Rozdział 33.1
Sytuacja po raz bogowie wiedzą który, zasługiwała na miano tych, które możemy określić słowami: „Nie chcesz znaleźć się na moim miejscu”. Wybór był niezwykle niewdzięczny. Sprawa nie mogła zostać rozwiązana polubownie ani cywilizowanie z grzecznościowymi uściskami dłoni, płomiennymi monologami przywódców i czarną kawą z ekspresu, więc niezależnie od ostatecznej decyzji jedna ze stron spróbuje pozbyć się kłopotliwej przeszkody, stojącej na drodze do ich sukcesu, jaką była Arianna. Zagrożone było nie tylko jej cenne jak zawartość skrytek Banku Rezerw Federalnych życie, ale również to niczego nieświadomych śmiertelników, jak i żywot dusz, mających ułatwiony dostęp do Erebu po przeprowadzeniu drastycznej reformy przez Hadesa po objęciu przez niego rządów. Inaczej mówiąc — cały świat opierał się na kruchych ramionach herosa podatnego na manipulacje.
W jednym rogu bokserskiego ringu stał budzący grozę tytan, który przerażał swym wyglądem samych bogów, a Ares wydawał się przy nim nieszkodliwym klaunem zdolnym przestraszyć tylko berbecie w powijakach. Towarzyszył mu niezadowolony z ignorancji boskiego rodzica i niedoceniony Luke oraz wściekłe drakainy, trzymające złoty sarkofag z pokrojonymi jak sushi kawałkami Kronosa. Zapowiadano również huczne przybycie ogromnego wycieczkowca, dobrze znanego córce Zeusa po ostatnich, przymusowych wizytach na książnice Andromedzie, pełnego importowanych potworów prosto z wypożyczalni „Tartar — skup niepotrzebnych śmieci”, do którego trafiało wszystko, co bogowie uznawali za bezużyteczne, przerażające lub po prostu niewygodne.
W drugim narożniku rywale nie prezentowali się tak imponująco ani groźnie jak przeciwnicy. Po tej stronie — nie chcąc mówić przegranej — ale ich marne szanse na zwycięstwo Pelagia w swoich zakładach określiłabym na jeden do stu tysięcy, mogliśmy wymienić młodą boginię w postaci niepozornej dwunastolatki, mierzącej się z trylionem kilogramów, Annabeth o rozjuszonym wzroku wygłodniałej Erynii oraz poszarzałego ze strachu Nicka, wyglądającego, jakby miał się rozpłakać, a zaraz potem wyzionąć ducha. Wszyscy trzej byli tak pożyteczni, jak Tantal w kuchni. Dla przypomnienia to ten wstrętny gościu, w pomarańczowym, więziennym trykocie, przed którym za karę uciekało jedzenie. (Nie, żebym mu współczuła, ale to musi być naprawdę frustrujące umierać z głodu przez całą wieczność, podczas gdy nigdy nie umrzesz, bo już przecież jesteś martwy. Trzeba pozazdrościć Hadesowi wyobraźni).
Arianna ponownie znalazła się praktycznie sama, nie licząc tych trzech osobników przydatnych jak dziurawa szalupa na środku wzburzonego morza, w starciu z niepokonanym tytanem, którego nie zniechęci do dalszej walki nawet zwalenie połowy góry na głowę. Dla córki Zeusa istniał tylko jeden, właściwy wybór, ale podzielenie się swoją decyzją z morderczą publiką nie było łatwe jak przeciągnięcie nitki przez mikroskopijne uszko igły.
— No dobra, niech będzie! — Arianna wystąpiła przed szereg, unosząc ręce w geście kapitulacji. Gdyby mogła, to jeszcze pomachałaby białą flagą, by wyraźniej podkreślić swoją rezygnację. — Zabawmy się w koniec świata!
— Zagładę Olimpu — poprawił ją Luke, podejrzliwie przyglądając się córce Zeusa. Trochę ją znał, jej denerwujący upór, niezłomną wiarę w słuszność swojego postępowania oraz złodziejską przebiegłość. Nie mógł jej zaufać, nawet gdyby przysięgła na Styks.
— Jak zwał, tak zwał, w gruncie rzeczy chodzi o to samo.
— Oszalałaś? — wyrwało się Nickowi. W takich sytuacjach, gdy jego życie balansowało na cienkiej granicy i jeden niewłaściwy ruch mógł mu ten cenny skarb odebrać, wolał trzymać się na uboczu, wypatrując dobrej sposobności do ucieczki, ale słysząc tak idiotyczne słowa z ust swojej przyjaciółki, miał ochotę ją zaklebnować i obezwładnić, by więcej ich nie pogrążała. — Nie możesz tego zrobić, nawet jeśli to nie tej córki Zeusa potrzebują. Każdy heros, który przejdzie na drugą stronę, jest kolejną cegiełką do odbudowania potęgi Kronosa.
