Rozdział 36


— Panie Antajosie! — zawołał Luke, gdy tylko przeszedł przez ogromne spiżowe drzwi ozdobione dwoma skrzyżowanymi mieczami. Brutalnie szarpnął Ariannę za łokieć, po ostatniej wizycie na księżniczce Andromedzie nie spodziewała się po nim subtelniejszych ruchów, i wyprowadził ją na środek przestronnej areny. — Mam coś, co się panu spodoba, będziemy mogli dobić wreszcie targu.

W czasie gdy Luke prawił gospodarzowi mnóstwo fałszywych komplementów, aczkolwiek starannie ukrytych za wyrachowanymi gestami i odpowiednio dobieranymi słowami, Arianna rozejrzała się po nowym miejscu. Natychmiast dopisała je do niekończącej się listy zatytułowanej: Unikaj w przyszłości. Jednak patrząc na mało gustowne, lecz niezaprzeczalnie oryginalne wyposażenie wnętrza (gorliwie polecane przez samego Hadesa), mogła nie mieć wątpliwej przyjemności, by ponownie tam zawitać.

Arena tonęła w kościach.

Dosłownie. Gdyby zebrać je wszystkie w jednym miejscu, można by było w nich pływać, nurkować, a nawet skakać z trampoliny. Czaszki szczerzyły zęby w wiecznym uśmiechu, zdobiąc barierkę jak świąteczne ozdoby, zwisały na łańcuchach z sufitu niczym upiorne żyrandole oraz sterczały z włóczni wbitych za rządami siedzeń, aby każdy widz czuł ich puste spojrzenie na karku. Nie myślcie, że to koniec, przeciętny człowiek ma w ciele dwieście sześć kości! Reszta gnatów zajęła nieco mniej zaszczytne i widoczne miejsca, inaczej mówiąc, zalegały w metrowych startach gdzie popadnie. 

Klepisko areny było duże, twarde, wydeptane od niezliczonej ilości stoczonych pojedynków i względnie czyste. No wiecie, zabity potwór nie paskudzi podłogi, po prostu się rozpada jak krucha kartka papieru pod wpływem dotyku. Tak wiem, to nieco (bardzo) okrutne i bezduszne z mojej strony, ale musiałam o tym wspomnieć, a tak, żebyście się nie poczuli oburzeni pominięciem przeze mnie tego faktu. Nie ma za co!

Pierwszy rząd widowni umieszczono jakieś cztery metry nad ziemią, kamienne ławy otaczały całą arenę. Może ogłoszono przerwę w rozgrywkach albo widowisko nie cieszyło się przewidywanym zainteresowaniem czy coś. W każdym razie wszystkie miejsca były puste.

— Do kogo ty mówisz? — Arianna ze wstrętem strąciła rękę chłopaka z ramienia, który nieświadomie wciąż ją trzymał, jakby ten godny pożałowania chwyt miał dziewczynę powstrzymać przed ucieczką. — Chyba za długo przebywasz w Labiryncie, bo wzrok zaczyna cię zawodzić, a twój umysł płatać głupie żarty.

Wprawdzie, nie licząc ich niefortunnie dobranej dwójki i Nicka nadzorowanego przez bandę uzbrojonych drakain, jakby półżywy i ledwo przytomny wciąż mógł im zrobić jesień średniowiecza, wkoło nie było żywej (bo nieżywych raczej byśmy się tu nie doliczyli) duszy. Mimo to Luke nie przestawał się głupawo szczerzyć jak do rodzinnego zdjęcia i prawić pochlebnych komentarzy, aż człowieka zaczynało mdlić od tego lizusostwa. Jego słowa echem odbijały się od ścian, odpowiadając mu tymi samymi słodkimi kłamstwami, zupełnie jakby komplementował sam siebie. Może właśnie o to chodziło...

— Cicho — uciszył ją gniewnie Luck. Chwycił dziewczynę za nadgarstek i przyciągnął do siebie, tak mocno wbijając palce w jej skórę, aż syknęła z bólu przez zaciśnięte zęby. — Zachowuj się uprzejmie i rób, co mówię, to może przynajmniej umrzesz w chwale.

— Stań ze mną do walki, tu i teraz, a zobrazuję ci, jak bardzo boli mnie twoja głupota.

Arianna szarpnęła ręką, próbując wyrwać się z uścisku, ale tym razem Luke trzymał ją pewnie i stanowczo, a złośliwe ogniki igrające w jego tęczówkach zapłonęły intensywniej, jak po dolaniu oliwy do ognia, nadając jego twarzy złowieszczego wyglądu.

— Moje towarzystwo nie jest ci miłe? — Luke wyszczerzył się cwanie, zerkając przez ramię na mordującego go wzrokiem Nicka, który z tajemniczych jak Trójkąt Bermudzki  powodów nieoczekiwanie odzyskał siły i mógł zrobić coś więcej, niż wyglądać, jakby już jedną nogą stał na barce Charona. — To może jego będzie dla ciebie bardziej odpowiednie?

