Rozdział 77 "Jednego członka drużyny już mam"

Luna

— Jesteś pewien? — spytałam Nica po raz setny. 

Byłam na niego zła. Ukrywałam to przed nim, ale jeśli się coś schowa, nie znaczy, że to znika. Mimo wszystko martwiłam się o niego. Przy zmianie opatrunku widziałam, że rana się nie zagoiła, pomimo ambrozji i Płynu. Nie chciałam go zostawiać w Podziemiu, podczas gdy on nalegał, bym ruszyła ze Stuartem do Obozu Herosów. 

— Tu szybciej wrócę do sił — przekonywał mnie. — A kiedy tylko wyzdrowieję, obiecuję, że cię odwiedzę. 

— Nie mogłabym tu zostać? 

Pokręcił głową. 

— Luna, zawaliłaś już dwa miesiące w szkole. Sally i Paul muszą już umierać z niepokoju, bo ostatnie wiadomości o tobie przyniosłem im prawie dwa tygodnie temu. No i wiesz jak działa na ciebie Podziemie. 

Przygryzłam wargę. Jego argumenty jak najbardziej miały sens. Jednak ja nie chciałam wracać do domu, który teraz nie dzieliłam tylko z Hedwig, ale również z rodziną Jacksonów. Powiedzieć, że nasze stosunki nie były zbyt ciepłe to duże niedopowiedzenie. 

— Niech ci będzie — ostatecznie się zgodziłam.  — A jak się stąd wydostaniemy, skoro nie ty przeniesiesz nas cieniem? 

— Hades to zrobi — oznajmił. 

Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, ale postanowiłam mu zaufać. Przytuliłam go, nie za mocno, aby nie dodawać mu bólu. Nie chciałam żegnać się z kolejną osobą. Nie było to na długo i mogliśmy ciągle porozumiewać się telepatycznie, ale mimo to czułam się źle, opuszczając jego pokój. Miałam okropne przeczucie, że czeka nas dłuższa rozłąka niż przypuszczamy. 

— Nico, co do tej zbliżającej się misji... — Zatrzymałam się w drzwiach. — Czy mogę na ciebie liczyć? 

Uśmiechnął się lekko. 

— Oczywiście. Czekałem, aż o to zapytasz. 


Stuart znał zamek Hadesa jak własną kieszeń, chociaż dla mnie była to tylko zwykła plątanina korytarzy. Chłopak niósł plecak, a szpitalny temblak w kolorze niebieskim zamienił na taki we wzór moro. Dziewiętnastowieczny strój odrzucił, zakładając czarny T-shirt i jeansy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wziął tych ciuchów z szafy Nica, ale Stuart był wyższy i lepiej zbudowany od przyjaciela, więc to raczej nie wchodziło w grę. 

Hades rozkoszował się czarną kawą w salonie. Siedział na fotelu na przeciwko Persefony, która na kanapie, wpół leżąc, czytała książkę o ogrodnictwie. Zastanawiałam się, czy kocha swojego męża. Może przez te tysiące lat zaczęła go tolerować? Moim zdaniem ta relacja była bardzo toksyczna. 

To, co mnie zszokowało, to kompletny luz u obojga. Dopiero co sami walczyli w wielkiej bitwie, zginęło mnóstwo istnień, prawie przegrali, a teraz, jak gdyby nigdy nic, delektowali się popołudniowymi atrakcjami. 

— Panie. — Stuart skłonił się lekko. Miętuska też zrobiła coś, co wyglądało jak dygnięcie. 

— Nawet spokojnie kawy nie można wypić — mruknął pod nosem, odstawiając napój na ławę. — Co? Mam przenieść was do obozu? 

— Byłoby miło. 

— Panie Hadesie. — Po raz kolejny zadziałał ten instynkt. Nie byłam pewna, czy go lubię, czy nienawidzę. — Czy wiesz dokładnie, kto trafia do Podziemia? 

Persefona, która wcześniej nie zdradzała zainteresowania nami, podniosła oczy znad książki. Popatrzyła na Hadesa, którego wyraz twarzy zdawał się złagodnieć. 

— Dokładną listę ma Tanatos, ale Nico ma rację – nie powinnaś się tym zajmować. 

— Ale...

— Rozważ propozycję Artemidy. To uchroni cię przed podobnymi sytuacjami. 

— Co pan może o tym wiedzieć? — zezłościłam się. Już chciałam mu wypomnieć, jak on zdobył swoją miłość. 

