Rozdział 24 "Nie jedźcie żelków roboty Eris!"
Luna
Uderzyłam w twardą podłogę. Na jakiś czas mam dosyć spadania.
Otworzyłam oczy i ujrzałam niemały rozgardiasz. Na podłodze leżały książki, ubrania, buty, luźne kartki i wiele, wiele innych. Jedynym meblem w całym, dziesięciometrowym pomieszczeniu, było łóżko. Nie miałam żadnej szafki w pokoju, więc rzeczy które przywiozłam z Nowego Jorku na początku wakacji, a nie zmieściły mi się do plecaka, gdy jechaliśmy do Gdańska, leżały porozrzucane po całej podłodze. Nie przeszkadzało mi to za bardzo, bo na szczęście nie jestem pedantką.
Właśnie obudziłam się z kolejnego koszmaru, gdzie książki grały główną rolę. Na ogół nie boję się lektur, ale teraz z pewnością będę patrzeć na nie inaczej. Zastanawiałam się, czy to, że były wszędzie w śnie, nie jest jakimś podprogowy przekazem od bogów albo mojego umysłu.
Czy Tym może być właśnie jakaś książka?
Byłam koszmarnie śpiąca. Przez większość nocy wpatrywałam się w ciemną ulicę i próbowałam wymyślić jakiś plan na najbliższą przyszłość. Hedwig zrobiła mnóstwo jedzenia, więc o głód nie musimy się martwić, tak samo jak o picie, bo w jednej z szafek stoją dwie zgrzewki wody. Co do Diskordów... Rzuciłam zaklęcia ochronne na mieszkanie, ale przecież musimy się poruszać po osiedlu, jeśli nie po całym mieście. Tu mogą nas ochraniać bransoletki, ale to niezbyt skuteczna ochrona. Nawet zakładając, że Tym jest książka, to przecież w samej Łodzi jest ich mnóstwo! Może chodzi o to, żeby była związana z Kazimierzem Dolnym? Ale co ma piernik do wiatraka?
Ciągle byłam przerażona tymi duchami. Na stacji benzynowej, Samuel i Victoria, te same duchy, które spotkałam w Kazimierzu, próbowały mnie nakłonić do samobójstwa i niemal się im udało. Obwiniali mnie o ich śmierć i twierdzili, że ja im ją zadałam. Być może się do tego przyczyniłam, ale na pewno to nie była moja wina. Tak myślę...
Widzę, że chłopcy się o mnie martwią, ale po prostu nie mogę im tego powiedzieć. Uznaliby mnie za morderczynię, a tak mi na nich zależy. Nie chcę ich stracić.
Próbowałam przypomnieć sobie jakąkolwiek radę pani Jones na takie sytuacje, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Rozważaliśmy różne tematy i jak powinnam się wtedy zachować, ale przypomnienie sobie, że było się świadkiem dziewięciu morderstw? Muszę poruszyć to zagadnienie na następnych zajęciach.
Sięgnęłam po leżące niedaleko lusterko. Moje odbicie było okropne. Worki pod oczami, ziemista cera, pryszcze w strefie T, zaskórniki na nosie, już nie mówiąc o tym, że cała moja twarz schudła i przez to kości policzkowe są lepiej widoczne. Dzisiaj moje włosy przybrały rudy kolor i zdawały się strasznie natapirowane i zniszczone. Okropieństwo.
Wczoraj wyjątkowo nie zrobiłam sobie makijażu na noc. Zwykle boję się, że ktoś mnie zobaczy i się przestraszy. Blizna pod make-upem nie jest zbyt widoczna, ale bez niego to co innego. Dawna rana mocno rysowała się na moim prawym policzku. Miała lekko półokrągły kształt; w tym miejscu podkowa konia przecięła moją skórę. Pamiętam ten ból. Nie wiem co było gorsze: to jak koń mnie deptał, czy zawód na mamie, gry zrozumiałam, że to co robi sprawia jej przyjemność.