— O czym ty znowu bredzisz? Zaczynam martwić się o twoją poczytalność. Może porządny cios poprzestawia ci klepki.

Arianna spróbowała huknąć wolną ręką przeciwnika w tył głowy, usztywniła palce i zamachnęła się, wkładając w uderzenie całą siłę ramienia. Taka moc z zadowalającym rezultatem mogłaby skutecznie zadziałać, a nawet strącić mu ten durny czerep z karku, gdyby tylko się udało, ale jak zawsze wszystko poszło nie po jej myśli. Luke nie bez powodu wciąż ją trzymał za nadgarstek i gdy zauważył nadchodzące zagrożenie, boleśnie wykręcił jej rękę za plecy i szarpnął nią do góry, aż Arianna zawyła z bólu, a jej druga dłoń nakreśliła jedynie jakiś koślawy zygzak w powietrzu i bezwładnie opadła wzdłuż ciała.

— Uczę się na błędach, czyż nie?

Arianna nie odpowiedziała. Zagryzła wargi, nie chcąc mu dawać satysfakcji z jej krzyków i butnie spojrzała mu w oczy. Stał niewygodnie blisko niej i nieprzerwanie wykręcał jej rękę, zupełnie obezwładniając w stalowym uścisku.

— Widzę, że ty też wyciągasz wnioski. I słusznie, a teraz przywitaj naszego miłościwego gospodarza.

Luck poluzował chwyt i pozwolił jej odwrócić się przodem do nadchodzącego jegomościa. Z dwojga złego wolała już oglądać wykrzywioną w wiecznym grymasie twarz syna Hermesa niż owego właściciela przybytku.

— Dziękuję za poświęcenie mi kilku minut twojego cennego czasu, panie Antajosie.

Antajos okazał się pięciometrowym, szerokim w barach gigantem, noszącym jedynie przepaskę na biodrach niczym zapaśnik. Zadziwiał nie tylko przewiewnym wdziankiem, ale również ciemnoczerwonym odcieniem skóry, ażeby wyglądał jeszcze dziwaczniej, miał na ciele wytatuowany wzór niebieskich fal. Wyobrażacie to sobie? Nie? To dobrze, bo ja też nie.

Olbrzym usiadł wygodnie — chyba na trzech siedziskach równocześnie — na honorowym miejscu, a tuż pod nim na bandzie wisiała dumnie rozwieszona flaga z trójzębem Posejdona. Arianna paskudnie skrzywiła się na ten widok. Miała złe wspomnienia ze Starym Wodorostem i tymi zakichanymi widłami. Przeklęte gumisie wciąż śniły jej się po nocach, z tą różnicą, że tym razem ich zamiłowanie do lotów zakończyło się podwieczorkiem u Perełki.

— Szybko wróciłeś, panie Luke.

Kurtuazja i uprzejmość potworów, jednego z krwi i kości, drugiego w ludzkiej skórze, kompletnie zdumiała córkę Zeusa. Nie tego spodziewała się po dwóch wstrętnych typkach, czerpiących radość z cierpienia innych. W takim razie nie powinni na siebie warczeć jak wściekłe psy i opluwać wzajemnie przekleństwami? Taki scenariusz jakoś bardziej akuratnie pasował do ich osobowości.

— Tak jak obiecałem.

— Bardzo dobrze, bo już zaczynałem się nudzić. Co tym razem masz dla mnie?

— Niezrównanego wojownika!

— Nie wygląda na niezrównanego, raczej jakby miał zaraz umrzeć.

Antajos sceptycznie spojrzał na szarpiącego się z drakainami syna Apollina. Nie mógł być niezrównany, jeśli nie radził sobie z wężokobietami. Nie miejmy do niego pretensji w duecie z córką Zeusa, to on był tym, co dobrze wygląda w każdej sytuacji, a ona tym co wszystkich tłucze na kwaśne jabłko.

— Faktycznie, temu już dużo nie zostało — przyznał Luke. — Ale mam kogoś o wiele lepszego niż syna tego błazna.

Pchnął swoją zakładniczkę z taką siłą, że całą swoją koncentrację musiała skupić na utrzymaniu równowagi  zamiast na miarodajnym odpłaceniu za obraźliwe określenie Apolla. Raz już go ostrzegała, drugiego razu już nie mogła mu przepuścić. A podobno uczył się na błędach... dobre mi sobie!

— A któż to taki, panie Luke?

— Niedoszła Zagłada Olimpu. — Chłopak uśmiechnął się szyderczo, patrząc na Ariannę jak na obrzydliwego robaka tuż przed tym jak rozgniecie go podeszwą buta. Przewaga nad nią była tak wyraźna i niepodważalna, że gdyby próbowała zaprzeczyć, sama musiałaby się nazwać łgarzem. — Oto Arianna, córka Zeusa. Te zarozumiałe głąby niejednokrotnie próbowały jej się pozbyć, ale mimo tego Arianna odrzuciła nieocenioną pomoc mojego pana i wciąż ślepo wierzy w tych głupców.

