Rozdział 50. 1
Co tu się, na bogów, odwaliło?
Umysł Arianny zawiesił się na jednym programie i nie była w stanie przerzucić kanału. W kółko i do znudzenia oglądała tę samą scenę i choć znała jej przebieg na pamięć, końcówka wciąż ją zaskakiwała. Potrząsnęła głową. Rozburzone włosy opadły na jej wykrzywione w wyrazie kompletnego osłupienia oblicze, ale w obecnym stanie nie mogła poruszyć chociażby ręką, by je odgarnąć. Wpatrywała się tępo w jeden punkt przed sobą, jakby nadal widziała tam zmieszaną twarz syna Apollina. Był tak blisko, tak blisko, że mogła zliczyć piegi na jego nosie i przejrzeć się w błękitnym zwierciadle ukrytym w jego tęczówkach. Tłukące się w piersi serce rozpraszało ją, nie mogła się skupić, gdy jego dudnienie w czaszce zagłuszało jej myśli w głowie. Ostrożnie uniosła rękę na wysokość oczu, z niepokojem obserwując, jak niekontrolowanie drżała.
Co się z nią działo?!
Arianna prychnęła z ogarniającej ją bezsilności. Pochyliła się do przodu, oparła łokcie na kolanach i ukryła twarz w dłoniach. Zbyt wiele wydarzyło się w tym dniu. Zbyt wiele straciła i jeszcze więcej mogła stracić, a i tak już ciężar spoczywających na jej barkach win ciągnął ją ku ziemi, przytłaczał i odbierał wolę walki. Zaczynała się garbić jak sędziwy starzec, zmęczony życiem i przygnębiony otaczającą go zewsząd śmiercią, odbierającą mu bliskich. Nie chciała nawet się zastanawiać, ilu dobrych herosów, których codziennie mijała w obozie, dzisiaj poległo.
Było ich wielu… zbyt wielu.
Im dłużej córka Zeusa wsłuchiwała się w bicie własnego serca, tym większy gniew ją ogarniał. Wciąż żyła, wciąż oddychała i wciąż zawodziła, podczas gdy ci, którzy nie zasługiwali na śmierć, już odeszli. Nie mogła sobie wybaczyć tego, co wydarzyło się w City Hall Parku… nie potrafiła, mimo iż Dylan nie obwiniał jej za całą sytuację. To jej jednak nie pomagało, gdyż była przekonana, że mogła uratować ich obu, gdyby tylko nie była takim przemądrzałym, pewnym siebie kretynem.
„Obu” — to słowo przypominało jej o tym, co przed chwilą się wydarzyło. Rozlewające się po jej organizmie ciepło, aż postawiło Ariannę na nogi. Czuła się… dziwnie, lekko, ale przyjemnie. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego. Dotąd znała jedynie złość i nienawiść, zatruwające jej umysł niczym trucizna, niszczące wszystko, co w niej dobre. Karmiła się gniewem jak sportowcy sterydami, czerpiąc z niej siłę do działania. Teraz było jednak inaczej. Nie potrafiła słowami opisać swojego stanu, ale podobało jej się to uczucie rozgrzewającego ją od środka ciepła. Uśmiechnęła się delikatnie. Czyżby właśnie zaproszono ją do klubu „wszyscy”, do którego jeszcze do niedawna nie miała wstępu?
— Nie sądziłem, że weźmiesz moje słowa na poważnie i faktycznie nie zrobisz nic głupiego.
Arianna zamarła w bezruchu, gdy rozpoznała docierający do jej uszu głos. To był on! Tak długo się znali, tyle razem przeszli, że wszędzie poznałaby syna Apollina, nieważne w jak gęstym tłumie by stał. Niepewnie spojrzała w jego stronę. Sądziła, że widok Nicka — po ostatnich wewnętrznych przeżyciach — ją ucieszy, zamiast tego ogarnął ją niepokój. Objęła się rękoma i potarła ramiona, gdy niespodziewanie zrobiło jej się zimno.
