Rozdział 5 "Jesteśmy w telewizji"
Nico
Obudziłem się dość wcześnie. Zwykle lubię pospać, ale w tym mieszkaniu nie czułem się dobrze. Te wysokie sufity, wszechobecna biel... Jak Luna wytrzymała tu czternaście lat?!
Mój pokój nie jest najgorszy. Ma około 20 metrów kwadratowych, a ściany są brązowe. W kącie stało czarne łóżko. Po drugiej stronie znajdowała się masywna, brązowa szafa. Obok niej były tego samego koloru drzwi, prowadzące do łazienki. Znajdowało się tu jedno okno, w tej chwili zasłonięte ciemnymi zasłonami. Miałem z niego widok na panoramę Wenecji, którą znałem sprzed siedemdziesięciu lat.
Wstałem z łóżka i się ubrałem. Po umyciu zębów i uczesaniu włosów, wyszedłem z pokoju by pozwiedzać mieszkanie. Wydawało się ogromne, ale też miałem dużo czasu. Skręciłem w lewo, gdy usłyszałem hałas od strony salonu. Podszedłem do barierki, ale nie zauważyłem nic nadzwyczajnego. Przez głowę przeszła mi myśl, że Alekto wróciła.
Zszedłem na dół. Na ławie leżał laptop i ciemnofioletowa książka Luny. Za to dziewczyna leżała nieprzytomna obok kanapy. Poklepałem ją delikatnie w policzek, dopóki nie otworzyła oczu.
– Wszystko dobrze? – zapytałem.
Powoli usiadła i skrzywiła się z bólu. Na czole miała wielkiego guza. Pomogłem usiąść jej na kanapie.
– Co ty znowu robiłaś? – spytałem.
– Wczoraj zapomniałam rzucić zaklęć ochronnych. Chyba trochę przesadziłam. – spuściła wzrok. – Bardzo źle to wygląda? – odgarnęła z czoła czarne włosy (tak, znowu zmieniły kolor).
Pokiwałem twierdząco głową, a córka Posejdona się załamała.
– Poczekaj, przyniosę łyżkę.
Ruszyłem do kuchni i... Znowu mnie powaliło. Pomieszczenie miało ok. trzydziestu metrów kwadratowych. Wzdłuż ściany ciągnął się rząd wiszących i stojących szafek z białymi, matowymi frontami. Blat został wykonany z ciemnego drewna. Na środku znajdowała się wyspa, a przy niej trzy białe krzesła. Sufit miał standardową wysokość. Po drugiej stronie, były wahadłowe drzwi, oczywiście białe.
Zajrzałem tam i zobaczyłem ogromną jadalnie. Przy BIAŁYM stole mogło zmieścić się co najmniej pięćdziesiąt osób. Co parę metrów, na BIAŁYM obrusie, stały BIAŁE wazony z BIAŁYMI kwiatami. Oczywiście BIAŁY marmur królował, a z wysokiego sufitu zwisał BIAŁY, kryształowy żyrandol. Wszystko wyglądało na takie nieprzyjazne i zimne, że aż dostałem gęsiej skórki.
Wróciłem do kuchni. Poszperałem trochę w szufladach, aż znalazłem łyżkę. Powróciłem do salonu.
– Nie mów Percy'emu. – poprosiła, gdy przyłożyłem sztuciec do jej czoła.
– Dlaczego?
– Nie chcę wszczynać kolejnej kłótni. Wiesz, Amfilogiai mają nas na oku.
– Używałaś laptopa? Wiesz, że tak łatwo przyciągnąć potwory.
– Sprawdzałam tłumaczenie niektórych słów i ich wymowę. Ale jednak ty się do tego lepiej nadajesz.
– Mam to uznać za komplement?
Słabo się uśmiechnęła, ale z powrotem spochmurniała.
– Znowu zmieniły kolor. – wskazała na włosy. – Czyli pewnie będzie się to działo co noc.
– Nie spałaś?
– Nie. – wzięła głęboki oddech. – Dzisiaj poszukamy biblioteki.
– Poszukamy? Nie wiesz gdzie jest?
– To mieszkanie nie jest takie oczywiste. Zrobię śniadanie, a ty idź obudź Percy'ego.
– Dasz sobie radę sama?
– Umiem pokroić chleb. Może niezbyt estetycznie, ale jednak.
Poszła do kuchni, a ja po schodach na górę. Wszystkie drzwi wyglądały tak samo, ale zgodnie z tym co wczoraj mówiła dziewczyna, podszedłem do pierwszych z nich i pomyślałem o pokoju syna Posejdona. Wszedłem do pomieszczenia, które wyglądało, jakby zostało umieszczone pod wodą. Chłopak leżał rozwalony na łóżku.