— Sama lepiej bym się nie przedstawiła — prychnęła. Otrzepała niewidzialny kurz z ramion, wyprostowała się gwałtownie i groźnie spojrzała na giganta, ale taki mały karaluch jak ona nie wzbudzał w nim strachu, a tym bardziej szacunku. Nawet uzbrojona w wyrzutnię rakiet nie zrobiłaby na nim żądanego wrażenia. — Czego ode mnie chcecie?

— Gwarantuję, że pokona każdego przeciwnika, z którym przyjdzie jej się zmierzyć.

— Przekonamy się. — Antajos uśmiechnął się okrutnie, klaszcząc w swoje wielkie łapska w geście finalizacji negocjacji. — Już niedługo.

— Wtedy nas przepuścisz?

— Nie tak prędko!

Arianna doskoczyła do syna Hermesa z taką prędkością, że ten nawet nie zdążył zmienić szyderczego uśmieszku na jakąś inną, bardziej odpowiednią do sytuacji minę. Ze złością chwyciła go za fraki, co nie wyglądało szczególnie spektakularnie, gdyż była od niego niższa i wciąż stał twardo na ziemi, ale wystarczyło, by postawić małe móżdżki drakain w stan gotowości.

— Nie widzę w tym korzyści dla siebie.

— Bo ich nie ma — przyznał Luke prostolinijnie. Napaść Arianny zadawała się nie robić na nim żadnego wrażenia, wręcz zachowywał się, jakby wszystko wcześniej przewidział i sukcesywnie odznaczał kolejne podpunkty na stworzonej liście nazwanej: Jesteś taka przewidywalna! — Nadwyrężyłaś cierpliwość Kronosa, odrzuciłaś jego łaskę i przekreśliłaś swoją niepowtarzalną szansę na stanie się kimś więcej niż popychadłem bogów. Teraz jesteś wrogiem jak wszyscy inni i zginiesz, tu na tej arenie, nie zobaczywszy blasku słońca po raz kolejny, a ja dotrę do Obozu Herosów i zniszczę wszystkich i wszystko, co jest ci bliskie.

— W takim razie nie wygram, polegnę w pierwszej walce, a ty utkniesz tu na zawsze, bo nie znajdziesz drugiego herosa takiego ja.

— Wygrasz.

Luke uśmiechnął się lodowato, nieśpiesznie odrywając wzrok od wściekłej twarzy Arianna do kogoś lub czegoś stojącego za jej plecami. W tym momencie, gdy teatralna publika wzdycha z żałości nad tragicznym losem ulubionych bohaterów, córka Zeusa uświadomiła sobie, że tego starcia nie wygra, a jej argumenty znaczą tyle, co zdrowy rozsądek w obliczu kaprysów Zeusa.

— Zrobisz to. Nie dla mnie. Nie dla siebie, ale dla niego. Jeżeli wygrasz, nic mu się nie stanie, a jeśli nie, no cóż, spotkacie się w Erebie.

— Ile razy? — spytała, wzdychając z przytłaczającej rezygnacji.

Nienawidziła tych chwil, gdy nie miała wpływu na swój los i była ograniczona do roli podrzędnego pionka wystawianego w pierwszej linii, by odebrała wszelkie kopniaki za króla.

— To właśnie chciałem ustalić, nim tak niegrzecznie nam przerwałaś.

— Wygram, ile będzie trzeba, ale potem pozwolicie mu odejść.

— Nie ja o tym zadecyduję.

— Ty! — Arianna ponownie szarpnęła go za materiał podkoszulka. Jednak nie pokusiła się na poparcie swoich słów jakimś dobitniejszym posunięciem, jak na przykład porażenien prądem lub na złowrogim grzmotem w tle. Nie chciała marnować energii ani niepotrzebnie narażać życia przyjaciela. — Wypuścisz go albo nie mamy o czym dyskutować.

— Zgoda i tak nie jest nam potrzebny. Mnie nie robi większej różnicy, czy zginie tu, czy w Obozie. Schlebia mi twoje zainteresowanie, ale teraz mnie puść, bo muszę wynegocjować odpowiednie dla nas warunki.

Arianna z zażenowaniem cofnęła się o kilka kroków. Była tak zaabsorbowana stawianiem życia Nicka ponad swoje, że zupełnie zapomniała, by puścić Luke'a i uprzejmie wyprasować mu koszulkę.

— Zabierzcie ich, niech się nasza wojowniczka przygotuje do walki.

***

Celę wielkości schowka na miotły można było przejść w trzech krokach, a nawet w jednym, gdyby tak tylko się o to postarać. Lite, kamienne ściany zroszone wilgocią zaczynały przytłaczać Ariannę. Naiwnie wierzyła, że Luke potraktuje ją nieco bardziej gościnnie. W końcu jemu powinno zależeć na zwycięstwie równie mocno, co jej. Nie oczekiwała cudów na kiju ani pięciogwiazdkowego hotelu z całodobową obsługą, kablówką i wanną z hydromasażem, lecz suchego kąta, gdzie będzie mogła spokojnie usiąść i się wyciszyć, zebrać myśli, opracować skuteczny plan działania oraz mentalnie zabić tego głąba na tysiąc sposobów w swojej wyobraźni.

