Rozdział 50.2

Panujący w Podziemiu mrok był przygnębiający. Arianna westchnęła ciężko i lekkim jak piórko krokiem ruszyła, niemal płynąc w powietrzu, przed siebie. Łąki Asfodelowe nie wydawały jej się szczególnie atrakcyjnym miejscem na spędzenie całej wieczności. Nie pamiętała, jak tam trafiła, ale perspektywa bezsensownego kręcenia się po porośniętej czarną, wydeptaną trawą polanie, aż zapomni, kim była i jak się nazywała, była tak przerażająca, że córkę Zeusa ogarniała rozpacz. Jak miała tu wytrzymać? W nieskończoność, bez końca, bez celu, bez szansy na ucieczkę. Nic gorszego niż wieczna nudna nie mogło jej już spotkać.

Znajdujące się na Łąkach Asfodelowych dusze rozstępowały się przed Arianną jak pojazdy przed nadjeżdżającą na syrenie karetką. Niektóre próbowały ją zaczepić, wyciągały półprzezroczyste dłonie i machały nimi jak podróżnik próbujący złapać autostop, ale ich głosy brzmiały równie niewyraźnie co poprzednio, gdy córka Zeusa była tam po raz pierwszy. Wtedy jeszcze żyła, wtedy nie była tam sama, dzięki czemu podróż przed Podziemie nie była aż tak przytłaczająca.

Na samo wspomnienie syna Apollina Arianna poczuła zbierające się pod powiekami łzy. Już nigdy miała go nie zobaczyć, jego promiennego jak wschodzące słońce uśmiechu ani figlarnie błyszczących tęczówek. Nigdy. Ta myśl była tak okropna, aż córka Zeusa straciła ochotę, by iść dalej. Upadła na ziemię, ukrywając twarz w dłoniach. Wdzierająca się do jej nozdrzy ciepła, wilgotna bryza, śmierdząca bagnem, przypomniała jej, jak pięć lat temu uparcie brnęła przez Podziemie, oszukała Charona, pokonała Cerbera i uciekła próbującej ją pożreć otchłani. Niemal widziała tę jedenastoletnią dziewczynę wytrwale pokonującą wszystkie stojące na jej drodze przeszkody. To było tak dawno temu, gdy wszystko było prostsze, miała dla kogo walczyć, a jej największym zmartwieniem był goniący ją braciszek.

Ileż od tego czasu się zmieniło!

Arianna zmarszczyła brwi w konsternacji, uświadomiwszy sobie, że wszystko doskonale pamiętała, poczynając od pierwszego spotkania z Willeyem, na starciu pod Olimpem kończąc. Rozniosła armię Kronosa w marnych proch, nigdy wcześniej nie pokonała tylu potworów naraz. Walczyła ramię w ramię z Hadesem, jakby woda letejska wymazała wszelkie istniejące między nimi spory.

Dlaczego więc nie pamiętała, jak trafiła do Podziemia, ani samego momentu swojej śmierci?

Nie mogła tak po prostu… umrzeć. Po tym, co przeżyła i dokonała, taki koniec był wręcz upokarzający. Arianna nie mogła jednak zaprzeczyć, że znajdowała się w Podziemiu, a tam żywy raczej nikt nie trafiał. Nigdy wcześniej też nie umierała ani nie miała okazji porozmawiać z żadnym duchem, nie wiedziała więc, czy jako jedyna została obdarowana amnezją, czy zdarzało się to wszystkim nieboszczykom.

Jak na zmarłego córka Zeusa czuła się całkiem… ludzko. Odczuwała druzgocący żal po stracie przyjaciela, niemożebne zmęczenie, jakby drogę z Nowego Jorku na Łąki Asfodelowe przebyła pieszo, oraz nieopisany ból całego ciała, jak gdyby zwalono jej Olimp na głowę. Czy po śmierci nie powinna znaleźć ukojenia, chociażby od ziemskich udręk? Nie powinna zostać powitana przekupionym składem sędziowskim i wyrokiem skazującym na wieczne cierpienie na Równinie Kar? Nie tak to wszystko sobie wyobrażała.

— Dawno umarłeś? — zapytała najbliżej stojącego ducha. Arianna nie była pewna, czy umrzyk na nią patrzył, bo choć zwrócony w jej stronę, był rozmyty jak pisane długopisem litery na kartce papieru pod wpływem wody. — Rozumiesz, co mówię? Ktoś? Ktokolwiek? — Z wysiłkiem dźwignęła się z ziemi. Nogi zadrżały dziewczynie pod ciężarem jej ciała, ale zmusiła się do ruchu. — Odezwijcie się, do cholery!

— Próbują, ale nie mogą.

Córka Zeusa zamarła w bezruchu jak po spojrzeniu Meduzie w oczy. Głos, dobrze znany Ariannie głos, dochodził zza jej pleców, ale ogarnięta bezbrzeżnym zdumieniem nie mogła się odwrócić. Zamrugała pośpiesznie, przekonana, że przemęczony umysł jedynie sobie z niej kpił. Widziała wiele dziwacznych rzeczy w swoim życiu, zdążyła do nich przywyknąć, ale jego obecność na Łąkach Asfodelowych była po prostu niemożliwa, przeczyła wszystkim obowiązującym w Podziemiu żelaznym prawidłom.

