Rozdział 48.1

To nie był dobry moment na tkliwe wyznania. Zbliżał się koniec świata, Kronos z bandą popleczników czekał jedynie na zapadnięcie zmierzchu, by zaatakować, Frankie przetrzymywał Dylana jako zakładnika, bogowie dostawali bęcki od Tyfona, a Arianna omal zabiła swojego kuzyna.

Sytuacja nie rysowała się szczególnie optymistycznie, ale Nick, mając tak blisko siebie córkę Zeusa, że prawie stykali się klatkami, nie mógł odgonić od siebie myśli o wyznaniu jej prawdy. Wiedział, że dziewczyna jedynie oczekiwała na potwierdzenie swoich przypuszczeń. Przecież nie trzeba było być wybitnie inteligentnym, by zauważyć, co doskwierało synowi Apollina, lecz on jakoś nigdy nie miał na tyle odwagi, by powiedzieć to na głos. Jednak teraz prawie wszystkie okoliczności sprzyjały szczerym zwierzeniom.

Jak nie teraz to kiedy?

Przed nastaniem brzasku mogli być już martwi, a Nickowi nie podobała się perspektywa wyznania swoich uczuć w Podziemiu, gdy będą stały nad nimi Erynie z ognistymi biczami. Hades pewnie by go wyśmiał, a słuchanie jego szyderczego śmiechu przez całą wieczność było ostatnim, czego syn Apollina chciał.

Odetchnął głęboko i przeniósł strwożony wzrok na córkę Zeusa. Ona zawsze była nieco przerażająca — samym spojrzeniem potrafiła stopić całą jego pewność siebie, skutecznie zamknąć mu usta i utwierdzić go w przekonaniu, że był idiotą — lecz obecnie wyglądała zaskakująco niewinnie, jakby wcale na sumieniu nie miała próby morderstwa. Krótkie, niesięgające ramion włosy okalały jej naznaczoną sińcami i krwawymi szramami twarz, w blasku słońca przybierając złotej barwy. Blizna przecinała jej czoło niczym błyskawica, niknąc pod wymykającymi się z upiętej fryzury kosmykami. Błękitne tęczówki miała utkwione w trzymanym kompasie, brew uniesioną w zamyśleniu, a nos zmarszczony. Był to najbardziej uroczy widok, jaki Nick w życiu widział!

„Ależ ja jestem żałosny”.

Westchnął z pożałowaniem dla swojej marnej egzystencji. Serce kołatało mu w piersi w takim tempie, że zapewne pobiło rekord świata Usaina Bolta w sprincie na sto metrów. Z tego stresu było mu niedobrze. Zwymiotowanie na Ariannę raczej nie stworzyłoby sprzyjających warunków do rozpoczęcia trudnej rozmowy. Nick uśmiechnął się do siebie. Już nawet sobie to wyobraził i kuriozalnie wizja nieuchronnej katastrofy poprawiła mu humor. Wyprostował się. Da radę, musi! Najwyżej potem pozwoli się zabić Kronosowi, by uniknąć upokorzenia.

— Eee... Arianna? — Odchrząknął, gdy jego głos okazał się żenująco wysoki i zniekształcony pod wpływem emocji. — Możemy porozmawiać?

Gdy dziewczyna uniosła na niego zamyślony wzrok, Nick miał ochotę z wszystkiego się wycofać. Otwarł nawet usta, ale słowa ugrzęzły mu w ściśniętym ze strachu gardle. Uspokoił szalejące w głowie tornado myśli. Nie mógł teraz stchórzyć.

— O co chodzi?

Arianna spojrzała na niego wyczekująco. Zmarszczka na czole sugerowała, że nie miała pojęcia, do czego zmierzał syn Apollina.

— Wolałbym na osobności — wydukał, niespokojnym wzrokiem wodząc po twarzach otaczających go osób. — O ile jest to możliwe w tej sytuacji.

Córka Zeusa odwróciła się za siebie, a jej twarz rozjaśniła się pod wpływem zdumienia, jakby dotąd nie miała pojęcia, że wszyscy herosi znajdujący się w Central Parku przysłuchują się rozgrywającym się tu wydarzeniom.

— Na co się gapicie!? — wydarła się Arianna. — Nie macie, co robić?!

Wszyscy aż podskoczyli z zaskoczenia, otrząsnęli się z szoku i pośpiesznie powrócili do swoich zajęć. Park ponownie wypełnił się gwarem i hałasem towarzyszącym przygotowaniom do nadchodzącego starcia. Nikt już nie zwracał uwagi na tę dwójkę, jakby nagle stali się niewidzialni lub nieinteresujący. Kilka minut temu herosi mogli podziwiać wyćwiczone do perfekcji umiejętności córki Zeusa — woleli się nie narażać na jej gniew. Jedynie Percy miał w głębokim poważaniu słowa swojej kuzynki, uśmiechnął się i wbrew zdrowemu rozsądkowi podszedł bliżej. Machnięciem ręki zbył biegnącą mu z odsieczą Annabeth, która niechętnie i z ociąganiem uszanowała jego wolę, jak na dobrą dziewczynę przystało.

