usta.
—Przepraszam, że tak cię denerwuję.
— I znowu grasz idealną! Mam tego dość! Przez ciebie to ja zawsze wychodzę na tego złego. Okej, wtedy, w Obozie Jupiter, prawie przypadkowo doprowadziłem do twojej śmierci. Ale nie miałem czasu dokładniej przemyśleć tego planu. Poza tym, mogłaś skręcić w ostatnie chwili! A od tego momentu się na mnie uwzięłaś. Robisz z siebie ofiarę, pokrzywdzoną przez los sierotę, schorowaną niedorajdę, podczas gdy wszyscy usługują ci, jakbyś była pępkiem świata!
— Sol, zapędzasz się.
Mark wstał. Mierzyli się spojrzeniami. Syn Apolla był parę centymetrów wyższy od drugiego chłopaka, co chyba dolewało oliwy do ognia.
Położyłam dłoń na ramieniu Marka.
— To co mam robić, aby ciebie nie wkurzać? — zapytałam.
Sol krzyknął i złapał się za włosy, jakby chciał je sobie wyrwać z głowy.
— Znowuto samo! Chcesz być cudownym bohaterem, który wszystkim pomaga. Totakie... takie... fałszywe. Przestań być taka idealna. Wścieknijsię. Zawal coś. Miej problemy. Pokaż uczucia. Przestań być taka doskonała w każdym calu.
Sol wyszedł z Wielkiego Domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż ściany się zatrzęsły.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top