Poruszające się wokół Arianny dusze uświadomiły jej, że to nie czas się zatrzymał, tylko ona nadal tkwiła uwięziona w więzach swojego szoku. Nieznacznie potrząsnęła głową i z łomotającym sercem w przełyku zerknęła za siebie. Zalewająca ją fala błogiej ulgi i wzruszenia odebrała córce Zeusa mowę. Otwarła usta, lecz z jej gardła zamiast słów popłynęło ciche łkanie. Szloch wstrząsnął jej ciałem. Pod wpływem nagłego ukłucia w piersi, jakby przebito jej serce sztyletem, pochyliła się do przodu, opierając dłonie na kolanach. Spływające po policzkach łzy parzył ją w skórę, jednak przytłoczona poczuciem winy nie mogła się opanować.

— Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym zobaczę, jak płaczesz.

— Nie dożyłeś — wychrypiała Arianna przez ściśnięte od żalu gardło. Uniosła wzrok na stojącego przed nią Dylana. Wyglądał niemal tak samo, jak w dniu, w którym umarł, uśmiechnięty, rozczochrany i niepoprawnie podekscytowany, tylko odrobinę bardziej przezroczysty i otoczony białą mgiełką.

— Faktycznie. — Rozejrzał się po Łąkach Asfodelowych, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, gdzie się znajdował. — Ale tego dnia doczekałem.

— Nie żartuj, gdy ja tu cierpię.

Córka Zeusa niepewnie spojrzała na wyciągniętą w jej stronę rękę, jakby obawiała się przekonać, czy Dylan — wbrew rozsądkowi — naprawdę znajdował się tuż przed nią. Po chwili zawahania ujęła dłoń, ze zdumieniem odkrywając, że była nie tylko jak najbardziej rzeczywista, ale również ciepła, jak gdyby serce chłopaka wciąż pracowało, mimo że na własne oczy widziała, jak zostało przebite grotem bełtu. Arianna poczuła, że ponownie zbiera się jej na płacz, gdy łzy napłynęły jej do oczu, a warga zaczęła niekontrolowanie drżeć. Wyprostowała się i przylgnęła do Dylana, kładąc głowę na jego ramieniu. Nie wiedziała, jak to możliwe, ale czuła ciepło bijące od jego ciała, dłonie na swoich plecach, oddech muskający jej włosy. Przecież on nie żył! To nie miało prawa się wydarzyć, a mimo tkwiła w jego uścisku, w Podziemiu, przecząc wszystkiemu, co dotąd uważała za niewykonalne.

— Przepraszam — szepnęła Arianna, mocniej obejmując chłopaka w pasie, jakby z obawy, że jej zniknie. — To moja wina, byłam zbyt zaślepiona swoją arogancją, zbyt pewna swojego zwycięstwa, że nie dostrzegłam zagrożenia. Chciałam uratować was obu, a w rezultacie nie udało mi się obronić żadnego z was.

— Nie obwiniam cię. — Odsunął córkę Zeusa na długość ramion, by spojrzeć jej w oczy. W jego zielonych tęczówkach wciąż mogła dostrzec ten sam cechujący go za życia upór. — Wiedziałem, co robię. To była moja decyzja, tak trzeba było. Ty byś uczyniła dla mnie to samo.

— To dlaczego mi na to nie pozwoliłeś?! — Machnęła ręką, chcąc uderzyć Dylana w ramię, ale tym razem jej dłoń przecięła jedynie powietrze. Rozdrażniona lekkomyślnością chłopaka nawet tego nie zauważyła. — To było moje zadanie!

— Nie, Ariadno, moje. — Uśmiechnął się sugestywnie, jakby wiedział o czymś, o czym córka Zeusa nie miała pojęcia. — Przestań się obwiniać, wiele ci zawdzięczam, ale na pewno nie swoją śmierć. Pogódź się z tym i przestań rozpaczać, jeszcze kiedyś się spotkamy i będziemy się z tego śmiać.

— Nie mogę. — Stanowczo potrząsnęła głową. — Nie mogę! Bo to tak cholernie boli… świadomość, że to już koniec i nie mogę nic uczynić.

— Będzie dobrze, Ariadno. Muszę iść, zaraz zaczynam aerobik w basenie, a później gram w rzutki.

— Jak mnie nazwałeś? — Nierozumnie zmarszczyła brwi. — Ariadna? Tylko ojciec mnie tak nazywa.

Dylan uśmiechnął się w odpowiedzi i choć nie poruszał ustami, córka Zeusa ponownie usłyszała, jak ktoś woła ją po imieniu. Przeczesała dłonią skołtunione włosy. Co tu się, na bogów, działo? Otaczały ją same niemogące mówić duchy, a mimo to wciąż ktoś ją nawoływał. Głos zdawał się dochodzić z oddali, lecz jego brzmienie przyprawiało dziewczynę o dreszcze na plecach. Jego ton poruszył struny we wspomnieniach Arianny. Przed oczami widziała jakiś obraz, zbyt rozmyty by mogła zobaczyć, co przedstawiał, ale dziwnie znajomy.

— Ariadno. — Głos rozbrzmiał w całym Podziemiu, a dusze zaczęły się kulić i panicznie uciekać jak zbity pies wyczuwający swego właściciela. — Ariadno.

— Poczekaj! — krzyknęła córka Zeusa, gdy zauważyła, że Dylan odchodzi, pogodnie machając jej na pożegnanie. — Pozwól mi zobaczyć Nicka, proszę, chcę go zobaczyć! Ostatni raz.

— Nie smuć się więcej! — odparł chłopak z oddali. Był już jedynie jasną plamą na tle wszechobecnej czerni. — Do zobaczenia!

— Dylan, stój! Chcę go zobaczyć, błagam, Dylan!

