Rozdział 46

Hol hotelu Plaza prezentował się niezwykle imponująco — przestronny, pełen kryształowych kandelabrów i żyrandoli oraz z błyszczącą jak nagrzana maska słonecznego rydwanu boazerią. Z zewnątrz także prezentował się okazale. Był to staroświecki budynek z białego kamienia z ozdobnymi szczytami dachu. Hotel znajdował się w południowo-wschodnim rogu Central Parku. Taktycznie nie był szczególnie dobrze usytuowany, nie stanowił również wyśmienitego punktu obserwacyjnego przez swoją wysokość, ale wyróżniał się wśród otaczających go budowli i pewnie właśnie z tego powodu herosi wybrali Plaze na swoją kwaterę. Bo innego rozsądnego uzasadnienia to ja tu nie widzę.

Wewnątrz trwała przedszkolna drzemka — wszędzie pochrapywali nadęci burżuje. Ich grube portfele i wypchane złotem sejfy nie dały rady uchronić ich przed zaklęciem Morfeusza. Bogaci czy biedni, mężczyźni czy kobiety — wszyscy, bez wyjątków, pogrążyli się w spokojnym śnie. Padli tam, gdzie akurat stali, co nie dla każdego skończyło się pomyślnie. Recepcjonistka usnęła z głową na blacie, w dłoni wciąż trzymając telefon z nadal trwającym połączeniem. Odźwierny w odrażającym hotelowym uniformie spał wsparty plecami o ścianę. Damulka w szykowanej, kosztownej sukience leżała na posadzce w niezbyt eleganckiej pozie, a jej roztarty makijaż straszył każdego, kto przekroczył próg budynku.

Pomiędzy śpiącymi krążyli herosi, wchodzili, zabierali, co potrzebowali i wychodzili, ale każdy z nich — niezależnie z jakim dziwactwem spotkał się tej nocy — przystawał, by choć na chwilę popodziwiać zjawisko wybijające się ponad monotonny obraz.

Wśród śmiertelników, na kanapie w towarzystwie kobiety w średnim wieku, siedziała córka Zeusa. Blond włosy miała w straszliwym nieładzie jakby przypadkowo przygmociła sobie swoim piorunem. Twarz miała brudną od zaschniętego błota i oślizgłych wodorostów, oblepiających się jej do głowy niczym doczepiane włosy. Jej ubranie wyglądało, jakby przeszło drogę krzyżową — zniszczone, pokrwawione i potargane, jak gdyby przeciągnięte przez niszczarkę do papieru. Najgorszy jednak był jej smród leżącego przez miesiąc w wodzie topielca. Odór atakował zdębiałych herosów niczym rozwścieczona szarańcza i nie odpuszczał, aż nie przesiąknął ich na wskroś. 

Arianna leżała wygodnie rozłożona na kanapie. Śpiącą kobiecinę użyła jako podnóżka na swoje brudne, okaleczone stopy. Wkoło niej walało się mnóstwo paczek po słodyczach, słonych przekąskach, słodkich, gazowanych napojach, a nawet kubełek po lodach. Chyba wracając z porannych wojaży, wstąpiła do supermarketu, by zaopatrzyć się w cukier, cholesterol i zawał serca w przyszłości. Na stojącym naprzeciw fotelu położyła czysty strój — włącznie z wypucowanymi na glanc żołnierskimi butami — wyciągnięty prosto z wystawy sklepowej z militarnego butiku. Jednak jej zaklejony mułem rzecznym umysł jakoś nie czuł potrzeby wzięcia kąpieli, więc córce Zeusa też jakoś się z tym nie śpieszyło.

— Niemożliwe, jednak żyjesz.

