Rozdział 53 "Balansowanie na krawędzi"
Luna
— Opuście broń. — Mama użyła czaromowy. — Przecież chcę tylko porozmawiać.
Wykonaliśmy polecenie bez cienia sprzeciwu. Kusza i łuk opadły na podłogę, a matka kopnęła je pod ścianę. Byłam wściekła i jednocześnie bezsilna na tak potężną magię kobiety.
— Nie było ci wstyd, kiedy bezmózdzy żołnierze odnaleźli cię przywiązaną do drzewa? — zapytał zaczepnie Mark.
— Od kiedy się mną przejmujesz, złotko? — Zbliżyła się do niego i uścisnęła jego rękę dokładnie w miejscu, gdzie trafiła go kula. Skrzywił się z bólu.
Mark patrzył na nią z groźnym błyskiem w oczach. Pomimo tego, że mama nie miała dzisiaj aż tak wysokich butów, nawet bez nich przewyższałaby go o kilka dobrych centymetrów. Przekleństwo modelek.
— Niezły wybór, córko — szepnęła mi na ucho. Zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy mnie tak nazwała. — Możesz oszukiwać cały świat, siebie, ale nie córkę Afrodyty.
Mark niespodziewanie zaatakował mamę gladiusem. Pomimo tego naprawdę błyskawicznego ruchu, kobieta kopnęła go w brzuch i wyrwała mu z ręki miecz. Próbowałam ją uderzyć, ale złapała mnie za nadgarstki i wykręciła ręce. Nie miałam siły się wyrwać. Po paru sekundach bólu, pchnęła mnie na stół, o którego kant rąbnęłam głową.
— Mogłabyś się bardziej postarać — stwierdziła.
Kiedy się przechwalała, Mark podniósł się z ziemi i z zaskoczenia zdzielił ją rękojeścią miecza po głowie. Odczułam dziką satysfakcję. Jednak mimo że upadła na ziemię, nie straciła przytomności, a wręcz przeciwnie. Na jej twarz pojawił się wyraz furii, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Kopnęła szpilki w kąt i wstała, dumnie się prostując. Wyciągnęła rękę jak Iron Man. Mark został popchnięty przez niewidzialną siłę tak mocno, że przeleciał przez cały wagon i walnął z impetem w ścianę. Osunął się bezwładnie na podłogę.
— Zostaw go! — krzyknęłam, kiedy mama nie spuszczała go z linii swojego wściekłego wzroku.
Zwróciła swoje spojrzenie na mnie. Zaczęłam się trząść, a moje serce przyśpieszyło do prędkości Usaina Bolta.
— Przysięgłam sobie, że już nie skrzywdzisz moich przyjaciół — wycedziłam przez zęby, bo jednak złość zwyciężała z strachem.
Wzięła oddech, aby się uspokoić. Zawsze robiła to tuż przed potężną falą czaromowy.
— A czy on jest twoim przyjacielem? On, który cię zdradził? Pomyśl. Gdyby nie atak Pytona, który nie usłuchał Eris, nie udałoby się wam szczęśliwie uciec. Gdybyście zostali tam chociaż chwilę dłużej, Skiron by was dopadł. Mark może ci mówić, że nigdy nie użyłby cię w transakcji. Ale na jakiej podstawie masz mu wierzyć? Zabrał cię do Gillam, czyli był gotowy dobić targu. To chyba oczywiste. Może cię zapewniać, że to nieprawda, lecz jaką masz gwarancję? Tylko jego słowo? Już nie boisz się zdrady? Nie obawiasz się, że ktoś pozna twoje słabe punkty i wykorzysta je przeciwko tobie? Przecież nie lubisz, kiedy ktoś dużo o tobie wie. A przed nim uzewnętrzniasz się coraz bardziej. To jest bardzo nierozsądne.
Mark ocknął się i próbował wstać, ale mama znowu na niego spojrzała, a z podłogi wyrosły macki, przygniatając go do podłoża.
— Luna, nie słuchaj jej! Używa czaromowy!
Wiedziałam o tym, ale również nie mogłam nic z tym zrobić.
— Używasz magii Chaosu — oznajmiłam.
— Ty też mogłabyś, gdybyś chciała.
— Ona uzależnia. Widziałam Samanthę...
Przewróciła oczami.
— Samantha to tylko głupia nastolatka, która sądziła, że będzie tak ważna w tej wojnie jak Luke Castellan. Eris potrzebowała jej tak naprawdę tylko do podłożenia bomb w Obozie Herosów. Później postanowiła nauczyć ją magii Chaosu, aby była choć trochę przydatna, ale w ogóle nie ma predyspozycji. Jest jak kula u nogi. Kompletnie bezużyteczna. — Wylawszy swą frustrację, założyła ręce na pierś. — W każdej chwili może zwolnić się jej miejsce. Z powodzeniem mogłabyś je zająć.
