Rozdział 26 "Synonim zakupów? Tortury"

Nico

Percy przycisnął guziczek przy nazwisku Castellan. Usłyszeliśmy w głośniku niski głos, którego właściciel wpuścił nas do środka.

– Nie sądziłem, że będziecie potrzebować pomocy tak szybko. – powiedział, gdy wchodziliśmy do jego mieszkania.

Miało około pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Po lewej znajdowały się drzwi, prowadzące do nowocześnie urządzonego salonu, po prawej widzieliśmy bałagan w jego sypialni, dalej była kuchnia, toaleta i łazienka. Wszystko zostało urządzone w typowym stylu Luke'a.

– Znaleźliśmy wskazówki, ale nie do końca je rozumiemy. – odezwał się syn Posejdona, podając mu pamiętnik ciotki Luny.

– Przetłumaczyłam te wskazówki, ale nie wiemy gdzie jest ta strefa kamienia i przechowywania i tak dalej. – wytłumaczyła dokładniej przyjaciółka.

Usiedliśmy na skórzanej kanapie, podczas gdy syn Hermesa odczytywał zygzaczki z dziennika.

– Chyba wiem o jakie miejsce chodzi. – rzekł, a we mnie rozbudziła się nadzieja.

Naprawdę byliśmy już bardzo blisko znalezienia Tego! Będziemy mogli wrócić do Ameryki. Polska to spokojny i dziwny kraj. Po co mieć alarm w mieszkaniu, skoro nie działa i jest przykryty pudełkiem?

– Myślę, że te kluczyki zostały ukryte gdzieś w Porcie Łódź.

– Myślałem, że Łódź nie ma dostępu do morza, a co za tym idzie portu? – zmieszał się Percy.

– Chodzi mi o centrum handlowe, na obrzeżach miasta. Byłaś tam kiedyś, Luna?

– Zakupy to ostatnia rzecz jaką chcę robić w wakacje.

– W takim razie jesteś marzeniem facetów. – stwierdził z uśmiechem. – Gdybyś była trochę starsza, zacząłbym do ciebie podbijać.

Percy zmierzył go ostrym spojrzeniem, ale reszta się uśmiechnęła, chociaż Luna nie do końca szczerze.

– Galeria jest podzielona na cztery części – tłumaczył dalej. – na ocean, góry, las i strefę restauracyjną. – kolejna rzecz na listę Absurdów W Polsce. – Musicie poszukać zatem łazienki w strefie górzystej...

– Jak ją rozpoznamy? – spytałem.

– Między sufitem a ścianami jest przyklejony podłużny pasek tapety z kamieniami, a na mapie jest zaznaczona chyba na pomarańczowo, jeśli dobrze pamiętam. Rudowłosą panią znajdziecie w ulubionym sklepie ciotki Luny, ale nie mam pojęcia w którym. Najbezpieczniej będzie, jeśli będziecie szukać w sklepie, gdzie są największe tłumy kobiet, bo zwykle lgną do tego samego. A dział "przechowywanie" jest w tym sklepie z meblami, który sąsiaduje z Portem.

– Zastanawia mnie, czemu ciotka Luny ukryła kluczyki w miejscu bardzo publicznym do tak cennej rzeczy dla niej. – wyraziłem swoje obawy na głos.

– Może uważała, że w mieszkaniu są niebezpieczne? – zaproponowała dziewczyna. – Ale skoro znalezienie ich jest tak łatwe, szczególnie dla osób mieszkających w Łodzi, to rzeczywiście bez sensu.

Ale czy wszystko musi mieć sens? – dodała telepatycznie. – Gdybyśmy próbowali wszystko logicznie wytłumaczyć, zwariowalibyśmy.

Może poniekąd miała racje. Wielokrotnie spotykała mnie różne rzeczy, mniej i bardziej dziwne. Niektóre łatwo było wyjaśnić, ale czasami żadne znane siły nie mogły się przyczynić do tych zjawisk. Jednak zwykle byłem spokojniejszy, gdy wiedziałem o co w tym chodzi.

– Wielkie dzięki za pomoc. – powiedział Percy do Luke'a. – Poza tym, ładnie się urządziłeś.

– No w końcu jestem studentem architektury. – odpowiedział z dumą.

Annabeth też będzie studiować architekturę. – powiedział, po czym się zmieszał, jakby popełnił jakąś koszmarną gafę.

Drugi chłopak również miał nietęgą minę. Zaczął bębnić palcami w oparcie fotela. Zapadła nieprzyjemna cisza.