— Słuchaj... — zaczął niepewnie Nick. Wprawdzie to sam nie wiedział, co właściwie chciał powiedzieć, a natarczywe spojrzenie Arianny nie ułatwiało mu zebrania myśli. — Chodzi o to, że... — Urwał, westchnął dla opanowania nerwów i podniósł wzrok na chichotającgo Jacksona. — Masz jakiś problem?

— Nie, nie przeszkadzaj sobie. — Odchrząknął, by się opanować, lecz to jedynie pogorszyło sprawę, gdyż teraz śmiał się już głośno na cały park. — Wybaczcie, nie mogę, to wszystko jest tak idiotyczne, że aż zabawne.

Arianna zlustrowała chłopaków wzrokiem i ku zdumieniu Nicka również zaczęła się śmiać, jednak nie był to przyjemny śmiech, lecz ironiczny, pozbawiony radości i wymuszony warkot, zwiastujący problemy. Syn Apollina poczuł, jak wokół zbiera się potężna energia, siła o jakiej zwyczajny herosów mógł tylko pomarzyć, a w następnej sekundzie dziewczyna machnęła ręką, a Percy wystrzelony niczym z procy wzbił się w powietrze. Twardo wylądował kilkanaście metrów dalej, a zderzenie z gruntem wreszcie zamknęło mu usta. Ponownie wszyscy zamarli w miejscu, jakby zatrzymał się czas, lecz jedno spojrzenie córki Zeusa wystarczyło, by zaprowadzić porządek. Uśmiechnęła się do siebie. Może Percy był przywódcą, ale ona była wzbudzającym postrach autokratą, któremu nikt nie miał odwagi się sprzeciwić.

— Wróć tu, jak już się uspokoisz — mruknęła do zbierającego się z ziemi kuzyna. — Pamiętaj, że znam twój sekret i nie zmuszaj mnie, bym wykorzystała go przeciw tobie.

Nick uśmiechnął się nerwowo, gdy Arianna zwróciła na niego wzrok. Wyglądała na dumną z siebie, podczas gdy on był przerażony. Nagle przestał się obwiniać za zwłokę w wyznaniu jej prawdy, zamiast tego winę przerzucił na dziewczynę. No ludzie, jak tu komuś takiemu zwierzać się ze swoich uczuć?! Już nawet Hades nie był tak straszny, jak córka Zeusa! Niespodziewanie wyraz twarzy Arianny diametralnie się zmienił. Zadowolenie ustąpiło miejsca bezbrzeżnemu zdumieniu, by ostatecznie przeobrazić się w gniew. Zamknęła kompas w miażdżącym uścisku, aż pobielały jej kłykcie, zacisnęła szczękę, a jeszcze nie tak dawno spokojne tęczówki ciskały gromami w zdezorientowanego Nicka. Przeczesał dłonią rozwiane od wiatru włosy. Nagle bliskość córki Zeusa wydała mu się przekleństwem i zaczęła przeszkadzać.

— Gdzieś ty na bogów był? — Uderzyła go pięścią w pierś, a nieprzyjemne kopnięcie prądem zmroziło mu skórę na karku. — Lepiej, żebyś miał dobre usprawiedliwienie, inaczej skończysz gorzej niż Jackson!

Percy prychnął i rozmasował obolały kark, ale nie odpowiedział. Miał dość zatargów z kuzynką jak na jeden dzień.

— Szukałem Dylana, to przeze mnie opuścił Lake Avenue. Chciałem... Musiałem mu pomóc.

— Coś ty zrobił? — zapytała Arianna, siląc się na spokojny ton. Nie do końca udało jej się otrzymać zamierzony rezultat, gdyż jej głos przypominał warczenie szykującego się do ataku psa. — Dlaczego kazałeś opuścić mu Lake Avenue, chociaż wiedziałeś, że tam był bezpieczny!?

— Bo się uparł! Umówiliśmy przy Broadway Bridge, tam miał na mnie czekać, ale... — z trudem przełknął ślinę — ...ale nigdy nie przyszedł. Użyłem więc twojego kompasu, który uparcie wskazał mi Fort Stirling Park.

— Władowałeś się w sam środek armii Kronosa, prawda? — dopytał Percy.

Nick sztywno przytaknął głową. Rozczarowanie w oczach Arianny zabolało go bardziej niż rąbnięcie piorunem sprzed kilku tygodniu. Od początku wiedział, że to był zły pomysł i nie rozumiał, co mu strzeliło do głowy, że zgodził się zabrać ze sobą Dylana. Popełnił błąd, a teraz musiał zmierzyć się ze skutkami swojej decyzji.

