Rozdział 9 "Podróż NAD Tybrem"
Lena
– Właśnie minęliśmy najgroźniejsze stworzenie w obozie. Może powalić nawet kolesia dwa razy większego od niej. – Solis skrzywił się na myśl o Tatianie. – Psy Reyny to, w porównaniu z nią, słodkie psiaki. Teraz przechodzimy przez tunel, który zeszłego roku został zawalony przez moją przyjaciółkę, Hazel, na którą wolę mówić "Haze", przez co się na mnie wkurza. Lecz naprawiła go równie łatwo jak go zepsuła. Czasami dziwi mnie to, że jako córka Plutona tak potrafi, podczas gdy jej przyrodni brat, syn Hadesa, woli wzywać zmarłych i przenosić się cieniem. Za ojca mają niby tę samą osobę, ale posiadają inne moce. I charaktery. Hazel jest miła i całkiem pogodna, ale jej brat... – wzdrygnął się. – Szczerze mówiąc, boję się go. Nie dosyć, że wygląda przerażająco, potrafi cały legion otumanić falą strachu, jest jakiś aspołeczny i... dziwny. W dodatku sam wygląda jak cień człowieka. Czasami nachodzą mnie myśli, czy on jeszcze jest człowiekiem, czy może już zamienia się zombie. Wtedy byłby bardziej niebezpieczny niż jest teraz... – zaczął nad czymś mocno myśleć. – Dziwię się, czemu Reyna i Frank pozwalają przebywać mu w Obozie Jupiter. Inni Grecy są milsi, chociaż trybun ludowy, Annabeth Chase, mocno zachodzi nam za skórę, bo ciągle wszystko wetuje, tłumacząc, że to niekorzystne dla Obozu Herosów. Ale to, czy wprowadzimy walki na prawdziwe miecze czy piankowe to chyba nie robi im większej różnicy. No chyba, że przyjeżdżają na wymianę. Wtedy narzekają. Dobrze, że teraz żadnego z nich nie ma...
– Czy ty kiedyś przestajesz mówić? – spytał Mark, pół-żartem, pół-serio.
– Rzadko. – odpowiedział szczerze Solis. – Centurioni Pierwszej Kohorty, do której, nieskromnie mówiąc należę, wielokrotnie ganili mnie za gadulstwo sprzątaniem stajni, a ja zawsze musiałem się im podporządkowywać, ponieważ jestem in probatio. – wyjął spod kurtki drewnianą tabliczkę na rzemyku. – Chyba jeszcze się nie przedstawiłem. – przypomniał sobie. – Jestem Solis Johanson, ale mówcie na mnie Sol. Moim ojcem jest Jupiter i pomimo tego, że przebywam w obozie od końca czerwca, żądzę tu. – uśmiechnął się. – Według zasad czeka mnie jeszcze pół roku in probatio, chyba że wykaże się aktem męstwa. Niestety nie puszczają mnie na żadne misje, chyba dlatego że się mnie boją. W końcu mogę wywołać burzę, spalić im tyłki piorunem – zaczął wymieniać. – latać, panować nad wiatrem, to jakimś sposobem dodatkowo potrafię też inne rzeczy. Teraz radzę wam zdjąć kurtki, bo zrobi się gorąco. I to nie przez moją osobę.
Kiedy wyszliśmy z tunelu faktycznie poczułam, jak temperatura z minusowej zmienia się na plus dwadzieścia. Sol zdjął zbroję i hełm, ukazując sylwetkę, od której promieniowała duma i potęga. Kojarzył mi się z starożytnymi posągami. Jednak miał jeden mankament, który dyskwalifikował go do zawodu modela - jedną brew miał kompletnie białą, a drugą czarną. Wyglądało to dziwnie, jakby w drukarce zabrakło tuszu.
Mark i ja również zdjęliśmy kurtki, zostając w samych T-shirtach z krótkimi rękawami, ale nie było nam zimno, bo słoneczko mocno grzało.
– Ale słodki psiak! – Sol pogłaskał po łebku Miętuskę, która od razu zaczęła się do niego łasić. Zrobiłam się zazdrosna. – Ja też mam własnego zwierzaka.
Zagwizdał, a z nieba sfrunął orzeł o nietypowym upierzeniu - kawowym. Przy ziemi zmienił się w szczeniaka owczarka niemieckiego. Psy zaczęły się obwąchiwać, jakby się witały.