— Widzę umierającą w tobie nadzieję. Powinnaś pozwolić jej odejść. Jeśli się na coś nie nastawiasz, nie wierzysz, to nie ma rozczarowań. 

— Hestii nie spodobałoby się, że mieszasz dziewczynie w głowie — stwierdziła Persefona. 

— Nie mieszam, tylko wyrażam swoją opinię. Lunita jest chyba już na tyle duża, aby sama mieć własny światopogląd, a nie chłonąć wszystko jak gąbka. 

Świdrował mnie spojrzeniem swoich czarnych oczu, aż mnie ciarki przeszły. Czułam się, jakby chciał ze mną zagrać w "Kogo spojrzenie jest straszniejsze?", mimo że nie miałam ochoty się z nim bawić. 

— Panie Hadesie — odchrząknął Stuart. 

W ręku boga pojawiło się berło. Jego rączka była czarna, gładka, dało się w niej zobaczyć tłoczące się dusze, jakby wessał je tam odkurzacz. Jednak gałka na górze wydawała się przeciwieństwem ascetycznego dołu. Wyglądała, jakby obklejono ją najdroższymi kamieniami szlachetnymi, jakie w ogóle istnieją. Błyszczała, odbijając światło. Całość wydawała się przerostem formy nad treścią, mimo wszystko berło doskonale ukazywało wszystkie profesje Hadesa. Jednakże do całości brakowało mi czegoś. Takiej wisienki na torcie. 

— Życzę miłej podróży — oznajmił bóg. 

Z pomiędzy klejnotów wydobyła się czarna mgła, która otoczyła Stuarta i mnie. Wkrótce poczułam zimno tak znajome z podróży cieniem z Nico. Jednak teraz, bez niego, otaczająca mnie ciemność oraz pustka zdawały się jeszcze bardziej przygnębiające. Miałam ochotę zostać z nimi na zawsze i zawodzić smętnie, wyciągając ręce do każdego cieniowego podróżnika. 

Wylądowaliśmy w domku Hadesa. Był pusty, a zasłony jak zwykle zasłonięte. W koksowniku tliły się zielone płomienie, dając naprawdę niewiele światła. 

— Co to za miejsce? — zapytał Stuart. 

— Domek Hadesa. — Zerknęłam w stronę zegara. Upewniałam się parę razy, czy odczytałam poprawnie godzinę. — To niemożliwe...

— O co chodzi? 

— Zegar pokazuje osiemnastą trzydzieści. Oznaczałoby to, że w Podziemiu spędziliśmy zaledwie jakąś godzinę. 

— Może jest już kolejny dzień? — zaproponował. 

— To niewykluczone. 

— Luna, czy mógłbym cię prosić o pewną przysługę? 

— Tak, jasne. 

— Zaprowadziłabyś mnie do Wielkiego Domu? Mam list od Hadesa i Nica, ale jestem tu pierwszy raz, więc...

— Oczywiście, nie ma problemu. 

Kiedy szliśmy do Wielkiego Domu, minęliśmy grupkę herosów odbudowujących domek Hermesa. Nosili deski, gwoździe, ale z ich dotychczasowych postępów obawiałam się, że budynek będzie jeszcze gorszej jakości niż jego poprzednia wersja. 

— Wow, to miejsce jest niesamowite — stwierdził Stuart. 

— Teraz jest zniszczone. 

— Ale czuć tę magię. 

Chłopak rozglądał się zachwycony aż dotarliśmy do celu. Zapukałam do drzwi z grzeczności i kiedy już chciałam wejść do środka i rozejrzeć się za Chejronem, przed nami stanął Posejdon. Z dwunastu bogów musiał nam otworzyć akurat on. Ja to miałam szczęście. Na chwilę mnie zatkało. Nie wiedziałam, co powiedzieć. 

— Dzień dobry. — Stuart wyciągnął dłoń na powitanie. — Nazywam się Stuart Farragut. Przybywam z polecenia Pana Hadesa. 

— Och, Hadesa. — Posejdon nie przyjął tego z entuzjazmem. 

— Przedstawię go Chejronowi — oznajmiłam. 

— Sam trafi do jego gabinetu — stwierdził mężczyzna chłodno. — A ja chciałbym z tobą porozmawiać. 

Oblał mnie zimny pot. Może to nie była naturalna sytuacja, kiedy w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy, ale po stokroć wolałam tkwić w tym miejscu niż przechodzić do kolejnego etapu. Szczerze się tego bałam. I nie miałam na to ochoty. Musielibyśmy przerobić temat ojciec-córka, w którym oboje miałam wrażenie byliśmy żółtodziobami. 