— Próbowałem go uwolnić, czekałem na właściwy moment, ale on nie chciał nadejść. Gdy do mnie napisałaś, byłem już naprawdę blisko... — Nick westchnął i przygarbił ramiona. Jego zrezygnowana postawa była rezultatem klęski, jaką poniósł. — Ale wtedy z drzemki przebudził się jeden z potworów, wzniósł raban i musiałem się wycofać. Potem od razu tu przyszedłem.

Arianna przez dłuższą chwilę milczała, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w horyzont, jakby próbowała dosięgnąć wzrokiem do obozu wroga. Wreszcie przytaknęła głową, zrobiła głęboki wdech i wyprostowała się, a roztargnienie i zagubienie spłynęły z jej twarzy jak woda po szybie.

— Armia Kronosa nie może opuścić Central Parku — zwróciła się do Percy'ego. — Musicie ich tu przetrzymać do mojego powrotu. Jeśli nie wrócę przed brzaskiem, to... Możecie zacząć się modlić.

Syn Posejdona uśmiechnął się pobłażliwie.

— Chyba trochę się przeceniasz.

— Nie, to ty mnie nie doceniasz — burknęła Arianna. — Słyszałeś, co mówił Prometeusz? Że im przeszkadzam, bo mogę ich wszystkich powybijać, a Kronos, z buntującym się ciałem, jest zbyt słaby, by mnie przed tym powstrzymać, dlatego Frankie bawi się ze mną w chowanego. Im dłużej będę zajęta szukaniem Dylana, tym większa szansa, że zginiecie.

— Jasne — mruknął niechętnie Percy.

Jak bardzo chciał zaprzeczyć tym słowom — drażniła go świadomość, że pomimo posiadania piętna Achillesa wciąż musiał zadowolić się pozycją drugiego — to zdrowy rozsądek mu na to nie pozwalał. Jego kuzynka, podobnie jak jej ojciec, była najsilniejsza wśród gromady pobratymców, a ten, kto sądził inaczej, był po prostu kłamcą. I taka była prawda, może trochę niewygodna, brutalna i przytłaczająca, ale Percy nie zamierzał zaprzeczać rzeczywistości, tylko po to, by poczuć się lepiej.

— Niczego nie mogę obiecać — odparł i westchnął ze zrezygnowania. — Postaram się jednak zrobić, co w mojej mocy, by ich tu zatrzymać.

— Rozchmurz się, kuzynku, nie wypada umierać w takim wisielczym nastroju. — Uśmiechnęła się promiennie, wyciągając prawą dłoń w stronę Percy'ego, którą chłopak po chwili zawahania uścisnął. — Nie daj się zabić.

— Życzyłbym ci powodzenia, ale mam wrażenie, że tego nie potrzebujesz.

— Zabawne, dokładnie pięć lat temu to samo powiedział do mnie Luke, a potem pokonałam go w turnieju. Czyżby historia znowu miała zatoczyć koła? — Wzruszyła ramionami. Odpowiedź na to pytanie mieli poznać już wkrótce. — Ale masz rację, nie potrzebuję, ale za to ty tak. Trzymaj się, kuzynku, gdybyście mieli poważne problemy, to dzwoń.

Arianna przelotnie spojrzała na zakłopotanego Nicka, zmarszczyła brwi, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie odwróciła się i bez słowa odeszła. Zerknęła na tarczę kompasu. Igiełka wskazywała kierunek jej podróży, a na obrzeżach pojawiło się kilka lokalizacji — miejsca, w których niedawno przebywał Dylan — ale ostatnia nazwa — Jacob Wrey Mould Fountain w City Hall Parku — ukazywała aktualnie położenie jej przyjaciela.

Córka Zeusa z powątpiewaniem zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się, że Dylan będzie na Manhattanie, coś jej tu nie pasowało, tylko jeszcze nie wiedziała co. Czyżby była to pułapka? Czy Frankie przypuszczał, że Arianna spróbuje go oszukać? Potrząsnęła głową. Ta wstrętna łasica nie mogła wiedzieć o istnieniu kompasu, nikt o nim nie wiedział! Frankie po prostu chciał ją przechytrzyć. Umieścił Dylana tam, gdzie sądził, że nikt nie będzie go szukał. Tak, to wyjaśnienie satysfakcjonowało córkę Zeusa, ruszyła więc piątą ulicą w kierunku dolnego Manhattanu.

— Poczekaj! P-poczekaj na mnie!

Arianna wbrew życzeniom nie poczekała, jedynie przewróciła oczami i przyśpieszyła kroku. Jednak Nick nie zamierzał ustąpić, dogonił ją po kilku metrach, przekleństwach i wypluciu płuc. Chwycił córkę Zeusa za nadgarstek, lecz ona niemal natychmiast wyrwała dłoń i poszła dalej.

