Rozdział 37.1

Ziemia rozstąpiła sie przed Arianną jak Morze Czerwone przed Mojżeszem w wierzeniach chrześcijan. Schody co prawda wyprowadziły ją na powierzchnię, lecz środek odludzia raczej nie mogła nazwać domem. Wprawdzie jest to szeroko rozumiane pojęcie. Dla każdego pod tym wyrazem będzie kryło się co innego. Ślimak będzie miał na myśli swoją muszlę, bezdomny ławkę w Central Parku, a driada wiekowe drzewo w lesie. Ale Arianna mówiąc: „No to do domu”, wcale nie wyobrażała sobie drogi 25A, wijącej się pośród sadów i winnic. Ten widok nieco kłócił się z jej obrazem domu, ale mimo tego wiedziała, gdzie się znajdowała. Po prostu wysiadała na niewłaściwej stacji podziemnej komunikacji Hefajstosa, jeden przystanek dalej i byłaby na miejscu.

Nieopodal, za lasami na północnym wybrzeżu Long Island, leżał Obóz Herosów. Wystarczyło iść poboczem ubitej drogi, by za jakiś czas dotrzeć do celu. Problem w tym, że Arianna nie miał sił na piesze wędrówki. Walka na arenie, nadmierne korzystanie ze schedy po ojcu oraz szalona przejażdżka na grzbiecie spiżowego smoka i późniejsza nieoczekiwana kolizja z podłogą, zupełnie pozbawiły ją energii podobnie jak próby zrozumienia matematyki, siedzenie na zajęciach z angielskiego i słuchanie Pelagii. Z drugiej strony nie miała najmniejszej ochoty spać pod gołym niebem i żywić się trawą, dlatego niechętnie zmusiła się do ruchu.

Obóz Herosów świecił zatrważającymi pustkami. Nie było żadnego przyjęcia niespodzianki ani powitalnego ciasta, tylko kilkumetrowy smok owinięty wokół pnia sosny jak szal wokół szyi. Nad jego głową migotało Złote Runo, po części winne jej ostatnich problemów z siostrą. Gdyby nie ono, wciąż byłaby jedynaczką. Arianna uśmiechnęła się z ulgą, widząc znajome zielone pole i las, lśniące bielą starożytne budynki, dumnie stojący pośrodku obozu Wielki Dom oraz połyskujące jak wypolerowana tarcza wody zatoki Long Island. Wessała ciepłe powietrze do płuc i zaczęła schodzić ze wzgórza, szukając pozostałych półbogów. Gdzieś musieli tu być, ale jej ospały i zmęczony mózg jeszcze ich nie dostrzegał.

Dotarła wreszcie do areny, trafiając w sam środek zagorzałej narady przedwojennej. Ktoś przemawiał, brzmiał tak przekonująco i pewnie, że zbliżająca się bitwa z armią Kronosa wydawała się dziecinną, podwórkową potyczką na drewniane patyki. Mówca używał liczby mnogiej, niejednokrotnie powtarzał „możemy to zrobić” i zagrzewał pozostałych półbogów do walki, zachowując się jak pięciogwiazdkowy dowódca wyciągnięty prosto z kart historii.

Ponad tłumem wyróżniał się Chejron w swojej prawdziwej centaurzej postaci, lecz był tak zaabsorbowany słowami oratora, że nawet nie zauważył nowego przybysza. Arianna nic nie widziała, stojąc na szarym końcu, dlatego niezbyt uprzejmie zaczęła przepychać się do przodu, używając podstępnych sztuczek, by utorować sobie drogę. Herosi milkli, gdy powodem ich dyskomfortu okazywała się córka Zeusa, wyglądająca jakby została przeżuta i wypluta przez Tyfona. Nim dotarła do pierwszego rzędu, okolica została spowita przez niepokojącą ciszę, ciężką i napiętą, jakby wszyscy już dawno temu uznali ją za zmarłą lub zagubioną. Niedoczekanie!

— Co tu się dzieje? — spytała, odpychając na bok wyrośniętego pierwszoroczniaka, a jej oczom w całej okazałości ukazał się Nick.

Magiczne zdolności jego rodzeństwa oraz odrobina nektaru na powrót uczyniły z niego pierwowzór chodzącego ideału. Dorobił się kilku siniaków i zadrapań, ale te kosmetyczne obrażenia dodawały mu tylko dojrzałości i — jak widać — posłuchu. Herosi wpatrywali się w niego jak w obrazek, słuchając i przytakując mu głową na rzucone pytania, choć jeszcze nie tak dawno uchodził za przeciętnego dzieciaka z niewyróżniającymi się umiejętnościami. Do tej pory był znany z tego, że przyjaźnił się z córką Zeusa i dwukrotnie częściej wpadał problemy z tego powodu, lecz teraz nie było osoby, co nie znałaby jego imienia.

— Wróciłaś — wymsknęło się zszokowanemu Nickowi.