– Percy, wstawaj. – powiedziałem głośno.
– Zaraz...
– Pośpiesz się. – zamknąłem okno z widokiem na morze i otworzyłem to drugie. Usłyszeliśmy odgłosy typowe, dla piątkowego poranka w wielkim mieście.
Wyszedłem na korytarz i poszedłem do kuchni. Na wyspie stały trzy talerze, sztućce i bardzo krzywo pokrojony chleb.
– Kromki nie wyszły – stwierdziła Luna. – więc zrobiłam tosty. Też nie wyszły. – wyjęła kompletnie spalone kawałki. – Chciałam ugrzać mleko na płatki, ale zapomniałam mieszać i zrobiły się kożuchy. Dlatego mam zakaz wchodzenia do kuchni, gdy Hedwig gotuje.
Upiekliśmy nowe tosty i zasiedliśmy do śniadania. Gdy wreszcie przyszedł Percy, był już ubrany, ale nadal miał senne spojrzenie.
– Wy nie macie co robić? Po co tak wcześnie wstajecie?
– Wcześnie? Jest już 8.30!
– Raczej dopiero.
– Ósma trzydzieści, piętnasty lipca. – odparła i spochmurniała– Możemy odłożyć bibliotekę na popołudnie? Mam coś do załatwienia.
– Co? – spytał.
– Zajmie mi to niewiele czasu, ale muszę to zrobić.
Jego jednak nie zadowoliła odpowiedź. Przeczuwałem co chcę zrobić Luna: pójść na cmentarz, na symboliczny grób Luke'a. Mówiła mi o tym parę dni temu. Ale dlaczego nie chce powiedzieć o tym swojemu bratu?
Po posiłku posprzątaliśmy brudne naczynia do zmywarki.
– Co mamy robić przez te parę godzin? – marudził Percy. – Nienawidzę bezczynności.
– Nikt ci nie karze być bezczynnym. – odpowiedziała. – Możesz sobie włączyć konsole, telewizor, posłuchać radia, pojeździć na wrotkach, rolkach, poczytać książki, czy pozwiedzać mieszkanie. Tu naprawdę jeśli się chce, to się znajdzie zajęcie.
– Nie mów, że parę pięter niżej jest wrotkowisko!
Przewróciła oczami.
– Nie kumasz? Jaki chcesz, taki pokój się pojawia. Chcesz basen, masz basen. Chcesz sale gimnastyczną, masz sale gimnastyczną. Chcesz wrotkowisko, masz wrotkowisko. Rozumiesz?
– Czyli właściwie wszystko...
– No prawie. Osobiście nie polecam lodowiska. Prawie zalaliśmy sąsiadów. No dobra, ja zalałam, ale to nie ma większego znaczenia.
Wspięła się po schodach i zniknęła za jednymi drzwiami.
– To wszystko jest dziwne. Skąd ma takie mieszkanie? Pojawia się wszystko co chce. To magiczne!
Otworzyłem okno i wyszedłem na taras. Miał około trzydziestu metrów kwadratowych i wszystko było z marmuru, oprócz białej, metalowej huśtawki. Rozciągał się z stąd widok na mnóstwo wieżowców, a dalej było widać kawałek Central Parku.
– To chyba jest Freedom Pl. – wskazał na ulice pod nami. – Szkoda, że nie widać stąd mojego mieszkania.
– Chłopcy – Luna weszła na taras. – to karty, które działają jak klucz. Hasło do Internetu, to po prostu "hasło", a Hedwig wróci dopiero pod wieczór. A jeśli przyjedzie wcześniej, powiedzcie jej prawdę. Wie wszystko o bogach, bo mama poinformowała ją z kim ma do czynienia już na rozmowie kwalifikacyjnej. Chyba dacie sobie rade?
Pokiwaliśmy twierdzącą głowami, a dziewczyna wyszła z mieszkania.
– No to chodźmy zwiedzać! – zaproponował Percy.
– Nie wiem czy to dobry pomysł.
– Pozwoliła nam. Zresztą raczej się nie zgubimy.
Miałem dwa wyjścia: albo pójść za Percy'm, albo zostać i się nudzić.
– Od czego zaczynamy? – zapytałem.
- Chciałbym zobaczyć pokój Luny.
– To chyba trochę naruszanie prywatności.
– Nie przesadzaj.
