Rozdział 23 "Podróż przez Łódź"

Nico

Z powrotem siedzieliśmy w tej puszce. Próbowaliśmy wydusić coś z Luny, ale ona tylko powtarzała "Odczepcie się ode mnie".

Jestem morderczynią. – usłyszałem jej głos w głowie.

Słucham? – spytałem, bo nie mogłem uwierzyć, że powiedziała to przyjaciółka.

To co słyszałeś. – spojrzała na mnie.

Miała groźną minę, ale w oczach czaiło się coś dziwnego, czego nie mogłem określić.

Podróż trwała kolejne godziny. Na szczęście powoli robiło się coraz zimniej i w końcu chmury się poddały parującej wilgoci i zaczęło padać. Jechaliśmy głównie przez jakieś wsie, które niczym nie przypominała tych amerykańskich. Prezentowały się bardzo biednie: rozsypujące się domy, niewybrukowane drogi...

Nareszcie dojechaliśmy do większego miasta. Nie przypominało ono Nowego Jorku. Nie było tu drapaczy chmur, za to królowały niskie, wielokolorowe bloki. Ulice były szersze i mniej zatłoczone. Wszystko wydawało się takie inne.

W końcu podjechaliśmy na dworzec. Wysiedliśmy z starego autobusu (całe szczęście, że kierowca nie okazał się opętany). Spotkaliśmy się z ścianą deszczu, która przemoczyła nas w parę sekund.

Luna poprowadziła nas przez pasy, a następnie zaprowadziła na kolejny przystanek, z którego odjeżdżał tramwaj.

– Co to jest? – zadał głupawe pytanie Percy.

Ja znam te pojazdy jeszcze za czasów mojego "właściwego" dzieciństwa, ale z tego co wiem, to w latach pięćdziesiątych zlikwidowane wszystkie linie w USA, ale żeby syn Posejdona nigdy nie widział tramwaju na oczy? To już wstyd.

– To taki jakby pociąg, który jeździ po danym mieście i nie wyjeżdża poza jego granice. – wyjaśniłem. – Działa na prąd, więc gdy jakieś przewody się popsują, wtedy może stanąć na środku drogi.

– A po co takie coś? Nie ma autobusów i metra? – dziwił się.

– Jest prawie pięćdziesiąt linii autobusowych, ale metro jest tylko w stolicy. – odburknęła przyjaciółka.

– Aha, czyli Łódź nie jest stolicą Polski... – zdał sobie sprawę z własnej niewiedzy.

Przewróciłem oczami. No takie rzeczy można akurat pamiętać, szczególnie patrząc na historię Europy.

Tramwaj przyjechał wreszcie na przystanek, a my wsiedliśmy do środka. Pierwszy raz byłem w takim środku transportu i raczej nie będę się pchał do drugiej takiej podróży. Pojazdem strasznie trzęsło, poręczę zamontowano dosyć wysoko, więc ledwie do nich sięgałem, szyby zostały zrobione z plastiku i porysowane paznokciami (przynajmniej na takie wyglądały). Rysy układały się w litery "R", "T", "S", "Ł" i "K". Zastanawiałem się co oznaczają.

Transport był dosyć wysoki, a szyny wąskie, więc bałem się, że na zakręcie możemy się wywrócić, ale na szczęście nie rozwijaliśmy aż takich prędkości. Łodzianie jednak wydawali się nieporuszeni. Nawet przy gwałtowniejszych przyśpieszeniach czy hamowaniach, nie wywracali się jak domino, jeden na drugiego.

Spojrzałem na Lunę. Jej mina nie zdradzała czy jechała już podobnym ustrojstwem, ale z tego jak łatwo traciła równowagę przy ostrzejszych ruchach motorniczego, wywnioskowałem, że dla niej to również nie jest codzienny środek transportu.

– Czy w tym mieście nie ma żadnych taksówek? – zapytał Percy.

Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale faktycznie podczas podróży ani razu nie widziałem żółtych aut.

– Tutaj taksówki mają tylko takie tabliczki na dachu, nic więcej. – odpowiedziała dziewczyna. –  Nie wiem jak mieszkańcy odróżniają je od normalnych samochodów. – przyznała. – Ale Polacy to dziwni ludzie, a tym bardziej ich niektóre metody.

Wolałem się nie dopytywać dokładniej, bo miałem wrażenie, że niedługo sam się o tym przekonam na własnej skórze.