Arianna rzuciła się w pościg za chłopakiem, przebierała nogami, mimo to wciąż stała w miejscu, a Dylan nadal się oddalał, aż zupełnie zniknął. Córka Zeusa krzyknęła z przepełniającej ją frustracji, a odbijające się od ścian echo odpowiedziało jej z taką mocą, jakby samo Podziemie do niej przemówiło. Zatrzymała się i rozejrzała się po tracącym wyrazistość otoczeniu. Okolica zaczęła blednąć i zlewać się w jedną czarną plamę. Dusze zaczęły migotać, zbite w małe zagajniki drzewa kurczyć się, a wydeptana trawa zamieniać się w pożerający wszystko ocean ciemności. Mrok był tak gęsty, że Arianna poczuła się, jakby wpadła do beczki ze smołą. Nie widziała nic. Nie czuła nic. Nie słyszała nic. Była tylko pustka, martwa jak tafla jeziora.

Córka Zeusa hardo zadarła podbródek, biciem własnego serca odmierzając upływ czasu. Spokój tego miejsca podziałał na nią dziwnie kojąco, jakby ta otchłań pożarła również resztki jej człowieczeństwa. Potężny głos ponownie zawołał ją po imieniu. Poczuła szarpnięcie, a w następnej chwili oślepiło ją rażące światło, jakby na jej oczach narodziło się słońce. Próbowała dłonią przysłonić oczy, ale nie mogła się poruszyć. Nie czuła swoich kończyn… w ogóle nie czuła swojego ciała. Docierający do jej nozdrzy zapach ozonu podrażniał ją w nos, a ona nie mogła się podrapać. Chłodny wiatr odgarnął jej włosy z twarzy i przyjemnie musnął rozgrzane policzki. Arianna mogłaby tak leżeć bez końca, wsłuchując się w szelest liści i płynącą z oddali radosną muzykę, gdyby nie monstrualny cień, który zakrył jej słońce. Nieznacznie uchyliła powieki, z wyrzutem spoglądając na pochylającą się nad nią postać. Nie od razu zrozumiała, kto śmiał zakłócić jej spokój, a gdy to do niej dotarło, właściciel głosu odezwał się ponownie, rozwiewając wszystkie wątpliwości dziewczyny.

— Nareszcie, Ariadno, gdzieś ty była? W Podziemiu?!

Arianna westchnęła i wygodniej rozłożyła się na… tym na czym leżała, jeszcze do tego nie doszła, podobnie jak do tego, gdzie była i co się wydarzyło. Nie interesowało ją, że swym bezczelnym zachowaniem obrażała władcę Olimpu. Może za to wyśle ją do Podziemia? Chciała się tam znaleźć.

— Dokładnie, ojcze, właśnie tam była. Tam gdzie moje miejsce. — Przełknęła stojącą w gardle gorycz. — Chciałam zobaczyć Nicka, ale Hades pozwolił mi spotkać się jedynie z Dylanem.

— Ty i mój brat, hm, zbliżyliście się do siebie.

— Tak, nawet jesteśmy umówieni — przyznała obojętnie Arianna, z zainteresowaniem obserwując, jak jej słowa marszczą w grymasie twarz Zeusa. — Na czyszczenie rydwanu. — Uniosła się na łokciach. — O czym ty ojcze myślisz?

Burzowe spojrzenie Zeusa nie zrobiło na jego córce żadnego wrażenia. Była świadoma, że znajdowała się obok szwankującego reaktora atomowego, który w każdej chwili mógł wybuchnąć, ale nic ją to nie obchodziło. Jego potęga mogła zmieść ją z powierzchni ziemi, ale nawet ucieszyłaby się z tego. Nie zasługiwała, by żyć… nie chciała żyć po tym, co się stało. Niesłabnący ból w piersi nieustannie jej o tym przypominał.

Zeus odchrząknął i drgnął niespokojnie, jakby uwierała go jego ludzka forma. Dopasowany garnitur leżał na nim niczym druga skóra. Arianna nie mogła na niego patrzeć, od razu przypominał jej, jak kilka lat musiała codziennie je czyścić i prasować. Z wysiłkiem dźwignęła się do pozycji siedzącej i pytająco spojrzała na dziwnie milczącego ojca. Ponownie, niemal jak przy wszystkich ich spotkaniach, siedział na wygodnym tronie na każdą okazję, wyciągniętym z kieszeni. W zamyśleniu gładził swoją wypielęgnowaną brodę, a za jego plecami rozciągał się ogród oliwny, pełen olimpijczyków, pomniejszych bóstw i herosów. Wszyscy razem, bez podziałów, śmiali się, rozmawiali i jedli z jednego stołu, nie zważając na dawne spory.

Świętowali.

— Zwyciężyliście? — spytała niemrawo Arianna. Odwróciła wzrok od ucztujących, spoglądając w stronę tej części ogrodu, po której spacerował jedynie wiatr.

— Zwyciężyliśmy — poprawił ją Zeus. W innych okolicznościach na te słowa Ariannie opadłaby szczęka ze zdziwienia, jej ojciec nie zwykł się dobrowolnie niczym dzielić, zwłaszcza chwałą, ale teraz jedynie wzruszyła ramionami. — To również twoja zasługa, Ariadno, nawet w trzydziestu procentach, reszta to moja.

— To dlaczego jedyne, co czuję, to złość, złość i żal? — Położyła dłoń na nodze, wbijając palce w skórę, by fizyczny ból choć na chwilę przyćmił psychiczne cierpienie. — Zwycięstwo powinno być przyjemne, a ja mam wrażenie, jakbym wszystko przegrała.

— Bo patrzysz na to ze złej strony, czasem trzeba coś stracić, by zyskać coś innego.

— A co ja zyskałam?