Arianna nieśpiesznie uniosła wzrok na zbliżającą się w jej stronę Thalię. Błogosławieństwo Artemidy służyło jej, nie starzała się — bo była przecież nieśmiertelna — ale wieczna służba w szeregach Łowczyń dodała jej powagi i dojrzałości. Nie zmieniła się z wyglądu — wciąż miała krótkie włosy i wyraz twarzy, jakby chciała kogoś zamordować — ale jej pewna, wyniosła postawa wyraźnie wyróżniała ją pośród zwyczajnych herosów, a opaska karateki na głowie — symbol jej pozycji — jedynie potwierdzała to wykreowane złudzenie. Jednak dla Arianny Thalia wciąż była tylko starszą, denerwującą, mającą się za najmądrzejszą na świecie siostrzyczką i nie mógł tego zmienić nawet jej podkoszulek z napisem Śmierć Barbie, choć w tym aspekcie mogłyby spróbować się dogadać.

— Zabrzmiało to, jakbyś żałowała, że jednak nie zaległam w mogile — mruknęła Arianna. Naładowała do buzi garść kolorowych cukierków i zerknęła na Thalię, która patrzyła na nią, jakby w życiu nie widziała nic tak żałosnego.

— Nikt nie stracił nadziei, że powrócisz. — Ironia w jej głosie sugerowała, że w rzeczywistości wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy wreszcie pozbyli się problematycznej córki Zeusa. — Gdzieś się plątała? Szukaliśmy cię przez cały poranek!

— Na ulicach panują takie pustki, że aż grzech byłoby nie skorzystać. Poszłam przetestować moje umiejętności jeździeckie. Chyba nie jest najgorzej, bo przejechałam tylko dwie osoby.

— Żartujesz?

Thalia spojrzała na swoją siostrę jak na osobę niespełna rozumu. Arianna nigdy nie porażała inteligencją, ale teraz jej głupota zdawała się przekroczyć wszelkie dopuszczalne normy. Była już nie tylko niebezpieczna dla siebie, ale również dla otoczenia.

— Żartujesz — przedrzeźniła ją Arianna. Czasem nie mogła uwierzyć, że były spokrewnione i pochodziły od jednego i tego samego boga. — A coś jest tutaj poważne? Rozejrzyj się i powiedz mi, czy w okolicy znajduje się coś normalnego? Bo ja widzę wielki plac zabaw, a my jesteśmy tylko bawiącymi się tu dziećmi i też tak się zachowuję.

Thalia wyprostowała się jak żołnierz na mustrze, założyła ręce na piersi i wbiła podejrzliwy wzrok w irytującą jak piasek w sandałach siostrę. Nie wierzyła jej. Każde słowo wydobywające się z ust Arianny było oblepione jak buty śniegiem kłamstwami. Nie ufała jej i każdy detal zachowania Łowczyni uwidoczniał jej nastawienie.

— To nie jest zabawa — powiedziała wreszcie Thalia.

— Nie? — Szczerze zdumiona tym odkryciem, uniosła się na łokciach. — Dla mnie to wyśmienita rozrywka! Najpierw ja poniewierałam Kronosem, a potem on mną. Na koniec wpadłam do rzeki, to dopiero było czadowe! Wyrzucało mną we wszystkie strony, nalało wody do płuc i wreszcie wypluło... w czarnej zupie.

— Zupie?

— Tak, siostrzyczko, zupie, ciepłym, gęstym bagnie na obrzeżach. Ledwo zdołałam przekonać tego żartownisia, Travisa, by wpuścili mnie na teren Manhattanu przez most Brookliński.

— Może niesłusznie? — podsunęła zdawkowo Thalia, jakby wiedziała, że w historii jej siostry kryło się coś więcej niż nieszkodliwy spacerek przez Nowy Jork.

Arianna potrząsnęła głową. Nie, nie mogła wiedzieć. Przecież zadbała, by jej poranna eskapada nie miała żadnych świadków — zatarła ślady i pozbyła się dowodów. Nikt nie mógł wiedzieć. Nikt! Nawet bogowie!

— Może. — Podniosła się z kanapy i stanęła naprzeciw swojej siostry. Uśmiechnęła się przebiegle, próbując sprowokować Thalię, by dowiedzieć się, co kryło się za tym burzowym spojrzeniem. — Czas pokaże, prawda?

— Śmierdzisz.

