Rozdział 34 "Transformacja w buraka"
Luna
Czułam się, jakbym leżała w lodówce, okryta podgrzewanym kocem. Z jednej strony było mi zimno, ale z drugiej ciepło. Huczący wiatr wydawał się jedynie stłumionym odgłosem w tle. Ledwo zdawałam sobie sprawę z jego obecności. Coś, co bardziej zajmowało moją zamgloną świadomość, był wystukiwany szybki, ale równy rytm.
Z każdą chwilą docierało do mnie coraz więcej bodźców. Czułam ból, zimno oraz jakiś ciasteczkowy zapach. Miałam wrażenie, że przytulam się do kaloryfera owiniętego pianką, dzięki czemu nadal produkował ciepło, a jednak nie parzył i był mięciutki. Pomimo przyjemnego grzejnika otaczał mnie chłód. Cała się trzęsłam, nie mogąc wybudzić się z dziwnego snu.
Przed oczami miałam czekoladowe ciasteczka Hedwig. Miałam wrażenie, że siedzę obok piekarnika, z których wychynie zaraz cała blaszka łakoci. Wydawało mi się, że jestem w domu. Zimna, marmurowa podłoga w kuchni tłumaczyłaby chłód, a obecność Hedwig poczucie bezpieczeństwa, które wydawało się bardzo nie na miejscu.
Jedyne, na co nie miałam wytłumaczenia, to ból rozchodzący się od lewej nogi. Wybudzał mnie z cudownej wizji z ciasteczkami, sprowadzając na ziemię. Znowu w tle, ale jednak trochę wyraźniej, słyszałam jakieś głosy. Wydawały się mocno stłumione, odległe, ale jednocześnie znajome. Nie docierał jednak do mnie ich sens, więc jednym uchem wlatywały, a drugim wylatywały.
Ponownie przez wszystko przebił się miarowe stukanie, a właściwie dudnienie. Z jednej strony nie pozwalało mi z powrotem zapaść w sen, ale z drugiej wprawiało w otępienie. Było niepokojące, ale chyba właśnie ono dawało mi poczucie bezpieczeństwa.
Powoli zyskiwałam świadomość. Dźwięki w tle stały się wyraźniejsze, a ból i zimno zaczęły bardziej dokuczać. Mocniej się trzęsłam, przez co jeszcze bardziej wtuliłam się w miękki kaloryfer. Poczułam, że coś mnie objęło, dzięki czemu ciepło otaczało mnie ze wszystkich stron. Pomimo że nadal nie miałam siły podnieś powiek, słyszałam już słowa, które przelatywały tuż nad moją głową.
— Trzęsie się jeszcze bardziej — stwierdził jeden głos, odrobinę zachrypnięty, ani nie niski, ani nie wysoki, ale przyjemny, miły.
— To chyba dobry znak — odpowiedział drugi, inny, grubszy, ale również brzmiący przyjaźnie.
— Kiedy się obudzi?
— Nie wiem. To nie ja jestem tutaj lekarzem.
Znowu zapadła cisza. Wsłuchiwałam się w szum wiatru oraz wystukiwany rytm. Razem tworzyły coś na kształt melodii. Po chwili do mojej świadomości dotarło, że ten równomierny stukot, to bicie serca.
— Drugi Element powinien wziąć ktoś inny — powiedział posiadacz niższego głosu. — Tak na wszelki wypadek.
Element... To brzmiało znajomo.
W jednej chwili otrzeźwiałam. Przypomniałam sobie ostatnie godziny. Pobyt w Podziemiu, włamanie do domu milionera, zamknięcie w pokoju, śnieżyca. To spowodowało, że wreszcie rozkleiłam oczy.
Zanim obraz się wyostrzył, widziałam jedynie trzaskające płomienie w prowizorycznym ognisku. Oblewały one światłem małą jaskinię, a właściwie było to bardziej zagłębienie w skale. Wiatr wiał od strony wejścia, które otwierało się na widok iglastego lasu, który wręcz błyszczał w ciemności, pokryty białym śniegiem.
