Rozdział 15 "Rozmawiamy o widłach"

Luna

Spodziewałam się, że skierujemy się do Wielkiego Domu, gdzie od prawie roku mieszkał Posejdon. Jednak Percy zaprowadził nas do domku nr trzy, gdzie w środku, w samym centrum pomieszczenia, leżały trzy poduszki. Na jednej z nich skrzyżnie siedział Posejdon z wyczekującą miną. Wskazał dla nas pozostałe dwa siedziska. Takie siedzenie niemal na podłodze w małym kręgu kojarzyło mi się z buddyjskimi mnichami. 

Dziwnie było myśleć o Posejdonie jako ojcu. Wyglądał na wiek Percy'ego, jeśli nie na mniejszy. Jego twarzy nie porastała broda jak za czasów bycia bogiem, lecz drobny, czarny meszek. Sylwetkę również miał odmłodzoną, lecz zgarbiony był tak, jakby przeżył już z osiemdziesiąt lat. Przez takie siedzenie uwidoczniła się jego całoroczna, nie tylko zimowa, oponka. Podążał za nami od wejścia wzrokiem. Dzięki pozornie zbliżonej liczbie lat, Percy i Posejdon byli bardziej do siebie podobni. Te same szlachetne rysy twarzy, czarne włosy i błyszczące, morskie oczy. Jedynie garbaty nos boga odróżniał go od syna. Im dłużej na nich patrzyłam, tym zdawałam sobie sprawę, jak inna od nich byłam.

Posejdon musiał się stresować, bo miętolił w dłoni skrawek swojej hawajskiej koszuli albo wycierał spocone dłonie w brązowe, wędkarskie spodnie. 

— Muszę porozmawiać z wami o czymś ważnym — oznajmił z poważną miną. 

— O czym? — zaczęłam, już mając na języku teksty mu dogryzające. — O częstotliwości naszych spotkań? Masz rację, raz na rok to zdecydowanie za dużo. Trzeba to ograniczyć. 

Mężczyzna westchnął bezsilnie. 

— Lunito, wielokrotnie ci już powtarzałem...

— Ja też wielokrotnie ci powtarzałam, że masz mnie nie nazywać Lunitą. 

Pokręcił zrezygnowany głową. 

— Ciesz się, że to tylko "Lunita". Mogło być gorzej. 

— Mogło być jeszcze gorzej? 

Przytaknął. 

— Bogowie na początku chcieli cię nazwać "Posejdona". 

— O bogowie... 

— No właśnie. Ale nie pasowałoby to do imienia Sola, więc zrezygnowaliśmy z tego. 

— Raz podjęliście mądrą decyzję. 

Pokręcił głową z dozą dezaprobaty. 

— Jeśli Percy ma buntowniczą żyłkę, to ty masz całą tętnicę. 

To był dobry tekst. Powinnam go zapisać i wyryć sobie na nagrobku. 

— Nie chciałeś mi wcześniej powiedzieć, o co chodzi — odezwał się Percy. 

Z ich spojrzeń wywnioskowałam, że odbyli już jakąś rozmowę, a może nawet nie jedną. Używając więcej mojej niemal szerlokowskiej dedukcji, domyśliłam się, że osobą, o której mogli rozmawiać, była Sally. 

— Słuchajcie, to co chcę wam powiedzieć, jest bardzo ważne oraz tajne. Daję wam kredyt zaufania, więc nie zawiedźcie mnie.  

— Możesz przejść do konkretów? 

Sądziłam, że poślę mi spojrzenie "Nie podskakuj, gówniaro", jednak wydawał się bardziej niepewny siebie niż rozgniewany. 

— Jasne. Uch, tylko jakby tu zacząć...

— Skoro to tak ważna rozmowa, nie przygotowałeś sobie jej scenariusza? — spytałam. 

Posejdon przestał wcierać pot w szorty i przeniósł dłonie na owłosione jak dżungla łydki. Dzieci Hermesa miały plan, aby przykleić mu na nogi plastry z woskiem. Nie byłoby mi go szkoda. 

— Zmieniłaś się — stwierdził, wpatrując się we mnie nieodgadnionym spojrzeniem. 

— Na gorsze? 

— Na inne. 

Percy zaczął nerwowo stukać palcami w podłogę. Miętuska wyglądała, jakby miała ochotę mu je odgryźć. 

— Czy możesz już zacząć? 

Posejdon westchnął. 