— Dziękuję — odparła radośnie Arianna, jakby był to najpiękniejszy komplement, jaki w życiu usłyszała. — Dezodorant z nowej linii, ekologiczny, o zapachu mułu rzecznego. Zeżarcie żywcem gwarantowane albo zwrot pieniędzy.

Odwróciła się, zgarnęła czyste ubranie i skierowała się w stronę windy. Drzwi otwarły się przed nią z wesołym „dzyń”, weszła do środka i wcisnęła guziczek z losowo wytypowanym piętrem. Miała do dyspozycji cały hotel — nie licząc ostatnich kondygnacji, które zajęli herosi — więc było, w czym przebierać.

Wybierając pokój, również zdała się na los. Szczęście jej nie sprzyjało, dopiero za czwartym razem natrafiła na wolne lokum. Zamknęła za sobą drzwi, włączyła w telewizji muzyczną stację i obrabowała minibarek z przekąsek. Była jak Kevin sam w Nowym Jorku! Do wieczora mogła żyć jak król, wylegując się na nieziemsko wygodnym łóżku i objadając się słodyczami, aż jej krew zamieni się w płynną czekoladę.

Arianna uśmiechnęła się do swojego szkaradnego odbicia w lustrze. Niech wszyscy herosi idą na spektakl koniec świata, gdzie odegrają główne rolę, a ona zostanie tutaj — zapomniana i osamotniona poczeka na rozstrzygnięcie.

— Ha! Dobre mi sobie — burknęła do siebie pod nosem. — Nie dam tym dwóm głąbom zebrać wszystkich zaszczytów. Nie będę ponownie tą drugą córką Zeusa.

W o wiele gorszym humorze Arianna wmaszerowała do łazienki i wzięła kąpiel, nawet nie jedną, tylko dwie, ale wciąż czuła się jak sponiewierany na dnie rzeki śmieć.

Popychadło.

Słowa Kronosa nie dawały jej spokoju. Były boleśnie prawdziwe i wzbudzały w niej gniew. Gniew, którym posilał się pan tytanów, dlatego Arianna nie mogła się mu poddać. Jednak ziarno nienawiści zostało zasiane i powoli rosło, a ona już nie była w stanie stwierdzić, czy postępuje słusznie, komu powinna zaufać, a kogo zniszczyć.

Na pewno nie bogów.

Arianna podskoczyła z zaskoczenia, porwała pierwszy oręż, który nawinął jej się pod rękę — szczotkę do kibla — i odwróciła się w stronę... niczego? Zdezorientowana rozejrzała się po zaparowanej łazience. Była tam sama. Jednak była pewna — niemal tak jak Zeus, który twierdził, że jest najmądrzejszy na Olimpie — że słyszała czyjś głos.

— Czyżbym zaczynała świrować? — Jeszcze raz rozejrzała po pomieszczeniu, ale w pobliżu nie było po nikim innym śladu. 

Nie bardziej niż zwykle, ale który heros jest zdrowy na umyśle? Niestety nie powalacie ani inteligencją, ani normalnością.

— Zwariowałam, normalnie zwario... — Urwała, gdy nagle ją olśniło, ale przez to sytuacja wcale nie stała się dla niej bardziej komfortowa. — Panie D., mógłby pan przestać gmerać mi w głowie? Jeżeli już musimy rozmawiać, to wolałabym twarzą w twarz, nawet jeśli ta twarz nie jest zachwycająca.

Nie ma mnie tam, inteligencie, wciąż jestem na froncie, tylko... mam przerwę na lunch.

— Wie pan, że nachodzenie dzieci w łazience jest karalne?

Odpowiedziała jej cisza. To znaczy, że Dionizos jej nie widział, tylko słyszał — co wcale nie było mniej przerażające — i nie miał pojęcia, gdzie ją przyłapał, gdy włamał się do jej głowy. Arianna odetchnęła z ulgą. Nie chciała, by podglądał ją Pan D. — ani żaden inny bóg — gdy ona wesoło pluskała się w wannie pełnej piany.

— Poszedł sobie pan, prawda? Niech mi da pan przeżyć ostatnie godziny w spokoju!