— Dobrze się czujesz? — Nick postąpił krok do przodu, lecz widząc, że córka Zeusa zaczyna się cofać, zatrzymał się. — Musimy porozmawiać.
Gniew w nieładnym grymasie wykrzywił twarz Arianny. Miała dość tych słów. Ciągle padały z ust Nicka, lecz do żadnej rozmowy potem nie dochodziło. I choć teraz rozumiała, co było tego przyczyną, nadal nie miała cierpliwości, by słuchać jego wyjaśnień. Nie teraz, nie, gdy koniec świat niczym katowski topór wisiał nad ich głowami i mogli więcej się nie spotkać. Nie zniosłaby tego, nie mogła stracić również jego.
Zacisnęła dłonie w pięści i potrząsnęła głową, licząc, że w ten sposób przekaże synowi Apollina swoje nastawienie. Chciała coś powiedzieć, lecz rozczarowanie w oczach Nicka zdławiło jej głos w gardle. Wiedziała, że go rani, choć na to nie zasługiwał. Nienawidziła się za to, ale próbowała sobie wmówić, że tak będzie lepiej. Dla niej, dla niego, dla wszystkich. Jeśli przeżyją, przyjdzie czas, by naprawić ich relację, natomiast w obliczu czekającej herosów walki nie mogła pozwolić sobie na słabość. I tak już stała na krawędzi, a rozciągająca się w dole otchłań rozpaczy natrętnie wzywała ją do siebie. Z trudem utrzymywała równowagę, niewielki kroczek dzielił ją od spadku i po prostu nie była gotowa przyjąć na siebie kolejnych ciosów.
— Nie mam wiele czasu — odezwał się ponownie Nick, gdy przedłużającą się między nimi ciszę przerwało nawoływanie jego brata z oddali. — Ale nie wrócę tam, jeśli niczego nie powiesz.
Córka Zeusa przygryzła dolną wargę. Nie czuła już niczego więcej poza irytacją. Chciała w spokoju odpocząć, przemyśleć wszystko, co dotąd się wydarzyło, ale widząc w Nicku odbicie swojego denerwującego uporu, wiedziała, że tak łatwo nie odpuści. Nie zamierzała jednak z nim rozmawiać i krzywdzić go jeszcze bardziej. Odwróciła się na pięcie — piętrzący się za jej plecami potężny gmach Olimpu stał się dla niej synonimem wolności — lecz nim zdążyła odejść, syna Apollina chwycił ją za nadgarstek.
— Przepraszam, że tyle to trwało, przepraszam… — Urwał, rozpaczliwie błądząc wzrokiem po twarzy Arianny, jakby szukał na niej podpowiedzi, która pozwoliłaby mu zrozumieć zachowanie dziewczyny. — Proszę, powiedz coś, cokolwiek…
Wstrząsający całym Olimpem huk wybawił córkę Zeusa od odpowiedzi. Niespodziewanie wszędzie zaroiło się od wrzeszczących herosów. W pośpiechu gnali do windy, w biegu zapinając klamry od napierśników, poprawiając zawieszone u bioder pasy i pogryzając ambrozjowe batoniki. Wszyscy coś krzyczeli, ale w narastającym hałasie nikt się nie słyszał. Ogłuszający harmider działał córce Zeusa na nerwy. Utkwiła wzrok w Nicku. Jego oczy mówiły to, czego usta nie były w stanie i tym razem Arianna nie miała większych problemów ze zrozumieniem go. Dziwne ciepło znów rozgrzało ją od środka, mimowolnie rozciągając jej wargi w uśmiechu. Przez chwilę stali i po prostu patrzyli się na siebie, otaczający ich chaos przycichł, zbliżająca się bitwa zeszła na dalszy plan, byli tylko oni.
Arianna oswobodziła dłoń z uścisku i nie zważając na pozostawione na skórze plamy krwi rannych herosów, położyła rękę na piersi Nicka. Nie bardzo wiedziała, co powinna mu powiedzieć, ale nie mogła odejść bez słowa. Może rozmawiali po raz ostatni, nie chciała, by zapamiętał ją jako wredną, pozbawioną wyrozumiałości dziewczynę.