— Nieśmiertelność — oświadczył Zeus tak bezbarwnym głosem, jakby mówił o zeszłorocznym śniegu. Wykuta niczym z lodu twarz nie pozwalała stwierdzić, czy nie żartował. — Za twoje dokonania postanowiliśmy obdarzyć cię nieśmiertelnością.

Arianna prychnęła z niedowierzania. Ojciec musiał sobie z niej kpić, chociaż nie wyglądał na rozbawionego, a do jego nielicznych zalet poczucie humoru nigdy się nie zaliczało. Potrząsnęła stanowczo głową, jakby próbowała pobudzić swój mózg do pracy. To nie mogła być prawda, nie zasługiwała na tak hojny dar. Zamieszkałaby na Olimpie wśród innych nieśmiertelnych, mogłaby całą wieczność spędzić na uganianiu się za potworami, szlifowaniu swoich umiejętności i szkoleniu następnych pokoleń herosów. Nigdy by się nie zestarzała. Nigdy by nie umarła. Byłaby młoda i… nie taka piękna, ale za to wiecznie żywa. Mogłaby denerwować resztę bogów swoją obecnością i nauczyć się znikać w blasku światła. Czyż nie byłoby to cudowne?

Nieśmiertelność miała jednak swoje wady, których Arianna w pierwszym oszołomieniu nie dostrzegła. Byłaby samotna. Czymże jest sto lat śmiertelnika w obliczu wieczności? Musiałaby oglądać, jak wszyscy, których kochała, starzeją się i umierają. Przychodziliby i odchodzili, a z bólem po ich stracie córka Zeusa żyłaby w nieskończoność. Może to i dobrze? Zasługiwała na to, by cierpieć po tym, co zrobiła.

— A czy do obdarowania kogoś nieśmiertelnością niepotrzebna jest czasem jednogłośność? — spytała Arianna, tknięta nagle niewygodną myślą. Zeus przytaknął, spod przymrużonych powiek przyglądając się, jak zmienia się wyraz twarzy jego córki. — I mam niby uwierzyć, że Ares… na bogów, i Hera poparli ten wniosek?

— Ja poparłem. — Pobłażliwy uśmiech wygiął usta Zeusa w dziwnym grymasie. — A jeśli ja tak chcę, reszta musi mnie poprzeć.

Arianna parsknęła śmiechem. Jeśli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, po kim była takim despotą, teraz nie powinien mieć najmniejszych problemów ze wskazaniem winnego jej paskudnego charakteru. Mimo to słowa Zeusa nie przekonały dziewczyny. Nie rozprawiali o wszczęciu wojny czy wyborze daty na kolejny na koniec świata, lecz o obdarzeniu kłopotliwego, potężnego dzieciaka, który omal stał się przyczyną zagłady bogów i całej zachodniej cywilizacji, nieśmiertelnością. Arianna wiedziała, że ojciec lubił sądzić, iż posiadał nieograniczoną i niepodzielną władzę we wszechświecie i może zwykle faktycznie tak było, ale w tym przypadku potrzebował jednomyślnego i nieprzymuszonego poparcia reszty olimpijczyków.

— Ares nawet pod groźbą strącenia do Tartaru nie zgodziłby się na to — odparła Arianna. Założyła ręce na piersi, chcąc uzmysłowić ojcu, że nie odpuści, dopóki nie pozna prawdy. Upór był kolejną cechą, którą po nim odziedziczyła. — A Hera…

— Ares zastrzegł sobie warunek… będzie mógł cię zabijać przez całą wieczność. — Zeus oparł głowę na ręce i pokręcił nią z żałością, jakby nie mógł uwierzyć, że za dzieci miał takich kretynów. Po kim oni to mieli?! — Reszta przeciwników tego pomysłu poparła Aresa i uznała, że w takiej sytuacji mogą się zgodzić.

Arianna otwarła usta, a jej ramiona mimowolnie opadły. Próbowała się wyprostować, lecz ogarniająca ją niemoc nie pozwoliła jej się ruszyć. To już na pewno musiał być żart! Co prawda nieśmiertelność ustrzegała ją przed faktyczną śmiercią, ale nie przed samym związanym z nią cierpieniem. Uniosła skonsternowany wzrok na Zeusa. Nie był najlepszym ojcem, miał wiele wad, ale nie był potworem. Na pewno znalazł inne rozwiązanie, prawda?

— Nie zgodziłeś się na to? — Głos zadrżał jej podczas zadawania tego pytania. Narastający w uszach szum krwi zagłuszył płynące od strony ucztujących dźwięki, słyszała wyłącznie bicie własnego serca. — Pogroziłeś im tym swoim wypasionym kijkiem, zagrzmiałeś parę razy i tak ich przekonałeś. Powiedz, że tak to wyglądało! Zgodziłeś się?

— Nie zaprzeczyłem. — Wzruszył ramionami, jakby jego córka nie miała się, czym martwić. Dobrze było mu wzruszać, gdy to nie jego planowano męczyć w nieskończoność! — Ale czym się przejmujesz, Ariadno? Jednego i drugiego pokonałaś, będąc śmiertelnikiem, na dodatek dzieckiem, teraz będzie cię ograniczać jedynie twoja wyobraźnia.

Pojawiający się na ustach dziewczyny łajdacki uśmieszek były pieczątką pod szubrawym cyrografem zawartym pomiędzy nią a jej ojcem. Nie musiał nic więcej mówić, zrozumiała, w jaką nieuczciwą, podstępną grę Zeus chciał ją wplątać i na takich zasadach, a raczej ich kompletnym braku, była skłonna do niej przystąpić. Dręczenie Hery i Aresa było rozrywką, która nigdy jej się nie znudzi.

