Rozdział 41.3

Ciemność była tak gęsta, że człowiek nie był pewien, czy w ogóle otworzył oczy, czy jednak cały świat wciąż skrywał się za jego zamkniętymi powiekami. Gdyby nie paraliżujący ból, pamiętna wizyta w Podziemiach i wątpliwa przyjemność spotkania kilku dusz, Nick byłby pewien, że nie żył. Po ocknięciu się z czegoś, co nie było snem, tylko raczej bezwładnym zawieszeniem pomiędzy jawą a złudzeniami, podsuwanymi przez broniący się przed agresywnym atakiem umysł, otępiały syn Apollina leżał nieruchomo. Nie mógł sobie nawet przypomnieć, jak się nazywał. W głowie słyszał czyjś łagodny, odbijający się mu się od czaszki jak echo od ścian głos, wołający go po imieniu, ale jego brzmienie wydawało mu się tak obce, że chwilę mu zajęło, nim uzmysłowił sobie sens brzęczącego mu w uszach słowa.

W ciemnicy cuchnęło wilgocią, mimo to Nick pazernie zaciągnął się powietrzem, niemożebnie doceniając tak prostą, niedocenianą czynność jak oddychanie, ale szybko przekonał się, że również to było dla niego bolesne. Czuł się, jakby ktoś przebił mu płuco szpikulcem. Jęknął przez zaciśnięte zęby i rozluźnił napięte mięśnie, szukając ukojenia w otaczającym go spokoju. Ból zelżał, gdy przestał się wiercić i znieruchomiał.

Czas upływał, a Nickowi mozolnie i z ociąganiem wracała zagubiona pamięć. Przymknął powieki i wrócił wspomnieniami do wydarzeń z Apollo Theatre. Zaraz po zniknięciu jego ojca, usłyszeli hałas, czyjeś kroki zbliżające się z korytarza. Strażnik. Ta myśl tak błyskawicznie pojawiła się w jego głowie, aż go zaskoczyła i niefortunnie pogubił się w plątaninie obrazów, migających mu przed oczami jak stare, wyblakłe fotografie, zbyt rozmyte przez niszczycielskie działanie czasu, by znaleźć w nich jakiś sens. Nick uspokoił rozszalałe jak morze podczas sztorm myśli i skoncentrował się na konkretnym zdarzeniu. Ochroniarz — podstarzały, łysiejący i okrągły jak pączek mężczyzna — zamknął pod kluczem dwójkę włamywaczy w rekwizytorni pełnej zakurzonych scenicznych przedmiotów, oczekując na przyjazd dyrektora teatru i ich prawnych opiekunów.

Nick uśmiechnął się pod nosem. Naiwność śmiertelników nieustannie bawiła go tak samo. Jak nie trudno się domyślić, syn Apollina nie zamierzał czekać na przyjazd swojej zbulwersowanej jego kolejnym wybrykiem matki, wspiął się na parapet uchodzącego za nieosiągalne okna, pomajstrował przy zabezpieczeniu i otworzył je, wpuszczając do środka chłodne, wieczorne powietrze.

Epizod zawierający przedostanie się na drugą stronę i następne zejście z wysokości pierwszego piętra na ziemię Nick najchętniej wymazałby z pamięci. Mokra od śniegu ściana miała go w koszmarach prześladować do końca życia. Dłoń ześlizgnęła mu się z wystającej cegły, stracił jedyne podparcie i runął w dół. Spotkanie z asfaltem było szczególnie nieprzyjemne dla jego głowy i pleców, ale udało mu się uniknąć połamania nóg i żeber, co wziął za wyjątkową łaskawość ze strony babulek, przędących nić życia.

Wycieczka do Prospect Parku była długa, nużąca i zdumiewająco stresująca. Nick nie mógł się wyzbyć gnębiącego poczucia, że ładował się prosto w pułapkę. Niewiele się omylił. Ledwo dotarli do wielkiego jeziora, noszącego taką samą nazwę jak park, w którym się znajdował, oberwał czymś w tył głowy z siłą rozpędzonej ciężarówki. Przez moment był przekonany, że to jego głowa spadła na ziemię zamiast jego łuku, następnie usłyszał czyjś krzyk i pogrążył się w ciemności.