Weszliśmy na antresole. Syn Posejdona złapał za pierwszą gałkę i weszliśmy do środka. O bogowie...
Określenie "ogromny" nie pasuję do tego, co zobaczyłem. Pokój miał na pierwszy rzut oka jakieś trzysta metrów kwadratowych. Po lewej stały dwie kanapy (z czego jedna narożnikowa) z skóry, ława i komoda z płaskim telewizorem. Jakieś pięć metrów dalej, stał stół z czterema krzesłami. Jeszcze dalej był stolik. Na samym końcu pomieszczenia znajdowały się schody, takie jak w salonie. Wszystkie meble były białe (depresji można dostać). Prawie cała lewa ściana była ogromnymi oknami. Od podłogi, po sufit. Po prawej stronie, ściany były z marmuru. Znajdowały się tam dwie pary podwójnych drzwi. Sufit miał jakieś dziesięć metrów wysokości, a podłoga składała się z jasnych (prawie białych) paneli. Lecz prawa ściana nie ciągnęła się do końca. Była tam "wnęka", ok. sześćdziesięciometrowa, z półkami pełnymi książek. Oświetlenie dostarczały promienie słońca, dostające się przez ogromne okna oraz wielki, kryształowy żyrandol.
Schody prowadziły na antresole. Gdy weszliśmy na nią, zobaczyliśmy wielkie i wysokie łóżko, a w jego nogach stała biała, podłużna pufa. Dalej znajdowało się białe biurko oraz krzesło. Nad stolikiem zostały zamontowane półki, a na nich różne bibeloty. Po lewej była wielka kupka pluszaków. Zamiast normalnych ścian, znowu były te ogromne okna.
– Wow... – zdołałem z siebie wydusić.
– Niezłą ma wyobraźnie. – stwierdził Percy. – Serio to jej pokój marzeń? Ma fajne widoki. – popatrzył przez ogromne okna. – Wszystko wydaje się tu takie czyste i w idealnym porządku. Ale tego nie posprzątała. – wskazał na drzwi, obok których stały po jednej parze wrotek, rolek, łyżew oraz ochraniaczy. – Kiedyś próbowałem jeździć na wrotkach. Nigdy więcej...
– Zastanawiam się, po co jej te pluszaki. – podzieliłem się swoimi myślami.
– Może jeszcze z tego nie wyrosła? Teraz chodźmy zobaczyć kolejny pokój.
– Jaki?
– Może jej mamy?
Ten pomysł zdecydowanie mi się nie spodobał. Wejść do pokoju Luny nie jest aż taką "zbrodnią", ale nawet nie znamy jej matki i z tego co opowiadała dziewczyna, raczej nie była by zadowolona, gdybyśmy grzebali w jej sypialni.
Syn Posejdona jednak był innego zdania i już czekał na mnie na korytarzu. Otworzył kolejne drzwi i wszedł do niemal identycznego pomieszczenie, z którego dopiero wyszedł. Przez chwilę myślałem, że to pokój Luny, jednak nie było wrotek, rolek i łyżew pod drzwiami, a na ławie leżał różowy zeszyt.
– To pokój jej matki? – zdziwił się. – Ma taki sam, a myślałem, że jej nienawidzi. To jej pamiętnik?
Podniósł notatnik, na którym krzywo napisano "Pamientnik curki Awrodyty". Zanim zdążyłem zaprotestować, otworzył na losowej stronie.
Znowu sie nieódało. Byłam na bazenie ale Lunita sie wysmykneła i nieódało mi sie jej ótopić. Popołódnió szókałam w szówladzie w kóhni takiej siekiery rzeby zkoniczyła jak ten popżedni dzieciak ale kóharka mnie nakryła. Dzisiaj mam jerzcze pokas mody i mósze sie ószykować. Załorze rurzowom bluske i habrowom spudnice. Juóro pżyhodzi pań Jones, ktura ma sprawdźć czy Lunita zropiła jakiejś postempy . Mam nadźieje, rze urzyje najgorrzyh zakleć Hekate, rzeby ten bahor cierpiał. Gdy wrerzcie óda mi sie jom zapić, przeźle jom na Olimb. Nieh ten zdrajca patży na martwom curke.
Percy z trzaskiem zamknął zeszyt.
– Ta kobieta naprawdę jest dziwna. A ortografia...
– Nie powinieneś tego brać w ręce. To prywatne. – wyrwałem mu z rąk notatnik.
– Nie zastanawiasz się kim może być pani Jones? Było napisane, że sprawia cierpienie, a Luna też o niej wspominała.