— Przepraszam! — Nick zatrzymał się na środku drogi i bezradnie rozłożył ręce, śledząc wzrokiem oddalającą się sylwetkę dziewczyny. — Przepraszam, zawaliłem. Nie sądziłem, że to tak się skończy. Nie powinienem pozwolić Dylanowi opuścić Lake Avenue.

— To nie o to chodzi. — Odwróciła się gwałtownie. Nawet z tej odległości syn Apollina widział niebezpieczny błysk w jej oczach. — Dylan bywa męczący i jak się uprze, to nic nie nakłoni go do zmiany zdania. Jeśli chciał iść, to nawet gdybyś powiedział nie, to i tak zrobiłby po swojemu.

Nick aż zaniemówił z zaskoczenia. Był przekonany, że to właśnie jego nieodpowiedzialna decyzja była przyczyną złości córki Zeusa. Nierozumnie zmarszczył brwi, a szczęka niemalże opadła mu do pasa — teraz już nie czuł się zdesperowany, tylko zagubiony.

— Dlaczego nikomu nie powiedziałeś, gdzie idziesz? Czemu do cholery nie powiedziałeś mi, że nic ci nie jest? Ja... — Arianna spuściła głowę i uśmiechnęła się żałośnie pod nosem. Nagle to, co uczyniła poprzedniego wieczora, wydawało jej się idiotyczne. — Po tym, jak wypluło mnie East River, natknęłam się na grupkę potworów. Byłam wyprana z energii, ale wciąż mogłam ich pokonać, lecz zamiast tego pozwoliłam się pojmać i zaprowadzić do Kronosa.

— Dlaczego?

— Bo myślałam, że tam jesteś! — warknęła przez zaciśnięte zęby. Odwróciła się i ruszyła w odpowiednim kierunku. Nick podreptał za nią. — Musiałam się o tym przekonać, ale dzięki tobie ośmieszyłam się przed dziadkiem, wszyscy sądzą, że to ja jestem szpiegiem i musiałam na boso wracać przez pół Manhattanu, a to jedynie dlatego, że jesteś głupi i bez słowa przepadłeś na cały dzień!

Nick nie odpowiedział i milczał przez całą drogę przez piątą ulicą, która ciągnęła się za do Madison Square Park, gdzie skręcili w Broadway. Czuł się jak skończony, samolubny dureń. Jakoś nie przyszło mu do głowy, by podzielić się z kimś swoimi planami. Nie sądził, że ktokolwiek w ogóle mógł się nim tak przejmować, by dobrowolnie oddać się w ręce wroga. To było dziwne, ale przyjemne uczucie, świadomość, że jego los nie był Ariannie obojętny. Tyle razy już go ratowała, przekładała jego dobro nad swoje, była gotowa się dla niego poświęcić, ale Nick jakoś nigdy tego nie doceniał. Nawet nie potrafił zliczyć, ile razy córka Zeusa musiała się narażać, nie bacząc na koszty, żeby wyratować go z opresji! Nagle poczuł się zażenowany swoją niewdzięcznością i arogancją. Spuścił głowę i westchnął żałośnie.

— Jestem beznadziejny — wymamrotał pod nosem, ale na ulicach Nowego Jorku zalegała taka cisza, że Arianna nie miała najmniejszego problemu z usłyszeniem jego słów. — Przepraszam.

— Tylko nie płacz — ostrzegła Arianna z udawaną złością. — Bo zrobi się niezręcznie.

— Przepraszam...

— I na bogów przestań przepraszać! Uratujemy Dylana i niedługo będziemy się z tego śmiać. Zobaczysz! — Nick posłusznie przytaknął głową. Wiara córki Zeusa w powodzenie była zaraźliwa. — A teraz się pośpiesz, zaczyna się ściemniać.

***

W City Hall Parku znaleźli się dopiero po zapadnięciu zmroku. Okolica była cicha i opuszczona, nie licząc tych kilku śmiertelników, którzy spali na chodniku. Jedynie z oddali niósł się hałas ścierających się armii, wybuchów słojów z greckim ogniem oraz wściekłych ryków frustracji atakujących potworów, a rozbłyski zielonego światła rozjaśniały ciemny firmament niczym zorza polarna. Arianna nawet nie odwracała się za siebie. Wojenna pieśń działała na nią jak syreni śpiew, który wabił ją do siebie, a ona nie mogła zawrócić, nawet jeśli miało ją ominąć całe starcie. Szeroką alejką ruszyła pomiędzy rządami drewnianych ławeczek, kierując się do centrum parku, gdzie znajdowała się fontanna z wielobarwną, granitową umywalką z półkolistymi basenami po obu stronach oraz centralną kaskadą. Właśnie tam prowadził ją kompas. Arianna uważnym wzrokiem zlustrowała otoczenie. Szukała jakichś wybijających się ponad przyjętą normę śladów, niepozornych wskazówek lub podejrzanych sygnałów, ale wszystko wyglądało dołująco normalnie i to najbardziej ją niepokoiło.