W dłoni trzymał długi przypominający kijek od miotły patyk, którym wskazywał poszczególne punkty na wielkim pulpicie z narysowanym planem. Było tam tyle różnych strzałek i iksów, że nie zdziwiłabym się, gdyby nikt nic z tego nie rozumiał, tylko robili dobrą minę do złej gry. Lepiej udawać wszechwiedzącego niż wyjść na głąba.

— A czego się spodziewałeś? Chyba nie sądziłeś, że armia potworów jest w stanie mnie powstrzymać!?

Kilka osób za jej plecami wydało krótkie jęki zawodu i żałości, jakby dotąd zastępy podłych kanalii prosto z Tartaru były tylko odległym zagrożeniem, a to spotkanie miało na celu jedynie uprzedzić ich o potencjalnym ataku. No to się rozczarowali!

— Jak im uciekłaś?

— Ja im nie uciekłam! — obruszyła się Arianna, piorunując wzrokiem swojego niewdzięcznego przyjaciela, który powinien jej szczerze dziękować za uratowanie życia, a nie robić jej jeszcze wyrzuty za to, że nie umarła. — Wytłukłam część potworów, a potem zastosowałam taktyczny odwrót.

— Jaką część?

Chejron przyjrzał jej się uważnie. Wyglądała tragicznie, to niezaprzeczalny fakt, ale nie przypominała też kogoś, kto właśnie zmierzył się z miażdżącą siłą przeciwnika. Albo kłamała, albo jej umiejętności oscylowały na poziomie nieosiągalnym dla innych herosów. Oba przypadki niepokoiły go równie mocno.

— Sporą. — Obojętnie wzruszyła ramionami. To, co wydarzyło się w Labiryncie, było tylko kolejną nieoczekiwaną komplikacją, jakich wiele w jej życiu, a nie spektakularnym wyczynem godnym podziwu, choć ten piorun był niczego sobie, no nie? — Ale nie cieszyłabym się zanadto i tak tu przyjdą, zdeterminowani, by mnie... znaczy, nas zabić.

— Źle wyglądasz, drogie dziecko, chodź do Wielkiego Domu, odpoczniesz i porozmawiamy.

— Ale Chejronie! — jęknęła Clarisse, stojąca wraz z pozostałymi zastępowymi na samym czele tłumu. — Nie sądzisz, że my również powinniśmy usłyszeć, co tam się wydarzyło?

Centaur spojrzał na córkę Zeusa, pozostawiając jej podjęcie ostatecznej decyzji. Arianna wzruszyła ramionami, usiadła na ziemi i zaczęła swoją opowieść, poczynając od niefortunnego wpadnięcia do Labiryntu przez dziurę w Pięści Zeusa, a kończąc na równie nieoczekiwanym spotkaniu z Hefajstosem. Ominęła kilka nieistotnych z jej punktu widzenia szczegółów, jak pogawędkę z Herą czy upadek z grzbietu spiżowego smoka. Takie elementy jedynie zszargałyby jej perfekcyjny wizerunek nieustraszonego wojownika, ale za to zadbała, by każdy wyraźnie usłyszał, jak huknęła piorunem o mocy tryliona kilowatów pod ziemią! Pod ziemią! Tak na marginesie, również powinniście jej pogratulować tego wyczynu, wysłać kartkę lub zapostować coś o tym na facebooku, a tak żeby się cieszyła. Zrobiła nawet przerwę na oklaski i wiwaty, ale ku jej rozczarowaniu nie otrzymała ich. Może ta wiadomość ich zszokowała albo coś i gratulacji doczeka się później?

— Gdzie jest Jackson? — Przyjęła termos z nektarem od Lee Fletchera, upiła kilka łyków i rozejrzała się za twarzą herosa, który był na tyle nieszczęśliwy, by podobnie jak ona być potomkiem Wielkiej Trójcy. — Pewnie zrobił, coś równie spektakularnego jak ja, dlatego moje wyczyny was tak nie elektryzują.

— Nie pochlebiaj sobie, Mason. — Clarisse machnęła ręką na swoje rodzeństwo i odeszła na bok, by poćwiczyć z nimi pchnięcia i cięcia na wypchanym słomą manekinie.

— Percy szuka warsztatu Dedala — wyjaśnił Chejron. — Chce przekonać go do pomocy i znaleźć nić Ariadny, nim zrobi to Luke.

— Luke utknął na arenie pana Antajosa. Przyczyniłam się do tego, jakby komuś umknął ten szczegół. Nie dziękujcie! — Zebrała się z ziemi i wbiła pretensjonalne spojrzenie w syna Apollina. Pozostali herosi zaczęli pośpiesznie rozchodzić się do swoich obowiązków, nie chcąc znaleźć się w pobliżu huraganu Arianna, gdy zaatakuje. — Nie ma za co, Nick! Ja rozkazuję Pelagii cię uwolnić, a ty wszystkim rozpowiadasz, że nie żyję.

Nick założył ręce na piersi.

— Nic takiego nie powiedziałem — powiedział sucho, choć jego głos nie był tak przekonujący jak jego mina. — Oni z góry tak założyli.