To twoja wina — ryknął głos w jej głowie. Zaskoczona straciła równowagę, poślizgnęła się na mokrej posadzce i rąbnęła czołem w umywalkę. — To przez ciebie jestem tu... tam... Znaczy, wiesz, o co chodzi!

— Ja pana nie zapraszałam — warknęła Arianna. Rozmasowała obolałe miejsce, porwała szczotkę i opuściła pomieszczenie. Równie dobrze mogła rozczesywać włosy na bezpiecznym łóżku, gdzie nie ma żadnych twardych nawierzchni i śliskiej podłogi.

Wyłącz muzykę! Nie słyszę twoich myśli.

— Co za szkoda! — Chwyciła pilot i zgłośniła dźwięk na cały regulator. — Tak lepiej, nie sądzi pan? Co? Jakoś pana nie słyszę.

Gdy Arianna już miała się cieszyć, że wypłoszyła bezczelnego intruza z własnego umysłu, telewizor eksplodował, a na pokoju zaległa błoga cisza. Odłamki szkła i plastiku opadały na panele niczym dywan, a z rozwalonego ekranu radośnie dyndał pęd winorośli, który zadawał się nabijać z głupoty córki Zeusa.

Od razu lepiej! O czym ja to mówiłem?

— Że to moja wina — przypomniała Arianna, nadal tępo wpatrując się w zepsuty odbiornik. Ona nie zamierzała za niego zapłacić ani centa.

Oczywiście, że twoja! Sama chciałaś po incydencie w obozie, bym zajrzał ci do głowy! Od tego czasu słyszę cię częściej, niż bym tego sobie życzył! Nie zniosę dłużej tego marudzenia!

— To niech pan sobie idzie. — Zerknęła na niespokojnie poruszającą się winorośl. — Obydwu nam to wyjdzie na dobre.

Chciałbym i wiedz, że jak stracę cierpliwość, to wtedy uduszę cię w miejscu, w którym stoisz.

— Czego pan chce? — burknęła, złośliwie wystawiając Dionizosowi język. Nie mógł jej zobaczyć, a ona dzięki temu poczuła się lepiej. 

Pamiętasz twój olimpijski proces? Oddałem ci przysługę, nadszedł czas, byś spłaciła dług.

— To chyba nie jest najlepsza pora, Panie D. — mruknęła Arianna. Spojrzała na winogrono, jakby co najmniej widziała tam twarz Dionizosa. — Wprawdzie to najgorsza z możliwych.

To śmieszne i niedorzeczne, ale wiele od ciebie zależy. Losy świata — i niestety nasze również — leżą w twoich lewych, nieodpowiedzialnych rękach. Ojciec ci nie uwierzył, więc jesteście zdani na siebie, my nie możemy wam już pomóc. Dlatego masz mi obiecać, że się nie poddasz. Tego właśnie od ciebie żądam i tylko tak się wypłacisz.

— Co to ma znaczyć?

Gdy nadejdzie czas, zrozumiesz. I pamiętaj, że twoją największą siłą jest, to czego nie możesz dostrzec ani dotknąć, ale tylko dzięki temu możesz zwyciężyć.

— Mogę poprosić o jakieś objaśnienie? — Wbiła wzrok w trzymaną szczotkę w oczekiwaniu na odpowiedź, ale ona nie nadeszła. — Jest pan tam? Nie może teraz pan zniknąć! Halo, Panie kurde D.

Wiedziona gniewem Arianna zerwała się na nogi i rzuciła grzebieniem w poprzek pomieszczenia. Szczotka z siłą wystrzelonego pocisku uderzyła o ścianę — pozostawiając w niej głębokie wyżłobienie — i rozpadła się na części. Od teraz córka Zeusa będzie nie tylko niedoinformowana, ale również rozczochrana. Spojrzała na swoje odbicie w zawieszonym zwierciadle i paskudnie się skrzywiła, jakby próbowała przerazić samą siebie. Przez kilka długich sekund stała nieruchomo, naiwnie wierząc, że irytujący głosik Dionizosa jeszcze odezwie się w jej głowie.