— Moim najważniejszym atrybutem — zaczął cicho — który jest kojarzony ze mną albo... ekhm, rolnikami, ekhm... jest trójząb. Ma wielką moc. Kiedy go dzierżyłem, wystarczyła jedna myśl, aby stworzyć tsunami w Azji. 

— Wiesz, ile zwykle przez to osób ginie? — wtrąciłam. 

— Dzięki temu ci ludzie się rozwijają, budują budowle odporne przed takimi żywiołami. 

— Brzmi jak słabe usprawiedliwienie. 

Zignorował mnie. 

— W każdym razie, trójząb był, znaczy jest, moim ulubionym atrybutem. Może służyć jako widelec, laska, wieszak... Ma wiele zastosowań. Dlatego, widząc, że Eris wchodzi na Olimp, wysłałem pewną moją część, aby ukryła trójząb przed tą okropną kobietą. 

— Moment, zatrzymajmy się w tym miejscu, bo mam kilka pytań. — Tym razem przerwał Percy. — Rozumiem Zeusa, Herę na Olimpie, ale co ty tam robiłeś? 

— Pamiętasz, jak podczas wojny z Gają Hera została zwabiona do Wilczego Domu? Teraz podobnej sztuczki użyto na reszcie Olimpijczyków. Eris może sama w sobie nie była w tamtym czasie taka potężna, ale korzystała i nadal korzysta z najpierwotniejszej siły – magii Chaosu. 

— Czyli użyła magię, która was przyciągnęła na Olimp i nie mogliście się temu oprzeć, tak? — podsumowałam. — Co to było? Zapach pizzy? Igrzyska z niewinnymi herosami w roli głównej? Promocja na wędki? 

— Lunita...

— Mama użyła na tobie tych samych czarów? — wypaliłam prosto z mostu. 

Posejdon zacisnął zęby. Jego mina się zmieniła, ale trudno było powiedzieć na jaką. Składała się z pewnością z gniewu, ale i pewnego rodzaju melancholii. 

— To było coś innego, ale o podobnym działaniu. Wróćmy do tematu...

— Ja mam jeszcze pytania — przerwał mu Percy. — Skoro wiedzieliście, że Eris wchodzi na Olimp, nie mogliście uciec albo dać nam, herosom, chociaż jakiś znak?

— To nie takie proste, Percy. Eris zamknęła wszystkie drogi ucieczki. 

— A jednak trójząb udało ci się wynieść. 

— Bo wysłałem część mojej osoby, a nie całego. A choćby na Olimpie znajdował się malutki fragment mnie, Eris wystarczyło to do zmienienia mnie w śmiertelnika. Koniec pytań? 

— Jeszcze jedno. Jak to możliwe, że w dwunastkę nie pokonaliście jednej Eris? 

— Ja... Nie pamiętam dokładnie. — Spuścił wzrok. — To działo się tak szybko. Była potężna. A jeśli jeszcze urosła w siłę... Słabo widzę finał waszej misji. 

— Dzięki za wsparcie. 

— Mogę już? No więc ukryłem trójząb gdzieś w Pacyfiku. 

— Gdzieś? Nie wiesz gdzie? 

— Byłem rozproszony, panował sztorm. Zawiniła też magia Eris. 

Bo najlepiej zwalić wszystko na nią — pomyślałam. 

Absolutnie nie broniłam Eris. Nienawidziłam jej każdą cząstką mojego ciała. A jednak obwinianie ją o wszystko też nie wydawało mi się sprawiedliwe. Posejdon mógł mówić co sobie chciał, ale według mnie w tym wszystkim bogowie nie byli bez winy. 

— Wracając, ukryłem trójząb gdzieś w Pacyfiku, a skoro wasza podróż prawdopodobnie będzie nad nim przebiegać...

— Chcesz, żebyśmy go wyłowili i tobie przynieśli — dokończył Percy. 

— Nie do końca. W obecnej formie nie mogę go używać. Dlatego kiedy go zdobędziecie, będziecie mogli używać go jedynie w dwójkę. Gdybyś to był tylko ty, Percy, bałbym się, że nie dasz rady. Oczywiście, jesteś potężny, ale trójząb został zaprojektowany dla mnie, boga. Jest w nim tyle skumulowanej energii... Dlatego musicie okiełznać go razem. Lecz nawet to będzie trudne, jeśli w ogóle wykonalne. 

— Nie wiem, czy to dobry pomysł — oznajmiłam. 

— Posłuchajcie, zostawiłbym trójząb w Pacyfiku dopóki nie stałbym się na powrót bogiem. Jednak stoi na tym pewna przeszkoda w postaci Okeanosa. 