— Nie czuję się szczególnie… nieśmiertelnie — mruknęła Arianna. Postawiła nogi na ziemi i wstała z nieziemsko wygodnego leżaka. Rozprostowała zastane kończyny. — Raczej jakbym miała zaraz umrzeć.

— Jeżeli nie odrzucisz nieśmiertelności, jutro obudzisz się jako jedna z nas.

Jedna z nas. Podobało jej się to stwierdzenie. Nie gorsza, nie słabsza, tylko jedna z nas. Może to nie było takie złe rozwiązanie? Ale jak miała żyć z tym okropnym bólem? Nick odszedł, pozostawiając po sobie jedynie przepastną dziurę w jej sercu. Jako śmiertelniczka nigdy więcej już go nie zobaczy, lecz gdyby została nieśmiertelna może… może Hades tolerowałby sporadyczne wizyty córki Zeusa w Podziemiu i pozwoliłby jej czasem spotkać się z synem Apollina. Arianna uczepiła się tej nadziei jak tonący brzytwy i zamierzała rozmówić się z wujaszkiem jeszcze podczas tej uczty. Spojrzała w stronę krążących nieopodal bóstw, lecz nigdzie nie dostrzegła spowitego w posępną czerń pana Podziemia. Przeczesała dłonią włosy, aby zapanować nad uwidaczniającym się na jej twarzy poddenerwowaniem. Nie mogli go przecież nie zaprosić, nie po tym, co zrobił dla olimpijczyków. Zerknęła na Zeusa, uśmiechał się, jakby wiedział, co Ariannie chodziło po głowie i niezmiernie go to bawiło.

— Możesz odejść, Ariadno, dołącz do zabawy. Zasłużyłaś.

— Nie chcę. — Zrobiła krok do tyłu. Jak mogło w ogóle przejść jej to przez myśl? Powinna opłakiwać stratę Nicka, a nie ucztować. — Wrócę do domu. Muszę porozmawiać z matką.

— Wyręczę cię. — Zeus podniósł się tak gwałtownie, że wytworzony przez niego podmuch wiatru pchnął Ariannę z powrotem na leżak. — Myślę, że ty jednak chciałabyś tu zostać, a nawet jeśli nie chcesz, to… i tak zostaniesz, bo taki jest mój rozkaz.

Brwi Arianny uniósł się w wyrazie kompletnego zdumienia, gdy patrzyła na niepoprawnie zadowolonego ojca, otrzepującego garnitur z nieistniejącego kurzu. Zapach ozonu i zbliżającej się burzy stał się tak intensywny, jakby Zeus właśnie wylał na siebie flakonik swoich ulubionych perfum. Arianna wreszcie obojętnie wzruszyła ramionami. Jaki był sens kłócenia się z gościem, zwykle opisywanym przez przymiotniki zaczynające się na „wszech”? Wszechpotężnym, wszechmocnym, wszechupartym i tak dalej. Westchnęła ciężko, jakby już czuła na plecach ciężar ciążącej na niej nieśmiertelności, i skierowała się w stronę ucztujących.

— Ariadno. — Zerknęła przez ramię na Zeusa. Musiała przyznać, że mimo tego, co spotkało ją w życiu wyłącznie z jego powodu, cieszyła się, że akurat on był jej ojcem. — Dobrze się spisałaś. Jestem z ciebie…

— Dumny — dopowiedziała sobie Arianna. Zeus w połowie zdanie rozpłynął się w powietrzu, uznawszy, że te słowa nie przejdą mu przez gardło i wolał się ewakuować, niż ośmieszyć. — Po tylu latach nadal muszę sama się chwalić.

Mrucząc pod nosem z niezadowolenia, ruszyła żwirowaną ścieżką w stronę reszty gości. Jednak z każdym krokiem szła wolniej, niepewnie, żałując, że nie postawiła się ojcu. Nie miała ochoty na towarzystwo, rozmowy ani udawanie silnej, a w takim gronie nie mogła okazywać swojej słabości. Te hieny za to by ją pożarły. Obserwując olimpijczyków, uświadomiła sobie, że nie chce ich nieśmiertelności. Co z tego, że żyli wiecznie, jeśli nie byli szczęśliwi? Ciągle znudzeni, zgorzkniali i niezadowoleni, uwięzieni w czasie, który, mimo że wciąż płynął, ich nie imał. Arianna nie chciała się stać tacy jak oni. Wolała żyć krótko i bez ograniczeń, a potem… a potem się zobaczy.

Z takim postanowieniem weszła między ucztujących. Niektórzy wytykali ją palcami, inni klepali po plecach, gratulując ostatniego wyczynu w bitwie. Ariannie wydawało się to śmieszne. Nie miała pojęcia, jak i kto pokonał Kronosa oraz co się z nim stało. Nie obchodziło ją to zbytnio. Bawiło ją jednak, że podziwiano ją za coś, co uważała za swoją największą życiową porażkę, ale na każdą pochwałę odpowiadała wymuszonym uśmiechem i przytakiwała głową. Z nikim nie rozmawiała, lawirowała w tłumie, szukając swoich ulubionych wujaszków. Chciała jednemu z nich przekazać swoją decyzję, a potem się ulotnić, nim ktokolwiek zdąży ją przed tym powstrzymać.

Wśród gości dostrzegła Percy'ego. Chłopak zamierzał do niej podejść, ale jego — już oficjalna — dziewczyna, Annabeth, odwiodła go od tego pomysłu. Córka Zeusa była jej za to wdzięczna. Zniecierpliwionym wzrokiem przeczesała tłum, nigdzie nie dostrzegając ani Hadesa, ani Posejdona. Musieli tam być, gdyż cała reszta olimpijczyków, nie licząc Zeusa, była obecna.

