Rozdział 45
Pech.
To było drugie imię Arianny, a czasem nawet pierwsze. Córka Zeusa nie mogła uwierzyć, że z jednego bagna wpadła od razu w drugie. Tylko tym razem zapadła się po uszy, a lepka breja — dostająca się do ust i nosa — utrudniała jej oddychanie. Zrobiła z milion głębokich wdechów, nim wreszcie zdołała opanować zawroty głowy, mdłości i galopujące jak gazela serca.
Teleportacja nie była jej ulubioną formą transportu. Choć była szybka i sprawna, to Arianna miała nadzieję, że po raz pierwszy i ostatni podróżowała w ten sposób. Czuła się fatalanie i tak mocno zaciskała dłonie na kierownicy, aż ją wygięła, a na desce rozdzielczej pojawiła się ikonka, sugerująca wizytę w najbliższym serwisie. Arianna prychnęła pod nosem.
Dlaczego nikt o nią się tak nie troszczył jak ten komputer o stan Mini?
Odpięła pasy i wciąż drżącą od nadmiaru emocji dłonią odgarnęła włosy z czoła. Chciało jej się wrzeszczeć, a zaraz potem śmiać. Była wściekła na ojca, za to, że po raz bogowie wiedzą który, potraktował ją tak lekceważąco, zupełnie ją zignorował i po prostu kopnął w dupę, aż doleciała do Nowego Jorku.
Jednak tak na pocieszenie nadal żyła!
Chyba nikt — nawet Mojry, Graje i Wyrocznia razem wzięte — nie przypuszczał, że przetrwa tak długo, zwłaszcza że wszyscy najpierw próbowali ją przeciągnąć na swoją stronę, a gdy to im nie wychodziło, to zlikwidować.
Uśmiechnęła się do siebie, kto mógł się poszczycić takim osiągnięciem? No kto?
Percy Jackson? Ten głupek od początku tańczył, jak mu zagrali, i zasłużył co najwyżej na skok z samolotu bez spadochronu za to w co ją wpakował przez swoje zaślepienie.
Thalia? Ta to lata temu wypadła z gry, stając się sosną, a dołączenie do Łowczyń Artemidy było jej ostatecznym gwoździem do trumny.
Nico di Angelo? O tym bladym jak jego ojciec zdrajcy Arianna nawet nie chciała myśleć. Jeżeli uda jej się przeżyć, wbije mu do tej pustej głowy za pomocą młotka albo kuli do kręgli kilka podstawowych zasadach, których nigdy, przenigdy, nie powinien ignorować.
— Cześć, chłopaki! — zawołała Arianna, wychodząc z samochodu z promiennym uśmiechem, który zdawał się rozjaśniać panujący wokół mrok. — Co przegapiłam?
Zamknęła drzwi z głuchym trzaskiem, niosącym się ponad uśpionym miastem. Jak na amerykańskie standardy na Manhattanie było zdecydowanie za cicho, nawet jak na taką godzinę. Nie było słychać klaksonów samochodowych, niemilknącego miejskiego życia ani śpiewu ptaków. Jedynie szum East River, płynącej pod mostem Williamsburskim, na którym się znajdowali, zalewał swym kojącym dźwiękiem pobliską okolicę. Choć ta cisza w każdym calu była podejrzana, Arianna nie powiedziałaby, żeby jej to przeszkadzało. Było cudownie spokojnie, jakby ktoś na pilocie nacisnął przycisk stop i wszyscy mieszkańcy... zasnęli.
— Kurna, Morfeusz. — Z trudem przełknęła ślinę. Teraz wakacje boga snów w Long Island były jak najbardziej uzasadnione, a nawet wskazane. — Skurczybyk, niezły jest!
— Uważaj, za tobą! — krzyknął Michael Yew, który od dobrych kilku sekund patrzył na nią jak na siódmy cud świata.
Arianna odwróciła się akurat w momencie, by zauważyć nadlatujący w jej stronę dwutonowy samochód. Macie deja vu? Ktoś już rzucał w nią autami pięć lat temu i był to nawet ten sam gościu! Córka Zeusa przewróciła oczami. Czy chociaż raz mogłaby trafić w takie miejsce, w którym nikt nie będzie próbował jej zabić? Czy naprawdę tak dużo wymagała? Przecież nie prosiła o górę złota, prywatny odrzutowiec i klucze do Taj Mahal, tylko o święty spokój! Dzieci Apollina, stojący za jej plecami, zamknęli oczy — nie chcieli zobaczyć, jak z Arianny pozostaje krwawa miazga — to było dla nich zbyt wiele jak ja jeden dzień.
