Rozdział 49.1
Było źle, bardzo, bardzo źle.
Ta myśl uderzyła w Percy'ego tak niespodziewanie, jak wielka łapa, paskudnego giganta, którego twarz był tak komicznie zniekształcona, jakby mama w dzieciństwie opuściła go na głowę.
Siła ciosu wyrzuciła Jacksona w powietrze. Zamachał rękami, próbując odzyskać kontrolę nad bezwładnym ciałem, lecz grawitacja nie po raz pierwszy okazała się jego wrogiem i ściągnęła go w dół, nim zdążył chociażby dokończyć wyrywające mu się z ust przekleństwo. Jak stukilowy worek piasku gruchnął o asfalt, przeturlał się kilka metrów i zatrzymał dopiero na stercie gruzu.
Stęknął pod nosem. Wszystko go bolało. Od części ciała, których nawet nie potrafił nazwać, po wnętrzności. Czuł się, jakby przejechał po nim walec albo spadł mu na głowę cały budynek. Gdyby to od niego zależało, nie podnosiłby się więcej i spokojnie umarłby przez nikogo niezauważony.
Niestety dla Percy’ego nawet śmierć nie była łaskawa.
Przez krótką kąpiel w śmierdzącym odpadkami Styksie stał się praktycznie niepokonany w walce, nosił piętno Achillesa i gdyby chociażby przez cały dzień walono jego czerepem o beton, nie spotkałby się z Hadesem w Podziemiu.
To było fatalne pocieszenie dla syna Posejdona.
Niechętnie podniósł się z podłoża. Każdy najmniejszy ruch był dla niego niewyobrażalną torturą, większą niż spędzenie miesiąca na Równinie Kar. Nieznośny ból, jakby rozrywano go na strzępy, rozlał się po jego organizmie i ścisnął za gardło. Niewidzialna siła zdawała się miażdżyć mu płuca. Nie mógł zaczerpnąć tchu. Jacksonowi wydało się to zabawne. Nie wpadł w panikę, tylko się roześmiał i rozluźnił mięśnie, a dolegliwości same ustąpiły.
— Dobrze się czujesz, Percy?
Głos Annabeth dotarł do chłopaka jakby z odległości, choć córka Ateny stała tuż koło niego, a jej ciepła, pokryta ulicznym pyłem dłoń spoczęła na jego przedramieniu. Percy spojrzał na dziewczynę nieprzytomnym wzrokiem. To pytanie wydało mu się wybitnie głupie, zważywszy, że kilka sekund temu szybował w powietrzu, a gigant ustanowił właśnie nowy rekord świata w rzucie na odległość synem Posejdona. Jednak widząc zmartwione spojrzenie Annabeth, nie mógł odpowiedzieć inaczej niż twierdzącym kiwnięciem głową, choć jego stan był daleki od dobrego.
— Jak bardzo jesteśmy w dupie? — zapytał, rozglądając się po toczącej się wokół bitwie. Sytuacja zaczęła przybierać żałobnych odcieni, gdyż wejście na Olimp znajdowało się niecałe siedem metrów za jego plecami. — Głęboko, jak dobrze widzę. Świetnie, po prostu świetnie.
— Percy... — Annabeth mocniej ścisnęła jego rękę, jakby jednak sądziła, że był tak głupi, aż szkodliwy dla otoczenia i nie mogła pozwolić mu odejść. — Na pewno wszystko z tobą w porządku?
— Jasne! — Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął długopis, który momentalnie przeobraził się w miecz. — Co w takim momencie mogłoby być nie w porządku?
Jackson odwrócił wzrok od zaniepokojonej twarzy córki Ateny i spojrzał w stronę Dolnego Manhattanu. To nie Annabeth i jej troski teraz potrzebował, lecz cudu, wsparcia i walniętej córki Zeusa. Starał się nie pokazywać gnębiącego go niepokoju. Dla innych herosów był ostatnią nadzieją na powodzenie, niemrawym światełkiem w rozszerzającej się ciemności.
Nie mógł się poddać, zrezygnować, choć widząc ciała poległych przyjaciół, miał ochotę złożyć broń i oszczędzić tych, którzy jeszcze żyli. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza, odetchnął głęboko i wyprostował plecy. Poczuł się lepiej. Męczący go przed kilkoma minutami ból był już jedynie nieprzyjemnym jak nocny koszmar wspomnieniem, które zaczynało blednąć w jego pamięci.