Wyjęłam z torebki praski zegarek, na którym na szczęście jeszcze działały czary. Gdy założyłam go na szyję, zmęczenie nieco przeszło, a w umyśle się rozjaśniło. Wyszperałam w kupce ciuchów krótkie spodenki oraz najmniej pognieciony T-shirt i poszłam do łazienki, wziąć szybki prysznic. Po kąpieli związałam włosy w ciasnego koka, a na twarz nałożyłam makijaż, przykrywając wszystkie zmiany trądzikowe.
Poszłam do salonu. Na stole nadal stały kanapki. Voilà! Śniadanie gotowe! Nie jestem utalentowaną kucharką, więc to im musi wystarczyć.
Wyszłam na balkon. Słońce już rzucało cieplutkie promienie słoneczne. Dwójka dzieci bawiła się na patio, mimo że była dopiero ósma trzydzieści. Dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo gorąco, a w południe pewnie dojdzie do trzydziestu stopni. Usiadłam na krześle i wyciągnęłam nogi na stół. Niech się trochę poopalają, żeby przestały wyglądać jak dwie białe parówki.
Nagle poczułam na twarzy duży cień. Spojrzałam na bezchmurne niebo, na którym zobaczyłam Diskorda lecącego na wschód. Nie zastanawiając się dłużej, wyciągnęłam łuk i nałożyłam strzałę. Pociągnęłam cięciwę, a bełt muskał mój policzek. Wycelowałam w poruszający się obiekt, uwzględniając moją siłę, prędkość bestii oraz brak wiatru. Raz podjęte kalkulacje przydadzą się na przyszłość.
Puściłam linkę, a pocisk poleciał błyskawicznie w stronę potwora, zatapiając się w jego w brzuchu. Wydał niesprecyzowany ryk, próbując wyjąć z ciała strzałę. Zboczył z kursu, zniżył lot, aż zniknął mi z widoku, kryjąc się za blokiem na przeciwko. Raczej go nie zabiłam, ale miejmy nadzieję, że zraniłam dostatecznie, by nie mógł nikogo zaatakować.
Obserwowałam jeszcze przez parę chwil czy z powrotem nie wbił się w powietrze, ale w końcu odetchnęłam z ulgą. Jednej zarazy mniej.
Wyjęłam z torebki książkę z zaklęciami i zaczęłam ją wertować, poszukując najprzydatniejszych czarów i starając się je zapamiętać. Siedziałam tam długo, aż słońce powoli wznosiło się nad blokiem, przestając świecić mi w oczy.
Życie na skraju miasta budziło się coraz bardziej, aż w końcu pulchny mężczyzna w niebieskich spodniach roboczych zaczął kosić trawę, hałasując przy tym niemiłosiernie. Nawet nie usłyszałam jak Percy zaszedł mnie od tyłu.
– Co robisz? – przekrzyczał wkurzającą maszynę.
– Uczę się.
– W wakacje?!
– A czemu nie? – wzruszyłam ramionami.
– Śniła mi się gilotyna i stryczek. – powiedział. – Przyglądałem się egzekucji jakiegoś wieśniaka ze średniowiecza.
– A pomagałeś w tym? – odwróciłam się do niego z nikłą nadzieją, że może sen z dziewięcioma Murzyniątkami to tylko koszmar.
– Nie, byłem tylko obserwatorem. A wiesz co jest najdziwniejsze? – spytał się mnie. – Ścieli tego gościa za to, że ukradł książkę.
– Książkę? Średniowiecze... – w mojej głowie coś zaczęło się układać. – Kazimierz Wielki i Kazimierz Sprawiedliwy żyli w średniowieczu, sam Kazimierz Dolny wtedy powstał. A skoro to ma być książka, pochodząca w dodatku z średniowiecza, to zawęża nasz okrąg poszukiwań.
– Czyli czekaj, To to książka? Skąd wiesz?
– Myślałam o tym już przed wizytą u Zeusa, a Hera powiedziała mi we śnie, że jestem na dobrym tropie. W dodatku przypomnij sobie odpowiedzi bogów; wszyscy jako ulubioną epokę wymienili między innymi średniowiecze, a gdy pytaliśmy o książkę, żaden nie powiedział, że nie lubi czytać.
– Ale Luna, przebylibyśmy tyle kilometrów dla jakieś książki?
