Rozdział 37 "Ktoś"
Luna
Cały czas miałam zaciśnięte usta, byle tylko nie płakać. To wszystko było ponad moje nerwy. Nie mogłam już patrzeć jak Nico się męczy.
Siedziałam oparta o drzewo, mając na oku namiot i najbliższe otoczenie. Było już trochę po północy i dopiero zmieniłam Percy'ego. Bawiłam się perłami od Posejdona. Jedna myśl ciągle wierciła mi dziurę w głowie: to mój ostatni dzień z Nico. Nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez niego. Znaliśmy się krótko, ale tak przyzwyczaiłam się do jego obecności, jakby stał się członkiem mojej rodziny. Tak właściwie, stał się nim. Ufałam mu, wierzyłam co do słowa. Był dla mnie cenniejszy niż tylko przyjaciel. Był jak bratnia dusza, mimo że z nieco innym charakterem.
Nico zrobił dla świata tyle dobrego. To on podsunął pomysł Percy'emu o piętnie Achillesa, jako pierwszy z półbogów wiedział o obydwu obozach, doprowadził Atenę Partenon na wzgórze na czas, sam prawie przepłacając to życiem. Można było tak wymieniać i wymieniać. Ja nie zdobyłabym się na większość z tych wyczynów, z powodu zbyt dużego strachu. Dla mnie zawsze był i będzie bohaterem.
Między drzewami pojawiły się malutkie, świecące punkciki. Zbliżały się do mnie z dużą prędkością, przypominając lądujący samolot. Wstałam. Było ich kilka, prawdopodobnie sześć. W pierwszej chwili chciałam zbagatelizować to i uznać za świetliki, ale czy one nie latają w większych chmarach?
Poczułam uścisk na buzi. Ktoś zakrywał mi usta. Zaczęłam się szarpać, ale ten ktoś był o wiele silniejszy ode mnie.
– Spokojnie, nie krzycz. – powiedział do mnie szeptem z napiętym głosem.
Próbowałam sięgnąć do torebki by wyjąć cokolwiek, a w najlepszym wypadku sztylet, ale Ktoś, najwyraźniej przeczuwając moje zamiary, odsunął ją do tyłu.
– Nie ruszaj się, wtedy sobie pójdą. – szeptał. – Ktoś jest w namiocie, prawda? Dla jego bezpieczeństwa rób to co mówię.
Wtedy kilka rzeczy poskładało się w całość. To wcale nie Diskordy porywały herosów, tylko tacy Ktosie. Szantażowały ofiary tym, że zaatakują ich przyjaciół, a w tym czasie obezwładniały. Kto wie, w tej chwili nie widziałam namiotu, może właśnie zabijają Nica i Percy'ego. A światełka to było tylko odwrócenie uwagi. Ale sprytnie to obmyślili!
Szarpałam się mocniej i próbowałam coś krzyknąć, ale Ktoś szybko objął mnie drugą ręką tak, że nie mogła ruszać całą górną częścią ciała. Słyszałam dokładnie przy uchu oddech Ktosia, który był równy, ale niespokojny.
Światełka nagle zniknęły, co było dziwnie niepokojące. Ktoś nieco rozluźnił chwyt, ale zanim puścił mnie zupełnie, ostrzegł:
– Bądź cicho, bo jeszcze tu wróci. Odpowiem na dwa twoje pytanie, ale się streszczaj.
Opuścił ręce, a ja natychmiast stanęłam naprzeciwko niego ze strzałą nałożoną na cięciwę. Zobaczyłam nieco starszego i wyższego chłopaka ode mnie. Miał blond, przydługie włosy, nieco brudne. Na twarzy miał kilka zadrapań. Ubrany był w bojówki i pomarańczowy T-shirt, który kojarzył mi się z Obozem Herosów. Przez ramię powiesił kołczan z trzema strzałami, a na drugim ramieniu duży łuk. Przy pasie miał również miecz, nieco zakrzywiony jak szabla. Na pochwie zostały wyszyte dwie litery W i S. Przekopywałam całą swoją historyczną wiedzę, by znaleźć jakąś wojnę na "s", od której mógłby pochodzić ten skrót.