— Cudownie — wymamrotał do siebie pod nosem. — Tak się właśnie kończy improwizowanie.

Wtem przypomniał sobie coś, od czego aż zrobiło mu się niedobrze. Dylan. Co się z nim stało? Rozdzielili się kilka minut wcześniej, by sprawniej przeszukać większy obszar w poszukiwaniu znaków, śladów, czegoś, co naprowadziłoby ich na wejście. Czy to Dylana krzyk słyszał? Czy złapali go, czy jednak udało mu się uciec? Nick drgnął niespokojnie. Obrócił się na brzuch, przylegając rozgrzanym policzkiem do chłodnego kamienia. Wstrzymał oddech, zebrał w sobie siły i odepchnął się od ziemi. W głowie mu się zakręciło, zatoczył się i wpadł na ścianę.

— Nic mi nie jest. — Przywarł plecami do muru, cierpliwie oczekując, aż świat przestanie wirować mu przed oczami. — Muszę się uspokoić.

Nie było to proste. Nick nigdy nie był zagorzałym fanem ciemności i pomimo wizyty w Podziemiu i Labiryncie Dedala, wciąż nie potrafił zaprzyjaźnić się z mrokiem. Był typowym dzieckiem słońca, potrzebował ciepła i światła, a z kolei nadejście zmierzchu kojarzyło mu się z czymś okrutnym i nieprzewidywalnym, czymś, czego powinien się wystrzegać.

— Weź się w garść, głąbie! — Odetchnął głęboko, uderzając dłonią zaciśniętą w pięść w ścianę, by spożytkować nagromadzony w sobie gniew. — I przestań wreszcie gadać do siebie!

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Gdy przyzwyczaił wzrok do ciemności, dostrzegł po swojej prawej i lewej ręce solidne drzwi. Wciąż zamroczony doskwierającym mu bólem głowy, podszedł do pierwszych drzwi i szarpnął za klamkę. Tak jak przewidywał — były zamknięte. Odwrócił się w stronę drugich, powtórzył tę samą czynność i ku jego zdumieniu, usłyszał klik zamka i drzwi się uchyliły. Nick przez kilka uderzeń sekund serca po prostu stał, wpatrując się w smugę sączącego się przez szparę światła. Wiedział, że to nie przypadek, ale nie wahał się zbytnio długo nad podjęciem decyzji. Jeżeli miał do wyboru spokojnie siedzieć w ciemności albo wpakować się prosto w sam środek obozu wroga, bezspornie stawiał na drugi wariant.

Przed wyjściem zerknął jeszcze na przydzieloną mu na wyłączność cele, wielkości mysiej dziury, i przecisnął się na drugą stronę przez uchylone drzwi. Mrużąc oczy, zlustrował otoczenie badawczym spojrzeniem. Stał na wysypanej wilgotnym piaskiem arenie, obieganej wkoło przez kilkanaście drzwi, identycznych z tymi, które sam użył. Jedynie trzy rzędy kamiennych ław otaczały klepisko, lecz na razie wszystkie krzesełka były wolne. Nick spojrzał w górę. Wysoko nad głową ujrzał fragment błękitnego firmamentu, przebijającego się przez kratownicę i porastające nią gęste chaszcze. Widok blasku słońca nieco go pokrzepił i dodał mu potrzebnej odwagi.

— Oh, myślałem, że już nigdy stamtąd nie wyjdziesz. Zaczynałem się nudzić!

Nick błyskawicznie odwrócił się w stronę głosu, przyjmując postawę dogodną do odparcia ataku. Rozluźnił się odrobinę, widząc, że jego przeciwnik znajdował się na widowni, a nie za jego plecami, jak początkowo przypuszczał.