Percy przesunął wzrokiem po otaczającym go chaosie, starając się zorientować, gdzie najbardziej był potrzebny. W tłumie dojrzał Grovera, walącego drewnianą pałką drakainy po głowach, Chejrona szyjącego z łuku ze śmiertelną precyzją i gdzieś tam pomiędzy ścierającymi się stronami mignęła mu rozmazana od szybkości, z jaką się poruszała, sylwetka Thalii.
Jackson westchnął. Drzwi na Olimp pilnowała garstka dzielnych herosów, Łowczyń i duchów natury, ale Percy — piastujący w tej grupie stanowisko dowódcy, najlepszego żołnierza i kilka mniej chwalebnych pozycji — powoli zaczynał odczuwać zmęczenie i znużenie ciągle pogarszającą się sytuacją. Wiedział, choć nie mówił tego na głos, bo nikt wcale nie chciał tego słuchać, że jeśli nie nastąpi przedświąteczny cud, to mimo szczerych chęci polegną i Kronos zrówna z ziemią Olimp.
— Uciekajcie! — Paniczny, cienki głosik wybił się ponad bitewną wrzawę. Szmer przerażenia przemknął pomiędzy wycofującymi się oddziałami. — U-u-uciekajcie!
— Nie! — wrzasnął Percy. — Stójcie, utrzymajcie pozycje.
Ktoś szturchnął go łokciem. Syn Posejdona nierozumnie zerknął na stojącą u jego boku Annabeth i dopiero wtedy zorientował się, że wszyscy herosi patrzą na niego jak na skończonego idiotę. Percy poczuł, jak policzki palą go ze wstydu, gdy uświadomił sobie, że to wrogą armię próbował powstrzymać przed odwrotem.
Na jego szczęście został zignorowany.
Potwory w panicznym szale porzuciły ciążące im w rękach bronie i rzucili się do ucieczki. Rozpierzchły się jak stado strwożonych kurczaków na widok lisa, zapomniały o znajdującym się niecałe siedem metrów od nich zwycięstwie i pognały we wszystkich kierunku. Percy osłupiał ze zdumienia. Opuścił ręce wzdłuż ciała i tępym wzrokiem śledził oddalających się przeciwników. Nic z tego nie rozumiał. To nie miało sensu. Potrząsnął głową, to chyba był ten cud, na który czekał.
— Patrzcie tam! — zawołał któryś heros, wskazując na przeciwną stronę, gdzie jeszcze nie tak dawno widzieli złoty rydwan Kronosa. — Czy to...
— Niemożliwe — szepnęła Annabeth i spojrzała na syna Posejdona, jakby chciała, żeby zaprzeczył temu, co widziała. — Percy...
Ale Percy wcale jej nie słuchał. Wpatrywał się w rozgrywającą się przed nim scenę, a wszystko inne — koniec świata, obrona Olimpu i pojękujący wokół nich ranni — stało się jedynie tłem dla głównego, niepowtarzalnego widowiska. Gdyby syn Posejdona nie byłby świadkiem całego zdarzenia, nie uwierzyłby w nie, bo to nie miało prawa się wydarzyć.
A jednak się działo... ale co się działo?
Percy był tak zszokowany, że słowami nie potrafił opisać tego, co widział.
Złoty rydwan pana tytanów leżał roztrzaskany na środku drogi, przykryty postrzępionym czarno-fioletowym sztandarem. Obstawa Kronosa, składająca się z lajstrygonów i hiperborejczyków, przestała istnieć — został po niej jedynie wirujący na porywistym wietrze pył.
W rozbłyskach rażącego światła, rozjaśniającego okolicę niezgorzej niż słońce, poruszała się Arianna. Z niewyobrażalną, praktycznie nieuchwytną dla oka prędkością w śmiercionośnym tańcu krążyła wokół Kronosa. Uderzała szybko i precyzyjnie. Przemieszczała się zwinnie i pewnie. Atakowała zaciekle i bez ustanku jak zaprogramowana na zniszczenie maszyna.
Władca tytanów był bezsilny, ryczał z frustracji i wściekle machał sierpem, lecz jego ostrze za każdym razem przecinało powietrze. Arianna zawsze była krok przed nim. Bezbłędnie przewidywała ruchy przeciwnika, czytała z niego jak z otwartej księgi, i choć pomiatała nim na wszystkie strony, nie mogła go pokonać. Kronosa niczym tarcza chroniło piętno Achillesa.