— A tu co na mnie czeka? — Arianna odepchnęła go od siebie, wkładając w to cały swój nagromadzony gniew i rozgoryczenie. Jej tęczówki rozbłysły złowrogo, jak nocne niebo na horyzoncie przecięte błyskawicą, na tyle ostrzegawczo, by zniechęcić Nicka do podjęcia dalszych, bezskutecznych prób zmienienia jej decyzji. — Niekończący się ciąg upokorzeń i nieuniknionych porażek. Jestem tym zmęczona. Przecież to Thalia jest tą genialną córką, bystrą i wojowniczą, a ja tą młodszą, gorszą i... złą. Proszę bardzo, chcieliście to macie! Nie mogę zawieść waszych oczekiwań!
— Ojciec zawsze w ciebie wierzył. — Arianna zastygła w pół kroku. Luke już wyciągał w jej stronę rękę. Wystarczyło ją chwycić, by jednoznacznie przypieczętować jej przejście i przekreślić wszystko, co dotychczas osiągnęła. Nie mogła tego zrobić, najpierw musiała wysłuchać, co jej boska siostra miała do powiedzenia. — Wspierał cię i chronił, nawet gdy nie miałaś o tym pojęcia.
— To są...
— Zamilcz, jeszcze nie skończyłam!
Arianna posłusznie wykonała rozkaz. Głos Artemidy zabrzmiał niesłychanie groźnie oraz władczo, przekonując największych niedowiarków i zagorzałych zwolenników twardych dowodów, że w tym niepozornym ciele dziecka kryła się prawdziwa bogini. I choć przywódczyni Łowczyń z dachem światem miażdżącym jej barki jak prasa hydrauliczna, potem zalewającym oczy i zaczerwioną twarzą jak truskawki na polu Dionizosa, nie wyglądała szczególnie groźnie, to Arianna nie ośmieliła jej się sprzeciwić.
— Tylko dzięki niemu wciąż żyjesz i nie odczułaś gniewu Hery. Inni już dawno słono by zapłacili za swoją bezczelność i arogancję, ale Zeus, niestety zawsze był taki uparty i nieprzejednany, z nie wiadomo jakich przyczyn, upierał się, by utrzymać cię przy życiu. Teraz się przekona, kim naprawdę jesteś.
Arianna musiała ugryźć się w język, by powstrzymać wypływ niepotrzebnych, utrudniających jej sytuację słów. Artemida miała rację, ale ona wolała uściskać jeża, niż się z nią zgodzić. Duma jej na to nie pozwalała, podobnie jak jej zamiary, o ile chciała, by wszystko poszło po jej myśli.
— Jakież to żałosne. — Dudniący śmiech Atlasa rozerwał na strzępy napiętą ciszę jak Minotaur nieszczęśników w swoim Labiryncie. — Patrzcie, jak bogowie nisko upadli, by błagać o pomoc herosów, którymi przez lata gardzili.
— Nie mamy na to czasu — szepnął nerwowo Luke, starając się wyrazić swoje słowa w formie niedającego się zignorować przypomnienia, a nie bezpośredniego rozkazu. On był tylko pionkiem ustawionym przez Kronosa na planszy w starciu z olimpijczykami, ale za to ze znaczącym zadaniem, dlatego musiał skrupulatnie trzymać się wytycznych. — Musimy się śpieszyć.
— No tak, legion samobójców drepta wam po piętach.
Arianna uśmiechnęła się ironicznie na wspomnienie swojej dawno niewidzianej siostrzyczki, która zmierzała na górę Othrys z tą swoją wypasioną tarczą z wizerunkiem Meduzy, by zgarnąć wszystkie zaszczyty i zasłużyć na miano „Córki Zeusa roku”. Nie mogła na to pozwolić, z tą infamią, zmazą na pokiereszowanym wizerunku, nie mogłaby przecież żyć.
— Tak bardzo obawiacie się bandy przemądrzałych dzieciaków?
— Musisz przywołać Ofiotaurha, a potem wrzucić jego wnętrzności do Świętego Ognia.