— Doprawdy, miałem już iść i cię obudzić — paplał dalej chłopak beztroskim tonem głosu. Siedział ze skrzyżowanymi nogami, trzymając na kolanach paterę pełną winogron. — Moi koledzy musieli cię potraktować wyjątkowo okrutnie. Mam nadzieję, że im wybaczysz, czasem zupełnie nie mają umiaru. Ale gdzie moje maniery! Jak twoja głowa?

— Eee... dobrze — wydukał oszołomiony syn Apollina. Zaczynał się zastanawiać, czy gdzieś po drodze w całym tym zamieszaniu nie umknęło mu, że jednak umarł. To, co się wokół niego działo, był tak dziwaczne, że po prostu nie mogło być prawdziwie. — Gdzie jestem?

— W naszej tymczasowej kwaterze treningowej, oczywiście!

— Aha. — Nickowi nie spodobało się użycie słowa „naszej”, to oznaczało, że w pobliżu czaiło się więcej nieprzyjaciół wyłaniających się z ziemi, ale uznał, że jego dociekliwość może zostać odebrana za wścibskość, więc tylko przytaknął głową. — Nazywam się Nick.

— Wiem, jesteś tu na moje specjalne zaproszenie. — Uśmiechnął się pobłażliwie, wręcz z nieskrywanym współczuciem dla uwłaczającego ludzkości, poziomu inteligencji Nicka. — Nie pamiętasz mnie?

Dopiero w tym momencie syn Apollina uświadomił sobie, gdzie już widział tę przebiegłą twarzyczkę z równie cwaniackim uśmieszkiem i schludnie przystrzyżonymi włosami. Przecież ta sama podstępna łasica zamknęła go parę lat temu w piwnicy z drakainami, chodzącymi na lunch do McDonalda! Jeżeli ta podła kanalia tu była, oznaczało to, że Luke również nie mógł być daleko.

— Frankie — wycedził przez zaciśnięte zęby. Ukradkowo rozejrzał się po arenie, bo przecież nieszczęścia chodzą parami, ale nie dostrzegł więcej popleczników Kronosa. — Gdzie jest Arianna?

— Nie martw się, lada moment do nas dołączy. W tym czasie odpowiem na kilka twoich pytań i wyjaśnię ci reguły naszej zabawy.

— Gdzie się znajdujemy?

— Pod Kaczą Wyspą, oczywiście. — Uśmiechnął się sympatycznie, wskazując na kratownicę w suficie, jakby to miało stanowić wystarczające wyjaśnienie. — Przypuszczamy, że jest to pozostałość po Labiryncie. Nie mamy na to żadnego dowodu, jednak nie mam wątpliwości, że to miejsce jest prawie tak stare, jak sami bogowie, a co ważniejsze, porządnie zabezpieczone przed ich nieproszonymi wizytami. Było trochę zapuszczone i zawalone, ale z odrobiną wysiłku udało nam się dostosować do naszych potrzeb. A wiesz, co jest najlepsze w tym wszystkim?

— Nie, Frankie, co takiego?

— Że znajdujemy się tuż przed ich nosem, a oni o tym nie mają pojęcia! Bezsilni bogowie są tacy zabawni!

— I co tu robicie?

Nick nie uznał za stosowne, by wspomnieć, że nie do końca ich kryjówka była tak anonimowa, jak przypuszczali. Jednak dzięki ignorancji bogów, a dokładniej Apolla, tak długo mogli cieszyć się niezakłóconym spokojem.

— Szkolimy nowych rekrutów — oświadczył dumnie Frankie, co najmniej jakby to on osobiście wytrenował wszystkich kandydatów. — Warunki w naszym ośrodku zachęcają jedynie do cięższej pracy. Im szybciej ukończą szkolenie, tym szybciej się stąd wydostaną.

— Dlaczego mi o tym mówisz?

— Bo przecież i tak nikomu o tym nie powiesz. — Frankie radośnie zaklaskał w dłonie, wstał i wyprostował materiał koszuli. — Było miło, ale nieco się śpieszę.

— Poczekaj! Miałeś mi wyjaśnić reguły gry.