— Ktoś chciałby z tobą porozmawiać.

Nieśmiały głos wyrwał Ariannę z odmawiania litanii przekleństw pod adresem bogów. Nieprzytomnie spojrzała na stojącego obok niej kozłonoga. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to Willey. Pełen ulgi uśmiech wpłynął na jej wargi. Cieszyła się, że chociaż on przeżył starcie z Kronosem.

— Nie dzisiaj, jutro. — Położyła satyrowi dłoń na ramieniu. — Właśnie wychodzę.

Willey nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Dźwięk stukających o podłoże kopyt utonął w otaczającym ich gwarze rozmów i śmiechów. W blasku płonącego na trójnogu ognia twarz satyra wydawała się zupełnie biała.

— Jutro będzie za późno, pożałujesz, że mnie nie posłuchałaś.

— No dobrze. — Westchnęła, starając się nie pokazywać swojego poirytowania. Nie była w humorze na pogaduszki. — Byle szybko. Prowadź.

Przeszli wzdłuż rzędów wypielęgnowanych drzew oliwnych, zagłębiając się w spokojniejszy zakątek ogrodu. W panującej ciszy Arianna doskonale słyszała swoje szybko bijące serce. Próbowała wyrównać jego rytm, robiąc głębokie wdechy, ale udzielał jej się niepokój Willeya. Nie mogła zrozumieć, czym tak się denerwował, a ta niewiedza jedynie podnosiła jej ciśnienie.

Czy mogło stać się coś gorszego, niż to, co dotychczas doświadczyła?

Satyr zatrzymał się tak niespodziewanie, że córka Zeusa niemal na niego wpadła. Nim zdążyła zażądać wyjaśnień, Willey machnął ręką i uciekł, jakby godzinę zbliżającego się wybuch złości dziewczyna miała wypisaną na czole, a on nie chciał znaleźć się o tej porze w jej pobliżu. Arianna spod lekko przymrużonych powiek obserwowała oddalającego się kozłonoga, aż zniknął za pobliskim zakrętem. Ocknęła się z zamysłu, dopiero gdy usłyszała szelest za plecami. Odwróciła się w stronę siedzącej na ławce postaci, otoczonej białą poświatą, jakby ciągle oświetlał ją sceniczny reflektor. Córkę Zeusa oblał zimny pot, zachwiała się i z trudem utrzymała równowagę.

Na bogów, to był Apollo!

Jak mogła spojrzeć mu w oczy po ostatnich wydarzeniach? Co miała powiedzieć, jak przepraszać? Arianna nie mogła nawet na niego patrzeć, nie widząc w nim przy tym Nicka. Byli tacy podobni, że córka Zeusa, gdyby tylko chciała, z powodzeniem mogłaby sobie wmówić, że siedział przed nią jej przyjaciel. Potrząsnęła głową. Nie była gotowa na konfrontację z Apollinem. Rany w jej sercu były zbyt świeże, by mogła zmierzyć się z konsekwencjami. Ból w jej piersi był tak duży, że z trudem powstrzymywała się przed krzykiem. Ostrożnie, na miękkich nogach, zaczęła się wycofywać, lecz gdy tylko postawiła jeden krok, młodzieniec, mimo że nie zdradził jej żaden dźwięk, podniósł wzrok i spojrzał na nią.

Wtedy Arianna uświadomiła sobie, jak bardzo się myliła.

To nie było Apollo.

— Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

Arianna otwarła usta, ale nic nie powiedziała. Zdumienie odebrało jej mowę, a ciemiężące ją jeszcze przed chwilą cierpienie uleciało z niej jak woda z dziurawego naczynia, pozostawiając po sobie jedynie pustkę. Jej umysł ukształtował myśli w jedno słowo „niemożliwe”, nie dopuszczając tego, czego były świadkiem oczy dziewczyny. Uważnym wzrokiem śledziła, jak na twarzy Nicka pojawia się szelmowski uśmieszek, odgarnia zagubione włosy z czoła i nieśpiesznie wstaje z miejsca. Poruszał się z niebywałą wytwornością, w jego ruchach było tyle gracji, jakby… Prawda uderzyła w Ariannę jak drewniana pałka Kaliny sprzed kilku tygodni. Zatoczyła się do tyłu i upadła na ziemię. Zderzenie z podłożem przywróciło jej głos.

— Bo ty jesteś duchem — wydusiła zdławionym przez gorycz głosem. Narastający w gardle ucisk utrudniał jej zaczerpnięcie tchu. — Ty… ty nie żyjesz.

— Twoja nieomylność jest niezmiennie irytująca. — Szeroki uśmiech na ustach syna Apollina kłócił się z faktycznym znaczeniem jego słów. — Dlaczego więc jesteś taka zaskoczona?

— Nie powinno cię tu być. — Potrząsnęła głową, mocno zaciskając powieki. To było tak niemożliwe, że musiało jej się przewidzieć. — Co tu robisz?

— Myślałem, że ucieszysz się na mój widok. — Nick zatrzymał się tuż nad Arianną, a przemykający przez jego twarz cień rozczarowania był na tyle rzeczywisty, by wzniecić w córce Zeusa gniew. — Tego właśnie chciałaś w Podziemiu, zobaczyć mnie ostatni raz.