Wreszcie westchnęła z rezygnacji i sięgnęła po swój nowy — skradziony — strój. Wyglądała w nim smukle niczym Różowa Pantera. Dopasowane ubranie doskonale podkreślało jej nogi i talię, a czerń na dodatek ją wyszczuplała. Na tors nałożyła wiązany kaftan z utwardzanej skóry, na dłonie rękawiczki bez palców, a na przedramiona karwasze. Nie miała żadnej broni — sztylet zapodziała gdzieś w nurcie East River — dlatego dorzuciła do swojego ubioru skórzane dodatki, które z zadowalającym rezultatem mogła używać do osłony. Przed opuszczeniem pokoju włożyła buty i związała włosy w kucyk.

Nie oceniła swojego wyglądu w lustrze. Po pierwsze nie bardzo ją to obchodziło, a po drugie — ważniejsze — nie mogła patrzeć na guz tworzący się na jej czole ani na bliznę biegnącą wzdłuż linii włosów. Szrama była symbolem zwycięstwa Kronosa, a jej porażki i ożywiała zakopane wspomnienia, o których przez długie tygodnie próbowała zapomnieć. W niewoli straciła nie tylko dużo krwi, większą część swoich włosów i dumę, ale także część siebie. Ten kawałek duszy sczeznął w tej ciemności, a wraz z nim stara córka Zeusa, która już nigdy nie miała powrócić.

Arianna kierując się do windy, pogryzała ambrozjowy batonik. Kilka kęsów w zupełności wystarczyło, by pozbyć się wszystkich dokuczliwych dolegliwości nabytych poprzedniej nocy. W o wiele lepszej kondycji niż przed tym, jak jeszcze jechała na górę, ponownie stanęła w hotelowym holu. Wróciła tu jedynie po zapas swoich słodyczy, Catalina — jak nazwała nieprzytomną babeczkę, która robiła za jej podnóżek — miała pilnować jej cennej własności. Jednak Catalina była beznadziejnym stróżem, co na pewno nie miało nic wspólnego z tym, że spała, gdyż na jej prowiancie pasły się pasożyty.

— To moje! — Wyrwał braciom Hood paczkę paluszków, które właśnie konsumowali. — I to, i to, i tamto również, nie dotykajcie tego!

— Wybacz, myśleliśmy, że nie żyjesz — mruknął Travis, ale jego przebiegły uśmieszek był zupełnym zaprzeczeniem jego słów skruchy.

— Jak to? — Spojrzała na synów Hermesa jak na idiotów do kwadratu. — Przecież to ty wpuściłeś mnie na Manhattan.

— Doprawdy? — Uśmiechnął się niewinnie. — No tak, faktycznie. Zapomniałem.

— Macie szczęście, że was lubię — mruknęła Arianna. Rzuciła w obu paczkami oznaczonymi logiem sklepu ze słodyczami Dylana. Hoodowie rozpromienili się ze szczęścia, to właśnie tę nieruchomość mieli obrabować, zanim zakazał im tego Percy. — Nie dziękujcie, smacznego.

Arianna napakowała przekąsek do kieszeni i wyszła na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza. Westchnęła ze zmęczenia. Była wykończona — praktycznie od trzech dni nie zmrużyła oka — jednak perspektywa snu była tak odległa, że córka Zeusa nawet nie zaprzątała sobie nią głowy, by nie popaść w depresję. Zresztą obawiała się zasnąć. Kronos dręczył ją, odkąd pamiętała, nieustannie do niej szeptał, aż zwariowała, a jej problemy urosły do rozmiarów góry lodowej, która zatopiła Titanica. Teraz pan tytanów był o wiele bliżej — oddzielała ich tylko rzeka — a i jego moc była większa. Arianna nie zamierzała ponownie go widzieć — dwa spotkania jak na jedną noc w zupełności jej wystarczały.

— Idziemy.