— To, co to miało być?

— Podsłuchałem rozmowę Luke'a z jakąś empuzą. — Nick zmierzwił swoje umyte i lśniące jak sztabka złota włosy i uśmiechnął się nieznacznie, jakby jego zasługi nie były warte przytoczenia po opowieści córki Zeusa. — Udało mi się trochę dowiedzieć o zbliżającym się ataku na obóz, więc chciałem się podzielić swoją wiedzą z resztą.

— To dlaczego wyglądałeś na takiego zaskoczonego moim powrotem?

— Przeglądałaś się ostatnio w lusterku?

Córka Zeusa przewróciła oczami. Wiedziała, że to nie jej wygląd był powodem zdumienia chłopaka.

— Ty na pewno to robisz, odkąd wróciłeś — odgryzła się Arianna. Akurat o tym była przekonana. — Na pewno nie chcesz mi powiedzieć, co cię gryzie?

— Jeszcze nie dzisiaj. — Pokręcił przecząco głową i uciekł wzrokiem do narysowanego planu, jakby te niezrozumiałe bazgroły pomagały mu wyciszyć myśli i przetrwać krępującą ciszę, jaka między nimi zapadła. — Czasem mam nadzieję, że sama się domyślisz.

— Czy ja wyglądam jak Wyrocznia?

Nie wiedzieć czemu słowa syna Apollina panicznie przeraziły Ariannę, jakby potwierdziły jej obawy, chociaż nie miała pojęcia, czym one są. Były jak woda — bezkształtne i nieujarzmione w naturalnym zbiorniku, a dopiero po nabraniu przybierały kształt naczynia, pozwalając na bliższe poznanie jego zawartości.

— Nie umiem czytać w myślach.

— Nikt nie potrafi, a mimo to wszyscy wiedzą, tylko nie ty.

Arianna rozejrzała się wkoło. Nagle ci „wszyscy” wydali jej się podejrzani, winni, wręcz niegodni zaufania. Zagotowało się w niej ze złości. Miała dość Nicka, jego wiecznych tajemnic i samej siebie. Nikt nie mówił jej prawdy z obawy, że ich przysmaży, poprzypala lub uszkodzi w inny sposób. Czy dała komuś ku temu powody? Czy kiedykolwiek straciła kontrolę nad swoim gniewem i na przykład wybiła całe plemię gumisiów lub napuściła na kogoś trąbę powietrzną? Tak? No to macie odpowiedź. Wreszcie westchnęła, machnęła ręką, przeganiając burzowe chmury z horyzontu, i przybrała wyraz twarzy, mówiący: „Nic mnie to nie obchodzi”.

— Dobra, nie chcesz, to nie mów. Nikt przy urodzeniu nie dołączył mi do pakietu poradnika jak zrozumieć facetów, więc nie wymagaj ode mnie cudów.

— Dziękuję za uratowanie.

Arianna przytaknęła głową. Podziękowanie nie wywarło na niej oczekiwanego wrażenia, tylko dlatego, że wciąż rozmyślała nad tym, co wiedzą wszyscy, a ona była zbyt głupia, by się tego domyślić.

— Nie musiałaś tego robić.

— Miałam cię tam zostawić na pewną śmierć, a potem przez całą wieczność wysłuchiwać narzekań twojego ojca, że ci nie pomogłam? Wolałam cię uwolnić i mieć spokój.

— Dobrze wiedzieć, że nie zrobiłaś tego dla mnie, tylko dla siebie. — Uśmiechnął się nieznacznie, ale momentalnie spoważniał. — Gdybyś wysłuchała Pelagii do końca, wyciągnęłaby nas obydwu stamtąd.

— I miałam przegapić możliwość spożytkowania nagromadzonej złości? — Arianna żwawo opuściła arenę, z błogim uśmiechem rozglądając się po obozie. Tęskniła za tym miejscem i teraz nie mogła dopuścić do jego zniszczenia, nawet jeśli samotnie miałaby stanąć naprzeciw armii Kronosa. — Musiałam ją uwolnić, inaczej mogłabym pęknąć jak przepełniony helem balon, a wtedy nie chciałbyś znaleźć się w pobliżu mnie.

— Będziemy cię tu potrzebować. Mam tylko nadzieję, że potrafisz kontrolować tę cząstkę siebie, którą Kronos chciał użyć przeciw bogom. Dowie się, jak urosłaś w siłę, a ja nie chciałbym znaleźć się po przeciwnej stronie niż ty.

Tymi optymistycznymi słowami Nick pożegnał Ariannę, przypominając jej o tym, o czym starała się nie myśleć. Kronos był bliski odzyskania potęgi swojej mocy i jeszcze z nią skończył.