— Ach, oczywiście. Nasi rekruci ciągle potrzebują nowych wyzwań. Muszą się nieustannie rozwijać, nabywać nowe umiejętności, ale niektórzy aplikanci przewyższają zdolnościami pozostałych i nasz podstawowy ekwipunek jest po prostu niewystarczający.

— Co to ma niby znaczyć?

— Wtedy ściągamy kogoś z zewnątrz — kontynuował swoje kwieciste przemówienie Frankie, kompletnie ignorując zadane mu pytanie. Jedyne, w czym kiedykolwiek był dobry to gadanie i to pomimo upływu lat, wciąż pozostawało niezmienne. — Taka osoba zawsze jest niewiadomą. Herosi w obliczu zagrożenia potrafią czasem walczyć jak sam Herakles, chociażby wcześniej nigdy nie ćwiczyli fechtunku. Dlatego to taka świetna zabawa.

— I jakie są zasady?

— Istnieje tylko jedna. — Spojrzała na Nicka z wyższością i uśmiechnął się z irytującą pewnością człowieka, mającego niewyobrażalną przewagę nad rywalem. — Zabijaj szybciej niż przeciwnik. Tam — wskazał na przeciwległą stronę areny — znajdziesz swoje zabawki. Zostawiłem ci też miecz. Przypuszczam, że po łuk nie odważysz się sięgnąć w tej sytuacji. To chyba tyle, bawcie się dobrze!

Gdy tylko Frankie odwrócił się do niego plecami, Nick, ignorując narastające w nim uczucie niepokoju i paniki, pobiegł we wcześniej wskazanym kierunku. Na jednej z ław leżał jego kołczan z łukiem oraz spiżowy miecz ze złamanym jelcem i podniszczoną rękojeścią. Pomimo niezachęcającej aparycji oręż wygodnie leżał w ręce i nie ciążył mu w dłoni, jak to bywało z większością broni w jego przypadku. Po krótkiej, burzliwej deliberacji, Nick zadecydował się zawiesić miecz u pasa. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, a wolał nie ryzykować utraty głowy tylko przez swoją awersję do broni białej.

Z powrotem zeskoczył na arenę, rozglądając się za potencjalną drogą ucieczki. Krata w suficie, choć stanowiąca mizerną przeszkodę oddzielającą go od upragnionej wolności, znajdowała się za wysoko i nawet dla takiego urodzonego, drzewnego alpinisty jak Nick wspięcie się na górę było niemożliwe. Pomysł wydostania się z areny za pomocą otaczających go drzwi, za którymi znajdowało się bogowie tylko wiedzą co, syn Apollina odrzucił ze względu na swoje uprzedzenie do ciemnych, ciasnych pomieszczeń, przyprawiających go o niekontrolowane ataki paniki. Nie mógł walczyć zarówno z tym, co się tam skrywało (a na pewno nie było to nic przyjemnego, a tym bardziej cywilizowanego, używającego mózgu zamiast pięści), jak i swoim strachem. Takie połączenie było prostym przepisem na śmierć, a wbrew temu, co się wydarzyło, Nick lubił swoje życie i nie chciał się z nim przedwcześnie rozstawać.

Nie zdążył jednak odnaleźć zadowalającego go rozwiązania, gdyż jedne z drzwi otworzyły się z rozmachem i na klepisko wmaszerowała Arianna. Nick nie wiedziała, czy jej widok bardziej go cieszył, czy raczej przerażał. Z jednej strony poczuł niewyobrażalną ulgę, widząc ją żywą, ale na tym kończyły się jego powody do radości. Wychudzona i wymizerniała córka Zeusa była doskonałym odzwierciedleniem znaczenia słów: „obraz nędzy i rozpaczy”. Włosy miała skołtunione, związane w coś, co początkowo musiało być warkoczem, teraz wyglądały, jakby miały wątpliwą przyjemność spotkania wściekniętego nietoperza. Liczne siniaki i zadrapania pokryły praktycznie każdy cal jej ciała, stanowiąc przykre pamiątki po ostatnich wydarzeniach. Jednak najbardziej raziła w oczy jej postawa — przygarbiona i zrezygnowana — oraz paskudna, zaczerwiona szrama na czole, biegnąca od linii włosów aż po lewe ucho.