— Ja ciebie też — rzekła tylko. Miała nadzieję, że syn Apollina ją zrozumie i wybaczy jej, że na bardziej rozgarniętą odpowiedź nie było ją stać. — Pamiętaj o tym.
Odwróciła się i raźnym krokiem ruszyła do windy. Nikt jej nie zatrzymywał. Nikt nie próbował jej powstrzymać, jakby widok furii, czającej się w niebieskich tęczówkach córki Zeusa, był wystarczającym powodem, by usunąć jej się z drogi. Arianna poczuła, jak wypełnia ją znajome uczucie nieposkromionego gniewu. Owiewający ciało dziewczyny wiatr natychmiast jak dobrze wyszkolony pies poddał się jej woli. Krążąca w żyłach energia, wymieszana z pragnieniem zemsty, naładowała ją lepiej niż koktajl z nektaru.
To był koniec. Koniec jej lub Kronosa.
Zamykające się drzwi windy odcięły Ariannę od przeszłości. Zostawiła za sobą wydarzenia z Olimpu, Nicka, a nawet pamięć o Dylanie. Liczyło się jedynie tu i teraz oraz to, co zamierzała uczynić Kronosowi.
Podróż na dół niemiłosiernie jej się ciągnęła. Nie mogła ustać spokojnie, gdy dochodząca z parteru pieśń stali natrętnie ją do siebie wzywała. Niecierpliwie tupała nogą, a światełko w windzie mrugało zgodnie z wybijanym przez jej stopę rytmem. Jadący z nią herosi próbowali wcisnąć się w kąt i zniknąć. Równie mocno co córka Zeusa chcieli dotrzeć już do celu, choć zupełnie z innego powodu niż ona. Arianna, zamknięta we własnym, niedostępnym dla innych świecie, zupełnie nie zwracała na nich uwagi. Nie zauważyłaby ich, gdyby przy opuszczeniu pomieszczenia w panicznej ucieczce któryś z nich nie potrąciłby jej.
Armia pana tytanów stała tuż przed budynkiem. Na jej czele znajdowała się awangarda Kronosa — jednooki przyjaciel Jacksona, drakaina w zielonej zbroi oraz dwaj hiperborejczycy — a na samym przodzie, z sierpem w dłoni, tkwił zadowolony z siebie Kronos. Drogę na Olimp zagradzał mu jedynie Chejron.
Arianna wyminęła Percy'ego, Annabeth i Thalię, zastygłych jak spiżowe monumenty pod wpływem czaru pana tytanów, zignorowała zapadającą wokół niej ciszę i zatrzymała się przed przebranym w garnitur z Luke'a Kronosem. Jego złote tęczówki rozbłysły złowrogo na jej widok. Ostry jak sierp w jego ręce uśmiech wkradł się na wargi tytana.
— Zdecydowałaś się w końcu stanąć po zwycięskiej stronie? — Kronos ryknął śmiechem, a znajdująca się za jego plecami armia zawtórowała mu. — Za późno na to, Ariadno, nikt nie powstrzyma mnie przed obróceniem waszego marnego świata w proch.
— Będzie ci wstyd, gdy przegrasz z takim nikim — odparła chłodno córka Zeusa. Założyła ręce na piersi, aby powstrzymać się przed rzuceniem się na oponenta z pięściami. — A jeśli to nie ja cię pokonam, zrobi to mój durny kuzyn. Nie odstąpię mu jednak tego zaszczytu, dopóki nie polegnę.
— Nie krępuj się — mruknął Percy, z chęcią oddając jej tę wątpliwą przyjemność. — Postoję z boku i ci pokibicuję.
— Głupcy! Sądzicie, że to żarty? — Huknął trzonem sierpa w podłoże. Potężny wstrząs powybijał szyby w stojących na ulicach samochodach. — Zejdźcie mi z drogi!
— Myślisz, że jak rozedrzesz, to się przestraszę i ucieknę? — Arianna prychnęła ironicznie. — Takim jak ty zawsze pisana jest porażka. Wiesz dlaczego? Bo na drodze do zwycięstwa stanie wam ktoś taki jak ja.