***

Lekko uzbrojony oddział łuczników pośpiesznie przemknął przez las, wysłuchując ostatnich udzielonych w biegu wskazówek przekazywanych przez zziajanego zastępowego. Byli wyraźnie opóźnieni. Już od kilku minut powinni zajmować przydzielone stanowiska w dziuplach i na gałęziach drzew, skoncentrowani i przyczajeni, oczekując na sygnał do ataku, zamiast tego rozpraszali pozostałych herosów swoim niedbalstwem i spóźnialstwem. Arianna wydarła się na nich z drugiego końca polany, by następnie rozejrzeć się za jakimś zajęciem dla siebie. Strasznie innych swoją obecnością już jej się znudziło, ale nie mogła też stać bezczynnie. Od samego rana gnębiły ją złe przeczucia, coś nieustannie szturchało jej umysł, szepcząc to już koniec. Czynności fizyczne miały ją powstrzymać od przesiewania myśli w poszukiwaniu uwierającego elementu, a pracy było co niemiara.

Obrona obozu przed armią Kronosa była największą operacją militarną, jaką tutaj widziano. Tego dnia nie było osób bezużytecznych, nie przyjmowano zwolnień lekarskich ani usprawiedliwień od rodziców. Każda para rąk była na wagę garści diamentów, a wszelka pomoc, poczynając od roznoszenia butelek z wodą i kartonów z sokiem, a kończąc na przenoszeniu ciężkiej artylerii, mile widziana.

Domek Hefajstosa dowodzony przez Beckendorfa zbudował mnóstwo czadowych pułapek wokół wejścia do Labiryntu. Doły ze słojami greckiego ognia, druty kolczaste, wybuchowe kwiatki i ostrokoły tylko czekały, by jakiś nieuważny nieszczęśnik w nie wpadł, urządzając pamiętne widowiskowo dla osób spragnionych wrażeń.

Domek Aresa pod wodzą Clarisse odważnie stał w pierwszej linii i ćwiczył szyk falangi, zwycięskie odzywki i sygnały porozumiewawcze. Potomkowie Hermesa i Apollina zajęli pozycję na drzewach z zadaniem podziurawienia każdego, kogo nie można było określić mianem sprzymierzeńca.

Mieszkańcy spod szóstki zajęli się opracowaniem szczegółowej strategii taktycznej, dlatego też zaszyli się w namiocie dowodzenia strzeżonym przez szefa ochrony — Argusa — oraz sztandar sowy powiewający przed wejściem. Tylko Nick był upoważniony do uczestnictwa w naradzie, ale tylko ze względu na cenne informacje, jakie udało mu się (przypadkowo) pozyskać, zresztą przeciętny heros i tak nie był w stanie zrozumieć żargonu dzieci Ateny, dlatego nikt nie zakłócał ich spokoju, o ile nie chciało się oberwać linijką po głowie lub cyrklem w oko. Nawet driady i satyrzy dołączyli się do ogólnego poruszenia, chwytając za łuki, drewniane pałki, piszczałki i inne narzędzia zbrodni ekologicznego pochodzenia.

Arianna (na szczęście) nie miała rodzeństwa, a przynajmniej takiego obecnego w obozie, dlatego sama była sobie zarówno zastępowym, jak i wykonawcą poleceń. Gdy zapytała Chejrona, jakie było jej zadanie na nadchodzące starcie, odpowiedziano jej tylko: „Bądź tam, gdzie będą cię potrzebować”. Nie za wiele jej to mówiło. Nie mogła tłuc drakain na wschodniej granicy, jednocześnie kopiąc tyłki telchinom po przeciwnej stronie, a po drodze pomagać każdemu, kto znalazł się w potrzebie. Jednak słowa centaura miło łechtały jej przerośniętą dumę. Była potrzebna. Była potężna i każdy o tym wiedział, a jeżeli ktoś miał odmienne zdanie, nie miał odwagi mówić o tym głośno.

Ostatnimi czasy bezpańskie pioruny krążyły wokół obozu jak wygłodniałe hieny i atakowały nie takich przypadkowych herosów. Arianna utrzymywała, że nie miała z tym nic wspólnego, ale jakoś nikt jej nie wierzył. Może dlatego, że w pobliżu nie było osób z podobnymi umiejętnościami albo poszkodowanymi byli tylko potomkowie Aresa? Kto tam wie?! Przecież sprawcy nigdy nie odnaleziono!

Arianna obrzuciła polankę badawczym spojrzeniem, szukając kogoś lub czegoś, co wyłamywałoby się poza ustalone granice planu, lecz na ten moment wszystko działało wręcz perfekcyjnie. Żadnych kłótni, sprzeczek ani wybuchów. Normalnie jak nie Obozu Herosów, przecież półbogowie potrafili pokłócić się o wszystko, poczynając od dokonań boskich rodziców sprzed tysięcy lat, a na fałszowaniu przy ognisku kończąc.