– To popularne wśród zwierzaków, że mogą zamieniać się w różne zwierzęta? – zapytał Mark.
– Nie, Piesiak jest jedyny w swoim rodzaju. – odpowiedział z dumą Sol.
– Nazwałeś go Piesiak? – zdziwił się.
– Jedyny w swoim rodzaju? – zmarszczyłam brwi. – Miętuska też tak umie.
Sol wydawał się zaskoczony i... zgaszony? Jakby jego pupil już nie był taki wyjątkowy.
– Chodźmy dalej. – rzekł zmieszany.
– Jesteś Brytyjczykiem? – zadał pytanie syn Apollina, najwyraźniej również nie mogący już znieść akcentu chłopaka.
– Moja mama jest Angielką, a przez prawie całe życie mieszkałem w Londynie. Dopiero rok temu przeprowadziliśmy się do San Francisco, żeby mama miała bliżej do Hollywood. Jest aktorką. – wypiął dumnie pierś. – Mogliście zobaczyć ją...
Nagle się zatrzymałam. Przed oczami pojawiły mi się litery. Coś znajomego. Jakieś wspomnienie. Coś ważnego. Bliskiego, znajomego.
Zanim o czymkolwiek pomyślałam, napisałam na ziemi palcem małą literę "c". Sol i Mark się zatrzymali, patrząc na mnie dziwnie.
– Lena, co ty robisz? – spytał blondyn.
Nie odpowiedziałam, za to napisałam kolejną literę, "i", tuż obok "c".
– Co to jest? – Sol stanął za moimi plecami próbując coś odczytać.
Dopisałam z wielkiej litery "N" na początku wyrazu.
– "Nic"? "Nick" pisze się z "k" na końcu. – upomniał mnie, a ja nieświadomie dopisałam ostatnią literę - "o".
– Lena, wszystko w porządku? – martwił się Mark. – Chyba zbladłaś. Co to jest?
– Nie wiem. – powiedziałam. – To imię jest jakieś znajome. Pojawiło się nagle i nie mam zielonego pojęcia skąd się wzięło.
– To jakaś gra? – marszczył czoło Sol. – Piszemy przypadkowe imiona?
– Może wraca ci pamięć? – stwierdził Mark, ale ja bez nadziei pokręciłam głową.
– Nie, to tylko skrawek, który "przypadkowo" mi się przypomniał. To imię jest dla mnie ważne, ale nie mam pojęcia dlaczego. Nie wiem kim był jego właściciel ani co mnie z nim łączyło.
– Halo, ja tu jestem i nic nie rozumiem. – wołał Sol.
– Lena trzy tygodnie temu straciła pamięć. – wytłumaczył mu chłopak. – Nie znam żadnego Nica, ale może to ktoś ze szkoły?
– Ja znam jednego Nica. – powiedział syn Jupitera, przygryzając wargę. Spojrzałam na niego z wyczekiwaniem. – Tak się składa, że już wam o nim opowiadałem.
– To ten przerażający syn Hadesa? – spytałam z przestrachem. Przytaknął.
– Zapewne w Ameryce jest wiele osób o imieniu Nico. – stwierdził niepewnie. – Co prawda, gdybym spotkałbym go na ulicy San Francisco, ominąłbym go szerokim łukiem, no ale... – odchrząknął. – W każdym razie, ruszajmy w dalszą część wycieczki.
Zamazałam nogą imię i ruszyłam za Solem. Bałam się. Z tego co mówił chłopak, ten Nico doskonale nadawałby się do jakiegoś młodocianego gangu. Co mogło łączyć z nim Lenę? Może ona sama należała do jakieś grupy przestępczej? A co jeśli ten Nico zjawi się w obozie i mnie pozna? Będzie chciał, abym znowu z nim łamała prawo? Przeszedł mnie dreszcz.