— Ale nie! — burknęła do siebie pod nosem. Odwróciła się wokół własnej osi, ale nie znalazła niczego co wytrwale zniosłoby napad jej gniewu. Nie zamierzała pożytkować złości na ścianie, mogłoby to się źle skończyć dla jej kończyn, a niedługo będzie ich bezwzględnie potrzebować jak Hera terapii antystresowej. — Musiałam trafić do najgorszej dziury w Labiryncie.

Rozmasowała pulsujące od rozsadzającej furii skronie i przymknęła powieki, modląc się do znanych jej bóstw o nieskończone pokłady cierpliwości i zaczerpnęła tchu. Myślicie, że pomogło? Otóż nie, nie pomogło. Arianna nigdy nie była typem człowieka spokojnego jak tafla jeziora, raczej destruktywnego jak trąba powietrzna, uspakajającego się, dopiero gdy jej niszczycielska siła zbierze żniwa i ofiary. Z wściekłością kopnęła w drewniane wiaderko, służące nieocenioną pomocą w potrzebie, wkładając w to tyle mocy, że rozpadło się na wióry, nim zdążyło odbić się od pobliskiej ściany.

— Oszczędzaj siły na walkę, postawiłam fortunę na to, że przeżyjesz.

Arianna ostentacyjnie przewróciła oczami i nieśpiesznie odwróciła się w stronę uroczego głosu dawnej przyjaciółki. Pelagia stała za żelazną kartą, oddzielającą ją od upragnionej wolności, i jaśniała oślepiającym białym blaskiem jak ekran telefonu komórkowego po włączeniu w środku nocy. Ciężko było na nią patrzeć, nie mrużąc przy tym oczu.

— Nie zapytasz, co tu robię?

— Pilnujesz swojego zakładu?

— Nie tym razem. Dziś jestem dżinem z lampy. — Pelagia uśmiechnęła się promiennie, chichotając z własnego kawału. Nikomu innemu nie było tak do śmiechu... Humoru bogów nikt nie zrozumie. — Tylko mogę spełnić jedno twoje życzenie, a nie trzy jak to było w tej bajce.

— To oszustwo!

— Owszem, bo w ogóle nie powinno mnie tu być. — Zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu, lecz przebiegły wyraz jej twarzy jasno sugerował, że z miłą chęcią pochwali się wszem i wobec swoim nieposłuszeństwem i zbierze wszelkie westchnięcia z zachwytu nad jej dobrodusznością. — Pan Znerwicowany wpadnie w szał, gdy mnie tu zobaczy, więc musimy się śpieszyć, na razie jest zajęty podziwianiem własnego odbicia w lustrze.

— Kto cię przysłał?

— Wyrocznia Delficka — prychnęła ironicznie bogini. Spiorunowała Ariannę wzrokiem, jakby swoją ciekawością i głupimi pytaniami psuła całą zabawę. No tak, nie zapominajmy, że dla bogów życie śmiertelników to przednia, nieprzewidywalna rozrywka, dzięki której mogą się wzbogacić lub zbankrutować. — Czy to ważne?

— Muszę wiedzieć, komu wybudować świątynię, złożyć kozła w ofierze i czyj plakat powiesić nad łóżkiem. — Arianna zacisnąła palce na żelaznych prętach i szarpnęła, lecz rezultat był równie mizerny, co za pierwszym razem. — Powiesz mi, kto jest moim wybawcą?

— Ten, który jest współwinny twojego położenia. Nic więcej nie powiem, a teraz życzenie... Nie, poczekaj!

— Co znowu?

Córka Zeusa zazgrzytała zębami z irytacji. Balansowała na kruchej granicy między buddyjskim opanowaniem a rozniesieniem wszystkiego w pył, przy czym gadulstwo Pelagii nieuchronnie przybliżało ją do obszaru okupowanego przez gniew, a zatracenie się w nim równało się ze skutkiem wrzucenia mentosa do Coca-coli.

— Zapomniałam wspomnieć o jednej, bardzo ważnej rzeczy — oznajmiła śmiertelnie poważnie z niepokojącą muzyką narastającą w tle. — Mogę spełnić tylko JEDNO twoje życzenie. Otworzyć te drzwi, zabrać cię na górę, dać ci magnum 44 Smith & Wesson lub darmową zniżkę na serową pizzę, ale tylko osobno i nie wszystko razem, rozumiesz?

— Gdybyś mówiła od tyłu, zrozumiałabym tyle samo.

— Spotkania z tobą to niezwykle niewdzięczna robota.

Arianna wzruszyła tylko ramionami w odpowiedzi. Potrafiła być irytująca, świetnie zdawała sobie z tego sprawę, ale w obliczu bogów stawała się najbardziej sympatycznym człowiekiem pod chmurką.