— To ten bóg Wszechoceanu? — upewniłam się. 

Pokiwał głową. 

— Zawsze mieliśmy zatargi, a kiedy teraz ma szansę zdobyć mój trójząb, obecnie mój jedyny ośrodek energii, szansy nie przepuści. 

— Skąd wiesz, że go jeszcze nie zdobył? — zapytał Percy. 

— Wtedy wszystkie lądy zalałaby woda. Ukryłem trójząb przed nim, otoczyłem pewną magią, ale on w końcu znajdzie sposób na pokonanie jej. 

— A w jaki sposób my mamy go odnaleźć?

— Wyczujecie go. Musicie płynąć po Pacyfiku, a w końcu coś poczujecie. Wtedy skoczycie do wody i go wyłowicie. 

Nawet Miętuska spojrzała na niego z niedowierzaniem. 

— Mam kilka obiekcji — oznajmiłam. — Po pierwsze, jeśli będziemy płynąć Pacyfikiem, to w linii prostej do naszego celu, a nie błądzić po całym oceanie. Co jeśli będziemy kierować się na Chiny, a trójząb będzie bliżej Alaski? Nie znajdziemy się nad nim. Po drugie, nurkowanie? Pacyfik jest głęboki, zmiażdży nas ciśnienie, a na dole jest ciemno jak w... Nieważne. I po trzecie, chyba najważniejsze – nie umiem pływać. 

— O to już akurat mnie nie obwiniaj. 

— Myślę, że gdyby mama nie chciała mnie utopić na każdej lekcji pływania, w końcu ukończyłabym ten kurs i potrafiłabym nie zatonąć.

Posejdon pokręcił zmęczony głową. 

— Wiem, że są małe szansę na odnalezienie trójzębu, ale może się wam poszczęści. Pomódlcie się do Tyche. Zresztą trzeba mieć nadzieję, czyż nie? — Spojrzał na mnie. 

Moje milczenie odebrał chyba za zgodę. 

— Musicie zatrzymać to jednak w sekrecie. Gdyby inni dowiedzieli się, że w łatwy sposób mogą zdobyć mój trójząb... Życzę wam powodzenia w szukaniu Toma. 

— Moment, wróć. — Uniosłam rękę, jakbym zgłaszała się w szkole. Miałam wrażenie, że przegapiłam jakąś ważną lekcję fizyki, bo nie miałam pojęcia, o czym Posejdon mówi. — Kto to Tom? Wcześniej o nim nie wspomniałeś. 

Percy również zmarszczył brwi. Mężczyzna za to zaczerwienił się jak dziesięciolatka przechodząca obok chłopaka, w którym sekretnie się podkochuje. 

— Pewnie uznacie to za głupie, ale większość bogów nazywa swoje bronie lub atrybuty. Afrodyta ma grzebień Cleo, Zeus pioruna Luisa, a Artemida łuk Berthę. Apollo czasami mówi pieszczotliwie do swojego słonecznego rydwanu "Chucky". W porównaniu z tym "Tom" to nie najgorsze imię. 

— I tak nazwałeś swój trójząb? — Powstrzymywałam śmiech. — I może jeszcze z nim rozmawiasz? 

— Niewiele. Jest raczej milczący. I należy do flegmatyków. Powinien z wami współpracować. To solidna firma. Lecz nie zdziwcie się, jeśli będzie nieco bierny. 

Im więcej wyobrażałam sobie sytuacji z Posejdonem i trójzębem Tomem w roli głównej, tym bardziej się śmiałam. Mężczyzna patrzył na mnie z niezadowoleniem, ale nic nie mówił. Uznałam rozmowę za skończoną, więc zaczęłam wstawać, jednak on zatrzymał mnie, kładąc mi dłoń na kolanie. Może ojcowie tak robili, lecz dla mnie była to kompletnie dziwna sytuacja. Wesołość przeszła mi w mgnieniu oka i stałam się uważna. 

— Zaczekaj. Musicie jeszcze omówić między sobą strategię, ponieważ w tej sprawie niezbędna jest wasza ścisła współpraca. Chciałbym również, abyście się pogodzili. 

— Ona jest winna śmierci mamy! — wykrzyknął niespodziewanie Percy. 

Przeszły mnie ciarki. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze parę sekund temu śmiałam się do rozpuku. Teraz miałam wrażenie, że wszystkie dźwięki umilkły i nawet słońce schowało się za chmury przed gniewem Percy'ego. 