— Ucieszę? — Zerwała się na nogi, mocno zaciskając dłonie w pięści, by ból uświadomił jej, że to wszystko nie było jedynie złudzeniem. — To przeze mnie nie żyjesz! Jak mogę się cieszyć, gdy wiem, że nigdy więcej cię nie zobaczę?! A ja nie chcę, żebyś odchodził. — Westchnęła, pozwalając łzom swobodnie spływać po policzkach. — Błagam, Nick, nie zostawiaj mnie.

— Nigdy cię nie zostawię. — Wyciągnął rękę, a Arianna bez namysłu ją ujęła, ze zdumieniem odkrywając, że nie jest przeźroczysta i może ją uścisnąć. — Zawsze przy tobie będę, chociażbyś nie mogła mnie zobaczyć.

— W dupie mam taki układ — burknęła córka Zeusa. Dlaczego bogowie tak chcieli, żeby cierpiała? Pozwoli jej zobaczyć chłopaka, by potem mieli go znowu odebrać. Nie wyobrażała sobie, by miała go ponownie stracić. — Nie podoba mi się taki koniec.

— To nie koniec, koniec nigdy nie nastąpi. Będziesz nieśmiertelna.

— Nie. Mam przez całą wieczność cierpieć? Nienawidzić się za to, co się stało? Nie, Nick, nie przyjmę nieśmiertelności. Niech sobie bogowie wsadzą ją w d… — Nie zdołała skończyć, gdyż syn Apollina zamknął jej usta swoimi. Arianna musiała przyznać, że był to skuteczniejszy sposób niż pospolite „zamknij się”. — To niczego nie zmienia. Nie spędzę wieczności bez ciebie.

— Przyjmiesz. — Arianna potrząsnęła głową. Nie rozumiała, dlaczego chłopakowi tak usilnie zależało, by cierpiała… w nieskończoność. Stał tak blisko, a mimo to miała wrażenie, że się od niej oddalał. — Zrób to dla mnie. Obiecaj, obiecaj mi, że to zrobisz.

Córka Zeusa westchnęła ciężko, kładąc głowę na piersi Nicka. Mocno objęła go w pasie. Chciała wierzyć, choć było to naiwne życzenie, że jeśli go nie puści, to nie odejdzie albo przynajmniej zabierze ją ze sobą.

— Powiedz to. Obiecaj mi, że to zrobisz.

— Obiecuję, Nick, zrobię to, ale tylko dlatego, że tego chcesz, choć nie rozumiem dlaczego.

— Zrozumiesz — mruknął Nick dziwnie nieswoim głosem. Ucałował dziewczynę w czubek głowy. — Tylko mi zaufaj.

Arianna zacisnęła powieki, by znowu się nie rozpłakać. Nie rozumiała, jak miała wytrzymać bez niego całą wieczność, gdy nie wyobrażała, by mogła przeżyć bez niego chociażby jeden dzień. Ale może i miał rację. Zasługiwała na cierpienie. Bogowie też o tym wiedzieli, dlatego nagrodzili ją poprzez karę. Chłodny podmuch wiatru wywołał dreszcze na plecach córki Zeusa. W następnej chwili poczuła, jak traci równowagę. Bezwładnie upadła na ziemię, ale nie miała siły się podnieść ani nawet otworzyć oczu.

Wiedziała, że po Nicku nigdzie nie było już żadnego śladu.

***

Po przebudzeniu Arianna czuła się tak samo podle, jak poprzedniego dnia. Leżała na łóżku w swoim niewielkim pokoju na Lake Avenue, szukając sił, by wstać. Wszystko ją irytowało. Piękny dzień, wpadające przez okno promienie słoneczne, śpiew ptaków, szum wiatru, cisza. Nie powinno być tak sielsko i spokojnie. Córka Zeusa próbowała przytachać nad Manhattan burzowe chmury, by całe miasto płakało wraz z nią, ale na firmamencie nie pojawił się nawet obłok wielkości orzeszka. Była wyczerpana, mimo że ledwo się obudziła, ale nie szczególnie zdziwił ją jej stan. Pół nocy łkała w poduszkę, na zmianę raz przeklinając siebie, raz bogów. Czy już zawsze miała czuć się tak beznadziejnie, budzić się z opuchniętymi od płaczu oczami i brzydzić się samą sobą? Niezbyt przyjemna perspektywa na całą wieczność.

— Arianno, wstawaj i chodź tu! — krzyknęła Bethany, znajdując się, jak sądziła córka Zeusa po głosie kobiety, w kuchni. — Mamy gościa.

— Mówiłam, że nie chcę nikogo widzieć! — Niechętnie zgramoliła się z łóżka i podeszła do drzwi, otwierając je z takim rozmachem, iż niemal wypadły z zawiasów. — A jeśli nie przyniósł mi w prezencie fabryki czekolady, to niech lepiej od razu ucieka.

Dochodzący z kuchni gwar rozmów ucichł, a na mieszkaniu zaległa pełna wyczekiwania cisza. Arianna wiedziała, że matka ją prowokuje, ale nie mogła się oprzeć przed chociażby sprawdzeniem, kto miał czelność naruszyć jej zakaz. Na pewno nie był to żaden zwykły śmiertelnik — w takim wypadku matka by jej nie wolała. Musiał więc to być ktoś, kogo znała.

Ale kto?

Córka Zeusa w całej swej przerażającej okazałości wparowała do pomieszczenia, już podnosząc rękę, by wskazać temu bezczelnemu delikwentowi drzwi. Jej wzrok najpierw padł na uśmiechającą się przez łzy Bethany, a dopiero potem na nonszalancko opartego o blat szafki chłopaka. Arianna musiała podeprzeć się ściany, aby nie upaść, gdy ugięły się pod nią nogi. Spodziewała się wszystkiego, wizyty swojego ojca, wróżki zębuszki czy choćby Tanatosa, ale nie jego.