Percy wypadł przez drzwi hotelowe i szarpnął Ariannę za ramię. Stanowczo trzymał ją za nadgarstek, pomimo że nie stawiała żadnego oporu. Pobłażliwie spojrzała na wybawców świata — Jacksona, Annabeth, Thalię i Grovera — żaden z nich szczególnie jej nie lubił, więc nie rozumiała, skąd to nagłe zapotrzebowanie na jej towarzystwo. Arianna mogła świetnie sprawdzić się w roli bodyguarda, ale nie sądziła, by przy tak silnych — no oczywiście córka Zeusa była lepsza niż ta cała trójka razem wzięta — herosach była im szczególnie potrzebna, zwłaszcza że Kronos zapowiedział swój wielki powrót dopiero na wieczór.

Annabeth nieufnie zerkała na nią przez ramię, mamrotając coś niewyraźnie do siebie pod nosem, ale Arianna przypuszczała, że ta niechęć była raczej pokierowana zazdrością — Percy wciąż prowadził ją za rękę jak nieusłuchanego smarkacza — niźli czysto zawodowymi aspektami. Thalia z kolei zupełnie ignorowała swoją siostrzyczkę. Widocznie jedna rozmowa na kilka lat zaspokajała jej potrzeby związane z zacieśnianiem więzi rodzinnych.

— Powiedz mi, drogi, przeklęty kuzynku, gdzie mnie porywasz? — zapytała Arianna słodkim głosikiem. Wymownie spojrzała na czerwoną od złości córkę Ateny, ale nie zareagowała na zaczepkę.

— Będziemy mieć gości, droga kuzynko — odparł jej Percy w podobnym tonie. Prowadził ich 59 ulicą na północny zachód, idąc wzdłuż Central Parku. — Oszczędzaj siły, mogą ci się jeszcze przydać.

Arianna nierozumnie spojrzała na Jacksona, ale on tylko pokręcił głową, co miało oznaczać tyle co: nie pytaj. Więc nie pytała. Bez słowa sprzeciwu pozwoliła się poprowadzić w Center Drive, a potem w kierunku placu zabaw Heckscher.

Gdy tylko w zasięgu wzroku pojawił się wybrukowany placyk, otoczony siatką, zrozumiała, skąd te ponure nastroje i panująca między nimi martwa cisza. Widoczną po przeciwnej stronie grupkę — dzięki ogromnej białej fladze niesionej przez dziesięciometrowego olbrzyma — można było dostrzec już z odległości kilometra. Gigant — Hiperborejczyk — miał jaskrawoniebieską skórę i lodowoszare włosy, taplał się w rozwalonej pod jego ciężarem fontannie, a woda pod jego dotykiem zamarzła. Nieopodal, na huśtawce, siedziała znudzona Empuza z płonącymi włosami i kłami. Smętnie grzebała kopytem w ziemi, jakby nie mogła zrozumieć, dlaczego nie chce jej żaden facet. Przy wejściu na plac zabaw stał Ethan Nakamura i to on pierwszy zauważył ich przybycie.

Gdy jednooki chłopak wymieniał uprzejmości z Jacksonem, Arianna odwróciła się w stronę ostatniego członka grupy rozjemczej, który siedział przy stoliku piknikowym. Uśmiechnął się, gdy zobaczył córkę Zeusa.

— A tak się zarzekałaś, że tamto spotkanie było naszym ostatnim — odezwał się wysoki mężczyzna w smokingu.

Wskazał herosom miejsce naprzeciw siebie. Z zaproszenia skorzystała jedynie Arianna i Percy. Grover i Thalia stanęli za nimi, a Annabeth... córka Zeusa dopiero teraz zauważyła, że dziewczyny nie było z nimi. Gdzie zniknęła? Zupełnie ją to nie obchodziło.

Facet w garniaku miał ponad dwa metry wzrostu, czarne włosy spięte na karku, a na oczach okrągłe ciemne okulary. Jednak najbardziej wyróżniała się jego zadrapana twarz, jakby zaatakował go wściekły chomik.

— Znacie się? — zapytał Percy, podejrzliwie zerkając na siedzącą u jego boku kuzynkę.

— Mieliśmy już nieprzyjemność się spotkać — mruknęła Arianna. Nie wspomniała, że miało to miejsce tej nocy. — Percy, poznaj Prometeusza.