Nudząc się niemiłosiernie, jak cyrkowy lew zamknięty w klatce przed występem, ruszyła przed siebie i bezwiednie bawiła się tornadem. Tak, tak, dobrze słyszeliście tornadem. Nieprzerwanie poruszając kolejno palcami, wytworzyła pęd powietrza, wirujący nad jej dłonią niczym prawdziwa trąba powietrzna, tylko o znacznie mniejszej sile rażenia. Nie wiedziała, że tak potrafiła, dopiero kilka dni temu, gdy bezczynnie leżała na odzyskanym łóżeczku z ekskluzywnej linii Prota Kruczka, odkryła tę jakże bezużyteczną umiejętność. No bo na co komu tornado wielkości kanarka? Może nie wyglądało szczególnie spektakularnie, lecz wywierało piorunujące (tak, to dobre słowo, bo kto się nie zachwycił, to obrywał piorunem) wrażenie jak magiczne sztuczki ulicznych kuglarzy.

Córka Zeusa skierowała się w stronę Chejrona zawzięcie dyskutującego z drugim równie pechowym i wyszczekanym jak ona herosem.

— Proszę cię, byś na nią uważał, Percy.

Arianna zamarła w bezruchu z kretyńskim wyrazem twarzy jak kamienne figurki z Centrum Krasnali Ogrodowych „U Cioci Em", mając nieodparte przeczucie, że to jej (mało) skromna osoba była tematem dysputy tej dwójki.

— Oczywiście w razie możliwości.

— Wydaje mi się, że jest ona ostatnią osobą, która będzie potrzebować wsparcia.

Percy uśmiechnął się pobłażliwie, nawet nieco kpiąco. Pilnowanie nieokrzesanej, przemądrzałej i jeszcze długo by wymieniać jakiej córki Zeusa nie należało do jego ulubionych zajęć, wręcz znajdowało się niżej niż pisanie dyktanda z angielskiego, a przecież dla osoby z dysleksją nie było nic gorszego niż ortografia! No cóż, widocznie jej towarzystwo było równie niemiłym przeżyciem.

— Może potrzebować innego rodzaju pomocy. Kogoś silnego mentalnie, kogoś, kto mierzył się z tym, co ona, kogoś, kto wie, z czym wkrótce i nam przyjdzie się zmierzyć.

Arianna wstrzymała oddech, gdy Chejron zamilkł i zapatrzył się w pracujących herosów. Wyraz jego twarzy wręcz krzyczał: „To nie wystarczy”, ale był również świadom, że nie byli w stanie wystawić większej armii.

— Kogoś takiego jak ty, Percy.

— Dlaczego? Czego się obawiasz, Chejronie?

— Kronos już zapewne wie, do czego jest zdolna, jaką potężną mocą dysponuje i co może z nią osiągnąć po swojej stronie.

Arianna szelmowsko wyszczerzyła się na te słowa, ale zaraz szybko skarciła się za te trujące myśli, jednak perspektywa zdobycia nieograniczonej władzy, o jakiej żadnej śmiertelnik nie mógł nawet śnić, nieustannie do niej wracała, kusząc jak złote jabłka w ogrodzie Hesperyd.

— Spróbuje ją złamać, nagiąć do swojej woli, a teraz gdy odzyskał ciało, ma większe możliwości, niż leżąc w kawałkach na dnie Tartaru.

— Chyba nie myślisz, że poprowadzi armię osobiście?

— Nie wydaje mi się, chłopcze — uspokoił go Chejron, lecz Arianna wcale nie poczuła się lepiej. Zapewne uciekłaby z krzykiem z powrotem do tej przytulnej celi Antajosa, gdyby tylko wiadomość o powstaniu Kronosa z tej uroczej złotej trumny, nie sparaliżowała jej z zaskoczenia. — Wyczułbym go, choć nie przeczę, że to planował, ale pokrzyżowałeś mu plany, gdy zwaliłeś mu połowę pałacu na głowę.

— To, co może zrobić?

— Ciężko stwierdzić. — Przebiegł palcami po cięciwie trzymanego łuku, szukając odpowiednich słów na wyrażenie swoich obaw. Arianna z trudem przełknęła ślinę. Najgorsze wiadomości kryły się właśnie za tymi dramatycznymi pauzami. — Przybrał śmiertelne ciało, to na pewno w jakiś sposób go ograniczy, ale obawiam się, że znajdzie sposób, by ją zaatakować, gdy najmniej będzie się tego spodziewać, a my zarazem będziemy jej najbardziej potrzebować.

Arianna dość się nasłuchała. Nie podobało jej się, że Chejron traktował ją jak zagrożenie dla otoczenia niczym uśpiony wulkan Wezuwiusz we Włoszech. Nie mógł jej się pozbyć, ale mógł spróbować chronić innych przed skutkami jej niszczycielskiej siły. Nie zdążyła jednak wyrazić swojego oburzenia, gdyż ziemia niepokojąco zadrżała pod jej nogami. Wszyscy zastygli w bezruchu i bezwiednie odwrócili się w stronę wejścia do Labiryntu, skąd wyskoczyła armia pana tytanów.

Na pierwszy ogień rzucono olbrzymich lajstrygonów, tak wrzeszczących z przepełniającej ich furii, że na pewno usłyszeli ich wszyscy na Manhattanie, a pewnie nawet w Honolulu. Jeden z nich zamachnął się maczugą z pnia drzewa ponabijanego gwoździami, ustanawiając rekord Guinnessa w rzucie Clarisse i jej rodzeństwem.