— Nie powinieneś być martwy? — zapytała lakonicznie.
Trzy kroki do przodu wystarczyły, by nadlatujące auto przeleciało tuż nad jej głową. Arianna wymownie otrzepała osiadły na ramionach pył i z politowaniem spojrzała na stojącą przed nią armię. Drakainy, telchinowie, wielkie jak minibusy piekielne ogary i górujący nad tłumem Minotaur — trzymetrowa, wściekła kupa mięśni — nie zrobili na córce Zeusa większego wrażenia. Ona przybyła tu po ich pana i chociażby stutysięczne wojsko nie mogło jej przed tym powstrzymać. Gdzieś tam głęboko, na dnie serca, jakaś mała cząstka wciąż drżała na samą myśl spotkania Kronosa. Doskonale pamiętała, co wydarzyło się na arenie pod Kaczą Wyspą, niekończące się godziny tortur i odrażający śmiech pana tytanów, ale udało jej się przeobrazić przerażenie w nienawiść i zamierzała dokonać swojej zemsty, nawet jeśli na koniec miałaby się za to smażyć przez wieczność w ogniu piekielnym.
— Gdzie on jest? — Postąpił krok do przodu, a armia Kronosa z przestrachem cofnęła się o parę stóp. Liczyli, że nie przyjdzie im mierzyć się z tym pogromcą potworów. — GDZIE?!
— Mason, zgłupiałaś, wracaj tutaj! Inaczej to... — Michael wskazał na szukającego się do szarży Minotaura — ...przerobi cię na mielonkę! Nawet nie masz broni!
Arianna parsknęła śmiechem. Nie bała się Schabowego, chociaż nie była uzbrojona, a jej bransoletka zniknęła wraz z obietnicą Nicka, że kiedyś ją jej odda, gdy będzie gotowa. I była, tylko że już jej nie potrzebowała, bo to ona stała się siejącą postrach bronią.
Minotaur ruszył na nią jak rozpędzone TGV, taranując wszystko, co stało na jego drodze, niezależnie, czy było to auto, czy przerażony telchin, który nie zdążył mu się usunąć z pod nóg. Płonące z nienawiści oczy stwora z zadowalającym rezultatem były w stanie zastąpić miecz, gdyż na ich widok człowiek mógł umrzeć ze strachu. Sięgnął po topór — piękny w swój przerażający sposób, o dwóch ostrzach ukształtowanych w omegę — i zamachnął się nim na Ariannę. Siła ciosu z łatwością przecięłaby ciężarówkę w pół, a co dopiero takiego marnego człowieka, kruchego jak gałązka.
Córka Zeusa stała w miejscu, z zainteresowaniem oglądając swoje połamane paznokcie, jakby zastanawiała się, czy o tej porze będzie otwarta jeszcze jakaś kosmetyczka. Wcale nie zachowywała się, jak gdyby stała na drodze startującego samolotu. Minotaur był już niecałe dziesięć stóp przed nią, gdy nagle oślepiający błysk przemienił noc w dzień. Rozległ się grzmot, cała konstrukcja mostu zadrżała, a kilka najbliżej porzuconych aut stanęło w płomieniach. Gdy światło przygasło, nieprzytomny Minotaur leżał u stóp Arianny, a unoszące znad niego smużki dymu pachniały jak pieczone mięso. Córka Zeusa uniosła ogromny topór, który jeszcze przed chwilą podziwiała z odległości, podniosła go nad głowę i jak rasowy rzeźnik opuściła wprost na masywne karczycho potwora. Zdążyła jeszcze kopnąć odrąbany łeb Minotaura, nim rozpadł się w proch.
— Pozdrów Hadesa — burknęła i cisnęła toporem na ziemię. Dźwięk grzechoczącego metalu przemknął pomiędzy zastępami pozostałych potworów niczym obietnica nieuchronnie zbliżającej się śmierci. — Gdzie on jest? Gdzie jest Kronos?
— Niech nas bogowie strzegą — wymamrotał Michael Yew. Nadal był oszołomiony tym, co zobaczył, ale jego przerażenie powoli ustępowało miejsca niepoprawnej ekscytacji. — Chyba pierwszy raz w życiu cieszę się, że jesteś po naszej stronie.