Kronos zawył z frustracji. W jego przepełnionych furią tęczówkach córka Zeusa dostrzegła obietnicę swojego końca. Nie przejęła się tym zbytnio. Nie po raz pierwszy ogarnięty żądzą władzy członek rodziny groził jej śmiercią, wiecznymi katuszami i ostrą bronią tuż przed nosem. Zdążyła się do tego przyzwyczaić, poza tym, zjeżdżając windą ze sześćsetnego piętra, miała sporo czasu, by oswoić się z myślą, że tego starcia nie przeżyje. Nie mogła pokonać kogoś, kto władał wypasioną kosą, a na całym ciele miał jeden słaby punkt, ukryty w trudno dostępnym miejscu i to pod zbroją. To było praktycznie niemożliwe, jednak to wcale nie powstrzymywało Arianny przed podjęciem kolejnej próby zabicia dziadka.
Nadchodzący atak zauważyła, nim ten jeszcze został wyprowadzony. Odskoczyła do tyłu, niemal w tym samym momencie, gdy wystrzelona ze śmiertelną precyzją strzała minęła ją o kilka cali, przeszyła powietrze ze świstem i trafiła zniecierpliwioną drakainę w zbroi między oczy. Pozostał po niej jedynie pusty pancerz, który z głuchym łoskotem upadł na ziemię. Arianna uchyliła się przed ostrzem sierpa. Poczuła, jak bijąca od klingi moc jeży jej włosy na karku, a potężna siła próbuje zmieść ją z nóg. Oddaliła się od przeciwnika, lecz widząc zbliżających się w jej stronę hiperborejczyków, musiała zrezygnować z dalszej walki z Kronosem.
Nie zamierzała jednak mitrężyć ani energii, ani czasu na bezsensowne pojedynki z niedorównującymi jej umiejętnościami rywalami. Niebo natychmiast pociemniało, czarne jak opary z fabrycznego komina chmury przykryły błękit sklepienia, a wzmagający się wiatr porwał do szalonego tańca, spoczywające na asfalcie przedmioty, zmuszając je do podrygiwania w wygrywany rytm. Kilka potworów oberwało w łeb cegłówkami — rozpadły się w proch, znikając, nim ktokolwiek zauważył ich nieobecność.
Przerażający uśmiech wykrzywił wargi Arianny, błysnęło światło, rozległ się huk i po dwóch olbrzymach zostały jedynie ciemne plamy na ulicy. Wywołany wśród wrogiej armii popłoch zagłuszył słowa ich dowódcy — cokolwiek powiedział, okazało się na tyle skuteczne, by zdołał zapanować nad podwładnymi. Córka Zeusa zbyt późno zauważyła nadchodzące zagrożenie. Zbyt późno uświadomiła sobie, co się dzieje. Zbyt późno odwróciła się do Kronosa.
Przez to zbyt omal zginęła.
Poczuła, jak traci równowagę, gdy niewidzialna siła uderzyła w nią z mocą rozpędzonego pociągu i wyrzuciła ją w powietrze. Oszołomiona nieoczekiwanym atakiem nawet nie próbowała zapanować nad swoim bezwładnie lecącym ciałem. Spotkania z twardym gruntem nigdy nie należały do szczególnie przyjemnie przez nią wspominanych. Zderzenie podstępnie wykradło cały tlen z płuc Arianny, ciemne plamy zamazały jej widok przed oczami, a rozlewający się po organizmie ból przyćmił umysł. Przetoczyła się kilka metrów po pokrytym gruzem asfalcie, nim wreszcie wpadła na jakąś większą przeszkodę i się zatrzymała. Jęknęła przeciągle. Jak mogła być tak nieostrożna?! Krztusząc się zalewającą usta krwią, uzmysłowiła sobie, jak amatorski błąd popełniła. Teraz płaciła za swoją głupotę. Odwróciła się na plecy i wbiła zamroczony wzrok w pociemniały firmament. Oddychała płytko i nierówno, nie mogąc złapać tchu, jakby coś ciężkiego miażdżyło jej pierś i wbijało żebra w płuca. Zemdliło ją od bólu, który chciał rozsadzić jej czaszkę, rozerwać ją strzępy. Był wręcz nie do zniesienia.