Arianna osobiście pogratulowałaby mu wyniku, gdyby pozostałe potwory nie próbowały w tym czasie przerobić innych herosów na mielonkę. Machnęła rękę, jakby próbowała rzucić niewidzialnym dyskiem, a z jej dłoni wystrzeliło kanarkowe tornado, błyskawicznie rosnąc jak ryba rozdymka do rozmiarów wieżowca. Pęd powietrza był tak silny, że komicznie powyginał drzewa, jakby uczestniczyły w zabawie limbo, przechodząc pod zawieszoną poprzeczką. Tornado odbiło się od ziemi jak kamień od tafli wody i zatrzymało się dopiero obok lajstrygonów, którzy nie zdążyli się jeszcze rozproszyć. Wiatr oderwał ich od podłoża, by następnie z prędkością spadającego meteorytu posłać ich prosto do Podziemia. Herosi zgłupieli. Wpatrywali się w córkę Zeusa, wymownie otrzepującą ręce po wykonanej robocie, jak gdyby nie wiedzieli, czy podziękować dziewczynie za pomoc, czy jednak nałożyć jej kaftan bezpieczeństwa i odesłać ją do specjalnego ośrodka dla osób, które postradały zmysły.

— Mogłaś kogoś skrzywdzić, Arianno.

— Miałam wszystko pod kontrolą — odparła, choć wcale nie była tego taka pewna. Miała wrażenie, jakby to tornado powstało wbrew jej woli. Normalnie stworzenie atmosferycznego zjawiska takiego gigantycznego pokroju przypłacała omdleniem z wysiłku i upokarzającym odpłynięciem do krainy Morfeusza, zamiast tego teraz czuła się jak po przedawkowaniu ambrozji, nektaru i red bulla. — Nie potrzebuję nadzoru. Potrafię nad sobą panować, Chejronie.

Nie było czasu na dalsze pogawędki. Labirynt wypluł z siebie kolejną falę potworów. Tym razem było to pięćdziesiąt drakain w pełnych zbrojach, dzierżących włócznie i sieci. Rozsypały się po obozie, jak sól po stole z przewróconej solniczki, i zaatakowały herosów, którzy ucierpieli w pierwszym szturmie. Część z potworów powpadała w zastawione pułapki, niektóre spłonęły od greckiego ognia, lecz liczna grupa (na pewno nie ta z ilorazem inteligencji na poziomie polipa) zdołała przedrzeć się na drugą stronę.

— Poczekaj. — Chejron położył Ariannie rękę na ramieniu, powstrzymując ją przed rzuceniem się w wir walki. Drakainy powinny mu za to dziękować. — Poradzą sobie. Wasza dwójka będzie potrzebna gdzieś indziej.

— Teraz? — spytała córka Zeusa, obserwując, jak na zewnątrz wypełzają coraz większe paskudztwa. Nie mogła bezczynnie stać w miejscu, gdy wzywała ją wojenna pieśń stali, ale z szacunku do Chejrona strząsnęła z siebie lepkie macki wojowniczego instynktu, ciągnące ją na pole walki, i pozostała na uboczu. — Czy to już odpowiedni moment?

— Cierpliwości, drogie dziecko.

Centaur strzelał ze spokojem osoby starej jak sami bogowie, za każdym razem trafiając do celu. Było to tak zdumiewające zjawisko, że nawet Arianna zapomniała o swoim gniewie.

— To może teraz?

Niestety również i tym razem jej prośba o udzielenie licencji na zabijanie została odrzucona, nawet wtedy gdy banda lajstrygonów rozniosła w drobny mak jedną ze zbudowanych katapult.

— Jak nie teraz, to potem będę mogła poganiać wiatr przez puste pola.

— Percy, pomóż satyrom. — Syn Posejdona przytaknął głową, wyciągnął miecz z kieszeni i zaszarżował prosto na piekielnego ogara wielkości słonia. — Arianno, ochroń nasze zabudowania.

Spojrzała we wskazanym kierunku, dostrzegając oddział drakain pełznących w stronę samego serca obozu. Zawyła z radości i pognała w pościg. Wyciągnęła miecz, obmyślając skuteczny plan działania, gdy niespodziewanie ktoś ją uprzedził. Ziemia po prostu otwarła się przed drakainami, a ze szczeliny powychodzili nieumarli uzbrojeni wojownicy.

— To było moje zadanie!

Oburzona Arianna spojrzała na czarnowłosego chłopaka, który z wycieńczenia padł na kolana. Był przeraźliwie blady, lecz nie był to objaw choroby czy zmęczenia, raczej uwarunkowania genetycznego, gdyż jego ojciec — zgorzkniały pan Podziemia — cierpiał na ten sam przypadek albinizmu skóry.

— To nie było uprzejme.

— Nie ma za co.