Arianna zmierzyła otaczające ją uśmiechnięte, brudne twarze dzieci Apollina, ale nigdzie wśród nich nie dostrzegła Nicka. I dobrze, nie chciała, by widział, jakim potworem się stała. Miała tylko nadzieję, że nieobecność chłopaka nie była wynikiem jego śmierci. Potrząsnęła głową, nie zamierzała o tym myśleć. Nie przeżyłaby tego.
— Skąd się tu wzięłaś?
— Z Saint Louis?
— Co? Jak to możliwe?
— Jeżeli powiem ci, że ojciec mnie nienawidzi, to ci wystarczy? — Yew bezwiednie wzruszył ramionami. Nic z tego nie rozumiał. — To trudno. Będziesz dalej mnie przesłuchiwał, czy może zajmiemy się tą garstką wyrzutków, co pozostała?
— Garstką? — Michael z powątpiewaniem spojrzał na czyhającą po drugiej stronie grupę potworów. Było ich z pięć razy więcej niż herosów, on nie nazwałby ich garstką. — W optymistycznym przybliżeniu powiedziałby, że zostało ich około stu, ale jak wspomniałem, jest to bardzo zaniżona liczba, a nam kończy się amunicja.
— Czyli mam się sama nimi zająć, znowu? Świetnie! — Podwinęła rękawy. — Tylko nie wchodźcie mi w drogę.
— I gdzie ten Schabowy?
Arianna zerknęła za siebie i niemal natychmiast poczuła, jak wrze w niej krew na widok Jacksona. Zacisnęła dłonie w pięści, przygryzła dolną wargę i szarpnęła się jak zwierzę na uwięzi, ale żadna z tych czynności nie ostudziła jej gniewu. Nie da się ugasić pożaru, dmuchając, i jej furii również nie mogły ujarzmić żadne słowa. Nim ktokolwiek zorientował się, co się dzieje, Arianna doskoczyła do syna Posejdona i rąbnęła go pięścią w twarz. Zaskoczony chłopak z łoskotem opadł na asfalt, a jego wzrok ślepo błądził pomiędzy twarzami otaczających go herosów, jakby nie był przekonany, co go zaatakowało.
— To za Podziemie, ty wstrętny karaluchu! — Pochyliła się nad zdezorientowanym Percym, którego idiotyczna mina odzwierciedlała jego poziom inteligencji. — Będziesz żałować, że nie rozpuściłeś się w tej śmierdzącej sadzawce, bo ja tak cię urządzę, że do końca życia będzie bolał cię tyłek!
— Nie wiedziałem, daję słowo! Sam nie skończyłbym najlepiej, gdyby Nico nie dopadło sumienie.
— Jak ja go dopadnę, sumienie będzie jego najmniejszym zmartwieniem! — Arianna odetchnęła głęboko i podała swojemu kuzynowi rękę. Teraz czuła się o wiele lepiej. — No, gdy już przebrnęliśmy przez uprzejmości, to jak kiepsko wygląda nasza sytuacja?
— Kiepsko — przyznał Percy, rozmasowując obolałe miejsce na twarzy. Siniak był znakiem, że rachunki zostały wyrównane. — Co tu się stało? Podobno mieliście tu sytuację kryzysową, ale wygląda na to, że wszystko jest pod kontrolą.
Spojrzał wyczekująco na grupowego spod siódemki, w końcu to jego domkowi została powierzona obrona mostu Williamsburskiego. Michael najszybciej i jak najdokładniej opowiedział, co się przed chwilą wydarzyło. I choć wyglądał, jakby każdy oddech mógł być jego ostatnim, to wciąż się uśmiechał, jak gdyby naprawdę dobrze się bawił.
— Ona? — Percy z niedowierzaniem zerknął na córkę Zeusa. Nic w jej wyglądzie ani w zachowaniu nie popierało historii Michaela. — Przecież ona nawet nie ma broni! I mam niby uwierzyć, że ruszyła na Minotaura z gołymi rękami?
— Wprawdzie to on ruszył na mnie, ja tylko stałam w miejscu — wtrąciła Arianna. — O tam... — wskazała odpowiedni punkt na asfalcie — ...właśnie tam tatko dorzucił mnie aż z Saint Louis.