— Że co?
— Spójrz prawdzie w oczy, kochaniutka. Nie masz szans wygrać z Eris i nie mówię już o samej przepowiedni. Czy nie rozsądniej byłoby przejść na wygraną stronę? Przestałabyś żyć w strachu. Mogłabyś się pławić w luksusie i wygodzie, bezpiecznie i leniwie spędzać dni, a we właściwym czasie pokonać Sola, mając Chaos, Eris, mnie i armię Diskordów u boku. Założę się, że nawet byś się przy tym nie zmęczyła.
Widziałam już siebie, rozłożoną na kanapie w piżamie, trzymającą pilot i ze znudzeniem przeskakującą kanały na wielkim telewizorze. Usługiwali mi przystojni żołnierze, a z głośników leciała Katy Perry. Objadałam się ciastkami Hedwig, w ogóle nie tyjąc i nie zajadałam nimi zmartwień.
— Luna!
Krzyk Marka po raz kolejny wybudził mnie z transu. Matka celowała do mnie z pistoletu.
— Tobie zależy tylko na tym, aby mnie zabić — stwierdziłam.
— Być może.
Nadal będąc na podłodze, kopnęłam ją w nadgarstek, wytrącając jej broń z ręki. Podniosłam się szybko z ziemi. Nie wiem, co sobie myślałam, rzucając się na nią, ale po raz kolejny mnie odepchnęła i to zwiększą siłą, po przeleciałam przez stolik i uderzyłam w kolejny.
— Nie uda ci się mnie pokonać — rzekła. — Nigdy.
Rozległ się wielki huk. Do wagonu wdarło się coś wielkiego, wylatując drugą stroną. Poprzewracało to stoliki i mamę oraz zrobiło ogromną dziurę, przez którą widać było nocne niebo i ciemną taflę jeziora.
Mama wydostała się spod szczątku ściany. Mnie ochronił nieco stolik, dzięki czemu szybciej wstałam i wyciągnęłam sztylet. Kobieta zgubiła gdzieś pistolet, ale w zasięgu jej ręki znalazł się gladius Marka.
— Nie odważysz się mnie zabić — oznajmiła. Z zadowoleniem obserwowałam strużkę krwi spływającą po jej twarzy.
— A ty mnie?
— Nie będę mieć z tym większego problemu. — Uśmiechnęła się krzywo.
Zaatakowała, a sztyletem, który zamienił się w miecz, odparowałam pierwszy cios. Nigdy nie byłam dobra w szermierce i po raz kolejny przekonywałam się, że muszę nad tym popracować.
Podczas gdy ja wymiękałam, a ręce mi cierpły od przyjmowania silnych uderzeń, mama miała coraz więcej siły. Eris musiała dobrze ją przeszkolić w walce na miecze, bo zdecydowanie miała nade mną przewagę. Wiele razy uskakiwałam, lecz w końcu udało jej się mnie zranić, bo zabrakło mi refleksu. Kopnęła mnie w kolano i uderzyła rękojeścią miecza w głowę, jak niedawno zrobił jej to samo Mark. Upadłam na klęczki oszołomiona. Następnie wymierzyła mi siarczysty policzek.
— Zawsze będziesz się mnie bała.
Odturlałam się z zasięgu jej broni. Aby stanąć prosto, musiałam podtrzymać się stołu. W drugiej ręce miałam sztylet, który w tej sytuacji wydawał się żałosny.
Mama stała na tle dziury w wagonie. Wiatr targał jej włosy, a ostre światło, które jakimś cudem pomimo tych zniszczeń działało, rzucało upiorne cienie na jej twarz. Wyglądała, jakby furia przejęła nad nią kontrole, a zwierzęce instynkty doszły do głosu. Ten obraz był tak daleki od jej delikatnych uśmiechów na czerwonym dywanie.
— Zawsze bałaś mi się sprzeciwić — mówiła, ciężko oddychając. — Byłaś jak karaluch, którego można trzasnąć gazetą wiele razy, ale on i tak będzie żyć. Byłaś problemem, którego tyle razy próbowałam się pozbyć, ale Hera zawsze jakoś cię ratowała — cedziła przez zęby. — Nienawidziłam cię od pierwszej chwili. Wiedziałam, że to bogowie mnie pokarali za to, kim byli moi przodkowie. Miałam nadzieję, że mój romans będzie tak romantyczny jak Rose i Jacka, ale skończył się o wiele gorzej niż walnięcie w górę lodową. Kiedy tylko z tobą skończę — zacisnęła mocniej ręce na mieczu — wezmę się za złotego chłopaka.