Nie miała czasu, by mu odpowiedzieć. Ktoś próbował ją zajść od tyłu, ktoś na tyle głupi lub nieceniący swojego życia, by zaatakować ją w pojedynkę. Telchin zamachnął się mieczem. Arianna odskoczyła do tyłu, odbiła uderzenie z dziecinną łatwością i wepchnęła ostrze w nieosłoniętą część ciała przeciwnika. Pobiła swój rekord, kończąc pojedynek w niecałe sześć sekund.

— I wzajemnie. — Podała mu rękę i pomogła wstać. Syn Hadesa podziękował skinięciem głowy. Tyle musiało jej wystarczyć. — Wspomnij o tym ojcu.

— Mason, skończ się wygłupiać i przyjdź tu z jakimś huraganem Katrina!

Rozwścieczony głos Clarisse, mierzącej się z czterokrotnie większym przeciwnikiem, wybił się ponad bitewny gwar, docierając do uszu zdumionej Arianny. Córka Aresa właśnie poprosiła ją o pomoc, na swój pokrętny, zawoalowany sposób, ale jednak to zrobiła. To było zdarzenie pokroju trafienia szóstki w totolotka — nigdy więcej miało się nie powtórzyć! Arianna bez żadnych ckliwych pożegnań pozostawiła syna Hadesa samego i pognała na ratunek damie w potrzebie, choć żaden był z niej bohater, a z Clarisse dama. Jeżeli już chciałabym użyć jakiegoś fantazyjnego porównania do bajkowych postaci, wskazałabym na Piękną i Bestię, tylko nie jestem w stanie stwierdzić, kto odgrywałby czyją rolę. Sami zdecydujcie.

Przeskoczyła nad powalonym herosem, nacierając całym ciałem na przeciwnika, ale że był to inny półbóg, nie mogła go zabić, lecz na jej szczęście siła zderzenia była na tyle ogromna, by pozbawić dzieciaka przytomności.

Potem pobiegała dalej.

Nie czuła zmęczenia ani przygnębienia na zatrważającą ilość poległych osób, tylko nieopisaną ekscytację. Była tylko ona i jej miecz. Cała reszta wydawała się nierzeczywista, nieistotna jak teatralna publika podczas solowego występu artysty. Nie widziała trzymetrowych płomieni trawiących las ani Tysona siedzącego na plecach lajstrygona jak na grzbiecie byka z rodeo oraz walącego go w łeb spiżową tarczą. Teraz to była jej scena, a mistrzowskie odegranie przydzielonej roli — jedynym priorytetem.

— Co tak długo?

Clarisse rąbnęła pięścią w pysk telchina, wybijając mu kilka zębów. Ryknęła wcale nie gorzej niż Minotaur i dźgnęła potwora włócznią, tak długo rażąc go prądem, aż rozleciał się w bezzębny proch.

— Świetnie sobie radzisz, nie potrzebujesz mojej pomocy.

— Ten jest twój. — Wskazała na zmierzającego w ich stronę olbrzyma z zaburzeniami błędnika, który zygzakiem próbował do nich dotrzeć. To był pewnie ten lajstrygon, co o oberwał w łeb od Tysona. — A ci są moi.

Clarisse zwołała swoje rodzeństwo, które było jeszcze w stanie stać na nogach i przydać się w walce, a następnie z wojennym okrzykiem Czirokezów ruszyli na piekielnego ogara wielkości czołgu. W tym czasie Arianna podniosła czyjąś włócznię, wbiła ją w ziemię i użyła jej niczym procy, wybijając się w powietrze. Wspomogła się silnym podmuchem wiatru, który uniósł ją jeszcze wyżej. Na pół uderzenia serca zawisła w przestrzeni niczym jastrząb tuż nad swoją ofiarą i runęła w dół, prosto na łeb lajstrygona, wbijając mu miecz w kark po samą rękojeść. Potwór sapnął z niedowierzaniem, niezbyt przekonująco machnął łapą, jakby odganiał wyjątkowo upierdliwą muchę, i zwalił się na ziemię.

— Arianna!

— Co znowu?! — Fuknęła z irytacji. — Przecież się nie rozdwoję!

Arianna nie miała jednak czasu na oburzanie czy triumfowanie i przejmowanie gratulacji za ten spektakularny wyczyn, gdyż z Labiryntu wyskoczyła Kampe, rozpościerając nietoperze skrzydła, rzucające monumentalny cienie na polanę. Na jej pasie złowrogo warczały zmutowane zwierzęta, syczące węże wiły się wokół nóg, a w rękach trzymała zakrzywione, ociekające trucizną szable. Herosi wpadli w istną panikę, zaczęli krzyczeć, uciekać i wpadać prosto na pozostałe potwory.

Arianna otrząsnęła się z szoku. Nie na co dzień miała możliwość spotkać tak paskudną kreaturę, jak sama Meduza, dorównującą jej umiejętnościami. To było dla niej wyzwanie! Cała reszta była tylko przystawką przed głównym daniem. Poprawiła ułożenie miecza w dłoni i dziarskim krokiem ruszyła w stronę Kampe, nad której głową zbierały się czarne chmury.