Chłopak podniósł ręce, dając znak, że nie chce atakować. Lustrował mnie spojrzeniem. Wyglądał na wykończonego, ale jego oczy nadal odznaczały się niezwykłym odcieniem niebieskiego.
– Jesteś Łowczynią? – zapytał.
– To ja miałam zadawać pytania. – upomniałam go. – Kim jesteś i co to było? – wskazałam głową miejsce, w którym jeszcze przed chwilą lewitowały zielone światełka.
– Niestety, dla bezpieczeństwa twojego i twojego towarzysza, lepiej żebyś nie wiedziała. – odpowiedział, ściszając głos.
– Dlaczego?
Chłopak nagle się napiął, jakby znowu zobaczył niebezpieczeństwo. Wpatrywał się gdzieś za mnie, ale nie chciałam tracić go z celownika, więc nie mogłam spojrzeć za siebie.
– Jesteś z Obozu Herosów czy Jupiter? – spytał.
– Herosów, ale jakie ma to...
Pogrzebał w kieszeni i wyjął mały, pluszowy breloczek w kształcie słońca.
– Nareszcie kogoś spotkałem. – odetchnął z ulgą. – Iryfony są teraz takie niebezpieczne... Jesteś nowa? Jak masz na imię?
– Luna, ale...
– Daj to Chejronowi. – wyciągnął dłoń, w której zaciskał brelok.
– Dlaczego ty tego nie zrobisz? – opuściłam nieco łuk, by przyjrzeć się przedmiotowi.
– Prawdopodobnie nie będę miała okazji, Luna. A teraz mnie posłuchaj. – z powodu mojej nieuwagi podszedł bliżej i podniósł mój podbródek do góry, bym mogła mu spojrzeć w oczy, ponieważ był ode mnie wyższy o jakieś osiem cali. – Nikt nie może się dowiedzieć o tym spotkaniu, oprócz Chejrona, rozumiesz? Od razu gdy wrócisz daj mu to, sama nie zaglądaj. – znowu rzucił spojrzenie czemuś za mną. – Nie idź za mną, nie próbuj pomóc, dobrze?
– Ale...
– Przyrzeknij na Styks.
Chwilę się wahałam, ale Ktoś chwycił mnie mocniej za ramię.
– Dobrze, przyrzekam. Na Styks. Ale...
– Och, jaki uparciuch z ciebie. – przewrócił oczami.
Nagle przyłożył mi dłoń do czoła, a ja poczułam jak moje mięśnie wiotczeją. Kolana się pode mną ugięły, a chłopak złapał mnie przed upadkiem. Położył mnie delikatnie na ziemi, po czym wsadził breloczek do torebki.
– Uwierz mi, to dla twojego bezpieczeństwa. – próbował się uśmiechnąć. – Niedługo to minie. Nie bój się, Luna.
Chciałam rzucić jakiś czar albo chociaż obrzucić go wiązanką przekleństw, ale nie mogłam poruszyć nawet ustami. Ktoś szybko zniknął mi z pola widzenia. Czułam jego szybkie, oddalające się kroki. Jakaś mrówka łaziła mi po ramieniu, a ja nawet nie mogłam jej strzepnąć.
Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Czy Ktoś był w końcu dobry czy zły? Czy breloczek to jakaś wiadomość dla Chejrona czy raczej coś niebezpiecznego, na przykład bomba albo jakiś nadajnik, przez który łatwo nas znajdą potwory? Ile będzie jeszcze trwał ten niedowład i co się stało z Ktosiem? Gdzie on pobiegł i dlaczego chciał, bym to ja dostarczyła wiadomość? O co w tym wszystkim chodziło?
Nasłuchiwałam czegokolwiek. Głównie słyszałam pohukującą sowę i inne nocne zwierzęta, ale w końcu z gdzieś oddali dobiegł mnie odgłos wyciąganego miecza z pochwy. Czy to był Ktoś? Pytanie, czy to mógł być ktokolwiek inny?
Słyszałam odgłosy walki, które niosły się echem, że aż zdziwiłam się, że Percy czy Nico jeszcze nie wyszli z namiotu zobaczyć co się dzieje. Wyłapałam nawet świst strzały, czym upewniłam się, że tam musi walczyć Ktoś.