— Nic mu nie zrobisz — wydusiłam, patrząc na spętanego i zakneblowanego Marka.
— A jak zamierzasz mnie powstrzymać? Och, a może zacznę od niego?
Instynkt przejął nade mną górę. Sztylet w mojej dłoni się rozgrzał, jakby podpowiadając drogę wyjścia. Zamachnęłam się nim i rzuciłam. Nie mogłam nie trafić. Pani Jones za długo mnie tego uczyła. Z tego powodu ostrze zagłębiło się po rękojeść w brzuchu mamy. Sama siła rzutu odepchnęła ją do tyłu. Wypuściła z rąk gladiusa i zachwiała się na krawędzi dziury w ścianie. Ostatnie co zobaczyłam, to strach w jej oczach.
Tkwiłam w bezruchu. Nic do mnie nie docierało. Doczłapałam się powoli do wyrwy w ścianie, krzywiąc się z bólu przy każdym kroku. Włosy latały dokoła mojej głowy jak jeszcze przed chwilą u mamy. Przed moimi oczami rozciągała się tylko wielka, płaska tafla wody, a dalej ciemny las łączył się z granatowym niebem.
Cała się trzęsłam. Czułam łzy spływające po moich policzkach. Głośny turkot kół pociągu tak nie pasował do sielankowego krajobrazu. Od każdej z tych rzeczywistości odstawało coś jeszcze – morderstwo, którego dokonałam ja. Zabiłam własną matkę. Byłam matkobójczynią.
Wyciągnęłam rękę, aby przywołać sztylet. Nie widziałam, jak wynurzał się z wody, ale szybko wpadł do mojej dłoni. Był zimny, mokry, ale nie było na nim śladu krwi. Może nie było jej widać, ale w mojej głowie na zawsze pozostanie.
— Luna, odsuń się.
Mark odciągnął mnie od dziury. Otoczył mnie ramieniem i mocno przycisnął do piersi. Zacisnęłam pięść na jego T-shircie, dławiąc szloch. Słyszałam jego szybko bijące serce, które i tak nie dorównywało mojemu.
— Zabiłam ją...
— Spokojnie, Luna. Spokojnie. — Usłyszałam jego szept tuż nad uchem.
Rozległ się kolejny hałas. Odwróciłam w jego stronę głowę. Do wagonu wpadli Frank i jakiś młody mężczyzna, który mógł być konduktorem. Zszokowani ogarnęli wzrokiem zniszczenia, w końcu rzucając spojrzenia Markowi i mi.
— Bogowie, co się stało? — Frank podbiegł do nas. — Nawet po kawę nie można was wypuścić?!
Mark mnie nie puszczał. Czułam jego szybki oddech. Patrzył na Franka, jakby chciał mu powiedzieć "Nie teraz".
— Dlaczego pociąg się nie zatrzymał? — zapytał. — Maszynista nie zauważył, że jest wielka dziura w wagonie?
— Hamulce nie działają. To potrwa zanim się zatrzyma.
Konduktor wyprowadzał zapłakaną i ranną pracownicę. Pokazywała na nas palcem.
— Czemu wcześniej nikt tu nie wszedł?
— Próbowaliśmy! Drzwi były zamknięte i w żaden sposób nie dało się dostać do środka. Niech zgadnę, to jakaś magia?
— Później ci wytłumaczymy — obiecał.
— Musimy się stąd wydostać — oznajmiła. Mój głos zabrzmiał żałośnie. — Jeszcze nas posądzą o tą demolkę.
— A nie będą mieć racji?
— Nie wiem. — Pokręciłam głową.
— Tym, co zrobiło dziurę, chyba była Miętuska — powiedział Mark.
Nie wiem, z czym było u mnie gorzej: z psychiką czy zdrowiem fizycznym. Czułam, że Mark, poprzez trzymanie mnie za rękę, uśmierza nieco mój ból, ale nadal nie było kolorowo.
— Chyba będziemy musieli wyskoczyć — rzekł Frank. — Dasz radę, Luna?
— Muszę.
Pociąg zostawił jezioro w tyle. Obecnie znajdowaliśmy się nad pokrytymi białym śniegiem polami. Mark i ja schowaliśmy swoją broń. Za żadne skarby nie mieliśmy ochoty tu wracać.
— Skacz pierwsza!
Kiedy Tris opisywała w "Niezgodnej" swój pierwszy skok, wydawało mi się to łatwe i moim zdaniem przesadzała. Gdy jednak ja wyskakiwałam z rozpędzonego pociągu, a następnie turlałam się parę metrów po śniegu, współczułam jej, że zamiast miękkiego puchu miała kamienie.