Dlaczego nawet śmierć nie chciała być dla niej łaskawa?
Arianna wiedziała, że nie mogła tak leżeć. Kronos nie pozwoli jej odejść, dopóki nie zobaczy, jak giną wszyscy, którzy byli córce Zeusa bliscy, a Olimp nie obraca się w skąpane w ichorze zgliszcza. Nie mogła na to pozwolić. Irytowała ją myśl, że przez jej słabość i nieudolność pan tytanów zwycięży, mimo to była zbyt obolała, by wstać. Ziemia zdawała jej się miękka niczym puchowy piernat. Nie miała ochoty się podnosić, ponownie obrywać, podczas gdy otaczająca ją ciemność szeptała do niej tak czule, że grzechem byłoby nie zatopić się w jej ramionach i słodkich obietnicach.
Trupioblada dłoń, jakby sama śmierć wyciągała po nią ręce, pojawiła się tuż przed twarzą Arianny. Zamrugała nierozumnie. Nie wiedziała, co się dzieje. I choć była to tylko dłoń, wyglądała osobliwie znajomo, a na pewno dostojnie, zbyt majestatycznie by mogła być ludzka. Przez wirujące przed oczami plamy nie widziała, kto przed nią stał i czego chciał, ale przebijający się do jej otumanionego umysłu władczy, stanowczy głos nakazywał córce Zeusa przyjąć oferowaną pomoc. Nie śmiała się sprzeciwić, więc ujęła rękę — zimną jak oddech hiperborejczyka — która z łatwością pociągnęła ją do góry i postawiła do pionu.
— Umarłam? — spytała słabym głosem Arianna. Tylko śmierć tłumaczyłaby to, co przed sobą ujrzała.
— Nie chcę przedwcześnie cię u siebie widzieć… w ogóle nie chcę cię tam widzieć.
— Czyli będę nieśmiertelna? — Obdarzyła Hadesa krwawym uśmiechem. Oparła na wuju ciężar ciała, była zbyt zmęczona, by samodzielnie ustać prosto. — Bogowie cię za to znienawidzą.
— Jakby dotąd mnie kochali… Odsuń się — burknął Hades do swojej teściowej, by zrobiła córce Zeusa odrobinę miejsca na wykładanym obsydianem i złotem rydwanie, ciągniętym przez ukształtowane z mroku konie.
Demeter obrzuciła wzgardliwym spojrzeniem pana Podziemia, odzianego w czarną zbroję, krwisty płaszcz i hełm mroku, ale nie odpowiedziała. Może to ta emanująca czystym przerażeniem korona, sięgająca do myśli i budząca w nich najgorsze koszmary, uświadomiła jej, że nie warto kłócić się z gościem, który nosi ją na głowie. Wymamrotała coś pod nosem i bez słowa sprzeciwu uczyniła to, co brat przykazał. Arianna uśmiechnęła się wyniośle, dumna z ofiarowanego jej niedostępnego dla śmiertelników miejsca pomiędzy bóstwami. Poczuła się nieco onieśmielona i przytłoczona bijącą od nich potęgą, ale starała się nie okazywać, jak marnym bytem przy nich była.
Ból, choć wciąż dokuczliwy, odrobinę zelżał, dzięki czemu córka Zeusa nie miała już większych trudności z zachowaniem przytomności. Oparła się o bok rydwanu i przeczesała wzrokiem okolicę. Dopiero wtedy do niej dotarło, że jadą przez szpaler, utworzony przez stojących w szyku martwych żołnierzy, a nieprzyjacielskie oddziały z trudem utrzymywały swoje pozycje. Arianna uśmiechnęła się szelmowsko.
— Muszę wyglądać tragicznie, jeśli drążą ze strachu na mój widok — mruknęła ironicznie. — Nie myśl sobie, wuju, że to ten twój śmieszny czepek ich przeraził.