— Co ty na bogów pleciesz? — spytała Annabeth, która od awaryjnego lądowania na pegazach nie odezwała się słowem. — Nie mamy czasu na twoje głupie żarty! Gdybyś nie zauważyła, armia Kronosa próbuje zdobyć Manhattan, zniszczyć Olimp, a nas wszystkich zmieść w pył, więc gdybyś mogła, zachowaj te durne historyjki dla siebie i daj nam pracować!
— Zawsze wiedziałam, że mnie nie lubisz — mruknęła córka Zeusa, niezbyt przejęta słowami dziewczyny. — Ale nie bądź zazdrosna, że dotykam twojego chłopaka częściej niż ty sama.
Annabeth spłonęła rumieńcem i nic więcej już nie powiedziała. Odwróciła się i spojrzała w stronę zbliżającej się armii. W dłoni zaciekle ściskała rączkę sztyletu, jakby z trudem dławiła w sobie chęć zamordowania córki Zeusa na miejscu. Percy niespokojnie wodził wzrokiem od córki Ateny do Arianny, wyraźnie chciał coś powiedzieć, złagodzić sytuacje, ale słowa ugrzęzły mu w gardle jak ość, której nie mógł z siebie wykrztusić.
— Wszyscy na pozycje — zadecydował Michael Yew, pośpiesznie oddalając się ze swoim rodzeństwem.
Annabeth niechętnie, ale, za poleceniem Jacksona, dołączyła się do dzieci Apollina, czuwając nad ich tyłami i potencjalnym odwrotem.
— Noooo... — mruknęła Arianna, specjalnie przedłużając końcówkę wyrazu, by dać sobie trochę czasu na przemyślenie dalszej wypowiedzi. — To jak tam kąpiel?
— Jesteś nieznośna! Dlaczego snujesz takie niedorzeczne insynuacje? Cieszy cię moje nieszczęście?
— Owszem. — Delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się przymilnie, upewniając się, czy córka Ateny na pewno to widziała. — Zastanawia mnie, jak długo wytrzyma twoja dziewczyna i za ile rzuci się na mnie z pięściami.
— Annabeth nie jest.... moją dziewczyną — odparł Percy, wyciągając z kieszeni długopis, który w mgnieniu oka przeobraził się w miecz. — Ciekawe, co by powiedział na to Nick, gdyby to zobaczył.
— Chcesz, to go zapytaj. — Arianna nonszalancko wzruszyła ramionami, nie pozwoliła się sprowokować. Skrycie jednak liczyła, że Nick nigdy się o tym nie dowie, nie zniosłaby widoku rozczarowania w jego oczach. — Mój ojciec jest bezwzględny, wiesz o tym?
— Wiem — przyznał ostrożnie Percy.
— To dobrze. — Pokiwała głową i tylko przelotnie zerknęła na swojego kuzyna. Czający się w niej potwór powoli przebudzał się do życia, był wygłodniały i domagał się posiłku, a Arianna zamierzała go solidnie nakarmić. — Bo okrucieństwo odziedziczyłam właśnie po nim. I'm on the highway to hell, drogi kuzynie.
Uśmiechnęła się złowieszczo, wyciągnęła sztylet zza pasa i biegiem ruszyła na przeciwników, pozostawiając zdębiałego Percy'ego daleko za plecami. Niedbale machnęła ręką, a cztery pierwsze rzędy potworów zmiotło z powierzchni mostu jak liście. Kolejny niepozorny ruch dłoni zmiażdżył je jak prasa hydrauliczna i rozproszył ustawione szyki rywali.
Więc nim Arianna wreszcie do nich dotarła, zdążyła już wybić połowę wrogich zastępów, lecz przerażone drakainy i drżący ze strachu telichnowie wcale nie mieli ochoty z nią walczyć. Uciekali, gdy tylko napotykali jej zasnute chęcią zemsty tęczówki, w których czaiła się śmierć jak w spojrzeniu Meduzy. Jednak po drugiej stronie czekał już Percy — szybki, groźny niczym odbezpieczony granat i praktycznie niezniszczalny. Kąpiel w Styksie uczyniła z niego niepokonanego wojownika, a jego ruchy były tak precyzyjne i doskonałe, że Arianna mogłaby całymi dniami podziwiać jego taniec, a nawet nazwać go mistrzem, o ile nauczy ją tego samego.
— T-to Kronos!