– O bogowie! – wykrzyknęła Luna. – Zapomniałam zamknąć mieszkania ciotki! O bogowie, ciotka mnie zabije... Wybacz, Luke, ale muszę iść, bo jeśli... Nawet nie chcę o tym myśleć.

Pomóż łaskawie. – dodała telepatycznie.

– Lepiej żebyśmy poszli z tobą, bo możemy nie trafić z powrotem. – powiedziałem, rozumiejąc plan przyjaciółki.

Gdy wychodziliśmy z mieszkania, syn Hermesa życzył nam udanej misji. Zeszliśmy po schodach i wyszliśmy na dwór, gdzie było o wiele zimniej niż w południe.

– Przecież zamknęłaś drzwi, sam wydziałem. – stwierdził Percy.

– Uratowaliśmy cię od nieprzyjemnego tematu. – dziewczyna przewróciła oczami.

Wyszliśmy zza zakrętu, gdy nagle syn Posejdona pociągnął nas do tyłu.

Tam są trzy Diskordy. – powiedział prawie szeptem.

– Raczej nas nie wyczują, więc możemy ich po prostu ominąć. – zaproponowała Luna.

– A nie lepiej je zabić? – spytał. – I tak jest ich wystarczająco dużo, więc lepiej ich eliminować.

– Ostatnio siły rozkładały się cztery do jednego, a ledwo daliśmy sobie radę. – zauważyłem. – A teraz jest trzy do trzech, więc, według mnie, nie mamy szans.

– Zastanawiam się, czy one rozpoznają herosów tylko po zapachu. – rozważyła. – Bransoletki tłumią nasz zapach, ale czy by nas poznały, kiedy nas zobaczą?

– Chyba nie chcesz się o tym przekonywać? – zapytałem, niedowierzając.

Luna nigdy nie wydawała mi się osobą, która podejmuje odważne, bardzo ryzykowne decyzje. Raczej sądziłem, że tak jak ja, szuka najbezpieczniejszego rozwiązania, no chyba że to bardzo krytyczna sytuacja...

Wyjrzałem zza rogu, by sam przekonać się o naszej sytuacji. Na środku chodnika, między sklepami, stała trójka potworów, identyczny jak ten, który spotkaliśmy rano. Wykonywały dziwne ruchy rękoma, jakby używały języka migowego. Tak się porozumiewają? Czy to nie jest trochę problematyczne, szczególnie podczas walki?

Nim zdążyliśmy podąć jakąkolwiek decyzje, potwory doszły chyba do jakiegoś porozumienia i wzbiły się w powietrze, kierując się na zachód, w stronę zachodzącego słońca. Mimo tego że miały stosunkowo małe skrzydła, leciały szybko i błyskawicznie nabierały wysokości, przez co po chwili zamieniły się w małe, czarne kropki, na tle niebieskiego, już trochę zafarbowanego na pomarańczowo, nieba.

Tymczasem Percy i Luna kłócili się szeptem. Oboje przedstawiali argumenty za wyborem, ale powoli zaczynało im ich brakować.

– Droga już jest wolna. – zwróciłem się do nich.

Na ich twarzach wymalowała się ta sama, głupia mina. Dopiero w tej chwili zauważyłem podobieństwo między nimi. Może niekoniecznie mieli takie same oczy, czego można byłoby się spodziewać po dzieciach Posejdona, ale te same usta i sposób w jaki je zaciskają, co u Luny można zauważyć bardzo często.

Doszliśmy w ciszy do mieszkania i zaczęliśmy debatować nad planem na jutrzejszy dzień.

– Jutro z samego rana, gdy nie ma w sklepach jeszcze tłumów, pojedziemy do Portu. – zaczęła dziewczyna.

– Skoro kluczyki są trzy, to możemy się rozdzielić i każdy poszuka jednego. – zaproponował Percy.

– Boję się tylko, że może nam przeszkodzić wasza nieznajomość polskiego i ogólnie nasz wygląd.

– A czym się różnimy od Polaków? – spytałem. – Nie różnimy się za bardzo odcieniem skóry czy wyglądem.

– Chodzi mi raczej o sposób bycia. – wytłumaczyła. – Polacy są bardziej tacy... Sztywni? W każdym razie nie mają tyle luzu co Amerykanie. Są mniej ufni, dłużej zawiązują znajomości i nie są aż tak otwarci. Już nie mówiąc o akcencie. Uczę się polskiego od trzech, czterech lat, a mam koszmarny akcent i to bardzo łatwo usłyszeć, szczególnie jeśli chodzi o takie słowa jak pszczoła, strzelać, albo inne podobnie trudne w wymowie.