— Przyniosłem siebie. To chyba lepszy prezent, prawda?

— Co to ma znaczyć? — Spojrzała na matkę, jakby wszystko było wyłącznie jej winą. — Jeśli to jest żart, na bogów, obiecuję, że pokażę temu śmieszkowi, co dla mnie jest zabawne.

— To nie jest żart, Arianno — odparła Bethany. Przytuliła do siebie córkę, chcąc jej przekazać trochę swojego opanowania. — Zachowuj się, dziecko, i doceń to, co bogowie ci ofiarowali, bo mimo tego… kim jesteście, nadal możecie wiele stracić. — Skierowała się do wyjścia, przystając jeszcze w progu, by dodać: — Dobrze cię widzieć, Nick.

— Gadaj, co tu się dzieje!? — ryknęła Arianna, gdy tylko usłyszała, jak drzwi do pokoju Bethany się zamknęły. — Myślałam, że… — Z trudem przełknęła ślinę. — Że odszedłeś! A na drugi dzień pojawiasz się tu jak Hudini i zachowujesz się, jakby nic się nie wydarzyło!

— Bogowie cię sprawdzali. — Nick uniósł obie dłonie w uspakajającym geście i uśmiechnął się przepraszająco. — Chcieli się przekonać, czy jesteś zdolna się poświęcić, zrobić coś dla drugiej osoby, nawet za cenę własnego szczęścia. Musieli upewnić się, czy zasługujesz na nieśmiertelność.

— Nie prosiłam się o nią!

— Bogowie powiązali nasze losy — odparł syn Apollina łagodnym głosem, jakby nie był przekonany, w jaki sposób dziewczyna zareaguje na tę wiadomość. — Dzięki temu wciąż tu jestem.

— A-ale… ty umarłeś! — Zmarszczyła brwi w konsternacji. Ten okrutny widok wciąż prześladował ją w snach. — Umarłeś, rozumiesz, co to znaczy? Ludzie zwykle nie zmartwychwstają!

— Nie do końca umarłem. — Z zakłopotaniem potarł kark. Wyraz twarzy chłopaka uświadomił córce Zeusa, że nie spodoba jej się dalsza jego wypowiedź. — Pozwolono mi wybrać. Mogłem od razu, po tym jak Kronos przeciął mnie w pół, iść do Podziemia lub iść tam dopiero potem. Mój los był zależny od twojej decyzji. Do tego czasu miałem oczekiwać, zawieszony między jednym a drugim światem, ni to martwy, ni to żywy.

— Gdybym odrzuciła nieśmiertelność…

— Trafiłbym na Równinę Kar. — Wzdrygnął się na samą myśl. Miał już nieprzyjemność odwiedzić Równinę Kar i raczej nie było to miejsce, w którym chciał spędzić wieczność. — Tak to jest właśnie wchodzić w układy z bogami. Zgadzasz się im pomóc, a oni w podzięce grożą ci torturami.

— Jakie układy? — Nick przecząco pokręcił głową. Nie mógł jej tego wyjawić. — No dobrze, więc dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?!

— Wtedy nie byłoby to poświęcenie, tylko świadoma decyzja. — Arianna westchnęła ciężko. Po tylu latach wciąż nie przywykła do kaprysów bogów. — Byłaś gotowa cierpieć dla mnie przez wieczność wyłącznie dlatego, że cię o to poprosiłem.

— Zaćmienie. — Lekceważąco wzruszyła ramionami. — Byłam zmęczona i chciałam iść do domu, a ty nie dałbyś mi spokoju, gdybym się nie zgodziła.

Mimo swych słów Arianna bez namysłu ujęła dłoń syna Apollina, gdy ten ją do niej wyciągnął, zdradzając, że nie był jej taki obojętny, jak próbowała to przedstawić.

— A mogłem umrzeć w spokoju — westchnął Nick, ostentacyjnie przewracając oczami. Zawadiacki błysk w oczach zdradzał jednak jego prawdziwe myśli. — Wydawało mi się, że wybieram mniejsze zło, ale chyba się pomyliłem.

— Co to miało oznaczać: mimo tego kim jesteście? — Arianna przysunęła się do syna Apollina, podejrzliwie mrużąc powieki. — Zabrzmiało to tak, jakbyśmy nie byli normalni.

— Bo nie jesteśmy. — Pojawiający się na ustach Nicka szelmowski uśmiech sugerował, że od początku czekał na to pytanie. Nachylił się nad córką Zeusa, by dobrze go usłyszała i dodał: — Bogowie chyba nas nienawidzą. Jesteśmy nieśmiertelni.

***

A teraz przyznawać się, kto przed przeczytaniem końcówki zdążył mnie zwyzywać w myślach? Nie spodziewaliście się tego! Nie tak miało wyglądać zakończenie, ale uznałam, że będę okrutna dla bohaterów, skazując ich na wieczność z bogami, a nie dla Was! Poza tym takie rozwiązanie daje mi duże pole do popisu, gdybym kiedyś myślała nad kontynuacją Herosa.

A że to koniec wypadałoby coś powiedzieć do Was, moi drodzy czytelnicy! Dziękuję każdemu i wszystkim z osobna za towarzyszenie mi w tej długie podróży, za każdą gwiazdkę i komentarz, które  motywowały mnie do dalszego pisania i dodawały mi weny. Mam nadzieję, że będziecie wspominać Herosa równie przyjemnie co ja!

Jeszcze raz bardzo dziękuję!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top