— Arianna? — Głos mu zadrżał z przepełniającej go furii. Odetchnął głęboko, próbując odzyskać wewnętrzną równowagę, inaczej mógłby pokusić się na coś niewyobrażalnie głupiego i niedozwolonego, jak morderstwo Frankiego. — Słyszysz mnie?

Nick aż się wzdrygnął, gdy Arianna skoncentrowała na nim swój wzrok bazyliszka — pełen gniewu i okrucieństwa. Wyciągnęła swój ulubiony spiżowy miecz i zaatakowała zdębiałego syna Apollina. Pomimo odniesionych obrażeń, wyraźnego zmęczenia odbijającego się na jej poszarzałej cerze i dni spędzonych w zamknięciu w niewoli poruszała się z niewyobrażalną szybkością, zabójczą precyzją i zdumiewającą pewnością. Nick w ostatniej chwili zdążył uskoczyć przed śmiertelnym cięciem, które mogłoby mu narysować uśmiech na brzuchu i zablokował błyskawicznie zorganizowane pchnięcie w odsłonięty bok. Nim Arianna zdążyła się wycofać, chwycił ją za nadgarstek i starając się nie wyrządzić jej krzywdy, wykręcił rękę za plecy, zmuszając ją do wypuszczenia miecza.

— Hej, przecież to ja, Nick! Oszalałaś? — Nie odpowiedziała. Oswobodziła się z jego chwytu i zwinnie odskoczyła do tyłu. W jej dłoniach ponownie zmaterializował się miecz. — Nie zrobię ci krzywdy. Chcę ci pomóc.

Arianna przez moment wyglądała, jakby wreszcie go poznała. Patrzyła na niego przytomnym wzrokiem, a rysy twarzy jej złagodniały. Otworzyła nawet usta, jak gdyby chciała coś powiedzieć, jednak dźwięk, który wydobył się z jej gardła, przypominał raczej ostrzegawcze warczenie broniącego się psa. Potrząsnęła głową, mamrotając kilka płaczliwych słów pod nosem. Zacisnęła dłoń na rączce miecza, aż pobielały jej palce, a gdy ponownie uniosła wzrok, po jej trzeźwości umysłu nie było już śladu.

Nick zaklął pod nosem. Czemu jego życie było jak antyczna tragedia? Nieważne, jak się starał, sumiennie odmawiał modlitwy i obowiązkowo oddawał w ofierze połowę swoje ulubionej pizzy, nie mógł oszukać przeznaczenia, a finał jego historii zawsze miał mało szczęśliwe zakończenie. Odetchnął głęboko i zacisnął dłonie na rączce miecza. Odczekał, aż Arianna znajdzie się w zasięgu jego broni i zaatakował. Zamachnął się po szerokim łuku. Uderzenie było tak oczywiste i czytelne, że córka Zeusa nie miała żadnych trudności, by je zablokować. Jednak Nick tylko na to czekał. Wypuścił miecz z dłoni, zwinnie odwrócił się w drugą stronę i szarpnął Ariannę za nadgarstek drugiej ręki. Ku jego niemożebnemu zdziwieniu zapięcie bransoletki puściło, wpadając mu prosto w dłoń. Nie miał czasu napawać się swoim małym, doniosłym zwycięstwem. Jego sukces przemienił nieszkodliwego kociaka w niebezpiecznego tygrysa, gotowego rozerwać go na strzępy lub posiekać w plasterki, jak kto woli.

Ostrze świsnęło mu tuż przed twarzą. Było tak blisko, że mógł się przejrzeć w jego wypolerowanej powierzchni i policzyć przeklęte piegi na nosie. Rodzeństwo zawsze się z niego śmiało, że gdyby miał rude włosy, to wyglądałby jak Pippi Langstrump, dlatego tak ich nie cierpiał. Kolejne ataki nadeszły z szybkością serii z karabinu. Nie zrobiły się z niego szwajcarskiego sera, ale pozostawiły po sobie bolesne ślady na odsłoniętych częściach ciała. Jeszcze jakieś sto takich ran i na pewno by się wykrwawił na śmierć!