– Nie dla jakieś. Ona ma w jakiś sposób połączyć bogów i w ten sposób zapobiec kłótnią między nimi. Wbrew pozorom, to bardzo ważne zadanie.
Syn Posejdona miał niewyraźną minę. Chyba był nie przekonany.
– Uważam to za bardzo ryzykowne, by dawać bogom książkę. Po za tym, tak naprawdę, nie ma określonej rzeczy jaką mamy znaleźć. To ma być cokolwiek, byle pasowało do nich. To przeciwieństwo matematyki: mogą ci wyjść różne wyniki.
– Nie filozofuj. – przewróciłam oczami i wstałam. – Pójdziemy dzisiaj do biblioteki. Nie pamiętam, by mieli tam aż tak stare książki, ale może coś się znajdzie.
Do salonu wszedł akurat Nico, odgarniając przydługie kosmyki z czoła.
– Luna, pamiętasz ten patyk, który dostałaś od Hermesa? – spytał. Przytaknęłam. – Śnił mi się taki jakby film instruktażowy i wiem do czego to coś ma służyć.
Usiedliśmy do stołu, by wysłuchać przyjaciela.
– To działa podobnie jak iryfon. – zaczął. – Gdy naciśniesz taki przełącznik przy jednym z węży, pojawia się taka jakby mgiełka i gdy podasz dany adres, wrzucisz przesyłkę, ona błyskawicznie tam się znajdzie.
– A po co nam to? – zapytał brat.
– Znalezienie Tego nie leży w interesie przeciwników bogów, więc to oczywiste, że będą próbowali nam to odebrać. Przypominam ci, że jesteśmy po drugiej stronie globu i dostarczenie Tego osobiście na Olimp byłoby dosyć trudne i wiązałoby się z wieloma niebezpieczeństwami. Dlatego dali nam to, by szybko dostarczyć To i wracać już spokojnie, bez obawy, że ktoś może to ukraść.
– Ale Tym może być chociażby długopis, więc możemy wziąć po prostu inny.
– Ja sądzę – wtrąciłam się. – że To jest bardziej...wyjątkowe? Mam na myśli, że to ewenement i znalezienie drugiego takiego, identycznego, może się równać z cudem. Poza tym uważam – spojrzałam na Nica. – że Tym może być książka.
– To całkiem prawdopodobne. – stwierdził po chwili namysłu.
– Ale przecież w średniowieczu wierzyli w jednego Boga. – zburzył się Percy. – Wyznawanie innej religii było... Nie wiem czy zabronione, ale na pewno nie przyjmowane ciepło.
– Jednak na pewno znalazł się ktoś taki, kto jednak napisał co nieco o mitologii. Pamiętaj, że w każdych czasach znajduje się kontrowersyjna grupka. – uznałam.
Chłopak przewrócił oczami, ale już nie wtrącał swoich trzech groszy.
– Pójdziemy dzisiaj do biblioteki, ale znam jedynie bardzo okrężną drogę, bo najpierw trzeba przejść prawie kilometr...
– Ile to jest? – przerwał Percy.
– Ponad pół mili. – przewróciłam oczami. – A więc najpierw trzeba przejść prawie kilometr do szkoły, a później niecałą mile do biblioteki, idąc między blokami. Na pewno jest inna droga, ale ja takiej nie znam. Boję się tylko, że zaatakują nas Diskordy.
– W trójkę damy sobie radę z takimi potworami. – prychnął brat.
– Jakoś sześćdziesiąt osób w obozie nie dało sobie rady. – zauważył syn Hadesa.
Godzinę później przechodziliśmy przez pasy, kierując się w stronę rzędów ze sklepami, które mieliśmy po drodze. Było właśnie samo południe, a słońce wręcz paliło w skórę. Nie było tłumów, mimo że minęliśmy parę grup beztroskich nastolatków, którym zazdrościłam. Mogły spędzać leniwie długie, wakacyjnie dni, podczas gdy ja byłam zajęta ratowaniem świata. To nie fair!
Weszliśmy do pierwszego z rzędów. Musieliśmy się przepchać przez kolejkę w warzywniaku, ale gdy przeszliśmy wreszcie przez grupę babć, zobaczyłam coś, co wbiło mnie w ziemię.