— Tego od kradzieży ognia i od sępów?

— We własnej osobie.

Prometeusz wyciągnął rękę do syna Posejdona, ale ten był zbyt zszokowany tą wiadomością, by odpowiedzieć na ten gest.

— Możecie skończyć z tymi uprzejmościami? — Arianna przewróciła oczami. Nie zamierzała marnować ostatnich godzin życia na czcze pogawędki. — Czego chcecie?

— Ariadno, wbrew temu, co prezentujesz, jesteś inteligentna i doskonale wiesz, co tutaj robimy.

— Przyszliście złożyć kapitulacje? — podsunęła ironicznie.

— Raczej przyjąć waszą. — Prometeusz uśmiechnął się łagodnie, jak przekazujący złe wieści lekarz. — Nie dacie rady powstrzymać kolejnego ataku. Wasza pozycja jest słaba. — Narysował palcem na stole mapę Manhattanu i zaznaczył na niej kilka punktów. — Mamy oddziały tu, tu, tu i tu, a i jeszcze tu.

— Świetnie! — Arianna klasnęła w dłonie i pochyliła się nad blatem. — W takim razie przyjdę zniszczyć was tu, tu, tu i tu, a i jeszcze tu.

— Och, Ariadno, bardzo możliwe, ale ty będziesz zajęta czymś innym, ale o tym zaraz. Znamy waszą liczebność — zwrócił się do Percy'ego, gdyż Arianna była zbyt zajęta zastanawianiem się nad jego słowami, by go słuchać. — Mamy przewagę dwadzieścia do jednego, a nasze siły wciąż rosną, podczas gdy wasze się kurczą.

— Wasz szpieg nie próżnował — mruknął Jackson, oskarżycielsko spoglądając na swoją zdezorientowaną kuzynkę.

— Nie jestem szpiegiem!

Prometeusz odchylił się do tyłu, uśmiechnął się sympatycznie i zwrócił wzrok na syna Posejdona.

— To coś robiłaś u Kronosa!? — Grzmotnął pięścią w stół, a woda z pobliskiej fontanny wystrzeliła w powietrze. Hiperborejczyk skwitował tę sytuację tylko mało rozgarniętym: Ach, och. Innych słów nie znał. — Widziałem cię tam!

— Chciałbyś, żebym to była ja. Prościej znienawidzić kogoś, kogo się już nie lubi, niż osobę, którą uważałeś za przyjaciela, a ona wbiła ci nóż prosto w serce. Ale to nie ja, drogi kuzynku, nie jestem szpiegiem.

— Nie wiem, czy mój głos wam pomoże — odezwał się Prometeusz. — Ale ona mówi prawdę, Percy Jacksonie, nie jest naszym szpiegiem.

— To, co tam robiłaś?

— Nie twoja sprawa — burknęła sucho Arianna. Zawiesiła wzrok na horyzoncie, starając się zapanować nad swoim wyrazem twarzy. Nie mógł zdradzać niczego więcej niż obojętności. — Możesz mi wierzyć lub nie, ale mnie równie mocno co tobie zależy na obronie Olimpu i zniszczeniu Kronosa.

— Powiedz mi prawdę. — Spojrzał na nią błagalnie, jakby bardzo chciał jej zaufać, ale zdrowy rozsądek mu na to nie pozwalał. — Jeżeli nie jesteś szpiegiem, to dlaczego wyszłaś stamtąd żywa? Dlaczego Kronos cię wypuścił?

— Ariadna jest potężna, potwory nie są w stanie jej zagrozić, a tym bardziej pokonać. — Prometeusz poprawił okulary i westchnął ze smutkiem. — Jedynie Kronos może tego dokonać, ale wtedy był... zajęty.

— Przestań chrzanić. Nie był zajęty, tylko słaby! Walka ze mną i Percym pozbawiła go energii, jego ciało wciąż się buntuje, więc nie zdążył zregenerować sił i po prostu wywaliliście mnie na bruk z obawy, że was powybijam. Gdyby wcześniej nie przeżuło mnie East River, to nie rozmawialibyśmy teraz.