— Nie uwolnię was obu. Albo ty tutaj zostaniesz, albo twój przyjaciel Nick, Zaraz Stracę Wszystkie Zęby.

— Zabierz stąd Nicka — zadecydowała Arianna bez większego namysłu. Jeżeli ktoś miał szansę wyjść z tego bez ręki, ale z głową na karku, to właśnie ona. — Jest ranny, potrzebuje pomocy. Poradzę sobie sama.

— Ale...

— To jest moje życzenie. Chcę, żebyś odstawiła Nicka do Obozu Herosów.

— Dobra, jak sobie chcesz. Miałam lepszy pomysł, ale już nieważne — burknęła Pelagia, po tych słowach standardowo jak to wszyscy bogowie mieli w zwyczaju, bo wychodzenie drzwiami jest zbyt pospolite i śmiertelnie nudne, rozpłynęła się w powietrzu.

Arianna odetchnęła z ulgą, pokusiła się nawet na słaby uśmiech triumfu oraz myśli typu: tego nie przewidziałeś, mądralo! Miała jeden problem mniej, a z kolei Luke jeden więcej — stracił kartę przetargową i niepowtarzalną możliwość skutecznego szantażu. Wprawdzie mogła być z siebie dumna. Nie dość, że odzyskała (częściową) kontrolę nad swoim losem, to dodatkowo po raz nie wiadomo który uratowała swojego przyjaciela i zapewniła mu wizytę na oddziale intensywnej terapii.

— Wyłaź. — Paskudna gęba lajstrygona pojawiła się w miejscu, w którym jeszcze kilka sekund temu Pelagia irytowała wszystkich, poczynając od bakterii, a kończąc na duchach, swoją osobowością i nieskazitelną perfekcją. — Wzywają cię, paskudo!

— Powiedz, że zaraz przyjdę.

Arianna odwróciła się tyłem do wyjścia i ogłupiałego potwora, sięgając do przywieszki w kształcie chmury, by dobyć miecza. Zdobiona głowica rozbłysła w ciemności niczym złoty ząb, przyciągając zachłanne spojrzenia chciwców i odciągając ich uwagę od pierwotnej funkcji oręża.

— Już, ruszaj się, ścierwo.

Lajstrygon cofnął się z przestrachem, spoglądając w burzowe tęczówki córki Zeusa. Zobaczył w nich coś niepokojącego, jakąś niebezpieczną iskrę szaleństwa i rosnącej jak ciasto drożdżowe ekscytacji. Złowrogi błysk dobrze znany wielu potworom, które władca Olimpu posłał z powrotem do centralnego wysypiska — Tartaru. I oto jego córka nosiła nie tylko tę samą broń, ale również zuchwałość i brawurę jak spiżowy pancerz.

Stwór ścisnął mocniej rączkę trzymanego topora i wskazał w stronę otwierającej się bramy. Arianna dumnie wmaszerowała na arenę, a jej odwagi nie skurczył nawet widok trybun zapełnionych po brzegi potworami. Giganci, drakainy, telchinowie i inne dziwaczne istoty pluli w nią wyzwiskami, wygrażali pięściami i mordowali wzrokiem, ale ich zabiegi, zamiast zdeptać jej pewność, dodały jej tylko kilka punktów do paska dumy. Znali ją, połowę ich pobratymców upokorzyła, poraziła prądem bądź przerobiła na stertę kurzu i za to jej nienawidzili.

— Przedstawiam wam córę z Olimpu! —  Ogłuszające gwizdy, jak po kontrowersyjnej decyzji sędziego na meczu piłkarskim, wypełniły całą arenę, tworząc istną kakofonię zabójczych dla uszu dźwięków. — Zgotujmy jej właściwie powitanie.

Arianna uśmiechnęła się półgębkiem i odwróciła w stronę otwierającej się z jękiem zawiasów bramy, z której wypchnięto przerażoną drakainę. Potwór, będący od pasa w dół wężem, kurczowo zaciskał dłonie na włóczni, jakby ten niepozorny patyk miał powstrzymać przeciwnika przed zbliżeniem się do niego. Arianna zerknęła wymownie w stronę loży szyderców, gdzie jej główny rywal oglądał pojedynek z wysokości, a jej wzrok zdawał się mówić i to mi przysyłasz? To tak jakby mrówka próbowała się zmierzyć z butem lub Ares z funkcją trygonometryczną — zwycięzca mógł być tylko jeden.

— Bu!

Drakaina wypuściła włócznię z ręki i podpełzła do bramy, domagając się natychmiastowego wypuszczenia z klatki tej krwiożerczej piętnastoletniej bestii. Niestety Mojry już dawno skreśliły jej imię z listy żywych, potworzyca potknęła się na własnym odwłoku i nieszczęśliwie upadła na wystającą jak kły z ust wampira kość, tym samym kończąc pierwsze starcie z nieco humorystycznym akcentem.

— Liczy się, że ja ją pokonałam, prawda?