Po kwadransie wysiedliśmy z tramwaju. Ucieszyłem się, że wreszcie mogę stać na pewnym gruncie, który się nie trzęsie. Co prawda teraz znowu deszcz nas złapał, ale nie można zjeść ciastka i mieć ciastko...

– Przecież ty tu nie mieszkasz. – powiedział syn Posejdona.

– Naprawdę? – zapytała z ironią, wpatrując się w jakąś kartkę na tablicy przy kolejnym przystanku. – Wyobraź sobie, braciszku, że tramwaje nie podjeżdżają pod sam dom pasażera, bo nie wszędzie są tory. A na takie zadupie jak Olechów, dostaniesz się tylko autobusem.

– To czemu od razu do niego nie wsiedliśmy?

– Bo nie wszystkie autobusy, wyobraź sobie, kursują pod mój blok, szczególnie z drugiego końca miasta. Po to ktoś wymyślił przesiadki.

Musieliśmy czekać kolejne dziesięć minut, by wsiąść do ODPOWIEDNIEGO pojazdu, mimo że w tym czasie przyjechało parę innych.

Wreszcie, po jakiś trzydziestu minutach, dotarliśmy na mniej ruchliwe osiedle, co jak dla mnie (w porównaniem z którymkolwiek z amerykańskich wielkich miast), było wręcz wymarłe. Tu już nie padało, za to na niebie widać było małą, niemal przezroczystą tęczę i czuć było ten charakterystyczny zapach mokrej trawy.

Przeszliśmy przez małe skrzyżowanie i minęliśmy dwa białe bloki. Skręciliśmy w lewo, obeszliśmy plac z kamiennym stołem do ping-ponga, aż przecięliśmy ulicę.

Po tej stronie był duży, żółty blok, a dalej czerwonopomarańczowy. Zostały otoczone siatką oraz żywopłotem, jakby tworzyły całkiem inne osiedle. Podeszliśmy do szarej furtki, umiejscowionej obok bramy. Na słupku wisiał domofon, lecz zamiast guziczków z nazwiskami, miał naciski z cyframi. Luna wystukała jakiś kod i weszliśmy na teren posesji. Percy skierował się do pierwszej klatki, nawet nie czekając na dziewczynę.

– Nico, łap klucz. – rzuciła mi zawieszkę. – Idźcie już otworzyć mieszkanie, a ja pójdę się zameldować u Ciotki Z Długim Nosem.

– Po co? – zapytałem.

– Ciotka wysyła mamie "raporty" o mnie, w zamian za sto dolarów. A ja mam wielką chęć zrobienia matce na złość. – uśmiechnęła się diabolicznie. – Rozgośćcie w tym pokoju po lewej, a ja zaraz przyjdę. – dodała, znikając za jednym z wielkich krzaków rosnących na trawniku. Akurat trzeba było przyznać, że ci co sadzili te rośliny, chcieli chyba upchnąć ich jak najwięcej na niewielkim obszarze.

Wszedłem do klatki. Syn Posejdona już czekał na pierwszym piętrze. Włożyłem klucz do zamka i weszliśmy do środka. Poczułem zapach drewna, ale również dawno nie wietrzonego powietrza. W salonie znajdowało się niewiele mebli: kanapa, fotel, ława, telewizor, a pod nim niezbyt duża szafka, stół oraz cztery krzesła. Pomieszczenie zostało połączone z kuchnią, która również została skromnie urządzona. Aranżacja nie wskazywała na niski budżet remontu, ponieważ meble wyglądały na bardzo drogie, jednak ten pokój był taki surowy, taki nie przytulny.

– Ty też masz wrażenie, jakby czegoś tu brakowało? – spytał chłopak.

– Aha. – przytaknąłem.

– Nie mówię, że miało by się tu zaroić od bibelotów, ale to mieszkanie nie ma charakteru, rzeczy, która jest wyjątkowa.

– To tylko pomieszczenie i meble. Nie dom. – podsumowałem.