— Nawet jeśli to prawda, a nie mówię, że jest, to twoja okazja przeminęła i teraz nic już nie powstrzyma nas przed zniszczeniem Olimpu. Ale... — podniósł rękę, nim ktokolwiek zdążył mu przeszkodzić — ...Kronos jest łaskawy. Możecie oszczędzić życia i cały Manhattan, on chce tylko Olimpu i chce go zdobyć przed nadejściem Tyfona. Poddajcie się, nie zdołacie zwyciężyć. Rezultat będzie ten sam, cokolwiek zdecydujecie, ale jeżeli złożycie broń teraz, ocalicie miasto i tych biednych ludzi.

— Nie — odparła Arianna. — Jeżeli Olimp padnie, bogowie osłabną do tego stopnia, że zmiecie ich nawet podmuch wiatru, bo są związani ze swoją siedzibą. Wtedy Kronos pokona ich skinięciem palca. Zeus nie jest doskonały, ma mnóstwo wad, bywa nieznośny i uparty jak muł, popełnia błędy, czasem jest niesprawiedliwy, a czasem bezwzględny i okrutny, ale jest moim ojcem. W moich żyłach płynie jego krew i chociażby z tego powodu nie usunę wam się z drogi, a po drugie i najważniejsze nienawidzę Kronosa bardziej niż wszystko inne na świecie i nie pozwolę mu zwyciężyć.

— Wiem, Ariadno, to co zrobił ci Kronos, było okropne, nigdy mu nie wybaczysz i dlatego nikt nie oczekuje, że przystąpisz do współpracy. Niestety to zmusiło nas do podjęcia drastyczniejszych kroków.

— Co to ma znaczyć?

Arianna podniosła się z miejsca i oparła dłońmi o blat. Serce tak waliło jej w piersi, że nie usłyszała słów, które wypowiedziała. Myśli uciekły jej w stronę rodziny. Czy to im coś groziło? Gdy ostatnio dzwoniła do matki, wszyscy byli na Lake Avenue. Tam powinni być bezpieczni, tam chroniła ich moc Zeusa. Przełknęła ślinę i wbiła wściekły wzrok w Prometeusza. Chmury zebrały się nad Heckscher, jednak błyskawica pojawiły się tylko w tęczówkach Arianny.

— Przeszkadzasz nam, Ariadno, nie chcesz się do nas przyłączyć i nie możemy się cię pozbyć, dlatego w inny sposób musimy usunąć cię z drogi. Musimy znaleźć ci inne zajęcie. Frankie ma coś, co jest ci drogie, nawet nie coś, tylko kogoś. Bliską ci osobę, przyjaciela.

— Gdzie on jest?

— W miejscu, które zarówno dla ciebie, jak i Frankiego jest ważne, ale z różnych powodów, jednak splotło one wasze ścieżki. — Prometeusz uśmiechnął się przepraszająco. — To podła zagrywka z naszej strony, bardzo niegodna, ale obawiam się, że był to jedyny sposób. Powodzenia, Ariadno, wierzę, że ci się uda.

— Gdzie jest Nick? — syknęła Arianna przez zaciśnięte zęby, szarpiąc Thalię za ramię. Choć raz w oczach swojej starszej siostry widziała coś więcej niż nienawiść do własnej osoby.

— Nie wiem, nie widziałam go, odkąd przybyłam tu z Łowczyniami, ale podobno przyjechał tutaj z obozu wraz z innymi herosami.

— Nie było go na moście Williamsburskim z jego rodzeństwem — szepnęła do siebie Arianna, by nie usłyszał jej Prometeusz.

Zagryzła dolną wargę, żeby nikt nie zauważył jej drżenia. Potrząsnęła głową, by odgonić natrętne myśli — nie mogła się teraz załamać, to by nikomu nie pomogło — rzuciła ostatnie porozumiewawcze spojrzenie Thalii i pognała z powrotem do hotelu Plaza. Nie miała czasu do stracenia, a koniec świata musiał poradzić sobie bez niej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top