— Może masz rację — powiedziałam — ale nie zrobiłam tego celowo. 

— Tego by jeszcze brakowało! Zresztą, cholera wie! Nienawidziłaś mamy. Mama i Paul też czuli twoją niechęć. To ty niszczyłaś naszą rodzinę od środka jak i wszystko inne. 

Zawsze, kiedy ciskano we mnie oskarżenia, przybierałam skorupę ochronną, czyli strategię, którą przez lata uczyła mnie pani Jones. Chociaż te słowa raniły mnie do głębi, nie dawałam tego po sobie poznać. Przybierałam pokerową minę i spokojny ton, chociaż w środku się we mnie gotowało. 

— Nie chce mi się wierzyć, że nie przewidziałaś, że te pierwsze parę Diskordów to tylko pułapka, aby odciągnąć ciebie i Marka. Kolejna ich grupa zaatakowała mamę i maluchy, kiedy ty bez celu latałaś po Long Island. 

— Nie wiedziałam, że tak się stanie. Postępowałam według naszego planu awaryjnego, który ustaliłyśmy wcześniej. 

— Kto go znał? 

— Tylko Sally i ja. 

— Musiałaś powiedzieć go komuś jeszcze, kto zdradził go Eris. Albo byłaś to ty we własnej osobie. 

Kręciłam głową z niedowierzaniem. Wspominałam naszą misję znalezienia Tego, na której Percy był troskliwym i kochającym bratem. Obecnie sytuacja powracała do czasu zamieszania związanego z ejdolonami. 

— Percy, jest mi naprawdę bardzo przykro. Wpadłam w pułapkę Diskordów, nie popisałam się intelektem. Gdybym mogła, cofnęłabym się w czasie i to naprawiła. 

Nie patrzył na mnie. 

— Ta sytuacja jest ci na rękę, prawda? Nie lubisz, kiedy ktokolwiek ma nad tobą pieczę. 

— Jak możesz tak mówić. 

— Jak mogę? Jeszcze pytasz? Zabrałaś matkę mnie i bliźniakom, w tym jednego z nich. Paul stracił żonę. Masz na sumieniu dwa życia i nieszczęście wielu innych ludzi. To wszystko twoja wina! 

— To moja wina, że Diskordy zaatakowały? 

— Chciały uderzyć w ciebie, więc zabiły twoją "rodzinę", żeby zadać ci ból. Jednak nie przewidziały tego, że masz serce z kamienia! 

Miętuska zaczęła warczeć. Przyciągnęłam ją do siebie, bo już jeżyła sierść. Słowa Percy'ego wbijały się we mnie jak małe szpileczki. Po raz któryś przeżywałam już to samo. 

— Lubiłam Sally. Była dobrą kobietą. Nie mogę odczuwać tego samego, co ty, ponieważ ona była twoją matkę, a moją jedynie opiekunką. Lecz mimo to bardzo mi przykro z powodu jej śmierci. Możesz mi wierzyć lub nie, ale nie będę się po raz kolejny powtarzać. Uważaj sobie co tam chcesz, lecz zachowaj chociaż chłodny profesjonalizm. 

Wbijał we mnie ostre, zagniewane spojrzenie. Zaciskał w złości pięści, jakby nie mógł się zdecydować, czy mnie uderzyć. 

— Wszyscy w twoim otoczeniu giną, Lunita. Ktokolwiek się zbliży... Roznosisz śmierć. Albo sama nią jesteś. 

Mierzyliśmy się wzrokiem. Czułam, jak w powietrzu przeskakuje czysta energia. To było jak Zimna Wojna: jeden fałszywy ruch i zacznie się piekło. 

Posejdon odchrząknął, tym samym zwracając na siebie naszą uwagę. 

— Odnalezienie tego trójzębu jest dla mnie bardzo ważne. Wolałbym, abyście żyli w zgodzie, aczkolwiek zmusić was nie mogę. Jesteście już prawie dorośli, więc też tak się zachowujcie. Czy mogę na was liczyć? 

Nie leżało mi pomaganie Posejdonowi. Nie chodziło mi o to, że narażałam swoje życie, nic przy tym nie zyskując. To była ważna misja, a ja miałam już na głowie kilka ważnych misji. Wolałam, aby Percy sam się tym zajął, lecz zostawianie go z tym problemem, by poradził sobie w pojedynkę, nie było w porządku. 

— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy — oznajmił Percy za nas oboje. — Przynajmniej ja. 

— Mam nadzieję, że cię nie zawiedziemy — dodałam. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top