Zza zakrętu wychodził wysoki, młody mężczyzna, o dobrze zbudowanej sylwetce. Kroczył pewnym krokiem. Można by pomyśleć, że to zwykły student, uczący się na jednej z wielu uczelni w Łodzi, ale gdy tylko zobaczyłam jego twarz... Miał blond czuprynę, błysk w błękitnych oczach i łobuzerski uśmiech. Mógł mieć już dwadzieścia parę lat, ale gdy miał dwa lata wyglądał identycznie. Nigdzie bym nie pomyliła tej miny, która zwiastuje, że zaraz coś zbroi. Ja nadal widziałam w nim słodkiego dwulatka.
Ale jak to możliwe?! On nie żyje. Jak to możliwe, że jest teraz o dwadzieścia lat starszy ode mnie?!
Nagle się o coś potknęłam i po chwili wylądowałam na ziemi, obcierając sobie trochę kolana i ręce. Jakaś starsza pani stojąca w kolejce do warzywniaka, zaczęła wydzierać się do mnie po polsku, ale nie wiele zrozumiałam, a jak już to słowa niegodne powtórzenia. Okazało się, że potknęłam się o jej jamnika, który leżał sobie na środku chodnika, zwinięty w kulkę.
– Nic ci nie jest? – Nico pomógł mi wstać, ignorując skrzeczenie seniorki.
– Nie, ale on... – wskazałam na młodego blondyna.
– Nie spodziewałem się ciebie tu spotkać. – powiedział Percy, czym kompletnie zbił mnie z tropu. – W ogóle nie spodziewałem się ciebie spotkać.
– Wierz mi, myślę to samo. – odpowiedział mężczyzna, podając dłoń bratu. – Co robicie tutaj?
– Misja. – odpowiedział krótko.
– Hej, Nico. – przywitał się z synem Hadesa. – Zapamiętałem cię jako małego trzynastolatka. – uśmiechnął się w ten swój dojmujący sposób.
Ja nadal nic nie mogłam zrozumieć. Skąd oni go znają? Skąd znają mojego Luke'a, który teraz ma ze dwadzieścia lat? Gdzie się poznali? Co on tu robi? Odżył? Jak to możliwe, że jest starszy ode mnie? I dlaczego mój Luke pamięta ich, a nie mnie?
Przenosiłam wzrok z każdego po kolei, a Percy, widząc moje zakłopotanie, wreszcie postanowił trochę rozjaśnić sytuację.
– Luna, to Luke Castellan. – przedstawił mi blondyna. – Walczyliśmy razem w wojnie z tytanami.
– Po przeciwnych stronach, ale to tylko drobny szkopuł. – zażartował.
– Luke, to Luna, córka Posejdona.
Brwi Luke'a powędrowały wysoko do góry.
– Czyli urodziła się jeszcze podczas zakazu. – zdziwił się.
– To trochę bardziej skomplikowane. – powiedziałam, odgarniając nerwowo kosmyk.
Jak to możliwe, że on to Luke Castellan?! Przecież wygląda, kropka w kropkę, jak mój Luke! O co tu chodzi?!
Na chodnik padł podłużny cień, a ja już wiedziałam co to jest. Podniosłam głowę w górę i zobaczyłam Diskorda w całej jego postaci. Zniżał coraz bardziej lot, zbliżając się szybciej w naszą stronę. Luke przeklął po starogrecku i wyciągnął miecz z pochwy, która pojawiła się u jego boku znikąd. Chłopcy poszli w jego ślady, a ja w tym czasie założyłam strzałę na cięciwę. Słońce uniemożliwiało mi wycelowanie w potwora, więc strzelałam praktycznie na oślep.
Bestia wylądowała na chodniku obok nas, a trzy ostrza poszły w ruch. Zrobiłam krok do tyłu, by sama nie zostać raniona, ale ponownie założyłam pocisk na linkę.
Tymczasem chłopcy walczyli zażarcie. Gdy próbowali zadać mu cios, stwór tak deformował swoje ciało, że napotykali powietrze, a jeśli nawet udało im się go dotknąć, od zadania rany dzieliła ich cienka bariera, która działała jak skorupa.