Podniosłam się z ziemi. Bolało mnie wszystko. Żebra od upadku ze sterty kamieni w zawalonej jaskini w Gillam, kostka od skoku z drugiego piętra z domu Akwilona, kolano od celnego kopnięcia mamy i głowa od oberwania rękojeścią. Aż trudno było uwierzyć, że to wszystko zadziało się w przeciągu tygodnia. Niektórym wystarczy jeden z takich wypadków, aby umrzeć.
Nieopodal wylądowali chłopcy. Wkrótce pociąg stał się oddalającym się w ciemność punktem, którego miałam nadzieję już nigdy nie zobaczyć. Teraz już z każdym środkiem transportu będę mieć złe wspomnienia.
Miętuska sfrunęła z nieba jako sowa, ale stanęła na ziemi jako dorosły labrador. I ona była ranna. Miała szramę na szyi, a jej jasna sierść zabarwiła się na czerwono.
— Trzeba cię opatrzeć. — Uklękłam przy niej z bólem.
Polizała moją dłoń, jakby chciała powiedzieć "O mnie się nie martw". Jednak musiało boleć ją to na tyle, że pozwoliła przyłożyć sobie gazę i owinąć szyję bandażem. Zanim skończyłam, po krótkiej wymianie zdań podeszli do mnie chłopcy. Obstawiałam, że Mark streścił Frankowi niedawne wydarzenia. Miałam wielką nadzieję, że ominął niektóre szczegóły.
— Sudbury jest niedaleko. — Frank wskazał światła miasta może z pół mili na wschód. — Oby dom Aidy był pusty. Moglibyśmy tam odpocząć.
— Chyba na tym przystanku Aida wysiadła — powiedział niepewnie Mark.
Słyszeliśmy to już któryś raz. Wzdłuż lasu ciągnęło się kilka praktycznie identycznych przystanków, przez co Mark kompletnie się pogubił.
— Tu jest jakaś ścieżka — zauważył Frank.
Faktycznie. Gałęzie drzew w tym miejscu były nieco przerzedzone. Ziemię przykrywała świeża warstwa śniegu, więc trudno było stwierdzić, czy ktoś tędy chodzi.
— Wydaje mi się, że to tu — rzekł, przyglądając się otoczeniu. — Przez dwadzieścia lat mogło się wiele zmienić.
Mark prowadził nas dróżką między drzewami. Miętuska podążała tuż za nim, wąchając ziemię. W końcu las zaczął się przerzedzać i doszliśmy do czegoś w rodzaju polanki. Nie było na niej śladu ludzkiej stopy, jakby od wielu lat nikt tu nie zaglądał.
— Tu był ten dom — oznajmił pewnie. — Na sto procent.
Moja nieufność w stosunku do niego, którą jeszcze podsyciła mama, zaczęła brać górę. Bałam się, że Mark znowu wprowadził nas w jakąś pułapkę. Chociaż patrząc na jego skonsternowaną minę, miałam wątpliwości.
Rozglądaliśmy się dookoła. Wyjęłam sztylet, aby sprawdzić, czy coś nie kryje się pod Mgłą. Spojrzawszy w jego ostrze, przywołałam do siebie chłopaków.
— On tu jest. — Pokazałam im odbicie polany, na której znajdował się ciemny, wiktoriański pałacyk. — Ukryty jest pod grubą warstwą Mgły.
— Jak obozy — zauważył Frank.
— Jak się tam dostaniemy? — Mark przenosił wzrok z ostrza na miejsce, gdzie powinien stać budynek.
— Ktoś musiałby nas tam wpuścić.
— Kto? Dom jest pusty.
— Ja, Aida Easterbrook, zezwalam Frankowi Zhang, Markowi Waterosonowi i Lunicie Jackson na wejście na teren rezydencji Andersonów.
Sylwetka budowli zaczęła się pojawiać. Wyglądało to, jakby wyłaniała się z prawdziwej mgły. Wkrótce ukazał nam się budynek, który doskonale nadałby się na dom strachu w parku rozrywki z motywem przewodnim starożytnej Grecji. Kolumny zdobiły ganek, dach kończył się wymyślnymi gzymsami, a w rogach stały małe figurki bożków.
W drzwiach domu stała starsza kobieta opierająca się na lasce. Widać było po niej wiek, ale jak na seniorkę ubrana była w dość dzisiejszym stylu. Srebrne włosy miała spięte w kok, a na jej podłużnej twarzy panowała pełna powaga. Jej oczy czujnie na nas patrzyły, jakby zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, wpuszczając nas do siebie.
— Wejdźcie. — Wskazała drzwi zapraszającym gestem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top