— A jak niby mam to zrobić? — prychnęła prześmiewczo Arianna. Wbrew pozorom, całe zdarzenie zaczynało ją niezmiernie bawić, jak wywrotka starszej pani na środku tłocznej ulicy. Nie powinno nas to śmieszyć, a mimo to usta same wykrzywiają się w uśmiechu. — Ładnie poprosić, by dał się pokroić?
— Przywołaj go w myślach.
Luke wskazał na jeziorko z krystalicznie czystą wodą, które magicznie pojawiło się na szczycie góry.
— To nie wypali. Jak mam przywołać to coś, jak nawet nie wiem, jak to wygląda?
Stanęła nad brzegiem, intensywnie wpatrując się w gładką toń wody, ale nawet jej wyćwiczona wyobraźnia nie potrafiła zapełnić jeziora stworem o nieokreślonym kształcie. To tak jakby ktoś nakazał dziecku narysować góry, choć nigdy ich nie widział na oczy.
— Zrób to — rozkazał zniecierpliwiony Atlas. Bezsensowna paplanina córki Zeusa zaczynała działać mu na nerwy. Nie mógł jej znieść, nie rozgniatając przy tym kogoś w napadzie niekontrolowanego gniewu.
Arianna przytaknęła tylko głową. Kolejne słowa podsyciłyby szalejący ogień, który próbujemy ugasić za pomocą jednego wiaderka wody. Ukradkowo rozejrzała się wkoło. Obok niej stał skoncentrowany na tafli wody Luke, jakby sam próbował, siłą woli ściągnąć tutaj upragnionego Ofiotaurha. Trzymał za ramię zrezygnowaną Annabeth, która była zbyt zajęta użalaniem się nad przyszłością świata, by spróbować się wyrwać z mało stanowczego uścisku. Po jego lewej stronie kłębiły się drakainy, dźwigające sarkofag z Kronosem. Chętnie pozbyłby się tego cennego bagażu, gdyby tylko ktoś zadeklarował się z chęcią wyręczenia ich w tym zadaniu.
Dalej znajdował się sam Generał, potężny i niebezpieczny, zbyt przerażający, by patrzeć na niego dłużej niż przez trzy sekundy. Po tym czasie koszmary, lęki nocne i moczenie łóżka gwarantowane. Tytan w swym jedwabnym garniturze, którego pozazdrościłby mu sam Charon, prezentował się wytwornie i pewnie, jak dyrektor prężnie rozwijającej się firmy przekonany o swoim kolejnym zwycięstwie.
Za jego plecami stała nieszkodliwa i bezradna Artemida, zdeterminowana do walki, podobnie jak bezsilna. Ciężar dachu nieba zdegradował ją do poziomu biernego obserwatora.
I tam na szarym końcu stał opuszczony Nick. Na jego twarzy złość przeplatała się z niedowierzaniem, zrezygnowanie z naparstkom determinacji. Arianna nie mogła na niego patrzeć, rozczarowanie w jego przygaszonych tęczówkach bolało ją bardziej niż wszystkie obelgi razem wzięte.
— Coś ci nie wychodzi, wciąż nic się nie dzieje. Wiem, że to może być dla ciebie trudne i wykraczać poza twoje możliwości, ale musisz bardziej się skupić.
Arianna podniosła nieobecny wzrok na syna Hermesa, a jej usta rozciągnęły się w nieco upiornym uśmiechu. Luke od początku miał złe przeczucia — jego niezawodna intuicja biła na alarm jak wojenny róg tuż przed wynurzeniem się wroga zza horyzontu — ale na reakcję obronną było już za późno. Córka Zeusa doskoczyła do niego, nim ten zdążył krzyknąć „wiedziałem”, i z całej siły pchnęła go w stronę jeziora. Nie miała czasu sprawdzić, czy wytrącona z równowagi Annabeth potłukła sobie kolana przy upadku, ani przeprosić za potencjalne szkody, gnając prosto na przerażone drakainy. Sięgnęła do nadgarstka. Przecież bez broni nie mogła za wiele osiągnąć, wprawdzie w takim przypadku jej szalony plan nie miał szansy powodzenia. Potrzebowała wsparcia. Wsparcia ojca, którego jeszcze kilka sekund temu miała się wyprzeć.
— Ej, no! Ja tylko żartowałam! — krzyknęła rozeźlona, gdy w większości przypadków niezawodna bransoletka pozostała niewzruszona na jej potrzeby i ciche błagania. — Ojcze, to był sekretny plan w planie! Niszczysz mój niezawodny efekt zaskoczenia.