— Chodźmy na plażę. Tam będziemy sami. 

Kiedy słyszy się coś takiego od nieznajomego, najlepiej użyć gaz pieprzowy i uciekać ile sił w nogach. Jednak ja się zgodziłam. Dlaczego? Może to znowu ten cholerny impuls? Albo po prostu jestem głupia? Z Posejdonem niby byłam blisko spokrewniona, ale wiedziałam, że bogowie nie takie rzeczy robili. Może przekonało mnie to, że był w tej chwili tylko nastolatkiem z oponką od biernego trybu życia, a ja jednak uzbrojona? 

Usiedliśmy na zimnym piasku, a Miętuska skuliła się obok mnie. Przypominała mi się wczorajsza rozmowa z Thalią i Priscilla w dokładnie tym samym miejscu. Miałam jednak wrażenie, że nie panowała tak gęsta atmosfera i mogłam z nimi pogadać o wiele swobodniej. 

Posejdon chyba też nie wiedział, jak zacząć. Z każdą sekundą czułam się coraz bardziej nieswojo. 

— O czym chciałeś porozmawiać? — spytałam. 

Wydawał się niezwykle wdzięczy, że to ja zaczęłam. Kolejny raz to czternastolatka okazała się dojrzalsza od faceta, który ma tysiące lat. 

— W zasadzie Chejron nalegał...

— Mogłam się tego spodziewać — mruknęłam. 

Patrzyłam na wyjątkowo spokojny dzisiaj ocean. Woda wydawała się w ogóle nie poruszać, jakby zamarzła i stała się taflą lodu, idealną do łyżwiarstwa. 

— Latem dałem ci prezent, Perły, pamiętasz? Podobały ci się? 

— Tak. Dziękuję za nie. Wiedziałeś o ich właściwościach leczniczych? 

— Tak. I na szczęście i ty je odkryłaś. 

Znowu zapadła cisza. Miałam ochotę być w każdym innym miejscu na świecie, tylko nie tu. 

Nagle poczułam mrowienie w opuszkach palców. Dawno już tego nie doświadczyłam. Próbowałam to zignorować, ale dobrze wiedziałam, co to zwiastuje. 

— Jest dosyć niezręcznie... — stwierdził Posejdon. 

— Więc uznajmy, że porozmawialiśmy. Chejron się od nas odczepi, a teraz rozejdziemy się każdy w swoją stronę. 

— Lunita...

— Już przestań udawać. Wiem, że nigdy mnie nie pokochasz. Zdaje sobie z tego sprawę. Po co rozgrzebywać tę starą ranę. — Paraliż szybko postępował. Najmniejsze poruszenie dłońmi przyprawiało mnie o ból. Puls mi przyśpieszył, a pot zaczął spływać po twarzy. 

— Jesteś na mnie zła? — zdziwił się. 

— Z choinki spadłeś? Oczywiście. Nie było cię przez całe lata. Chociaż wiedziałam o całym tym boskim świecie, ani ty, ani matka nie powiedzieliście mi prawdy o moich mocach. Pozwoliłeś mi w ogóle z nią mieszkać. Nie obchodziłam cię. Za to dla Percy'ego byłeś przykładnym ojcem. — Ból przybierał na sile. Podciągnęłam kolana pod brodę. Zaczęłam się trząść. Nawet mówienie było okropnie bolesne, ale kontynuowałam, dopóki mogłam. — Zawiodłeś na całej linii...

— Lunita, co się dzieje? 

— Odejdź stąd. Chcę... być sama.

— Lunita...

— Idź stąd! 

— Pójdę po pomoc. 

— Nie! 

Posejdon przyglądał mi się z niepokojem, podczas gdy ja przeżywałam atak, chyba gorszy niż kiedykolwiek. Skręcałam się w bólu. Żeby nie krzyczeć, przygryzłam wargę tak mocno, że poczułam w ustach smak krwi. W głowie huczał mi głos pani Jones, powtarzający wszystkie regułki, a gdzieś w tle roznosił się odgłos skrobania paznokciami po tablicy i piszczących talerzy tuż po umyciu. Przed oczami miałam wiele strasznych obrazów, między innymi z Fabryki Diskordów. 

To nie było zwykłe przypomnienie o zbliżających się Zaliczeniach. To była kara za nieobecność na poprzednich. Zaledwie raz w życiu specjalnie pominęłam te egzaminy, będąc naiwna, że nie spotka mnie za to żadna represja. Ale nawet tamten atak wydawał się niczym w porównaniu z tym. 