Córka Zeusa zamachnęła się mieczem. Ostrze uderzyło jej oponenta prosto w głowę i odbiło się od niej jak od ściany. Oręż wyślizgnął się z dłoni dziewczyny, z rozmachem wpadł w stojący nieopodal samochód i zniknął w jego środku.
Kronos zawył z radości... jakieś pół sekundy za wcześnie. Piorun o mocy elektrowni atomowej zmiótł go z powierzchni ziemi. Rozległ się krzyk, a potem ogłuszający huk, gdy pan tytanów uderzył w znajdujący się trzysta metrów dalej budynek.
I to był koniec przedstawienia.
W zapadłej ciszy doskonale było słychać pochrapywanie śmiertelników, płytkie oddechy herosów i płynące z drugiego końca ulicy przekleństwa gramolącego się z gruzów Kronosa. Percy wypuścił nieświadomie przetrzymywane w płucach powietrze. Serce szaleńczo tłukło mu się w piersi, jakby co najmniej to on brał udział w tym pojedynku. Drżące dłonie zacisnął na rękojeści miecza. Próbował przywołać się do porządku, lecz widok zmierzającej w jego stronę Arianny był bardziej przerażający niż cała armia Kronosa i przegonił wszystkie myśli z jego głowy. Córka Zeusa szła raźnym krokiem. Nie wyglądała na zmęczoną, raczej potwornie wkurzoną. Lodowatym wzrokiem przesunęła po stojących w pobliżu herosach. Percy przeklął pod nosem, gdy dziewczyna zatrzymała spojrzenie akurat na nim.
— Miałeś zatrzymać ich w Central Parku — powiedziała z wyrzutem. Jej głos był zaskakująco spokojny jak na wyzierającą z jej oczu furię. — Czy prosiłam o tak wiele?
Arianna nie czekała na odpowiedź, przeszła przez rozstępujący się przed nią tłum i zniknęła za prowadzącymi na Olimp drzwiami. Nikt nie próbował jej zatrzymać.
Percy przez chwilę wpatrywał się w budynek, jakby liczył, że dziewczyna powróci z jakimiś wyjaśnieniami, po czym odwrócił się w stronę rozbrzmiewających w ciszy odgłosów kroków.
Nick się nie śpieszył. Spacerował po pobojowisku, rozglądał się jak turysta i co jakiś czas schylał się z męczęnniczym westchnięciem. Zbierał porozrzucane, zdatne do użycia strzały i wkładał je do wiszącego na plecach kołczanu. Percy zdążył się postarzeć o dziesięć tysięcy lat, nim chłopak wreszcie przed nim stanął.
— Co się stało? — Spojrzał na rumianą od wysiłku twarz Nicka. Nie spodobało mu się spojrzenie, jakim syn Apollina go obdarzył. — Co jej się stało?
Percy wyprostował się, jakby chciał wydawać się wyższy o te kilka centymetrów. Nagle różnica wzrostu między nim a Nickiem zaczęła go drażnić. Irytowało go, że syn Apollina patrzył na niego z góry, z taką wyniosłością, jakby spoglądał na rozbitego na przedniej szybie samochodu robaka. Omiatające Jacksona chłodne, błękitne tęczówki sprawiły, że poczuł się winny, chociaż nic nie zrobił! Wykonał szybki rachunek sumienia, lecz ciążące na jego barkach uczynki i przewinienia nie tłumaczyły gniewu Arianny i oziębłości Nicka.
To on powinien się obrażać!
To jego córka Zeusa ostatnio powitała ciosem w twarz i próbą morderstwa!
To on mógł znaleźć milion powodów, dla których to właśnie jego powinni traktować jak poszkodowanego!
Jednak syn Posejdona był tak zaskoczony niedawno zakończonym widowiskiem i zmęczony przebytą walką, że po prostu nie miał ochoty się oburzać. To już był wysiłek ponad jego siły.
— Mnie to wyglądało na nieudaną próbę morderstwa. — Syn Apollina obrócił trzymaną strzałę w dłoni, celując grotem w pierś Jacksona, jakby za niepowodzenie obwiniał właśnie jego. — Jednak jedno z dwóch nie przeżyje tego starcia.