Po drugiej stronie jaskini siedział Frank. Opierał się o ścianę, przekładając z ręki do ręki nogi Wilka. Na butach miał śnieg, który jednak ogień szybko topiło. Cienie na jego twarzy kładły się w dosyć dziwny sposób. Przez to wyglądał zupełnie inaczej niż Frank, którego znałam.
Skoro Frank był naprzeciwko mnie, gdzie Mark?
Uniosłam głowę lekko do góry. Zobaczyłam blady, lekko zaokrąglony podbródek. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że siedzę w czyiś ramiona. W Marka ramionach.
Miałam ochotę na siebie nawrzeszczeć, ale to mi się podobało. Jego bicie serca i ciasteczkowy zapach mnie uspokajały i był taki gorący... Znaczy... To zabrzmiało bardzo dwuznacznie.
Mark spuścił wzrok, przez co patrzył mi prosto w oczy. Byłam tak blisko niego, że mogłam dokładnie policzyć jego piegi. W tym momencie poczułam się tak zawstydzona, że jedyne na co miałam ochotę to zapaść się pod ziemię razem z ciasteczkami Hedwig, które pachniałyby jak Mark... Dlaczego miałyby pachnieć jak Mark?! Lunita, ogarnij się!
Cała sytuacja trwała może góra dwie sekundy, ale to wystarczyło, żebym zrobiła się czerwona od stóp do głów. Uszy i policzki mnie paliły i miałam nadzieję, że nie widać tego w słabym świetle ogniska.
— Jak się czujesz? — zapytał Mark, kiedy starałam się dyskretnie odsunąć od niego na tyle, ile to możliwe.
— Jest dobrze — odpowiedziałam bardzo zachrypniętym głosem. Kiedy przełykałam ślinę, zapiekło mnie gardło.
Chciałam zsiąść mu z kolan, lecz wtedy poruszyłam, nie dosyć że ścierpniętą, ale również bolącą nogą, przez co mocno się skrzywiłam.
— Co się stało? — zapytał zmartwiony.
— Chyba skręciłam sobie kostkę, kiedy skakałam z okna.
— Skakałaś z okna? — Frank wybałuszył na mnie oczy.
— Wiem, to nie było mądre.
— Którą? — zapytał.
— Lewą.
Uwolniłam Marka od mojego ciężaru i usiadłam pod ścianą jaskini. Byłam opatulona dwoma kocami, ale moje ubranie było mokre, a w dodatku rozgrzanym tyłkiem usiadłam na zimnym, wilgotnym podłożu jaskini. Znowu przeszedł mnie dreszcz.
Frank zdjął mi z nogi buta, a ja z obrzydzeniem odwróciłam głowę. Prawie cała moja stopa miała siny kolor. Była wykręcona pod dosyć niecodziennym kątem i spuchnięta. W dodatku miałam niepomalowane paznokcie. Gorzej być nie mogło.
Patrzyłam przez palce na chłopaków. Mark dotknął mojej nogi delikatnie i ból odrobinę ustał. Ale Frank pokręcił głową.
— Najpierw musimy ją nastawić. — Spojrzał mi w oczy.
Wiedziałam, że to było konieczne. Gdyby zostawić ją tak, zaczęłaby się krzywo zrastać i do końca życia zostałabym kaleką. Koniec z łyżwiarstwem, akrobatyką, już nie mówiąc o uciekaniu przed potworami. Jednocześnie bałam się bólu. Już kiedyś nastawiano mi zwichniętą rękę i nie było to bynajmniej miłe doświadczenie.
— Umiesz? — zdziwił się Mark.
— To jedna z pierwszych rzeczy, których uczysz się w Obozie Jupiter.
— W takim razie mnie taka lekcja ominęła.
Zakryłam twarz dłońmi. Nie chciałam tego widzieć. Ufałam Frankowi w wielu sprawach, jednak bałam się jego siły w roli doktora.
— Gotowa?
— Bardziej nie będę — oznajmiłam przez dłonie.
Mój krzyk poniósł się echem po całym lesie, aż gromada ptaków wśród gałęzi wzbiła się w powietrze.
— Jednocześnie mam ochotę ci podziękować, ale i zamordować — zwróciłam się do Franka. — To normalne?