— Słyszysz to? — szepnął Nick. Zatrzymał się, a jego wzrok mimowolnie skierował się w stronę melodyjnego dźwięku, który w uśpionym od kilku godzin mieście wydawał się czymś nierealnym. — Czy ktoś...

— Nuci. — Arianna potrząsnęła głową ze zdumienia. To było tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe. — I gwiżdże.

Skinęła ręką na syna Apollina i ostrożnie zbliżyli się do okrągłego placu, na którym stała fontanna. Z każdym krokiem bełkotliwe słowa, wcześniej zagłuszane przez plusk wody, zaczęły nabierać wyrazistości i już po chwili Arianna mogła rozróżnić poszczególne wyrazy, a nawet dopasować tekst do tytułu utworu i autora. Wybór „The Time of My Life”, patrząc na okoliczności, wydał jej się niedorzeczny, a mimo to przebój z filmu „Dirty Dancing” rozbrzmiewał z takim zapałem, jakby śpiewak naprawdę sądził, że był to najlepszy okres w jego życiu. Wesoły, nieco fałszujący głos zagłuszył odgłos zbliżających się kroków, więc herosi mogli swoją uwagę skoncentrować na rekonesansie terenu.

— O, cześć wam!

Śpiew urwał się w połowie refrenu i nieprzenikniona cisza — zakłócana jedynie odgłosem rozgrywającej się w Central Parku bitwy — ponownie zagościła na Dolnym Manhattanie. Arianna wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Zamarła w dziwnie skręconej pozycji, ale zdziwienie odebrało jej zdolność ruchu, mówienia, a nawet myślenia. Mogła jedynie stać i wgapiać się w uśmiechniętego Dylana, który wykonywał taki gest, jakby chciał im pomachać, ale uniemożliwiały mu to związane ręce. Chłopak siedział na pobliskiej ławce, owinięty liną jak mumia bandażem. Miał podbite oko i rozcięty łuk brwiowy, ale nie licząc tych niegroźnych obrażeń, był cały i zdrowy, a przynajmniej fizycznie, bo co do jego sprawności umysłowej Arianna miała niewielkie zastrzeżenia.

— Mówili, że przyjdziecie!

Słowa Dylana otrzeźwiły córkę Zeusa niczym kubeł zimnej wody, sięgnęła po przytroczony do pasa sztylet — miecz zgubiła podczas sprzeczki z kuzynem — i przyjęła adekwatną do odparcia ataku postawę. Jednak ich trzyosobowa kampania była jedynymi bywalcami w City Hall Parku. Arianna zmarszczyła brwi w konsternacji. Pytania błyskawicznie mnożyły się w jej głowie, a niezawodne przeczucie podpowiadało, że z każdą sekundą zwłoki ich sytuacja przybierała coraz ciemniejszych odcieni. Wróg był w pobliżu i czekał, ale na co? O tym właśnie córka Zeusa nie chciała się przekonać. Miał zbyt wiele do stracenia i nie mogła oczekiwać, aż Frankie zdecyduje się pokazać swą parszywą gębę z kolejnym genialnym pomysłem.

— Rozwiąż go — poleciła Nickowi. Jeszcze raz objęła wzrokiem okolicę i odwróciła się przodem do Dylana. — Dlaczego nie śpisz?

— Zasnąłem, gdy tylko przeszedłem przez most Brooklyński, a potem obudził mnie ten wyjątkowo nieuprzejmy chłopak z kosą.

— Sierpem — poprawiła go Arianna. Udało jej się utrzymać na twarzy maskę obojętności, choć jej wewnętrzny głosik bił w taraban na alarm. — Co ci powiedział?

Pogłębiająca się na czole Dylana zmarszczka stała się widocznym skutkiem ubocznym jego intensywnego procesu myślowego. Milczał tak długo, że córka Zeusa zdążyła stracić cierpliwość i nadzieję na uzyskanie odpowiedzi. Nick w tym czasie mocował się z grubym sznurem, który otwarcie kpił sobie z jego nieudolnych zabiegów i ostrza sztyletu.

— Wiem, już wiem! — Pełen dziecięcej radości uśmiech rozjaśnił jego twarz. — Powiedział, że jestem nędznym, bezwartościowym robakiem, którego osobiście zgniecie, jeśli nadal będę żył o świcie. Potem złotym rydwanem pojechał na Środkowy Manhattan.

— Musimy się śpieszyć. — Spojrzała na Nicka i na jego marne postępy w pracy. W takim ślamazarnym tempie nie uwolnią Dylana do świtu. — Myślę, że będą mnie potrzebować. Kronos zaplanował dla nas jakąś niespodziankę.

— Podobno mam dobry widok na koniec świata.