Głos dotarł do córki Zeusa jak zza grubej ściany. Wiedziona jakimś niekontrolowanym odruchem odwróciła się w stronę Brooklynu. Pół mili od niej gromadził się tłum — wsparcie dla rozpaczliwie wycofującego się oddziału — a na jego czele, na szkieletowym rumaku, siedział zadowolony pan tytanów. Nad jego głową powiewał fioletowy sztandar z symbolem czarnego sierpa.
Ariannę w jednej chwili zalały jak morska fala plaże wspomnienia tego, co Kronos jej zrobił, ile przez niego wycierpiała i ile osób skrzywdziła. Zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu i wbiła przepełniony nienawiścią wzrok w swojego jedynego wroga.
Percy coś do niej krzyczał, wymachiwał rękoma i nakazał natychmiastowy odwrót, ale córka Zeusa go nie słuchała. W tym momencie nie liczyło się dla niej nic więcej niż ten szelmowsko wyszczerzony dureń, który przywdział ciało Luke'a niczym garnitur. To nie było teraz istotne, zamierzała zetrzeć mu ten uśmieszek własną pięścią, niezależnie od tego, czyją gębę nosił.
— Arianna, cofnij się — rozkazał Jackson. Szarpnął kuzynkę za ramię, starając się odsunąć ją od nadchodzących posiłków. — Nie możemy walczyć z innymi herosami.
— Nie obchodzą mnie inni herosi. — Strzepnęła jego dłoń. — Niech nie wchodzą mi w paradę, to nie zrobię im krzywdy.
Arianna odwróciła się w stronę kawalerii Kronosa, która krążyła wokół nich jak wściekłe osy, machając mieczami i plując przekleństwami. Córka Zeusa chwyciła jednego z oponentów za nadgarstek i silnym szarpnięciem ściągnęła go z grzbietu konia. Przez szparę w hełmie patrzyła na nią para przerażonych oczu. Nie wiedziała, kto chował się tam w środku — możliwe, że jakiś dzieciak, którego nie tak dawno mijała w Obozie Herosów — ale nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Teraz byli wrogami. Uniosła dłoń — ostrze sztyletu złowrogo błysnęło w blasku światła — i zadał jeden precyzyjny cios.
— Co ty robisz? — krzyknął ze zgrozą Percy, który próbował nie krzywdzić atakujących go herosów. Z jego perspektywy czyn jego kuzynki przypominał morderstwo z premedytacją.
Arianna wzruszyła ramionami i odrzuciła bezwładne, ale jedynie nieprzytomne, ciało chłopaka i ruszyła w kierunku nieśpiesznie zbliżającego się tytana. Był władcą czasu, więc pewnie miał go pod dostatkiem.
Kronos uśmiechnął się przyjaźnie do Arianny, otwarł usta, żebyś coś powiedzieć, ale wtedy go zaatakowała. Napadła na niego niczym jastrząb — szybko, niespodziewanie i precyzyjnie. Natarła na niego całym ciałem, zrzucając z konia na ziemię. Sierp wyśliznął mu się z dłoni i zatrzymał się kilka stóp dalej.
Arianna pośpiesznie pozbierała się z gruntu i wykorzystując swoją przewagę, jaką dało jej zaskoczenie, przyszpiliła swoim ciężarem Kronosa do asfaltu i huknęła go pięścią w twarz.
Raz, drugi, trzeci, a potem czwarty.
Waliła na oślep, nie zważając na narastający ból dłoni. Mogła połamać wszystkie palce, jeśli dzięki temu miała osiągnąć upragniony cel. Jedyne, co czuła, to nienawiść, czystą, upajającą, która zamroczyła ją jak narkotyk.
Kronos próbował skorzystać z narastającego w dziewczynie gniewu, ale nie mógł się skoncentrować ani zebrać myśli, gdy ktoś tłukł go na kwaśne jabłko. Wreszcie ryknął z frustracji i zrzucił z siebie natrętnego napastnika. Arianna odtoczyła się na bok, poderwał się do pionu i z satysfakcją podziwiała swoje dzieło.
— No proszę — mruknął zniekształconym głosem Kronos, wypluwając krew z ust. Wyciągnął rękę, a sierp poszybował z powrotem do jego dłoni. — Zamierzałaś zatłuc mnie na śmierć?
— Nie, uściskać cię na powitanie, ale tak się rzucałeś, że musiałam cię unieruchomić.