— Z doświadczenia powiem ci, że tak.
Mark sięgnął po plecak, z którego wydostał zestaw pierwszej pomocy. Z neonowego pudełka wyjął najpierw jakąś tubkę, która została podpisana "NIE TYKAĆ" czerwonym markerem. Maść była zimna, ale przyniosła trochę ukojenia. A może to była jego moc? W każdym razie, znowu spaliłam buraka.
— Możesz wytłumaczyć, dlaczego skakałaś z drugiego piętra? — Frank spojrzał na mnie, jakbym coś przeskrobała.
Mark skończył bandażowanie kostki. Wyjęłam z torebki grubą skarpetkę, aby nie odmrozić sobie stopy. Zakładając ją delikatnie na nogę, opowiadałam.
— Kiedy weszłam na piętro, znalazłam się w długim korytarzu. Było tam mnóstwo drzwi i co kawałek znajdował się rozpalony kominek. Uznałam, że rozpaliła je na noc ta gosposia, aby w środku nie było zimno. Było tak gorąco, że zdjęłam kurtkę i wzięłam się za przeszukiwanie pokoi. W jednym natknęłam się na komodę z mnóstwem szufladek, więc to zajęło mi trochę więcej czasu. Kiedy byłam pochłonięta przekładaniem papierów, drzwi się zatrzasnęły. A właściwie je zamknięto — poprawiłam się. — Moja kurtka i torebka zniknęły.
— Nie usłyszałaś niczyich kroków? — zdziwił się Frank.
— Właśnie nie. Nie rozumiem dlaczego. — Odgarnęłam wilgotne włosy za ucho. — Mam klaustrofobię, a ten pokój był naprawdę mały, więc dostałam ataku paniki — wyznałam niechętnie. — Chwilę zajęło mi uspokojenie się. Kiedy już mi się udało, otworzyłam okno i zobaczyłam was, bez sensu kopiących w śniegu. Uznałam, że nie będzie lepszej okazji, aby stąd uciec i jeszcze się do was dostać, więc podjęłam drastyczne kroki i skoczyłam.
— I nie wylądowałaś miękko? Przecież śniegu było po kolana.
— Skoro raz już posłużyłam się taką sztuczką u Aleksandra, może szczęście postanowiło mnie opuścić. — Wzruszyłam ramionami, kręcąc głową.
— I co później?
— Starałam się do was przedrzeć, ale pojawiła się ta dziwna śnieżyca. Zobaczyłam jakiegoś mężczyznę, stojącego przed domem. To był chyba jakiś bóg, bo wydawało mi się, że to on kontroluje wiatr. Wysyłał w waszą stronę podmuchy, więc starałam się stworzyć wokół was coś w rodzaju tornada. Radzę sobie z nimi o wiele lepiej niż z wodą. Ale ten mężczyzna mnie zauważył. Zmienił się w czystą energię, wysyłając ostatnią falę śniegu... i dalej nic nie pamiętam.
— Ale dlaczego zniknął? — spytał Mark.
Wzruszyłam ramionami.
— Jak znaleźliście Element? — zadałam pytanie, wskazując na wisiorek trzymany przez Franka.
— Akwilon zostawił mapę do niego — odpowiedział.
— Moment, wróć. Jaki Akwilon?
Chłopcy zaczęli opowiadać. Kiedy doszli do informacji o Znaku, na początku wszystko brzmiało dosyć abstrakcyjnie. Ale z każdą chwilą coraz bardziej przekonywałam się co do tej teorii. Nie patrzyłam na Marka, ale czułam jak on cały czas się we mnie wpatrywał, jakby czekając na moją reakcję.
— Co o tym myślisz? — wreszcie zapytał, kiedy Frank skończył opowiadać.
Wstydziłam się spojrzeć mu w oczy i ze względu na nowe fakty, i tego, jak bardzo blisko niego byłam jeszcze parę chwil temu. Czułam się zażenowana, ale to nie usprawiedliwiało mnie od nieodpowiadania na jego pytania.
— Uważam, że Apollo wybrał dobrą osobę — oznajmiłam. — Już teraz twoje wizje prowadzą nas do Wilka. Zapewne podobną rolę będą pełniły, kiedy będziesz nawigował Wybranków.
