Rozdział 22 "Tylko dzisiaj! Grillowani herosi za połowę ceny!"

Percy

Ten dzień to jakaś porażka! Nie dosyć, że cały musiałem spędzić w namiocie (z ADHD to naprawdę tortury) i złe wieści od Annabeth, to jeszcze na Lunę napadły Diskordy.

– Dobra, czyli jesteśmy w Kamierzu. – próbowałem zebrać myśli.

– To chyba nazywa się jakoś inaczej. – zastanowił się Nico. 

– W każdym razie, co się stało w tym mieście? – zadałem pytanie.

Siedzieliśmy w namiocie przy stole, podczas gdy siostra zmieniała ubrania w łazience.

– Usłyszałem jak Luna woła o pomoc, więc przeniosłem się cieniem do miejsca, gdzie wiedziałem instynktownie, że ona tam jest. – ten ich dar coraz bardziej mnie zadziwiał. – Znalazłem się na rynku, a jakiś pół-smok rujnował stragany i według opisu pasował do Diskorda. Dwa bardzo dziwne duchy, których wcześniej nie wyczułem, śmiały się do rozpuku, więc zamachnąłem się na nie mieczem i po prostu zniknęły. Potem odnalazłem Lunę i wróciliśmy.

Jego wersja wydarzeń nie mówiła mi za wiele, więc postanowiłem poczekać na siostrę.

– Nie wspominaj jej o moim śnie. – poprosiłem szeptem. – Nie o tym z Groverem, ale tym drugim.

Chłopak przytaknął, chociaż nie był zadowolony. Uważałem jednak, że powinna się o tym dowiedzieć jak najpóźniej, w wielkiej ostateczności.

Wyszła, przykładając do ust mały ręcznik papierowy w miejscu, w którym miała przeciętą wargę.

– Skąd wiecie, że obóz został zaatakowany? – spytała. Gdy usiadła na krześle, skrzywiła się z bólu.

– Czasami gdy śpię, Grover wysyła mi pewne wizje i w tej powiedział mi właśnie o napadzie i Diskordach. – wyjaśniłem. – Są dosyć niebezpieczne, latają po USA. Jakaś masakra...

– Rozmawialiśmy również z Annabeth przez iryfon. – włączył się syn Hadesa. – Dowiedzieliśmy się, że właśnie przez te potwory, zostali porwani dwaj półbogowie.

– Kto? – otworzyła szerzej oczy.

– Tori i Nick.

Czekałem na jej reakcję. Zachowała pokerową miną, jakbyśmy mówili o kompletnie o nieznajomych.

– Dowiedziałaś się czegoś w Kamierzu? – spytałem.

– Kazimierzu. – poprawiła mnie. – Tak właściwie to tak, ale na inny temat. –  wpatrywała się w swoją dłoń, obracając coś między palcami. – Rzuciłam tylko okiem na jedną książkę o średniowieczu, ale nic mi nie wpadło do głowy. – westchnęła zrezygnowana. – Bibliotekę zaatakował Diskord, a później... – urwała, kompletnie z głową w chmurach.

– A potem co? – dopytywałem. Nie odzywała się, patrząc nieprzytomnie na rękę. – Co to jest? – wyrwałem jej z rąk złoty łańcuszek.

Na przywieszce miał napisane "Lucky". Zrozumiałem, że pewnie to dla niej cenne, bo tak może nazywała swojego Luke'a. Nie buntowała się, bym jej go oddał, co nieco mnie zdziwiło.

– Jeśli się nie mylę, o dwunastej odjeżdża autobus do Łodzi. – odgarnęła mokrą grzywkę z czoła. – Tam się zatrzymamy, bo i tak w tym mieście znajdziemy To. Zastanawiam się jeszcze, o jaką wskazówkę chodziło Herze. – zamyśliła się. – Co wam się śniło w noc z piątku na sobotę?

Popatrzyliśmy na nią jak na wariatkę. Jakie ma to znaczenie?

– Wtedy są podobno sny prorocze. – wyjaśniła.

Przełknąłem ślinę. Rozważałem czy powiedzieć jej o moim koszmarze, ale to mógł być tylko  wizja wywołana przez mój zły stan. Przynajmniej taką mam nadzieję. Opowiedziałem o nim Nico, ale tylko dlatego, że już jest "przyzwyczajony" do bycia herosem, był w Tartarze, więc takie rzeczy już nie wywołują u niego szoku. Co innego z Luną.

O jedenastej trzydzieści byliśmy już w mieście. Siostra rzuciła jakieś dodatkowe zaklęcia, by potwory nas nie wyczuły, ale teraz była ledwo żywa. Zresztą i tak by nie pomogła w ewentualnej walce, ponieważ nadal miała problemy z ręką.

Po drodze podziwiałem zabytki. W Ameryce nie ma takich kamienic, a najstarsze budowle mają góra czterysta lat. Annabeth by się tu spodobało. Pewnie robiłaby mi wykłady o różnych rodzajach tynku, ale to właśnie w niej kocham.

Odkąd rano zadzwoniła, zacząłem się o nią podwójnie martwić. Skoro Diskordy porywają przypadkowych półbogów, czemu nie mieliby porwać jej? Oczywiście nie życzę jej tego, ale jednak jest pewne zagrożenie. Najchętniej byłbym obok niej i osobiście jej bronił, chociaż pewnie sama dałaby sobie rade.