Nagle nocną ciszę przerwał głośny, pojedynczy krzyk. Oczami wyobraźni zobaczyłam, jak chłopak zostaje mocno raniony i pada na ziemię. Widziałam jak cierpi, jak się wykrwawia i nagle znika. Wraz ze zniknięciem przybyła niepokojąca cisza i zaczęłam czuć swoje ciało. Najpierw mogłam poruszać palcami, później "odtajały" kończyny, aż wreszcie mogłam usiąść. Rozglądałam się dookoła, ale widziałam jedynie drzewa. Próbowałam wstać, ale z powrotem upadłam. Najwyraźniej nogi jeszcze nie wróciły do stanu używalności.
– Nic ci nie jest? – podskoczyłam na głos Nica, który strasznie cicho wyszedł namiotu.
– Nie tylko... nogi mi zdrętwiały. – zacisnęłam usta. Tylko sekundy mnie dzieliły, aż moje kłamstwa zdradzi mowa ciała.
– Poczułem jak ktoś umiera. – stwierdził, siadając obok mnie.
Popatrzyłam w stronę, z której jeszcze przed momentem dochodziły odgłosy walki. Ktoś jednak umarł. A może to potwór? Nie, nie, mało prawdopodobne.
– Jesteś pewny, że on nie żyje? – zadałam pytanie.
– On? Wiesz kto to był? Jakiś mężczyzna?
– Nie... – znowu zacisnęłam usta. – Ale wiesz, tylko mężczyźni są na tyle głupi, by zapuszczać się w nocy do lasu.
– Kłamiesz.
– Nie...
Złapał mnie za ramię i zaczął świdrować spojrzeniem ciemnobrązowych oczu.
– To musiał być ktoś. – tym razem właściwie nie skłamałam i starałam się zapanować nad twarzą.
– Nadal ci nie wierzę. – stwierdził.
– A powinieneś. – burknęłam, po czym ugryzłam się w język za te słowa.
Nico jutro ma umrzeć, a zapamięta mnie jako kłamczuchę. Ale nie mogę złamać przysięgi na Styks, bo stanie się coś złego.
– Nico, bardzo bym chciała, ale nie mogę. – spojrzałam na niego żałośnie.
– Sądziłem, że umawiamy się na szczerość, czyż nie? – zapytał gniewnie.
– Przepraszam.
Patrzył na mnie ze złością. Serce mi się krajało, ale znalazłam się między Scyllą a Charybdą. Przyłożyłam rękę do jego czoła i wyszeptałam zaklęcie przeciwbólowe.
– Przepraszam. – powtórzyłam. – Śniło ci się coś, tak jak wspominała Hera? – postanowiłam zmienić temat.
– Nie. – odparł zimnym tonem.
Wstał i wrócił do namiotu. Miałam ochotę powyrywać sobie włosy z głowy. Jesteś okropna, Lunita.
Zamartwiałam się zdecydowanie za długo, ponieważ w końcu moja głowa zrobiła się ciężka i przysnęłam.
Pomieszczenie było dosyć małe i ciemne, a jedynym źródłem światła była mała lampka biurowa. Jakaś postać w białym kitlu i masce oraz okularach ochronnych pochylała się nad stołem, przy którym stało mnóstwo próbówek. Jedna z kolb wisiała nad palnikiem, a nieznajomy odmierzał pipetą kilka kropel niebieskiego płynu. Ciecz wrzała, jakby za moment miała wybuchnąć, jednak ręce osoby w ogóle się nie trzęsły.
Nagle płyn w kolbie zmienił się na czerwony i stał się gęstą substancją. Postać przesypała to coś do innego naczynia, bo miało teraz konsystencję pudru. Szkarłatny proszek zaczął sublimować i nagle zamienił się w gaz. Wirował w przezroczystym, zamkniętym pudełku jak tornado.
Tymczasem, tajemniczy osobnik zaczął eksperymentować z inną kolba, w której był zielony płyn. Wyjął z klatki szczura i trzymając go w żelaznym uścisku, wlał mu do paszczy pipetą kilka kropel specyfiku. Szamotające się zwierzę nagle przestało się ruszać, jakby uszło z niego życie, jednak widziałam jak oddycha.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a postać rzuciła szczura na biurko i wyjęła zza paska nie za duży pistolet, podobny do tych, które mają policjanci. Skierowała broń w stronę odgłosu.