Luke wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi. Nie zależało mu na ilości zgładzonych potworów, jemu chodziło tylko o dobre widowisko, o którym widzowie będą mówić tygodniami, zamieszczając przy tym pozytywne recenzje na stronach internetowych. Na razie dobrze mu szło, Antajos się śmiał, a publika razem z nim.

Następnie na arenie pojawił się trzy i pół metrowy gigant, śmierdzący jak przemoczony mamut i owłosiony niczym noga jaskiniowca. Jego pierś, szeroką jak autostrada, okrywał pancerz, wyglądający, jakby ktoś nieumiejętnie pospawał niepasujące do siebie płaty metalu. Całe to żelastwo musiało ważyć więcej niż sama Arianna. Olbrzym w swoich grubych łapskach trzymał buławę — kościaną maczugę wielkości znaku drogowego, nabijaną ćwiekami na kulistej głowicy, zdolną wbić przeciętnego człowieka po szyję w ziemię za jednym zamachem, a przy odrobinie szczęścia posłać go również prosto o Podziemia.

— Aghrr! — zaryczał potwór, prezentując cały zestaw nieodpartych dowodów, czym się kończy ignorowanie próśb mamy o regularne mycie zębów.

— Cześć Aghrr, jestem Arianna. — Odskoczyła do tyłu, szeroko rozpościerając ręce, by zachować niezbędną w jej sytuacji równowagę. — Nagminnie mówią też na mnie Ariadna. — Buława ze świstem przecięła powietrze tuż nad jej głową, ale w porę zdążyła się uchylić przed atakiem. — I z miłą chęcią uwolnię świat od twojej parszywej gęby.

Zgięta w pół rzuciła się do przodu, przekoziołkowała przez ramię i trzymając miecz oburącz, ostrzem skierowanym do ziemi, spróbowała przyszpilić paskudną stopę do klepiska. Gigant machnął łapskiem, zmuszając ją do odwrotu. Przeturlała się na bok, pechowo wypuszczając miecz w tym zamieszaniu. Tłum zawył z radości — wojownik bez broni był bezużyteczny jak suknia ślubna w garderobie Artemidy — ale niewielu zauważyło, że zgubiony oręż córki Zeusa zniknął bez śladu, a ona sama nie wyglądała na zbytnio zrozpaczoną swą chwilową bezbronnością. Uśmiechnęła się zadziornie, odbiegła pod samą bandę i wyciągnęła z czynnej całodobowo zbrojowni Zeusa dwusieczny topór. Nie czekała, aż gigant łaskawie do niej podejdzie, trzykrotnie okręciła się wokół własnej osi, nabierając rozpędu, i cisnęła toporem w przeciwnika, rozpędzając go do prędkości pocisku wystrzelonego z karabinu za pomocą utworzonego wiatru.

— Aghrr?

Zaskoczony olbrzym nierozumnie spojrzał na ostrze wystające z jego piersi, które z łatwością przebiło się przez metalowy pancerz, jakby nie miał pojąć, kiedy to wszystko się stało, a potem runął na ziemię, rozpadając się w pył, sprzątnięty za pomocą łopatki i szufelki.

— Trzeba było założyć kuloodporny pancerz.

Głupawy uśmiech zamarł Ariannie na ustach, gdy jej kolejnym przeciwnikiem okazał się inny heros, prawdopodobnie młodszy, ale na pewno niższy od niej o głowę. Uzbrojono go w łuk i strzały oraz mieczyk, krótki i niedbale wykonany, jakby komuś za brakło czasu lub chęci, by stworzyć pełnowymiarową broń. Chłopak mógł mieć dziesięć, może jedenaście lat, choć jego skrzaci wzrost deklasował go do jeszcze niższej kategorii wiekowej. Zmierzył przeciwniczkę wzrokiem rozwydrzonego kilkulatka, który osobiście zniszczył swoją ulubioną zabawkę, a teraz szukał winnego tej zbrodni. Jego dziecinna twarzyczka wykrzywiała się w grymasie bezbrzeżnej furii. Gdyby tak jeszcze domalować mu wąsy, wyglądałby jak wściekły borsuk.

— Nie będę walczyć z dzieckiem, które szuka zemsty za swojego drewnianego żołnierzyka! — obruszyła się Arianna. Nie zamierzała zostać morderczynią, a tym bardziej dzieciobójczynią ani niczym innym, co kończy się na czynią”, chyba że władczynią, to już co innego. — Mogę dać mu co najwyżej klapsa i wysłać za karę do kąta!

— Walcz ze mną, walcz!

Chłopak machnął mieczem raz w prawo, raz w lewo, jakby była to packa na muchy, a nie stalowa broń, potknął się o własne stopy i runął na ziemię. Stęknął pod nosem jakieś przekleństwo, obrócił przekrzywiony hełm i wstał na nogi, zaczynając wszystko od początku, jak gdyby była to gra komputerowa, gdzie po przegranej może wszystko powtórzyć.

— Walcz, tchórzu.