Doszliśmy do czegoś w rodzaju przystanku autobusowego. Stał przy nim bus, chyba starszy ode mnie, pozjadany w niektórych miejscach przez rdze. Okna miał brudne, a siedzenia w środku zostały otoczone brązową skórę. Moje nadzieję o klimatyzacji zostały rozwiane, gdy ze środka wyszedł spocony kierowca jedynie w T-shircie na szerokich ramiączkach i rybaczkach. Jak na nasze nieszczęście, zimny deszcz już nie padał, za to woda parowała z ziemi i się rozpogodziło, więc temperatura dochodziła do trzydziestu stopni.

Czekaliśmy pół godziny w tym okropnym skwarze. Po chwili sam wyglądałem jak mężczyzna. Teraz wiem jak się czuje bekon na patelni.

Jeśli dzisiaj trafię na herosożerczego potwora, przynajmniej będę już ugotowany.

Polecamy! Smażony Percy Jackson! Zadowoli każde potworne podniebienie!

W końcu wsiedliśmy do dusznego, starego autobusu. W tej chwili czułem się bardziej jak warzywa na parze. Pojazd rozsypywał się; bałem się usiąść na siedzeniu, by się nie zarwało.

Luna spięła swoje kudły wysoko na czubku głowy. Niestety ja i Nico nie mieliśmy tyle szczęścia, bo:

a) mieliśmy za krótkie włosy, by je związać.

b) długie kosmyki lepiły nam się do karku.

Autobus jechał strasznie powoli, jakby robił nam na złość. Gdzieś w połowie podróży (czyli po czterech godzinach), zatrzymaliśmy się na jakieś stacji, której logiem było takie dziwne, pochyłe "F". Wyszliśmy na dwór, by się ochłodzić.

– Myślałem, że Polska to jakiś kraj na północy, gdzieś koło Skandynawii. – powiedziałem, gdy usiedliśmy na trawie w cieniu jakiegoś drzewa. – Sądziłem również, że to trochę bardziej cywilizowane państwo.

– W większych miastach nie jest aż tak źle. – oznajmiła siostra, trzymając się za brzuch. – W dodatku w całym autobusie czuć smród kanapkowy. Od tych wybojów niedobrze mi się robi.

– Masz chorobę lokomocyjną? – spytałem.

– Chyba tak. Idę do łazienki. – podniosła się i ruszyła do budynku.

Lało się ze mnie jak z fontanny. Jedyne o czym w tej chwili marzyłem, to basen z zimną wodą. Albo chociażby wiadro.

– Śmieszny znaczek. – wskazałem na logo stacji.

– To zwykły orzeł. – powiedział Nico.

– Gdzie ty tu widzisz orła? – zdziwiłem się. – To bardzo krzywe "F".

Chłopak popatrzył na jak na wariata albo kiepsko rozumującego. Spojrzałem ponownie na obrazek, przekręciłem głowę i faktycznie ujrzałem głowę zwierzęcia. Czy to był orzeł? Trudno powiedzieć, nie znam się na ptakach.

By wyjść jakoś z krępującej sytuacji, również postanowiłem pójść do toalety. Gdy wszedłem do budynku, poczułem przyjemny chłód. Tu działała klimatyzacja, więc czemu tu nie przyszliśmy?! Byłem zły sam na siebie. Mały sklepik był niemal pusty, nie znajdował się tu sprzedawca, jedynie Luna, która stała na kartonach i wieszała coś na suficie.

– Jesteś pewien, że muszę to robić? – spytała roztrzęsionym głosem.

– Słucham? – zdziwiłem się. O co jej chodziło?

Ale dziewczyna najwyraźniej nie zwracała tych słów do mnie. Patrzyła w pustą przestrzeń dziwnymi oczami. Wydawało mi się, że ma jakąś wizję albo coś w tym rodzaju.

– Luna, co ty wyprawiasz? – zadałem pytanie.

– Ale to nie była moja wina, dobrze o tym wiesz! – krzyknęła. – Nigdy! To bez sensu!

Zachowanie siostry coraz bardziej mnie niepokoiło.

– Złaź z tego. – pociągnąłem ją za rękę, ale ona nawet nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności.

– Dobrze, ale wtedy zostawisz mnie w spokoju?

– Tak, ale...

– Dlaczego mi to robisz?! – zrozumiałem, że znowu nie zwracała się do mnie. – Przepraszam cię, naprawdę nie chciałam. – zwracała się do kogoś niewidzialnego i wtedy zobaczyłem co powieszała. I zaraz zamierza ze sobą zrobić to samo.

Podciąłem jej nogę, przez co wylądowała na podłodze. Miałem nadzieję, że dzięki temu się otrząśnie, ale ona zaczęła z powrotem układać wieże z pudełek.

– Luna, co ty wyprawiasz?! – krzyknąłem.

Ona kontynuowała swoje zadanie. Przecież nie mogę pozwolić jej się powiesić. Przerzuciłem dziewczynę prze ramię, a jej kończyny zwisały bezwładnie. Wyszedłem z budynku i skierowałem się do drzewa, pod którym siedział zdziwiony Nico.

– Puszczaj mnie! – dziewczyna zaczęła się wyrywać. – Postaw mnie na ziemię!

Wykonałem polecenie.

– Czemu chciałaś to zrobić? – zadałem pytanie. – Z kim gadałaś?

– Z nikim. – zacisnęła wargi. – W każdym razie to nie twój interes. – odburknęła.

Wymieniliśmy z synem Hadesa spojrzenia. Oboje byliśmy zaniepokojeni.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top