Arianna wściekle przymrużyła powieki, przygarbiła plecy i odpowiednio rozłożyła masę na obie nogi. Musiała być gotowa do ataku w każdej sekundzie, zwłaszcza że Kronos nie ucierpiał szczególnie po jej napaści, nie licząc tych kilku siniaków i opuchlizny na twarzy. Jednak mizerny rezultat był wart włożonego wysiłku, gdyż Arianna od razu poczuła się lepiej, gdy spuściła z siebie nagromadzony gniew.
— Nie możesz mnie pokonać, Ariadno.
— To przynajmniej umrę, próbując.
— Twój upór i wytrwałość są godne podziwu. — Złote tęczówki Kronosa rozbłysły niepokojąco jak oczy złodzieja, który wywęszył doskonałą okazję na łatwy zarobek. — Znaj moją dobroć, Ariadno, nie mogę pozwolić, by taki talent się zmarnował, dlatego daję ci ostatnią szansę. Dołącz do mnie, razem zniszczymy Olimp i wszystkich bogów, a ty nareszcie otrzymasz miejsce, które ci się należy.
Arianna udała, że się zastanawia. Propozycja była kusząca jak kupno produktu w sklepie na olbrzymiej przecenie, ale jej nienawiść do stojącego naprzeciw niej tytana większa. Za całe złoto rezerw federalnych nie zgodziłaby się do niego dołączyć, nawet jeśli dzięki temu miałaby się stać władcą świata.
Zaatakowała, ale tym razem Kronos był na to przygotowany. Machnął sierpem, a wytworzona przez niego energia zerwała liny nośne mostu, wstrząsnęła całą konstrukcją i zmiotła kilku popleczników pana tytanów prosto do rzeki. Fala mocy odepchnęła Ariannę kilka stóp do tyłu, jednak zdołała utrzymać równowagę i tym razem poczekała, aż Kronos sam się do niej zbliży.
Ostrze sierpa pomknęło w jej stronę z prędkością rozpędzonej wyścigówki, uchyliła się, chwyciła za jego trzon i szarpnięciem wydarła broń z rąk przeciwnika. Wzięła zamach i z całej siły, jaka jej pozostała, rąbnęła w plecy pana tytanów.
W innej sytuacji, z innym przeciwnikiem, ostrze przebiłoby zaatakowanego na wylot, ale że był to Kronos — nieśmiertelny facet, na dodatek wypluskany w Styksie — klinga odbiła się od niego jak od ściany, nie pozostawiając nawet zadrapania na jego ciele, ale moc uderzenia wyrzuciła go w powietrze. Upadł na ziemię ładne kilka stóp dalej, a Arianna na koniec dołożyła mu jeszcze piorunem, naiwnie wierząc, że prąd znajdzie jego słaby punkt i ta kanalia więcej się nie podniesie.
— Proszę... — Kaszlnął, spluwając krwią i brudem, który dostał mu się do ust, gdy poniewierało nim po drodze jak zwykłym śmieciem. — Widzę, że również nie zabrakło ci odwagi, by odwiedzić Styks.
— Nie byłam nad Styksem. — Uśmiechnęła się wyniośle, widząc, jak mina Kronosa blednie niczym niebo na wschodzie o poranku. — Ja jestem po prostu potężna, a ty zginiesz z moich rąk i żadne sztuczki cię nie uratuje.
— Śmiałe słowa, jak na takiego nędznego robala, którego zmiażdżę, gdy będę szedł przez Manhattan zniszczyć Olimp. — Wyciągnął rękę i sierp, ponownie tego dnia, poszybował do jego dłoni. — Przykre, bo mogłabyś wiele osiągnąć, ale wolisz zginąć w obronie tych nic niewartych parszywców, którzy bawili się tobą jak kukiełką, a gdy już nie byłaś potrzebna, pozbywali się ciebie.
— Może i masz rację — przyznała Arianna. — Ale nie zrobili mi tego, co ty mi uczyniłeś i za to mi zapłacisz.
— Powinnaś mi na kolanach dziękować, to właśnie dzięki mnie jesteś taka, jaka jesteś.
— Niech no cię za to uściskam.
Arianna nie zdążyła się ruszyć z miejsca, gdy Kronos uderzył rękojeścią sierpa w most, a fala mocy odrzuciła ją na samą krawędź budowli. Rąbnęła w barierki, zachwiała się na słabych nogach i bezwładnie runęła w dół, a jednym świadkiem tego zdarzenia były spienione wody East River, które przyjęły córkę Zeusa z otwartymi ramionami.