Niestety wtedy Ariannie pociemniało przed oczami, jakby ktoś narzucił na nią czarne płótno. Wszystkie dźwięki ucichły, oprócz jednego, starożytnego, zimnego odgłosu przypominającego tracie metalu o kamień. Głos rozbrzmiewał w środku jej głowy, niczym echo w pustym tunelu, odbijając się od ścian i powracając do niej ze zdwojoną siłą.

— Wynoś się!

Furia pobrzmiewająca w głosie Arianna wzrastała z każdą sekundą. Czuła, jak gniew powoli obejmował kolejne partie jej ciała niczym nieuleczalna choroba przejmująca kontrolę nad kończynami. Obumierały, traciła je bezpowrotnie wraz z utratą świadomości i możliwością oceny, co było rzeczywistością, a co tylko wytworem wyobraźni.

— Nie pomogę ci — wycedziła przez zaciśnięte zęby. Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się ze środka intruza, ale on trzymał ją stanowczo i pewnie, śmiejąc się z jej bezsilności.

— Spójrz, kim stałaś się dzięki mnie.

Arianna straciła czucie w nogach, zwaliła się na ziemię. Z trudem łapała każdy oddech. Wokół niej szalała burza. Słyszała, jak ludzie krzyczeli, potężne błyskawice wprawiały podłoże w drżenie, ale nie miała pojęcia, kto cierpiał w wyniku jej ataku. Potwory czy herosi? Tego musiała się dowiedzieć i tylko to trzymało ją przy zdrowych zmysłach.

— Wyobraź sobie, co możesz osiągnąć, jeżeli tylko staniesz po mojej stronie. Zwycięskiej stronie. Stań u mojego boku, a to wszystko się skończy.

Ból zelżał, ale zamiast ujrzeć przed sobą Pięść Zeusa, zobaczyła Luke'a, ale... jakby nie Luke'a. To było jego ciało, lecz niego jego głos, nie jego złote tęczówki i nie jego sierp. Wtedy Arianna zrozumiała, kto przed nią stał. Kronos przebrany w ciało syna Hermesa jak w garnitur zachęcająco wyciągał do niej rękę, a potężna moc, jaka od niego biła, kusiła i przyciągała jak grawitacja.

— Powstań, obróć wszystkich wokół w pył i przyjdź, a ja właściwie odpłacę ci za twoje zasługi. Dam ci to...

Arianna nie usłyszała kulminacyjnej części jego monologu, a przecież to właśnie obietnice nagród i bogactwa przekonują do współpracy. Oberwała czymś ciężkim w czoło, straciła koncentrację i dziwnym sposobem wyparła Kronosa ze swojego umysłu. Poczuła się niewyobrażalnie lekko, jakby po długich godzinach wreszcie pozbyła się bagażu. Miała wrażenie, że mogłaby się unieść, ale zamiast tego upadła, wypluwając z ust ostatki powietrza. Ktoś się nad nią pochylał, lecz przez zamglony wzrok widziała jedynie niewyraźny kontur czyjejś twarzy, rozczochraną czuprynę i delikatne światło otaczające całą sylwetkę.

— Odejdź!

Arianna przerażona widokiem jak z Archiwum-X zerwała się na nogi i machnęła ręką, nawet nie zauważając, że nie trzymała w niej miecza.

— To ja, uspokój się.

Głos wydawał jej się dziwnie znajomy. Zamrugała, a świetlista postać ukształtowała się w Jacksona. Teraz ostatnie słowa Chejrona nabrały większego sensu jak gaworzenie dziecka po dłuższym przebywaniu w jego obecności. Tylko on mógł jej pomóc, bo tylko jego nienawidził zarówno Luke, jak i Kronos, a on skutecznie potrafił zwalczać ich obu. W przeciwieństwie do niej.

— Co się stało?

Rozejrzała się po pobojowisku. Osmalona od uderzenia pioruna Kampe leżała pod stosem kamieni. Potwory zniknęły, lecz zamieszanie wcale nie opadło. Herosi biegali we wszystkich kierunkach, opatrując rannych, przenosząc nieprzytomnych i przykrywając zwłoki poległych. Ariannie zakręciło się w głowie na samą myśl, że to ona mogła ich skrzywdzić, a prawie nie zwróciła dzisiejszego śniadania, gdy uświadomiła sobie, że równie dobrze mogła kogoś zabić. Otaczały ją znajome twarze — Percy, Annabeth, Clarisse, Beckendorf — i wszyscy byli uzbrojeni, by nie dopuścić do powtórki z rozrywki.

— Dlaczego milczycie? Tylko nie mówcie, że kogoś zabiłam? — jęknęła Arianna, ale ponownie nikt jej nie odpowiedział. Nie musieli. Po ich minach córka Zeusa już wiedziała, że zrobiła coś okropnego. Coś równie strasznego, jak cały ten atak.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top