Wypuściłam strzałę, która pomknęła do bestii. Jednak ona zauważyła zagrożenie i zrobiła w sobie (dosłownie) dziurę, przez co pocisk przeleciał przez nią, nie czyniąc żadnych szkód. Otwór zaczął się zasklepiać, ale Luke wykorzystał moment nieuwagi potwora, włożył miecz do środka i zaczął ją rozcinać, a Diskord wydał z siebie bolesny ryk.
Normalne stwory rozsypują się w czarny pył, jednak ta bestia rozsypała się w...żelki. Wielka kupa słodkości zajmowała jakiś metr kwadratowy. Świeciły się ładnie na słońcu i kusiły słodkim smakiem.
Nie miałam pojęcia co widzieli śmiertelnicy, ale babcie oraz pracownicy dziwnie się na nas patrzyli. Nie chciałam kombinować z Mgłą, więc złapałam chłopaków za ręce i poprowadziłam w stronę małego skrzyżowania.
– Może porozmawiacie sobie spokojnie w domu? Nadrobicie te wstaw liczbę lat?
Zaproponowałam to, bo sama byłam ciekawa, skąd się tu wziął mój Luke w starszej wersji.
– Dlaczego Diskord zamienił się w żelki? – zadał pytanie Percy, gdy podałam im kawę, której sam zapach mnie odrzucał.
– Taka ich właściwość. – odpowiedział Luke. – Zaczęły się pojawiać jakiś miesiąc temu. Do tej pory mogłem trzymać broń w piwnicy.
– Najbardziej dziwi mnie to, że odrodziłeś się i wszystko pamiętasz z poprzedniego życia. – powiedział Nico. – Przecież duszę, gdy wchodzą do Hadesu, kąpią się w Lete.
– Może coś się w niej popsuło i nie działa już tak jak powinna? – zaproponowałam, mając na myśli, wydarzenie, które nie dawno sobie przypomniałam.
– Może coś w tym jest. – wzruszył ramionami. – Ale miałem to wyjątkowe szczęście i załapałem się do programu Hadesa.
– Jakiego programu? – spytaliśmy się chórem.
– Nawet ty, Nico, nie wiesz? – zdziwił się. – Hades daje drugą szanse półbogom, którzy szlachetnie zginęli, ale po to nie wymazuje im pamięci, by mogli pamiętać gdzie się potknęli i w tym zakresie się poprawić.
– A po co to? – zadał pytanie Percy.
– Każdemu należy się druga szansa. – uśmiechnął się smutno. – Nawet samemu żywicielowi Kronosa. A teraz opowiadajcie co się działo przez te dwa lata.
Zaczęli streszczać wojnę z Gają. Chociaż historia wydawała się naprawdę pasjonująca, chwilami się wyłączałam, bo to co się działo, nie mieściło mi się w głowie. Skoro to ten Luke, który walczył po stronie tytanów, to dlaczego do cholery mój Luke wyglądał IDENTYCZNIE!!! Już nie mówiąc o tym, że mają takie same imiona. Ale dlaczego?!
– Tak, książka to nie głupi pomysł. – z zadumy wyrwały mnie słowa blondyna. Najwyraźniej opowiedzieli mu też o naszej misji. – Powinniście popytać się w mieście o najstarsze książki. W najgorszym wypadku będziecie musieli sobie to przywłaszczyć...
– Czyli ukraść. – powiedział Nico.
– Nie, przywłaszczyć a ukraść to dwie różne rzeczy. – sprostował Luke. – Tak samo jak włamywanie się a otwieranie zamkniętych drzwi. – mężczyzna wstał z kanapy i udał się do drzwi. – Masz jakąś kartkę i ołówek? – spytał mnie. Wyjęłam z torebki, do której się tak przywiązałam, że nawet w domu nie ściągałam, notatnik oraz długopis i podałam mu je. – To jest mój numer telefonu i jeśli będziecie potrzebować pomocy syna Hermesa, dzwońcie. – posłał rozbrajający uśmiech.
Zamknęłam za nim drzwi, chcąc się rozpłakać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top