Percy zmarszczył brwi. Uświadomił sobie, że córka Zeusa była ostatnio w wybornym nastroju na zabijanie. I nie miałby nic przeciwko temu — potrzebowali takich bojowo nastawionych osób po swojej stronie — gdyby sam omal nie stał się jedną z jej pierwszych ofiar.
Samo wspomnienie wydarzeń z Central Parku przyprawiało go o nieprzyjemne wiercenie w żołądku. Omalże zginął i to jeszcze nim właściwa walka się rozpoczęła, a na dodatek, jakby cała sprawa była mało upokarzająca, zamordowałaby go własna kuzynka i to przez przypadek! Mawiają, że głupi ma szczęście, a Percy nie potrafił stwierdzić, kogo należało określić większym głupcem w tej sytuacji.
— Nick, gdzie jest Dylan? — odezwała się Annabeth łagodnym głosem. Miała tak zbolały twarzy, jakby znała już odpowiedź na to pytanie.
— On... — Urwał i głośno zaczerpnął tchu. Wbił przepełniony dojmującym rozżaleniem wzrok w ziemię. — On nie...
Nick prychnął z frustracji. W obliczu ściskającego go za gardło żalu był bezsilny niczym dyslektyk w starciu z gramatyką. Te słowa utknęły mu w przełyku jak połknięta przez przypadek guma do życia i nie mógł ich z siebie wykrztusić, nieważne, jak bardzo by się starał.
Nie musiał jednak nic więcej mówić. Percy zrozumiał. Nie wiedział, co miał o tym myśleć. W głowie miał porażającą pustkę, jakby śmierć Dylana była okrucieństwem ponad dopuszczalną miarę i nie istniały słowa trafnie oddające to, co czuł w tamtym momencie. Nawet nie mógł sobie wyobrazić, co by zrobił, gdyby taki los spotkałby Rachel. Poczuł, jak Annabeth mocno ścisnęła jego dłoń, jakby sądziła, że ta wiadomość była jedynie częścią koszmaru, z którego nie mogła się wybudzić.
Syn Posejdona nie miał dobrych wspomnień z tym śmiertelnikiem. Zapamiętał go jako gadatliwego chłopaka, nafaszerowanego chyba gazem rozweselającym, bo nigdy nie tracił dobrego humoru, energii ani tematów do rozmów. Buzia mu się nie zamykała, a ilość wypowiadanych przez niego słów na minutę wzrastała wraz z jego niezrozumiałym podekscytowaniem. Mówił szybciej, niż karabin maszynowy strzelał, a jego towarzystwo nierzadko przyprawiało o myśli samobójcze. Jednak, mimo wszystkich swoich wad, Dylan był przyjacielem równie nieznośnej i denerwującej córki Zeusa i jego strata na pewno była dla niej potężnym ciosem.
— A Frankie? — zapytał ostrożnie Percy. — Co się z nim stało?
— Nic. — Nick lekceważąco wzruszył ramionami, lecz przemykający przy jego twarz cień irytacji zdradzał, że losy Frankiego nie były mu tak obojętne, jak próbował to przedstawić. — Był nieprzytomny, gdy widziałem go po raz ostatni i lepiej by więcej się nie podnosił, bo drugi raz nie będę powstrzymywał Arianny przed zamordowaniem go.
— Chyba powinniśmy z nią porozmawiać. — Syn Posejdona wcale nie miał ochoty zbliżać się do Arianny bez wideł ojca, ale czas do wiszącego nad nimi kolejnego starcia uciekał szybciej niż jedzenie przed Tantalem. — Kronos wróci tu o zmierzchu.
— Powinniście to trzymać się od niej z daleka — odpowiedział sucho Nick, ponownie odzyskując panowanie nad własnymi emocjami. — Jest w takim nastroju, że bezpieczniej byłoby stać na polu minowym niż obok niej.
— To gdzie idziesz? — krzyknął Percy, odprowadzając wzrokiem oddalające się plecy syna Apollina. Czyny chłopaka przeczyły jego słowom.
— Nadepnąć na minę. — Uśmiechnął się nieznacznie. Przystanął w wejściu na Olimp i zmierzył zebranych nieodgadnionym spojrzeniem, jakby sądził, że ktoś spróbuje go powstrzymać przed wlezieniem do paszczy lwa. Nikt nawet nie drgnął. — Ktoś musi ją rozbroić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top