Arianna przewróciła oczami. Beztroski, podekscytowany ton głosu chłopaka sugerował, że zupełnie nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia i świetnie się bawił, podczas gdy na północy herosi umierali, bo ich najlepsza wojowniczka musiała zamienić się w niańkę. Westchnęła. Nie mogła za całą sytuację winić Dylana, on był jedynie kolejną ofiarą znajomości z córką Zeusa.

— Musisz opuścić Manhattan.

— Jasne. — Bez przekonania przytaknął głową. Wcale nie miał na to ochoty. — Widziałem takie rzeczy, że gdybym napisał książkę, podporządkowaliby ją pod kategorię Fantasy! Jak komuś powiem, to...

— Uzna, że zwariowałeś — mruknął Nick. Przeciął ostatnie wiązania i lina wreszcie puściła. — Lepiej zachowaj te wariackie przygody dla siebie.

— Dzięki, Rick, zaczynały mi drętwieć ręce. — Poruszył palcami, by przywrócić prawidłowe krążenie w dłoniach. — Siedzę tu od dobrych kilku godzin.

— Nie ma sprawy, Ian.

Uśmiechnął się pobłażliwie i klepnął Dylana w ramię. Nick nigdy by się do tego nie przyznał, ale niewyobrażalnie mu ulżyło, gdy zobaczył tego cymbała żywego. Czuł się winny tego, co go spotkało, lecz teraz z czystym sercem mógł go ponownie traktować, jak zwykłego, denerwującego śmiertelnika.

— Jak to od dobrych kilku godzin? — zapytała niespodziewanie Arianna. Elementy układanki powoli łączyły się w całość, lecz wysnute wnioski wcale nie napawały ją optymizmem. — Było jasno, gdy się ocknąłeś?

— Owszem — przyznał Dylan. — Nie wiem, która była dokładnie godzina, bo foki zabrały mi zegarek, ale na pewno było już późne popołudnie.

— To znaczy, że już tu byłeś, gdy ja spotkałam się z Frankim.

Nick gwałtownie machnął ręką, jakby chciał odpędzić od siebie te durne słowa. Przebiegł palcami po cięciwie łuku, jak gdyby zamierzał zestrzelić każdą kolejną osobę, która powie coś równie idiotycznego.

— To niemożliwe! Miałem twój kompas, a on wskazywał Fort Stirling Park. Nie mógł być w dwóch miejscach naraz!

— I nie był — odparła chłodno córka Zeusa. Rozmasowała pulsujące od złości skronie. Irytowała ją myśl, że tak łatwo dała się przechytrzyć. — Dylan od początku był z Kronosem, a przynajmniej w pobliżu niego.

— Ale kompas...

— Na bogów, Nick, mówimy o Kronosie! — Zacisnęła i rozprostowała palce. Musiała utemperować gniew, by potem wykorzystać go przeciw potworom. — Możemy go nie lubić, ale musimy przyznać, że jest potężny, a na dodatek jego siła z każdą chwilą rośnie. Myślisz, że nie byłby w stanie przełamać zaklęć nałożonych na kompas?

Syn Apollina ponuro zmarszczył brwi i nie odpowiedział. Oczywiście, że pan tytanów byłby do tego zdolny, przecież chłop był nieśmiertelny, wszechpotężny i szalony! Z mieszanką takich cech mógł dokonać niemożliwego i to najbardziej w tym wszystkim nie podobało się Nickowi, bo ten maniak zamierzał zniszczyć zachodnią cywilizację i był coraz bliżej osiągnięcia tego celu.

— Jeżeli dziadulo wiedział, że mam kompas i jak on działa, to... — Odwróciła się w stronę zdezorientowanego Dylana, a jej oczy rozszerzyły się pod wpływem nagłego zrozumienia. — To ty byłeś przynętą, a to jest pułapka. Gdzie jest Frankie?

— Zabawne, że o to pytasz, bo stoję za tobą.

Arianna westchnęła z pożałowaniem dla swojej bezbrzeżnej głupoty. Zmieniający się wyraz twarzy syna Apollina ze zdumienia w gniew stanowił niepodważalny dowód potwierdzający te słowa. Stanowczo ścisnął rączkę łuku, ale coś powstrzymywało go przed sięgnięciem do kołczanu po strzałę. Córka Zeusa zrozumiała, skąd wzięło się jego wahanie, gdy tylko odwróciła się przodem do Frankiego. Przebiegle uśmiechnięty stał jakieś pięć metrów od niej. Jak zawsze był pewny siebie, nienagannie wyprostowany, ubrany jak na bal maturalny oraz otoczony przez uzbrojonych w łuki oddział bezwzględnie posłusznych potworów. Sam w dłoniach trzymał naładowaną kuszę i mierzył z niej do córki Zeusa. Frankie może nie był wybitnie uzdolnionym żołnierzem, dawanie mu do ręki ostrych narzędzi mogło skończyć się dla niego tragedią, ale z takiej bliskiej odległości nawet ślepa kura trafiłaby do celu.