Hades zerknął na nią z politowaniem, a na jego bladej twarzy pojawił się nikły, wręcz niezauważalny cień uśmiechu. Córka Zeusa widziała, że pan Podziemia chciał jej coś odpowiedzieć, ale ze względu na traumatyczne przeżycia z City Hall Parku powstrzymał się od tego, za co Arianna była mu wdzięczna, choć nie podejrzewałaby go o posiadanie takich pokładów litości.
— Zakrwawiłaś mi rydwan — powiedział tylko, gdy zatrzymali się przed wejściem na Olimp. — Będziesz go czyścić.
Arianna przytaknęła głową, raczej w geście podziękowania za nie rozjechanie jej rydwanem, niźli akceptacji szurowania jego pojazdu, i zeskoczyła na ziemię. Nogi ugięły się pod ciężarem jej ciała, ale przed upadkiem uratował ją Nico, służąc kuzynce ramieniem, chusteczką i zapasowym ambrozjowym batonikiem. Córka Zeusa nigdy by nie przypuszczała, że od tych dwóch ponuraków z Podziemia doczeka się takiej troski.
— Wróciłam — odezwała się Arianna, gdy poczuła na sobie wściekłe spojrzenie Kronosa. Przypuszczała, że ledwo żywa, wsparta o kuzyna jak o laskę nie prezentowała się nader groźnie, lecz z każdym kęsem batonika wracała jej energia i nie mogła się powstrzymać przed komentarzem. — Na czym skończyliśmy?
— Synu — zwrócił się Kronos do Hadesa, ignorując wypowiedź córki Zeusa — przybyłeś mi złożyć przysięgę wierność?
— Nie łudź się. Ja go tu sprowadziłam — mruknęła Arianna. Wyprostowała się, by zawieszone ramiona i zgarbione plecy nie zdradzały jej wyczerpania. — Musiałam paść na kolana, by tego dokonać — dodała przyciszonym głosem, by po chwili przemówić już głośniej: — Ale jak widać, opłacało się.
— Dosyć tego! Twoje gadanie doprowadza mnie do szału!
— Przynajmniej w jednym się zgadzamy — wtrącił Hades. — Walcz ze mną, ojcze!
— Nie mam na to czasu.
Kronos uderzył sierpem w ziemię. Grunt zadrżał, podobnie jak znajdujące się w pobliżu budynki, a szeroka szczelina odcięła Empire State Building od pozostałych zabudowań. Nim Arianna uświadomiła sobie, co to oznaczało, piesi zaczęli podnosić się z ulicy, z oszołomieniem rozglądając się po pobojowisku, na którym się ocknęli.
Nowy Jork znowu budził się do życia.
Córka Zeusa przemknęła wzrokiem pomiędzy uwięzionymi w środku Olimpu osobami. Niemal krzyknęła, gdy wśród nich dostrzegła jasną czuprynę syna Apollina, pochylającego się nad zakopanym w gruzach Chejronem. Zajęty pomocą centaurowi nie zważał na to, co wokół niego się działo. Serce Arianna stanęło, a ogarniający ją strach bezlitośnie zacisnął szpony na jej gardle. Dusiła się, nie mogła zaczerpnąć tchu. Miała wrażenie, jakby tonęła, tonęła w oceanie niepokoju, wypełniającym każdą cząsteczkę w jej organizmie.
— Oglądaj, jak wszyscy umierają. — Kronos uśmiechnął się okrutnie z drugiej strony bariery ochronnej otaczającej Olimp. — A ty nic nie możesz z tym zrobić.
— Jackson! — krzyknęła Arianna, odszukując wzrokiem kuzyna. Była zdumiona, że w takim stanie, mogła w ogóle się odezwać. — Pomóż mu, na bogów!