Na samą myśl o nich mnie mdliło. Przypominałam sobie, jak bogowie wielokrotnie mi przypominali, że zostałam stworzona do tego, aby walczyć z wieloma wrogami, najróżniejszych rodzajów. Do tego miały mi służyć dary. Dopuszczałam do siebie fakt, że to może chodzić o mnie.
Ale kto byłby tym drugim Wybrankiem? Nie znałam nikogo innego z takimi darami, chociaż któryś z bogów wspominał chyba kiedyś o planie B. Co, albo kogo miał na myśli? Czy to ktoś z Obozu Jupiter czy Herosów? Znam tego kogoś?
Jednocześnie zaczynałam zdawać sobie sprawę, że jeśli jestem jednym z Wybranków, czeka mnie dosyć dużo "przygód" z Markiem. Z jednej strony nie podobało mi się to, ale z drugiej motylki w moim brzuchu zaczynały tańczyć kankana. Dlaczego?
— Gdzie Miętuska? — postanowiłam zmienić temat, aby odgonić od siebie niepokojące mnie myśli.
— Patroluje okolicę — odpowiedział Frank. — A wracając do Elementów... Rozsądniej byłoby, gdybym nie nosił ich wszystkich. Lepiej byłoby, gdyby jedno z was wzięło jeden.
— Mark, to raczej powinieneś być ty. Ja na razie jestem najłatwiejszą ofiarą.
Chłopak podał mu wisiorek. Mark popatrzył na niego niepewnie, a następnie spojrzał na mnie.
— Jesteś pewna?
Przytaknęłam, szczelniej otulając się kocem.
— Lepiej sprawdzę, czy coś się nie zbliża — rzekł Frank.
Wyszedł z jaskini, zamieniając się u wejścia w ptaka i wzbijając się w powietrze. Jego zamiany w zwierzęta cały czas wprawiały mnie w zdumienie.
— Dlaczego tak sądzisz? — zadał pytanie ni z gruszki, ni z pietruszki Mark.
— Słucham?
— Powiedziałaś, że Apollo dobrze wybrał. Dlaczego?
Teraz on na mnie nie patrzył. Skubał czubek swojego buta. Myśl, że ma wskazywać drogę dwojgu herosom, którzy mają uratować świat, na pewno go przestraszyła. Ja po takiej wiadomości najchętniej schowałabym głowę w piasek.
Dokładnie poukładałam sobie słowa w głowie. Chciałam pocieszyć Marka, a nie jeszcze bardziej go zdołować.
— Jesteś dzielny, waleczny. Mimo że jeszcze nic nie wiedziałeś o tym świecie, stanąłeś do walki z Pytonem, zaufałeś mi. Lupa cię nie zagryzła, to już jest osiągnięcie! Nie wpadasz w panikę..
— Nie powiedziałbym.
— Dlaczego? Może się boisz, ale ADHD nie pozwala ci siedzieć z założonymi rękami. Walczysz, coś robisz. Weźmy mnie, chociażby dzisiaj. Dopóki się nie uspokoiłam, co trwało dobre dziesięć minut, nie mogłam się nawet ruszyć. A ty chociaż działasz. Jesteś sympatyczny, potrafisz przejąć kontrolę. Nie jesteś też taki pewny siebie jak na dziecko Apolla, co też jest zaletą. Umiesz działać w grupie. Jesteś troskliwy. Czasami nawet za bardzo. — Znowu czułam jak się czerwienie. — Mogłabym jeszcze wymieniać i wymieniać.
Lekko się uśmiechnął.
— Dzięki. Ale...
— Tak?
— Co z Pytonem? Czuję jego obecność. Bliską. Skoro Apollo go ledwo pokonał, to ja mam przed nim uciekać całe życie?
— Znajdziemy jakiś sposób. — Starałam się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego bardziej grymas.
— Myślałem jeszcze nad...
Jego głowa upadła mu na pierś, jakby nagle zasnął. Próbowałam go ocucić, ale nic to nie dawało. Zrozumiałam, że ma wizję i nie powinnam mu przeszkadzać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top