Im dłużej walczyli, tym więcej kardynalnych błędów Nick popełniał, odsłaniał się na kolejne uderzenia i powoli kończyły mu się pomysły na skuteczną obronę. Był zmęczony i słaby. Od utraty krwi kręciło mu się w głowie. Z trudem stał na nogach, a każdy jego ruch był okupiony niewyobrażalną dawką wysiłku, wypompowującą z niego energię, jak ratownik wodę z topielca. Z kolei Arianna dopiero się rozkręcała jak dawno nieużywana maszyna. Zaczęła nieśmiało, testując swoje granice, sprawdzając możliwości, ale gdy się rozgrzeje, stanie się niemożliwa do zatrzymania. Nick nie mógł do tego dopuścić, a to oznaczało, że musiał przejść do ofensywy.

— Opamiętaj się, na bogów! — krzyknął, jakby podniesienie głosu do wysokości śpiewaczki operowej miałoby pomóc mu przebić się do okupowanego przez świrniętego dziadka umysłu córki Zeusa. — Postaraj się go zwalczyć, inaczej będę zmuszony użyć na tobie terapii wstrząsowej!

Arianna uśmiechnęła się, zimno, okrutnie, wyzywająco, jakby kontrolujący ją Kronos był szczerze rozbawiony pomysłem, że mógłby zostać pokonany przez dziecko. Sam Nick szczerze w to wątpił. Przecież w duecie z córką Zeusa, to on zawsze był tym herosem z określeniem „mniej” przed imieniem. Mniej popularnym. Mniej problematycznym. Mniej utalentowanym. Mniej wyszkolonym. Nie sądził, by był w stanie przeciwstawić się jej potędze, teraz dodatkowo wspomaganej przez moc stukniętego kolesia, który miał obsesję na punkcie dokonania zemsty na swojej niewdzięcznej rodzinie. Musiał jednak spróbować, nie miał wyboru. Jego ojciec miał rację. Był jej to winien.

— Mam nadzieję, że mi to wybaczysz.

Skoczył na Ariannę, unosząc łuku do góry, jakby zamierzał użyć go na podobieństwo młota. W ostatniej chwili zmienił jego położenie, ustawił go poziomo na wysokości piersi i zaatakował samą jego krawędzią. Arianna zbyt późno przejrzała jego zamiary. Przeciwnik był już zbyt blisko, by mogła sparować uderzenie mieczem, dlatego wypuściła go z dłoni i osłaniając twarz, przyjęła cios na przedramię. Nick kopnął jej oręż, posyłając go na drugą stronę areny. W porę odskoczył do tyłu, unikając pięści, która wgniotłaby mu nos w czaszkę, niezgrabnie zablokował technicznie wykonany lewy sierpowy i wykorzystując niewielką lukę, która pojawiła się w obronie córki Zeusa, natarł na nią ciałem, wytrącając ją z równowagi.

— Przepraszam! — krzyknął i pośpiesznie, nim wątpliwości zdążyły go sparaliżować niczym spojrzenie Meduzy, wziął porządny rozmach i rąbnął Ariannę rączką łuku w tył głowy.

Czas zdawał się zamrozić w miejscu. Nick zamarł w bezruchu, wstrzymując oddech i wciąż trzymając łuk zawieszony w powietrzu. Był zbyt oszołomiony tym, co się stało, by się poruszyć. Arianna zachwiała się na nogach, zatoczyła się do tyłu i potrząsnęła głową, próbując się pozbyć ciemnych plam wirujących jej przed oczami.

— Nick? — szepnęła głosem stłumionym przez urwany oddech. Otarła krew cieknącą jej z nosa, a potem straciła równowagę i bezwładnie zwaliła się na ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top