— Nick, przyjacielu, wrzuć te skarby do fontanny, tylko bez żadnych sztuczek. Nie jestem dobrym strzelcem, ale myślę, że ktoś z mojego oddziału nie będzie miał żadnego problemu, by cię trafić.

Potwory zachichotały złowieszczo. Nawet gdyby wszyscy byli beznadziejni, ale wystrzeliliby jednocześnie, to z herosów zostałaby krwawa papka, zwłaszcza że wszystkie groty zostały wykonane z żelaza. Nick niechętnie wykonał polecenie, pozbywając się całego uzbrojenia. Nienawistny wyraz jedynie pogłębił się na jego twarzy, gdy łuk — cenny, ale przeklęty prezent od ojca — z pluskiem wpadł do wody.

— Mason, teraz czekamy na ciebie. — Uśmiechnął się złośliwie. Zdążył zauważyć, że dziewczyna nie miała bransoletki na nadgarstku. — Wyrzuć sztylet.

Arianna lekceważąco wzruszyła ramionami. Nie potrzebowała żadnego materialnego oręża, gdyż umiejętności odziedziczone po ojcu były jej najpotężniejszą bronią. Odrzuciła sztylet i rozejrzała się po otaczających ją potworach. Było ich wielu, ale dla córki Zeusa wciąż byli jedynie garstką przerażonych oferm i nawet widok jednego hiperborejczyka z łukiem wielkości ciężarówki nie zrobił na niej wrażenia. Mogła ich pokonać, ale ryzyko, że ktoś albo ona sama skrzywdzi jej przyjaciół, było zbyt duże, by mogła bezmyślnie rzucić się do walki. Potrzebowała planu, lecz dopóki go nie wymyśli, musi grać według zasad tej łasicy.

— Podejdź bliżej — zachęcił Frankie. — Nie będziemy krzyczeć do siebie przez cały park. Przyznaj, że się tego nie spodziewałaś!

— Nie — mruknęła, zgodnie z życzeniem pokonując połowę odległości dzielącej ją od chłopaka. — Ale muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, że twój mikroskopijny móżdżek zdołał bezbłędnie wypełnić ten skomplikowany plan. Mniemam, że nie ty go wymyśliłeś.

Cień irytacji przemknął przez twarz Frankiego, ale nie dał się sprowokować. Pełen wyższości uśmiech nawet na sekundę nie zniknął z jego warg.

— Mój mózg może jest mały, ale na pewno nie mniejszy niż twój, w końcu to ty bezmyślnie wlazłaś w naszą zasadzkę i podałaś się nam jak na talerzu.

— Tracę cierpliwość, Frankie. — Wymownie westchnęła z irytacji, opierając dłonie na biodrach. — Od lat mnie prześladujesz. Jesteś jak... drzazga w palcu, nieszkodliwy, ale irytujący.

— Nieszkodliwy? — powtórzył z niedowierzaniem Frankie. Zapowietrzył się z oburzenia, jakby w życiu nigdy nie słyszał gorszej obelgi. — Mnie nazywasz nieszkodliwym?!

— Nie zmuszaj mnie, by nazwała cię jeszcze głuchym i głupim.

Arianna uśmiechnęła się pobłażliwie i zrobiła jeden, niewielki, praktycznie niezauważalny kroczek w stronę chłopaka. Znajdowała się już niecałe dwa metry przed nim — jeszcze jakieś trzy kroki, parę wytrącających z równowagi słów i wyrwie mu kuszę z rąk, a potem złamie ją na jego głowie. Frankie był zbyt zajęty złorzeczeniem, by zauważyć, co planowała córka Zeusa. Niedbale trzymał broń w dłoniach, jakby jej się brzydził, ale że jego szef był przerażającym, nieśmiertelnym gościem, który nie przyjmował odmowy, więc Frankie posłuszeństwo musiał mieć wpisane w CV, gdy aplikował na to stanowisko. Boss rozkazał wziąć mu kuszę, to wziął kuszę, ale nie wyglądało na to, by przekazano mu również instrukcję jak się nią posługiwać.

— Nie jesteś groźny, dlatego wszystko, co mówisz, jest po prostu śmieszne. — Wyciągnęła płasko ułożoną dłoń przed siebie i uśmiechnęła się szelmowsko. Frankie zbladł, choć nic się nie wydarzyło, ale zrozumiał, co może za chwilę się stać. — Jeśli jednak chodzi o mnie, to ja już jestem niebezpieczna i właśnie z tego powodu powinieneś zacząć się bać.

— N-nie ruszaj się! — zawołał piskliwie Frankie. Jego stanowczość gdzieś zniknęła, po drodze zabierając również ten przebrzydły uśmieszek z jego twarzy. — Opuść ręce i nie ruszaj się.