— Jak cię uderzę, będę mieć potem wyrzutu sumienia! — Arianna nie musiała nawet się wysilać, by uniknąć uderzeń chłopca. Były tak nieprecyzyjne, że równie dobrze mogłaby stać w miejscu. — Nawet prawdziwego miecza ci nie dali. — Wyrwała mu ten śmieszny patyczek z ręki i złamała go na kolanie jak zapałkę. Chłopak zawył z frustracji i sięgnął po strzałę, ale tutaj radził sobie równie kiepsko. — To mnie obraża.

Odwróciła się tyłem do przeciwnika, który nieudolnie próbował ją zastrzelić, co było przecież tak trudne, jak trafienie piłką do dwudziestometrowej bramki, i spojrzała na zanoszącego się śmiechem Antajosa. Miała dość tego olbrzyma, cierpiącego na poważne umysłowe ubytki. I jeszcze ci żałośni rywale!

— Ciekawie, czy to też cię rozśmieszy — mruknęła do siebie.

Skonfiskował chłopcu zestaw małego strzelca, nałożyła strzałę na cięciwę i wycelowała w stronę loży honorowej.
Na arenie zaległa upiorna cisza, gdy strzała trafiła gospodarza prosto w pierś. Pobladły z przerażenia Luke mało wytwornie spadł z ławy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że mógł skończyć podobnie jak Antajos z tą różnicą, że on by pewnie umarł na miejscu nadziany jak szaszłyk, podczas gdy olbrzym skrzywił się tylko z bólu, jakby w jego ciele tkwiła nieszkodliwa drzazga, a nie dwudziestocentymetrowa strzała. Z rany posypał się jak z dziurawej klepsydra piasek, ziemia zebrała się wokół jego ciała, a gdy opadła, po ranie nie było już śladu.

— To nie było miłe. — Antajos zmiażdżył strzałę w dłoni i wyrzucił wióry na łeb siedzącego przed nim potwora. Arianna wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i dezorientacją. Jeszcze nigdy nie widziała takiego dziwacznego zjawiska ani by ktoś tak łatwo pokrzyżował jej plany, nie kiwając przy tym nawet palcem. — Nie stójcie tak, tylko ją zabijcie!

Arianna wycofała się na środek areny, pospiesznie przeglądając Wielką Księgę Pomysłów w poszukiwaniu skutecznego planu ucieczki. Niestety żaden rozdział nie opisywał zadowalającego sposobu na pokonanie całej armii potworów, nie umierając przy tym bohaterską śmiercią. Takie rozwiązanie jej nie satysfakcjonowało. Najbardziej nie podobała jej się ta wzmianka o heroicznym końcu, a jak na złość żadna z porad nie kończyła się zdaniem „i żyli długo i szczęśliwie”, dlatego zamierzała wywołać burzę stulecia.

Spróbowała wyobrazić sobie, że zamiast sufitu miała nad głowę bezkresne, lazurowe sklepienie, czyste jak łza i piękne jak szóstka z matematyki. Potężny piorun huknął w arenę, powstał znikąd i również w nicość się rozpłynął, pozostawiając po sobie wstrętny odór ozonu i setkę kupek popiołu. Potwory cofnęły się z przestrachem, przestały wypełzać jak robaki ze swoich dziur, obserwując wyrządzone pobojowisko. W jednej chwili ich koledzy stali przed nim, a potem PUF, błysnęło oślepiające światło jak flesz aparata i po ich ziomkach nie było już śladu. Nawet Luke wyglądał na zaskoczonego. Kto wie, co oznaczał wyraz jego twarzy? Może nie przypuszczał, że córka Zeusa dysponuje taką mocą lub wręcz odwrotnie, był zdumiony, że za jednym razem nie wytłukła od razu połowy jego armii.

— No, na co czekacie? Dalej, dalej, świetnie się bawię!

Potwory ruszyły na Ariannę jak ludzie w czarny piątek na wyprzedaże do sklepów, przepychając się łokciami (no, chyba że ich nie mieli, wtedy używali czegoś innego), by zdążyć złapać najlepszą okazję przed innymi. Arianna nie miała siły na kolejne popisowe trzaski piorunem, dlatego sięgnęła po jeden z gwizdków ciążących jej w kieszeni jak worek kamieni. Przyłożyła losowo wybrany do ust i wypuściła powietrze. Gwizdek nie wydał żadnego dźwięku, zrobił się tylko przeraźliwie lodowaty, a na jego krawędziach rozbłysło to dziwne chińskie pismo, co widziała na tej platformie.

Ziemia zadrżała, a pół sekundy później ogromne wrota wyleciały z zawiasów i uderzyły w ścianę po przeciwnej stronie areny, jakby były wykonane z papieru, a nie z żelaza. Do środka wpadł spiżowy smok. Zaczął rosnąć w oczach w akompaniamencie przeraźliwego tarcia metalu o metal. Działo się tyle rzeczy naraz, że Arianna nie wiedziała, na czym w pierwszej kolejności się skupić, komu pstrykać pamiątkowe zdjęcia na Instagrama ani poświęcić wpis na Facebooku. Smok rzygnął ogniem na najbliższy rząd potworów i zwrócił żarzące się czerwienią ślepia na zdębiałą córkę Zeusa, która nie ruszyłaby się z miejsca, nawet gdyby stała na drodze rozpędzonej ciężarówki. Chwycił ją w mechaniczną łapę i rzucił nią na swój grzbiet, miażdżąc niewyobrażalnie długim ogonem potwory, które myślały, że są na tyle szczęśliwe by uciec.