Trwało to całą większość. Chwilami traciłam kontakt ze światem. Ból był nie do zniesienia. W tym momencie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, chciałam, by ktoś zakończył moje cierpienie, chociaż jeszcze jakiś czas temu pragnęłam przeżyć. Kiedy łza spłynęła mi po policzku, wszystko się jeszcze pogorszyło. 

Zobaczyłam szare oczy pani Jones. Wpatrywała się we mnie chłodno, bezuczuciowo, jakby moja udręka nic dla niej nie znaczyła. I pewnie tak było. 

— Zobaczymy się jeszcze w tym roku — obiecała. 

Po chwili miałam wrażenie, że ból zelżał, tak samo jak naprzemienne fale ciepła i zimna, przez które jednocześnie pociłam się i trzęsłam. Okropne dźwięki zostały zastąpione przez szum oceanu. Zdałam sobie sprawę, że leżę na piasku, a Posejdon pochyla się nade mną. Nie miałam siły nawet usiąść. 

— Lunita, słyszysz mnie?

— Nic mi... nie jest...

Miętuska już znała moje ataki, więc swoimi łapkami jakoś wygrzebała kolejną krówkę z ambrozją.  Dopiero chwilę po jej zjedzeniu znalazłam w sobie tyle siły, by usiąść. Lecz kiedy to zrobiłam, w głowie zakręciło mi się tak, że niemal z powrotem upadłam na piasek. 

— Co to było? — zapytał Posejdon zszokowany. 

— Oczywiście, że nic o tym nie wiesz — mruknęłam. — Gdybym cię coś obchodziła, spojrzałbyś raz po raz na mnie z pałacu i zobaczył Zaliczenia. 

— Jakie Zaliczenia? 

— Zapytaj wujka Google. 

— Hej, nie mów tak do mnie. Szacunku odrobinę. Jestem twoim ojcem. 

— Nie rozśmieszaj mnie. Nazywasz się moim ojcem? Przez całe moje życie rozmawialiśmy łącznie góra przez pięć minut. Pozwoliłeś matce robić wszystko. Zatrudnić panią Jones. Ciągać mnie po konkursach piękności. Nie mówiąc już o tej historii w stajni. 

— Dobrze wiesz, że miałem zakaz spotykania się z tobą. 

— Z tego, co wiem, nie mogłeś również mieć półboskich dzieci przez ostatnie stulecie, a jednak Percy i ja skądś się wzięliśmy. 

— Lunita, nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz. Ja wyciągnąłem rękę, chciałem jakoś polepszyć sytuację. A ty mnie odpychasz. Ciągle. Staram się, a ty tego nie doceniasz. 

— Starasz się? Niby jak? Rozmawiasz teraz ze mną chyba tylko z nudów. 

— Nieprawda! 

— Wiesz co, nigdy nie przedstawiam się jako twoja córka. Nie chcę się do ciebie przyznawać. Jestem od razu porównywana do Percy'ego. Zresztą nawet nie widać podobieństwa między nami. A z mocy odziedziczyłam po tobie tylko kontrolowanie wody, podczas gdy Percy ma pełen pakiet. 

— Jesteś zazdrosna. 

— Czy to takie dziwne?

Nie byłam pewna, czy w jego morskich oczach widzę gniew, smutek czy rozczarowanie. Średnio mnie to obchodziło. Czułam ulgę, że wreszcie to z siebie wyrzuciłam oraz pewnego rodzaju satysfakcję, że mu dokopałam. Miałam nadzieję, że zaczną go nękać wyrzuty sumienia. 

— Ty chyba powinnaś wiedzieć najlepiej, że będziesz lepiej operować mocami, kiedy mnie zaakceptujesz. Czy nie tego uczyłaś tego swojego przyjaciela Marka? 

— A ty skąd o tym wiesz? 

— Mamy różne sny — wyjaśnił lakonicznie. 

— Nie zamierzam cię akceptować. Poradzę sobie bez tych mocy. 

— Przecież dopiero miałaś o nie pretensje! 

Wstałam z piasku, a przed oczami zrobiło mi się ciemno. Potrzebowałam chwilę, aby móc zrobić krok bez zachwiania. 

— I co? Po prostu sobie pójdziesz? — krzyknął za mną. 

— Wracaj do Percy'ego — odpowiedziałam. — Udawaj dobrego ojca. I zostaw mnie samą. Znowu.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top