Otworzyłem duże okno i wyszedłem na balkon. Stało tu dwa krzesła oraz mały, okrągły stolik. Z tego miejsca dobrze widziało się sąsiedni blok, a pomiędzy budynkami rozciągało się prostokątne podwórko, również z mnóstwem drzew. Bawiły się na nim kilkoro dzieci; jeśli dobrze się doliczyłem to trzy dziewczynki i tylu samo chłopców. Wydawali się ze sobą "walczyć", "prowadzić wojnę", ale wiadomo jak to wygląda w wydaniu sześcio-, ośmiolatków. Krzyczeli niezrozumiałe dla mnie słowa, przewracali się na jeszcze mokrej trawie, ale ciągle wybuchały coraz to nowe salwy śmiechu. Zaczęli bawić się w ganianego. Berkiem była najstarsza dziewczynka z całej ferajny, a przy tym najwyższa. Miała brązowe, dosyć długie włosy i ubrana była w różową sukienkę z falbankami. Biegała bardzo szybko, w porównaniu do rówieśników. Wkrótce złapała najmniejszego chłopca, który prawdopodobnie był albinosem, bo miał bardzo jasną skórę i niemal białe włosy oraz został grubo wysmarowany kremem z filtrem, mimo że słońce nie paliło.

Zastanawiałem się, czy gdybyśmy mieli z Biancą normalne dzieciństwo, również bawilibyśmy się jak te dzieci. Mieszkalibyśmy na jednym z blokowisk w Waszyngtonie czy może gdzieś indziej? Hades by się z nami widywał? Mama pozwoliłaby na nasz wyjazd na wakacje do Obozu Herosów? Jak on wyglądał w latach trzydziestych? Czy któreś z nas, czyli prawdopodobnie siostra, została by tym dzieckiem z Wielkiej Przepowiedni? Czy przeżylibyśmy wojnę? Jak by wyglądała nasza przyszłość? Czy wojna z Gają by się wydarzyła? A jeśli tak, to kiedy?

Gdyby nie pobyt w hotelu Lotos, zapewne nie dożylibyśmy tych czasów. A jeśli, miałbym siedemdziesiąt dziewięć lat... Tak właściwie to mam tyle lat, mimo że moje ciało twierdzi inaczej. Po raz kolejny ta myśl spowodowała u mnie dreszcze.

Zastanawiała mnie jeszcze jedna rzecz. Zadawałem sobie to pytanie wielokrotnie, jednak moja odpowiedź zmieniała się razem z moim nastrojem. Które czasy wolę? Lata trzydzieste, czy teraźniejszość?

– Smacznego. – Luna położyła talerz z kanapkami zawiniętymi w sreberka na stole. – Są dobre, bo robiła je jeszcze Hedwig, a ja tylko rzuciłam zaklęcia, by się nie popsuły.

Rzuciliśmy się łapczywie na jedzenie, bo ostatni raz jedliśmy rano, gdy dzwoniła Annabeth. Dziewczyna jednak zamiast się pożywić, wyjęła książkę z zaklęciami i zaczęła rzucać czary ochronne.

– Po co to? – zapytał Percy z pełną buzią.

– Jeśli chcesz być rozszarpany przez Diskordy, to może spać na dworze. – wyszła na balkon i zaczęła szeptać.

– Przecież jak byliśmy tu dwa tygodnie temu, nie zaatakował nas żaden potwór.

– No tak, oczywiście nie licząc ciocio-Erynii. – burknęła. – Tylko dwa razy walczyłam z Diskordami tutaj, a w Ameryce nigdy. Zastanawiam się tylko, gdzie te stwory powstają.

Też się nad tym myślałem. Wygląda to tak, jakby od paru zwierząt wziąć daną część ciała, a później zeszyć to w jedną całość. Mam nadzieję, że jednak stworzenia nie są rozrywane, by stworzyć te bestie, ale po Eris można się wszystkiego spodziewać.

– Idę spać. – oznajmiła dziewczyna, mimo że słońce nawet jeszcze nie zaszło za widnokrąg.

– Przecież i tak nie śpisz przez koszmary. – stwierdził chłopak.

Posłała mu mordercze spojrzenie.

– Mówiąc "idę spać", miałam na myśli "zamykam się w pokoju, a ten który mi przeszkodzi w myśleniu, zostanie skrócony o głowę". Rozumiecie?

– Czemu jesteś taka nie miła? – spytał.

– Nie wiem, może to przez powietrze. – wzruszyła ramionami i po chwili zniknęła za jednymi z brązowych drzwi.

– Chętnie bym ją obgadał – powiedział syn Posejdona. – ale obawiam się, że ściany mają uszy.

----------------------------------------

Czy chcielibyście pozadawać pytania bohaterom albo mi? Jeśli tak, w komentarzach od razu piszcie pytania, a ja zrobię z nimi osobną notkę. : )

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top