– Czy wiecie, że w ostatnim roku w Obozie Jupiter nastąpiły wielkie zmiany administracyjne? – zaczął swój monolog. – Wcześniej rządzili tu pretorzy, którzy co jakiś czas zwoływali obrady senatu. Jednak po wojnie z Gają zgromadzenie ludowe postanowiło wprowadzić więcej urzędów z republiki rzymskiej. Teraz najwięcej władzy mają konsulowie, czyli Frank i Reyna. Niżej w hierarchii są pretorzy, czyli Romolo Moretti i Elodie Kong, którzy zajmują się sądem i zastępują konsulów. Później są cenzorzy od ustalania listy senatorów, kwestorzy - zarządzają kasą, która wpływa od naszych sponsorów, edylowie od nadzorowania porządku w Nowym Rzymie i jeszcze paru niższych rangą, ale nie wszystkich pamiętam. Poza tym mamy trybuna ludowego, którym jest Ananbeth Chase, Greczynka. Reprezentuje Greków i Obóz Herosów oraz ma prawo veta. Jest też obozowy augur, do którego Rzymianie nie mają zbyt dużego zaufania, bo jest nim harpia. Niżej mamy kolejno senat, centurionów, legionistów i mieszkańców Nowego Rzymu, a najniżej są osoby in probatio, czyli ja i jeszcze dwójka innych nastolatków. No i wy, jeśli was przyjmą. Ale Reyna nie przepada za nastolatkami, którzy stracili pamięć. – spojrzał na mnie.
– Wcześniej, kiedy się przedstawiałeś, wspominałeś też o jakiś kortach...
– Kohortach. – poprawił syna Apolla. – Wszyscy wojownicy znajdujący się w tym obozie należą do Legionu XII Fulminata, założonego przez Cezara. Do naszego legionu należy około dwustu stałych wojowników, kiedyś było więcej, ale zginęli albo zostali porwani, plus stu obywateli z miasta. Legion dzieli się na pięć kohort: Pierwszą, Drugą, które są najlepsze, Trzecią, Czwartą, które nie są takie złe, i na Piątą, do której trafiają same resztki. Nie mówi się o tym otwarcie, a niby to, do której się trafi, należy do przypadku, ale i tak wszyscy znają prawdę. – ostatnie zdanie powiedział konspiracyjnym szeptem. – Na każdą kohortę przypada jakieś czterdzieści osób, którymi dowodzi dwóch centurionów. Kohorty dzielą się jeszcze na centurie, żeby łatwiej było rozlokować legionistów w barakach.
– Pogubiłam się. – stwierdziłam.
– To dosyć trudne, ale da się ogarnąć. – wzruszył ramionami.
– A to miasto, Nowym Rzym?
– Tam mogą mieszkać półbogowie, którzy ukończyli pięcioletnią służbę w Legionie. Miasto jest chronione przed potworami dzięki magicznej granicy, więc herosi, którzy mieli tyle szczęścia i przeżyli wiek nastoletni, mogą zakładać rodziny. W mieście jest uczelnia, szkoły, w których uczą się nawet legioniści, sklepy... Wszystko, co równie dobrze można naleźć w San Francisco. No może z wyjątkiem gangów i przestępczości, bo nasi edylowie sprawdzają się bardzo dobrze.
Dotarliśmy do rzeki, za której brzegiem zobaczyłam osiedle baraków, a dalej wzgórze, na którym znajdowały się wspaniałe budowle, które przypominały mi świątynie. Po lewej dało się zauważyć długi akwedukt, który dostarczał wodę do jakieś sporej osady.
– Ta rzeka to Mały Tyber. – oznajmił. – Przed nami rozciągają się baraki, które zostały poustawiane w kwadrat. Mieszkają w nich legioniści. Tam dalej jest Nowy Rzym, a po prawej Wzgórze Świątynne. Jest tam między innymi świątynia Jupitera, mojego ojca. Tamta równina, na północny wschód od baraków, to Pole Marsowe, na którym przeprowadzamy manewry raz na tydzień, czasami, jeśli podczas poprzednich wielu herosów ucierpiało, co dwa tygodnie.
Rzeka przed nami była dosyć szeroka, ale niespecjalnie głęboka. Wiła się gdzieś na wschód, w stronę Wzgórza Świątynnego. Na drugą stronę prowadziło kilka mostów, ale niewiele i w dodatku były dosyć daleko. Czułam, że mogłabym rozstąpić wodę, jak w tej opowieści z Mojżeszem, ale nie chciałam się popisywać. Inny plan miał Sol.
– Co powiecie na krótki lot? – uśmiechnął się szelmowsko.
Chłopak złapał mnie i Marka w taliach.
– Co ty robisz? – oburzył się syn Apolla.