– To co proponujesz? – zapytałem.

– Nie wiem. Tylko obawiam się nieco tego "rozdzielania się". – przygryzła wargę.

– To powinno nam szybko pójść. – argumentował dalej. – Po angielsku się dogadamy. Ja mogę pójść pogadać z tą rudowłosą dziewczyną. – zaproponował.

A ty co o tym myślisz? – spytała się przyjaciółka.

Jeśli się rozdzielimy, szybciej to załatwimy, więc nawet jeśli będą tam jakieś potwory, zanim się zorientują, że tam jesteśmy, my już będziemy wracać.

– Może ty pogadasz z tą kobietą – w końcu przystała. – a ja i Nico posprawdzamy toalety, a w końcu spotkamy się w sklepie meblowym.

Przystaliśmy na propozycje, po czym zjedliśmy kolacje, a następnie poszliśmy do mieszkania ciotki Luny.


Gdy wyszedłem z łazienki po prysznicu, poczułem ostrą woń lakieru. Luna w salonie malowała paznokcie.

– Po co to robisz? – spytałem.

Spojrzała na mnie marszcząc brwi.

– Bo lubię mieć zadbane dłonie.

– Nie drażni cię ten zapach?

– Nie, jest przyjemny.

Ja miałem na ten temat inne odczucie.

Przyszło mi coś do głowy, o co już od pewnego czasu chciałem zapytać. Nie wiedziałem jak to dokładnie ubrać w słowa, by przy okazji nie zranić przyjaciółki.

Przełknąłem ślinę i usiadłem obok niej. Nabrałem powietrza i, pomimo wielu wątpliwości, zapytałem:

– Jak sobie poradziłaś z śmiercią Luke'a?

Ręka jej zadrżała, kiedy zakręcała małą buteleczkę. Zacisnęła palce na niej, a ja pożałowałem, że się odezwałem.

– Jeśli nie chcesz mówić...

– Chcę. – przerwała mi. Westchnęła, zaciskając usta. – Najgorszy był początek. – zaczęła, odkładając lakier na ławę. – Przez jakieś dwa miesiące jego zabawki leżały jeszcze wszędzie. – podciągnęła kolana pod brodę. – Przez ten czas musiałam udawać, że Luke został porwany, a nie... Nie wychodziłam z pokoju, z nikim nie rozmawiałam, zastanawiałam się tylko czy mogłam coś zrobić, by to wszystko się nie stało. Dużo czasu spędzaliśmy razem i czasami zwracałam się do niego, jakby nic się nie stało. Nie płakałam, bo nie miałam już siły. Mama z troski o to, że prawda może wyjść na światło dzienne, po raz pierwszy zaprowadziła mnie do pani Jones. Dała mi ona dwie rady, ale ponieważ nie miałam nikogo, mogłam zastosować tylko tą drugą, radykalniejszą. "Schwytaj ból, uwięź go na dnie swego serca, pilnuj go dobrze, ale zapomnij co zawiera. Wtedy już nigdy nie wyjdzie na powierzchnię i cię nie zrani." Gdy o tym nie mówiłam, nie bolało mnie to, ale przez to nigdy się nie wygoiło. Dopiero gdy wam o tym powiedziałam, zaczęło boleć, ale z każdym dniem jest coraz lepiej. Chyba.

Faktycznie ten sposób był bardzo radykalny. Widziałem, jak Luna się zachowywała przez ten "sposób".

– A ta druga rada? – zadałem pytanie.

– "Po śmierci bliskiej osoby żałujemy nieprzeżytych z nim chwil, ale tego już nie zmienimy. Nie możemy zatracać się w smutku i zapominać o pozostałych bliskich. Powinniśmy z nimi spędzać czas, żeby wkrótce nie żałować tego samego błędu drugi raz." Ja nie mogłam tego zastosować, bo nie miałam już żadnych bliskich. Pytasz się, bo... – przerwała i przygryzła wargę. – Chodzi o Biancę? – spytała niepewnie.

– No... tak. – zacząłem obracać pierścień wokół palca. – Wiem, że się odrodziła, ale...

– To będzie boleć przez całe życie i nigdy o tym nie zapomnisz. – powiedziała. – I nie staraj się tego zrobić, bo zasługuje na pamięć. – kącik jej ust się nieco podniósł. – O coś jeszcze chciałbyś zapytać?