– To się jej o to zapytaj, ale nie grzeb w cudzych rzeczach.
Wyciągnąłem go siłą z pomieszczenia. Nie miałem ochoty na dalsze zwiedzanie, szczególnie, że musiałem pilnować chłopaka. Kurcze, on jest trzy lata ode mnie starszy i ja muszę go pilnować!
– Nie chce się wierzyć, że nasze mamy są przyrodnimi siostrami. – pokręcił bezradnie głową. – Właśnie! Zairyfonuje do niej! – zniknął za jednymi z drzwi.
Zszedłem na dół i włączyłem telewizor. Przeleciałem chyba wszystkie programy, ale nie znalazłem nic ciekawego, bo większość stacji była o modzie. W końcu zostawiłem na wiadomościach.
– Właśnie minęła 10.00. Na fakty do śniadania, zaprasza Gabrielle White. – powiedziała dziennikarka o brązowych, krótkich włosach. – Nowy Jork nadal przeżywa wczorajszy atak dzika. – pokazali filmik, który nagrał jakiś śmiertelnik, na którym Luna skacze na potwora, wbija w niego coś, a następnie upada na beton. – Wyglądało to bardzo poważnie, ale okazało się tylko inscenizacją zapowiadającą drugą część filmu familijnego "Brave" produkcji Disney/Pixar, gdzie główną bohaterką jest księżniczka Merida. Dziewczyna, której tożsamości nie znamy, wcieliła się w postać. – pokazali zniekształcony portret córki Posejdona. – Tak została przedstawiona przez obserwatorów. Dzik oraz dwóch chłopaków – pokazali "nasze" portrety. Nie byliśmy wcale do siebie podobni. – byli podstawieni, a policjant, który rzekomo został zraniony, był również zatrudniony do tej inscenizacji. Dzieci były tym zachwycone, a ich rodzice zszokowani i nie do końca zadowoleni. Twierdzą, że było to trochę za krwawe. "Policjant został jedynie trochę za mocno uderzony" powiedziała aktorka wcielająca się w Meridę. W tej chwili jest przytomny i nie pamięta całego zajścia, łącznie z tym, z kim umawiał się na to "przedstawienie". Wszyscy są przekonani, że to sprawka sieci parków "Disneyland", ale oni się do tego nie przyznają. -z powrotem pokazali dziennikarkę- Wczoraj wieczorem przez Nowy Jork przetoczyła się duża burza... – przyciszyłem telewizor.
Pewnie to przez Mgłę jesteśmy tak "zniekształceni". Ale połowę tej historyjki sobie wymyślili.
Dalej słuchałem nieciekawych wiadomości, gdy przyszedł Percy.
– Coś ciekawego? – opadł na kanapę.
– Jesteśmy w wiadomościach.
– Co? Oby mama tego nie zobaczyła. Powinienem ją jak najszybciej odwiedzić. Chcę zobaczyć moje rodzeństwo.
– Już się urodziło?
– Urodzili. – poprawił mnie. – Bliźniaki. Chłopak i dziewczyna. Mama i Paul długo się kłócili jakie nadać im imiona, bo on chciał, żeby zaczynały się na tą samą literę, a mamie podobało się imię "Charlotte" i "Nicolas". Mama mu powiedziała, że to nie on rodzi dzieci, więc ona ma prawo głosu, dlatego nazywają się Charlotte Elieen Blofis i Eryk Nicolas Blofis. Uznali, że tak będzie sprawiedliwie. Iryfonowałem również do Annabeth i jutro wyruszają z obozu do Bostonu, do Ateny, żeby przeprowadzić z nią wywiad.
– Hejka, chłopcy! – usłyszałem otwierane drzwi i do salonu weszła Luna z wielkim bananem na twarzy. – Gotowi na poszukiwanie biblioteki! Ahoj, przygodo!
Wbiegła na antresole, przeskakując co drugi schodek.
– Co się obijacie! – krzyknęła z góry. – No chodźcie!
----------------------------------------------------------------------
Trudno mi się zdecydować, więc wyobraźcie sobie czym było dla mnie wybranie imion. Jakoś dałam sobie radę. Wszystkie propozycje były genialne, więc zapewne będą użyte. : )
Zapraszam na mój One Shot, również związany z mitami, "Gromowładny i bukiet czerwonych róż".
W mediach powinien być szkic pokoju Luny, ale Wattpad nie chcę ze mną współpracować. Czarne to ściany, szare barierki, a fioletowe (czy granatowe) okna od ziemi do sufitu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top