Władca tytanów roześmiał się na jej słowa i pewnym swego zwycięstwa krokiem skierował się w stronę Nicka. Syna Apollina podniósł głowę. Nawet z takiej odległości Arianna widziała wstępujące na jego twarz przerażenie. Jednak niemal natychmiast się podniósł, jakby od początku spodziewał się nadejścia tej chwili. Chwycił łuk, nałożył strzałę na cięciwę i wystrzelił, lecz mimo że trafiał do celu, groty odbijały się od Kronosa jak od kuloodpornej ściany i nie wyrządzały mu większej krzywdy. Percy wyciągnął miecz i wraz z Thalią próbował wspomóc syna Apollina, ale wystarczyło, by pan tytanów machnął sierpem i obydwoje wylądowali po drugiej stronie pomieszczenia.
— Nie, nie nie — mamrotała pod nosem Arianna.
Znowu czuła się jak w City Hall Parku, bezradna, zagubiona i przytłoczona. Nienawidziła tej bezsilności. Odetchnęła głęboko, zbierając resztki mocy, które jej pozostały. Nie mogła się skupić, gdy Hades tuż obok niej wyrzucał z siebie przekleństwa z szybkością strzelającego karabinu maszynowego. Hałas ścierających za ich plecami armii oraz paniczne wrzaski uciekających śmiertelników nie ułatwiał córce Zeusa tego zadania. Warknęła z frustracji przez zaciśnięte zęby i przymknęła powieki, uderzając zgromadzoną energią w barierę, trwalszą niż tarcza z vibranium kapitana Ameryki. Ziemia ponownie tego dnia zadrżała, z uszkodzonych budynków posypały się cegły, w samochodach odezwały się alarmy, lecz Empire State Building nadal stało niewzruszone, szydząc sobie z nieporadności Arianny.
Wyczerpana upadła na kolana. Dudniące serce w piersi przyćmiło odgłosy walki. Czuła wzbierające się pod powiekami łzy i narastający ucisk w piersi. Była tak potężna, tak silna, ale teraz nie mogła nic zrobić. Kronos roześmiał się, widząc pokonaną, zrezygnowaną, klęczącą córkę Zeusa. To było miejsce, w którym chciał ją widzieć.
— Mogliśmy tego uniknąć, Ariadno, wystarczyło, byś do mnie dołączyła, gdy miałaś ku temu okazję… i to nie jedną. — Machnął sierpem. Ostrze przecięło trzon łuku Nicka, jakby był wykonany z papieru, a nie z drewna. W dwóch częściach opadło na ziemię. — Teraz jednak jest na to za późno, odbiorę ci to, co dla ciebie najcenniejsze.
Arianna otwarła usta, by poprosić o litość dla Nicka, ale było na to za późno. Klinga dosięgła syna Apollina. Oszołomiony chłopak spojrzał na powiększającą się bordową plamę na jego podkoszulku. Przyłożył dłoń do zranionego miejsca, lecz nie na wiele mu się to zdało, krew zaczęła mu spływać między palcami. Zatoczył się do tyłu i upadł, znikając z zasięgu wzroku córki Zeusa w tumanach wzbitego kurzu.
Arianna krzyknęła. Nie była w stanie dłużej utrzymać rozpierającej ją od środka żałości. Nie była pewna, czy to przed oczami jej pociemniało, czy to świat został spowity w mroku. Ale to nie miało znaczenia, nic już nie miało znaczenia. Wciąż widziała zakrwawione, upadające ciało Nicka, choć próbowała wymazać ten obraz z pamięci. Ból w piersi wzrastał z każdą chwilą, aż stał się nie do zniesienia, a co gorsza nigdy miał nie przeminąć. Czuła się, jakby to ją ugodzono ostrzem i to ona wykrwawiała się na ziemi.
Nie mogła tego wytrzymać. Zerwała się na nogi i rzuciła się między walczące zastępy. Wpływające z oczy łzy zamazywały jej widok, ale wiedziała, gdzie uderzać, by nie krzywdzić stojących po jej stronie osób. Wmawiała sobie, że pożytecznie wykorzysta swoją rozpacz, lecz jedynym przyświecającym jej celem było sprawienie, by inni cierpieli, tak jak ona cierpiała. Pozwoliła, by czający się w niej gniew przejął nad nią kontrolę i zatraciła się w niesionym przez nią chaosie.
Bo już nie miała nic do stracenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top