***
Percy nie miał pojęcia, gdzie tym razem się znajdował. Miejsce — rozległe pomieszczenie z nisko zawieszonym sufitem — wydawało mu się znajome, ale w swoim prawie szesnastoletnim życiu zwiedził tyle różnych, dziwacznych lokalizacji, że nie potrafił określić, gdzie tym razem poniosły go sny.
Po obecności mieszanki potworów, ściągniętych z najciemniejszych czeluści Tartaru, przypuszczał, że był gdzieś w Nowym Jorku. Słaby blask mrugającej jak światła w metrze jarzeniówki oświetlał sylwetki plątających się tu wizytatorów. Ogromny ogar piekielny leżał pod ścianą — jego łeb dotykał sufitu — był przykryty dziecięcym kocykiem w słoneczka, a każdy jego wydech strącał hełm z głowy siedzącego dwa metry dalej herosa.
Chłopak nie miał więcej niż trzynaście lat i wyglądał na przerażonego. Dłonie mu drżały, jakby dostał ataku padaczki, przez co biedak nie mógł sobie trafić łyżeczką do buzi. Papkowata breja, przypominająca odgrzewaną fasolę z puszki, spływała mu po brodzie i skórzanym napierśniku, który natychmiast polerował ściereczką, jakby zaraz miał ktoś przyjść i sprawdzić jego rynsztunek. Chłopak nerwowo wodził wzrokiem po krążących wokół niego potworach, a wyraz jego twarzy zdawał się krzyczeć: „zabierzcie mnie stąd". Był jednak zbyt przestraszony, by chociażby odsunąć się od chrapiącego ogara, a co dopiero pokusić się na opuszczenie szeregów Kronosa.
Percy chciał się zatrzymać, pocieszyć tego herosa, ale jakaś niewidzialna siła nakazywała mu iść dalej. Nie zatrzymywał się więc, mijał kolejne grupy wylegujących się stworów i ludzi, pokonywał następne zakręty i przenikał przez drzwi, gdy okazywały się zamknięte.
Wreszcie dotarł do zaciemnionego pomieszczenia, gdzie na środku ustawiono sklecone na szybko podwyższenie. Gdyby nie świecące w ciemności złote tęczówki Percy nie wiedziałby, kto tam zasiadał. Jednak tym razem to nie widok pana tytanów zaskoczył Jacksona, lecz stojącej przed nim osoby. Pod samymi ścianami niespokojnie kręcili się uzbrojeni telchinowie i drakainy, nerwowo zerkając na niespodziewanego przybysza. Zapamiętale ściskali miecze w swoich potwornych łapkach, jakby te śmiechu warte zapałki miały ich ochronić przed potężną mocą czającą się w niepozornym ciele intruza. Warte przy drzwiach pełnił stary kolega Jacksona — Ethan Nakamura.
Percy ponownie zwrócił wzrok w stronę osoby wzbudzającej całej poruszenie. Nie rozumiał, czego tak wszyscy się obawiają. Postać była młoda, wysoka i solidnie zbudowana jak na swoją posturę. Jednak nie wyglądała szczególnie przerażająco, raczej jak gdyby przez pół dnia robiła za gumę do żucia Tyfona. Jej przemoczone ubranie było w strzępach i śmierdziało mułem rzecznym, włosy sterczały jej we wszystkich kierunkach, a butów w ogóle nie miała. Jej bose stopy postawiały błotniste kałuże na posadzce — ktoś musiał się na tym poślizgnąć, bo obok leżało kilka zębów.
Percy podszedł bliżej i dopiero wtedy uświadomił sobie, dlaczego wszystkie potwory wyglądały, jakby miały zaraz umrzeć, bo prawdopodobieństwo, że tak się stanie było wyższe, niż otrzymanie oceny niedostatecznej z dyktanda przez dyslektyka.
Percy mokry jak po porannym joggingu obudził się w łóżku w hotelu Plaza. Otarł rękawem czoło i sięgnął po szklankę wody leżącą na pobliskim stoliku. Próbował się uspokoić, wmówić sobie, że to wszystko było tylko wymysłem jego przemęczonej wyobraźni, ale jedna myśl wciąż nie dawała mu spokoju.
Co na bogów Arianna robiła u Kronosa?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top