Poczułam jak tracę grunt pod stopami. Zobaczyłam oddalającą się ziemię i przerażona złapałam Sola za szyję, zamykając oczy. Lecieliśmy. Nie wiem jak syn Jupitera to zrobił. Może miał silniki odrzutowe w butach albo tak panował nad wiatrem, że podmuch leciał od dołu i nas unosił. W każdym razie nie chciałam tego wiedzieć. Zacisnęła ręce i powieki bardziej, by mieć pewność, że bezpiecznie wyląduję.
– Możesz już mnie puścić. – powiedział Sol.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że unosimy się zaledwie stopę nad ziemią. Znajdowaliśmy się pośród baraków, a legioniści z mieczami przy boku patrzyli na nas dziwnie. Uwolniłam chłopaka od uścisku i miękko stanęłam na ziemi.
– Nigdy więcej tak nie rób. – rzekł srogo Mark.
– Jesteś zazdrosny o swoją dziewczynę? – zapytał prowokująco.
Zabrakło mi języka w gębie. Czy Sol sądzi, że jesteśmy razem? Czułam, jak się czerwienię, ale ta myśl, że Mark mógłby być moim chłopakiem była bardzo... jakby to określić... pocieszające, bardzo cudowne i wspaniałe?
– Zaprowadzę was do konsulów. – oznajmił rozbawiony Sol, widząc moją i Marka reakcję.
Poprowadził nas do jednego z większych baraków z białymi murami, które wyróżniały się wśród innych, które zostały pomalowane na maskujące kolory. Zapukał do drzwi mówiąc do nas szeptem "To pretorium, czyli siedziba przywódców". Usłyszeliśmy "Wejść" i Sol pchnął drzwi. Wewnątrz, na środku stał wielki, drewniany stół, a przy nim kilkanaście krzeseł. W tej chwili zostały porozkładane na nim różne mapy i pionki, co przypominało mi grę planszową. Nad planami pochylało się dwoje nastolatków, którzy rozmawiali przyciszonymi głosami. Dosłyszałam strzępki ich rozmowy.
– ...proste, wezmę jakiś nowych. – rzekł chłopak.
– Senat jeszcze nie wyznaczył daty. Być może będzie to już jutro, nie dadzą rady się przygotować. – sprzeciwiła się dziewczyna.
– Senat na pewno poinformuje nas z wyprzedzeniem...
– Zbyt długo pracuję z tymi ciołkami, aby... – została kuksańca od chłopaka, który mierzył nas wzrokiem.
Kiedy oboje się wyprostowali, wyglądali bardzo dumnie. Oboje byli ubrani w białe togi z fioletowymi zdobieniami u dołu. Chłopak był Azjatą, a bogowie zdecydowanie nie poskąpili mu wzrostu ani mięśni. Był wyższy ode mnie o półtorej głowy, a jego szyja była wielkości mojego uda. Jednak pomimo tej potężnej budowy posiadał dziecinną twarz. Miał czarne włosy ścięte na żołnierza i brązowe oczy. Jednak mimo takiego groźnego wizerunku wyglądał na przyjazną osobę.
Dziewczyna bardziej uosabiała Tatianę. Szczególnie zimnym spojrzeniem poważnych, czarnych oczu, w których spojrzenie było tak ryzykowne jak walka z potworem. Miała ciemne, długie włosy związane w warkocz i bardzo poważną minę, jakby podejmowała decyzję życiową. Również była wyższa ode mnie i bardziej wysportowana, a jej postać emanowała taką dumą i zdecydowaniem, że się obawiałam. Najchętniej wcisnęłabym się w ciemny kąt, byle tylko od niej uciec.
– Co się stało, Solis? – spytała dziewczyna zdecydowanym głosem, od którego przeszedł mnie dreszcz.
– Reyno, przyprowadziłem dwójkę nowych, których razem z Tatianą spotkaliśmy przy wejściu do tunelu Caldecott.
– Aż dwójkę? – ściągnęła brwi. – Jesteście tymi herosami, o których pisała Lupa?
– Zgadza się. – Mark przytaknął.
Dziewczyna z chłopakiem wymienili spojrzenia.
– Możesz już iść, Solis. – upomniała go Reyna.
Chłopak wyszedł, a nastolatkowie zajęli miejsca u szczytu stołu.
– Usiądźcie. – chłopak wskazał nam krzesła. – To jest Reyna – wskazał koleżankę. – a ja nazywam się Frank. Jesteśmy konsulami Obozu Jupiter. – przedstawił się. – Ty jesteś Lena Johnson, tak? – zwrócił się do mnie, na co przytaknęłam.