– Co się stało w Kazimierzu? Tak naprawdę? I to co powiedziałaś, że jesteś morderczynią.

Mina jej zrzedła i zacisnęła wargi, aż stały się wąską, jasną kreską.

– Kiedyś ci opowiem, ale nie teraz. Przepraszam. – sięgnęła po butelkę i wstała z kanapy. – Dobranoc.

Bianca umarła już ponad cztery lata temu, a ja nadal mam przez to koszmary. Wiele osób już mi mówiło, żebym przestał zamartwiać się przeszłością i zaczął myśleć o przyszłości. Ale może w tej radzie od pani Jones jest ziarno prawdy. Teraz mam przyjaciół w obozie, mam Lunę, więc może powinienem się do tego bardziej zastosować.

Postanowiłem nie zaprzątać sobie o tej godzinie takimi sprawami, więc poszedłem do pokoju i położyłem się do łóżka, przykrywając zimną pościelą.


– Nico, wstawaj, Percy, złaź z łóżka. – przyjaciółka szturchała mnie za ramię.

Otworzyłem oczy, a światło poranka przedarło się przez śnieżnobiałe zasłony.

– Zgaś światło. – marudził syn Posejdona.

– Co najwyżej mogę otworzyć okno, a wtedy wasze amerykańskie tyłki zamarzną. Pośpieszcie się, bo nam autobus ucieknie... Jeśli za pięć minut nie wstaniecie, zabiorę wam kołdry.

– Już... – usiadłem i przetarłem oczy.

Cucę was jakieś dwa kwadranse.

– To o której wstałaś?

– Jakieś dwie godziny po zaśnięciu. – odpowiedziała i wyszła z pokoju.

Wziąłem mój tradycyjny zestaw z plecaka i przebrałem się w łazience. Leżały tam też ubrania Luny, rozrzucone na koszu od prania.

– Do jasnej, ciasnej, Percy, wstawaj! – usłyszałem głos dziewczyny.

– Przestań walić mnie poduszką.

– To wstań wreszcie!

– Zaraz... Oddaj kołdrę!

– A wstaniesz?

– Moment... Nie! Nie otwieraj okna! Już wstaję!

Po chwili pojawili się w salonie. Luna była ubrana w różowe rybaczki i białą bluzkę w paski. Blond włosy spięła w luźny kok, a na szyi wisiał jej praski zegarek. Percy za to prawie jeszcze spał i miał na sobie piżamę.

Po piętnastu minutach wyszliśmy z mieszkania i wsiedliśmy do niemal pustego autobusu. Jechaliśmy jakieś półgodziny, aż wreszcie wysiedliśmy przed dużym, czerwonym budynkiem. Wystająca część była oszklona, a na ścianach zostały przylepione znaki różnych sklepów.

– Percy, idź do tego sklepu. – Luna wskazała jedno logo, po czym weszliśmy do środka.

Sufit był wysoko nas naszymi głowami. Po lewej stronie znajdowały się dwie windy, ruchome schody, przejście do sklepu meblowego i antresola, a na niej stoły i krzesła. Po prawej stronie i przed nami były trzy korytarze, każdy z mnóstwem sklepów.

Na początku szliśmy w tą samą stronę, aż syn Posejdona skręcił do odpowiedniego sklepu.

W strefie kamienia są cztery różne korytarze z łazienkami. – powiedziała. – Ty sprawdzasz męskie, a ja damskie.

Rozdzieliliśmy się i wszedłem do pomieszczenia. Na ścianach były czerwone kafelki, a wzdłuż ściany ciągnęły się cztery umywalki, blat i wielkie lustro. Nie było tu nikogo, więc od razu uklęknąłem i zajrzałem pod blat. Zostało tu przyklejone kilkanaście gum (co było niekulturalne i obrzydliwe), ale nie było ani śladu kluczyka.

Znalazłaś coś? – spytałem.

Nie. A co jeśli ktoś już go zabrał?

Kluczyk musi być bardzo mały, więc to raczej małe prawdopodobieństwo.

Podobnie było w następnej łazience, ale w trzeciej, między wieloma gumami, ujrzałem mały błysk, po czym odkleiłam od blatu kawałek metalu, przyczepiony taśmą klejącą. Był to mały, miedziany kluczyk, ciut większy niż mój mały palec u nogi.

Znalazłem. – powiedziałem.

Poczułem napływ nadziei, nie tylko mojej, ale również Luny.

-------------------------------------------------

Ferie się skończyły, więc wracamy do normalnego terminarza, czyli nowy rozdział we wtorek.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top