— Stój, nie zmieścisz się!

Arianna uczepiła się jednej z wystających płytek pędzącego w stronę wyjścia smoka i przyległa do jego rozgrzanego ciała. Nie chciała patrzeć, jak jej wybawca rozbija się o ścianę, przy okazji zabijając ją na miejscu.

Zamknęła oczy, ale żadne zderzenie nie nastąpiło, zamiast tego mknęła przez Labirynt Dedala na grzbiecie smoka wielkości małego kucyka. Pęd powietrza wyciskał jej łzy z oczu, wiatr zawodził w uszach jak zrozpaczona matka po stracie, a ściany rozmazywały się w ciemne, bezkształtne plamy, zbyt szybko uciekające z widoku, by ludzkie oko mogło je uchwycić.

Smok zatrzymał się z gwałtownym szarpnięciem. Arianna kompletnie nieprzygotowana na nagły awaryjny postój przeleciała nad jego łbem, wymachując jeszcze w powietrzu rękami, jakby dzięki temu miała się wznieść do góry, twardo uderzyła w ziemię i przeturlała się kilka metrów, nim ostatecznie rąbnęła głową w podłogę i wyhamowała. Zamroczona uniosła wzrok, dostrzegając tuż przed swoim nosem czyjeś buty osmolone na czubkach od sadzy.

— Okradłaś mnie.

Właścicielem głosu okazał się niechlujny mężczyzna w kombinezonie ubrudzonym smarem. Miał zdeformowaną głowę, nogę w trzeszczącej metalowej szynie oraz jedno ramię wyżej niż drugie, przez co wyglądał, jakby ciągle się pochylał. Nic dziwnego, przecież spadł na ziemię z okna z Olimpu, co raczej mu nie pomogło.

— Pożyczyłam na wieczne nieoddanie — mruknęła córka Zeusa, z mdlącymi zawrotami głowy podnosząc się do pionu, czego natychmiast pożałowała. Czuła się, jakby przebiegł po niej tabun centaurów w chodakach.

— Oddaj mi to — zażądał Hefajstos. Arianna pogrzebała w kieszeni i niechętnie położyła na wyciągniętej dłoni wielkiej jak rękawica do baseballa spiżowe gwizdki. — Powinienem cię wrzucić do jednego z moich pieców za tę zniewagę.

— Wybacz, panie, ale by ratować przyjaciela przed tym potworem, musiałam posunąć do radykalnych kroków.

— Jakiego potwora!? — Hefajstos przyjaźnie poklepał spiżowego smoka po długiej szyi, na co ten z zadowoleniem wypuścił niewielkie smużki dymu z nozdrzy i zwinął u jego stóp jak domowy pupil. — To mój nowy wynalazek, potrzebuje pewnych poprawek, ale jestem z niego zadowolony.

— Chciał rozczłonkować Nicka — zauważyła posępnie. Ten okropny widok wciąż ją prześladował.

— No przecież mówię, że potrzebuje poprawek! — Pogładził swoją czarną, dymiąco-syczącą brodę i zawiesił wzrok na swoim ulubionym smoczku. Arianna nie śmiała przerywać mu kompletacji, zwłaszcza że jeszcze nie tak dawno wspominał o jakimś wrzucaniu do pieca. — Doceniam twoją odwagę. Spiżowe wynalazki często kryją w sobie wiele niespodzianek, a mimo to użyłaś ich, dlatego pozwolę ci odejść.

— Och, świetnie. — Arianna nawet nie chciała myśleć, o jakich niespodziankach myślał bóg kowali. Wszystkie te wynalazki nie były na jej głowę, zresztą wszystko czego dotknęła, zaraz się psuło, więc wielkiej kariery wynalazcy raczej by nie zrobiła. — Mogę nadal w nieskończoność plątać się po Labiryncie.

— Tam jest przejście. — Wskazał na błyszczącą, błękitną grecką deltę. Znak Dedala. Arianna miała ochotę walnąć głową w tę cegłę. Tyle razy mijała ten znak w Labiryncie, nawet nie przypuszczając, że pod nim może chować się wyjście. — Doprowadzi cię tam, gdzie chcesz. Wystarczy, że poprosisz.

— Dziękuję, panie.

— W swoim czasie upomnę się o spłatę długu.

— Na pewno będę czekać — mruknęła ponuro córka Zeusa, kładąc dłoń na znaku Dedala. Symbol zaświecił na niebiesko, coś kliknęło, coś zazgrzytało i w ścianie pojawiło się przejście, a za nim strome schody. — No to do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top