– Nie huszaj się, bo szczelam. – powiedziała postać w kitlu niewyraźnie, jakby miała wadę wymowy.
– Spokojnie, to tylko ja. – dobiegł mnie znajomy głos.
– Och, witaj, Ehis.
– Jak badania? – pojawiła się w moim polu widzenia.
Miała ciemne włosy, czarne jak ciemność, a ubrała się w fioletową, obcisłą sukienkę, z naszytymi wszystkimi możliwymi znakami najróżniejszych drużyn koszykarskich.
– Sehum działa wyśmienicie. – oznajmiła postać. – Pahę khopelek wystahczy, by zapaść w kamienny "Sen Śpiącej Khólewny".
– A jaki masz plan? – spytała.
– Najpiehw podam śhodek obezwładniający, żeby się nie szamotała, później thuciznę Machaona, by przekhęciła się z bólu albo zadźgam. Jeszcze się waham, bo gdyby wybadali to we khwi, mogliby stwohyć phawdziwą szczepionkę.
– Racja, racja. A plan B? Wiesz, że możecie nie zostać wyznaczone do wspólnego zadania. I tak ci już pomogłam i usunęłam z drogi di Angelo.
– Wiem, Ehis. I jestem za to wdzięczna. Plan B, to podłożyć mikhofalę. Gdy będzie leżała hanna, podam je "Sen Śpiącej Khólewny". Doleję pahę khopel do specyfiku, któhy jej dadzą i nawet nie będzie mnie na miejscu zbhodni.
– Dobrze, że jesteś takim dobrym chemikiem. – Eris poklepała postać po ramieniu. – Ale niech ktoś ci wreszcie nastawi tę szczękę, bo nie mogę słuchać tego twojego zniekształconego "r". A co z tym? – wskazała na czerwony gaz.
– Jest już gotowy. Wystahczy wypuścić go na zewnącz i gdy się powiększy, będzie gotowy do telepohtacji.
– Doskonale, nie mogę się doczekać, aż go użyję. – zaklaskała w dłonie.
– A kiedy będę mogła wheszcie się zdemaskować?
– Może po serii mikrofalówek. Chciałabym mieć szpiega w obozie jak najdłużej, ale nie mogę jednocześnie cię stracić. A słuchaj, byłam ostatnio na ploteczkach u mojej polskiej wyroczni...
– Jak tym hazem skłoniłaś ją do hozmowy?
– Jej brat "postanowił" dołączyć do mojego wojska.
Postać w kitlu pokiwała głową ze zrozumieniem.
– W każdym razie, powiedziała mi, że już we wrześniu będę mieć kolejną, zagorzałą przeciwniczkę Lunitki. Jest jeden problem: będzie martwa. Możesz przygotować jakiś wywar, który ją ożywi? No i prawdopodobnie będzie mały problem z ciałem, więc zapewne będziesz musiała pobawić się trochę w Frankensteina.
– Da się zhobić. Dopytam thochę Annabeth, może zdhadzi coś pożytecznego.
– Doskonały pomysł. – bogini uśmiechnęła się. – Wracaj do pracy, zostało niewiele czasu, a musisz jeszcze zrobić trzy mikrofale... A testowałaś już "Sen Śpiącej Królewny" na jakimś człowieku?
– Zachowałam sobie tę pszyjemność na twoją inspekcję. – postać dała znak ręką komuś, kto stał w kącie pokoju. – Moja ulubienica jest khóliczkiem doświadczalnym.
Zobaczyłam mocno napakowanego chłopaka, który trzymał związaną, niską dziewczynę o bujnych, czarnych włosach, w tej chwili bardzo brudnych i poplątanych. Podniosła głowę, a w jej brązowych oczach zobaczyłam czystą nienawiść, ale jednocześnie strach.
Obudziłam się z krzykiem. Słońce powoli wyłaniało się zza drzew i było słychać śpiew ptaków. Złapałam się nerwowo za głowę i odtwarzałam w myślach sen. To nie mogła być prawda.
Związaną dziewczyną była Tori.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top