— Och, proszę cię, nie muszę się ruszać, żeby cię... skrzywdzić. — Przygarbiła się, założyła dłonie na piersi i oparła ciężar ciała na prawej nodze. Już bardziej nie mogła podkreślić swojej lekceważącej postawy. — Patrz.

Huk uderzającej błyskawicy zagłuszyłby wystrzał z armaty. Wyrządzony hałas przeraził Frankiego. Podskoczył w miejscu, potknął się o własne sparaliżowane ze strachu nogi i ciężko zwalił się na ławeczkę za sobą. Kusza wyśliznęła mu się z rąk — na jego szczęście nie wystrzeliła. Po drakainie, w którą trafił piorun, pozostał jedynie napierśnik, łuk i kupka popiołu.

— Zamierzasz mnie zastrzelić? — zakpiła, gdy chłopak wymierzył do niej bronią. Dłonie tak mu drżały, że Arianna nie zdziwiłaby się, gdyby spudłował z takiej odległości. — Słuchaj, Frankie, nie będę ukrywać, że cię nie lubię. Od lat mnie dręczysz, napastujesz swoją obecnością i jestem tobą zmęczona. Powinnam się ciebie pozbyć, nikt za tobą nie za płacze, ale jesteś tak żałosny, że wstyd mieć cię na sumieniu, więc jeśli chcesz przeżyć, zejdź mi z drogi.

— Nie — powiedział zaskakująco stanowczo Frankie. Położył palec na spuście kuszy.

— Nie?

Arianna w zdumieniu uniosła brwi. Rzadko kto jej się sprzeciwiał, zwłaszcza po skromnej prezentacji umiejętności. Nie tego się spodziewała. Nie to chciała usłyszeć. Nie tak to miało się skończyć! Czy on naprawdę chciał zginąć? Frankie był blady jak ściana, trząsł się jak galareta i płytko oddychał, jakby ktoś właśnie nieudolnie próbował go udusić. Od trzech zdań powinien już uciekać, a mimo to wciąż tam był. Córka Zeusa uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Nie doceniła Frankiego, a — jak to miała w zwyczaju — przeceniła siebie i swoje możliwości. Sądziła, że wystarczy go trochę postraszyć, by zmusić go do odwrotu. Nie mogła go przecież zabić, wtedy nie byłaby o wiele lepsza od swojego dziadka. Powinna pogrozić mu mieczem, może pozostawić krwawą pamiątkę na ciele i rozstaliby się w miarę pokojowych nastrojach, ale nie miała broni! A jeśli w ogóle nic nie zrobi, upokorzy się, zrujnuje sobie reputację i nikt już nie będzie brał jej na poważnie! Do tego nie mogła dopuścić.

— Arianna, łap!

Krzyk Nicka wyrwał ją z umysłowego paraliżu. Odwróciła się. Zmrużyła oczy. Co miała złapać, jeśli nic nie widziała!? Lecący w jej stronę przedmiot był mały, niepozorny, praktycznie niewidoczny w panującym mroku. W ostatniej sekundzie dostrzegła zbliżającą się w jej stronę błyskotkę, odbiła się od ziemi i z triumfalnym okrzykiem złapała swoją bransoletkę. Gdy tylko zacisnęła na niej palce, poczuła, jak zalewa ją fala uwięzionej w przywieszce mocy.

Uśmiechnęła się do siebie. Stęskniła się za nią. Wyciągnęła miecz, akurat w momencie, gdy usłyszała dźwięk poruszającej się dźwigni spustowej.

Serce podskoczyło jej do przełyku, a wizja tego, co miało czekać ją po śmierci, sprawiła, że zrobiło jej niedobrze. Pośpiesznie powiadomiła w krótkiej modlitwie wujaszka Hadesa o zbliżającej się wizycie i przygotowała się na uderzenie.

Ale nic się nie wydarzyło.

Frankie albo miał fatalnego cela, albo wcale do niej nie strzelał, gdyż bełt minął ją o niecały cal.

Arianna odwróciła się w drugą stronę i zachłysnęła się powietrzem z przerażenia.

Czas zdawał się zwolnić.

Jak w zwolnionym tempie obserwowała wystrzelony pocisk. Strach, jaki jeszcze nigdy nie czuła, zupełnie ją sparaliżował. Nie mogła mówić ani się ruszyć. Tysiące myśli niczym tornado przetoczyło się przez jej głowę, rujnując wewnętrzny spokój, opanowanie i koncentrację. Jej mózg wrzeszczał, że powinna coś zrobić, otrząsnąć się z szoku lub chociażby posłużyć się wiatrem, by zmienić trajektorię lotu strzały, ale nie mogła się skoncentrować. Moc, jak piasek, wymykała jej się przez palce, a narastająca panika niczym Meduza spojrzeniem zamieniła ją w rzeźbę.

Mogła jedynie stać, stać i patrzeć, jak strzała w zastraszającym tempie zbliża się do bezbronnego Nicka.

Nikt nie mógł go uratować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top