Reyna zaczęła szukać coś między mapami, aż znalazła dwie kartki i długopis.
– Dla formalności, wypełnimy najpierw formularze przyjęcia. – oznajmiła.
– Po co? – zadał pytanie Mark.
– Rok temu do naszego obozu trafił jeden półbóg, który nic nie pamiętał. Przyjęliśmy go, a później okazał się Grekiem. Żeby uniknąć takich sytuacji, razem z Obozem Herosów prowadzimy bazę danych. – wyjaśniła.
Wymieniłam spojrzenia z Markiem. Dzięki temu nowemu rozwiązaniu dowiem się kim jestem!
– Zaczniemy od ciebie. – Frank zwrócił się do syna Apolla. Wziął od dziewczyny jedną z kartek i zaczął ją wypełniać. – Pełne imię i nazwisko.
– Mark Nicolas Waterson.
– Syn wody... – Reyna zmarszczyła oczy, jakby próbując sobie coś przypomnieć.
– Wiesz kto jest twoim boskim rodzicem?
– Apollo.
– Jak nazywa się twój śmiertelny rodzic?
– Nicole Waterson.
– Kiedy się urodziłeś?
– Dwudziestego czwartego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku.
– Ile przebywałeś w Wilczym Domu?
– Jakieś trzy tygodnie.
– Trzy tygodnie? – zdziwiła się Reyna. – Tak krótko?
– Lupa chyba za nami nie przepadała. – stwierdził.
– Specjalne umiejętności? Wystarczą trzy.
– Umiem uzdrawiać, umiem obsługiwać się kuszą i... – podrapał się za uchem. – ...rzucać kulami światła.
Frank rzucił mu dziwne spojrzenie znad formularza. Zadał jeszcze parę rutynowych pytań, po czym opisał jego wygląd. W końcu przyszła moja kolej. Tak mocno przygryzałam wargę ze stresu, aż poczułam metaliczny smak krwi w ustach.
– Pełne imię i nazwisko? – tym razem Reyna zajęła się biurokracją, co mnie jeszcze bardziej denerwowało.
– Lena Johnson.
– Boski rodzic?
– Neptun. – spotkałam się z jej uważnym spojrzeniem czarnych oczu.
– Znowu? - patrzyła na mnie, jakbym była wybrykiem natury. - Kiedy się urodziłaś?
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, schować pod stołem, uciec, ale odpowiedziałam:
– I tu pojawia się pewien... problem.
Frank i Reyna wymienili spojrzenia.
– Był pewien wypadek, kiedy szliśmy do Wilczego Domu i... i tak się jakoś niefortunnie złożyło, że...
– Straciłaś wszystkie wspomnienia. – dokończyła Reyna, głośno wzdychając. – Historię aż za bardzo lubią się powtarzać.
– O czym mówisz? – spytał Mark. Dziewczyna tylko potrząsnęła głową.
– A pamiętasz może imię swojego chłopaka? – zadał nietypowe pytanie Frank. – W poprzednim przypadku chłopak pamiętał imię swojej dziewczyny. – wytłumaczył.
Spojrzałam na Marka. Jego wzrok był nieodgadniony. Nie chciałam mieć chłopaka, bo co by sobie pomyślał Mark, którego... bardzo lubię. Ale z drugiej strony, to imię...
– Jakieś imię mi się przypomniało dzisiaj. – wyznałam. – Nie wiem do kogo należy, ale... – wzięłam głęboki oddech. – Nico.
– Nie. – powiedziała szybko Reyna. – Znam jednego Nica, a on zdecydowanie nie jest twoim chłopakiem.
Odetchnęłam z ulgą. Jestem wolna. Mogę się zakochać bez przykrych konsekwencji i nie bojąc się, że kogoś zdradzam.
– Ale chyba możemy poinformować Nica, może pozna Lenę. – zaproponował Frank.
– Powiedzieliście, że raz już spotkaliście herosa z amnezją. – odezwał się Mark. – Kto to był?
– Percy Jackson, syn Posejdona. – odpowiedziała Reyna. – Jego pobyt w Obozie Jupiter był jedną z przyczyn wybuchu wojny z Gają.
– A usilnie staramy się zapobiec kolejnym wojnom. – dokończył Frank.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top