Arianna porzuciła bezsensowne próby przemówienia Zeusowi do rozsądku. Równie dobrze mogłaby mówić do ściany, efekt byłby takim sam — mizerny. Przeskakując nad nierównościami i modląc się do wszystkich znanych jej bóstw o odrobinę przydatnego w takich sytuacjach szczęścia, zbliżała się w stronę przywódczyni Łowczyń.
To Artemida była srebrną łuną światła, rozpraszającą ciemność. Ostatnią i jedyną szansą na zwycięstwo. To jej drastycznie potrzebowali jak Dave kąpieli, nie Arianny. Ona mogła się nadać tylko do dźwigania dachu nieba, choć ten punkt planu wydawał jej się najmniej możliwą częścią do zrealizowania.
Gdy już była niecałe trzy kroki od celu, a jej głowa wypełniła się radosnymi okrzykami wyimaginowanych kibiców krzyczących „dasz radę”, poczuła, że traci równowagę, a jej ciało ogarnia niewyobrażalny ból promieniujący od łopatek. Nie zdążyła nawet przekląć z zaskoczenia, gdy efektywnie runęła na ziemię, jak pewien piłkarz podczas ostatnich Mistrzostw Świata. Upadek odebrał jej nie tylko szansę na dotarcie do Artemidy, ale również siły, nadzieję i oddech, który nieporadnie próbowała złapać przez ściśnięte gardło.
— Popełniłaś ogromny błąd, Ariadno. Mnie nie próbuje się oszukać. Teraz za to zapłacisz.
Czas zdawał się zatrzymać w miejscu, jakby Kronos odzyskał pełnię mocy i złośliwie pociągał za sznurki, zwalniając jego bieg. Arianna nie bardzo potrafiła wyjaśnić, co właściwie się stało. Czy to Atlas ją zaatakował? Przecież to niemożliwe. Tytani podobnie jak sami bogowie są mocno ograniczeni przez starożytne zasady i nawet gdyby bardzo chcieli zamordować irytującego, jak mucha latająca koło ucha herosa, nie mogli go zaatakować jako pierwsi.
Co więc się stało?
Arianna przeniosła strwożony wzrok od górującego nad nią przerażającego tytana do złorzeczącego Luke'a, szarpiącego za ramię przerażoną Annabeth, jakby całe zdarzenie było wyłącznie jej winą. Czy to właśnie syn Hermesa perfidnie zniweczył jej ambitny plan przechytrzenia całej spółki zła? Jeśli tak, to jak tego dokonał i dlaczego na jego twarzy malował się taki nabożny wyraz nieopisanej ulgi? Cała sytuacja nie miała najmniejszego sensu, jak próby zrozumienia matematyki, i pewnie córka Zeusa dokładniej zagłębiłaby się w te niewyjaśnione kwestie, gdyby tylko Tanatos, przezorniejszy po incydencie z Syzyfem, nie dostał pilnego rozkazu, zabrania jej na drugą stronę. Atlas nie przypominał naiwnego typka, dwa razy nabierającego się na tę samą sztuczkę, raczej trzymetrowego dryblasa uwielbiającego rozdawać darmowe nauczki na przyszłość.
Arianna nie mogła pozbierać myśli, rozrzuconych jak strzępy papieru po zakamarkach jej obolałej głowy. Osobno te skrawki były tylko nic niewartymi, bezużytecznymi śmieciami, nadającymi się tylko do wyrzucenia do kosza, jednak razem tworzyły kompatybilną, spójną jak wiązka lasera całość rodzącą genialne pomysły godne umysłu samej Ateny, ratujące z opresji jak defibrylator. Niestety obezwładniający ból uniemożliwiał jej skupienie się na czymś innym niż na odczuwanych katuszach. Nie chciała umierać, zwłaszcza że Hades szykował dla niej moc pośmiertnych atrakcji zarezerwowanych na wyłączność dla nieznośnych członków rodziny, ale szansa na wyjście z sytuacji w jednym kawałku równała się trzem procentom. Czemu trzem? Bo cuda się zdarzają, a przecież Arianna doświadczyła już kilku w przeciągu ostatnich trzech lat.
— Co ty sobie myślałaś, hm?
Prześmiewczy ton głosu Generała podziałał na Ariannę jak wiadro lodowatej wody na śpiącego. Kpina, szyderstwo oraz twarz Mileny Walter budziły w niej ukryte pokłady nagromadzonej energii oraz wyzwalały przemożną chęć udowodnienia, dlaczego ktoś był skończonym idiotom i tkwił w niewyobrażalnym błędzie. Wprawdzie wciąż nie mogła się podnieść — Atlas skutecznie ograniczył możliwość jej ruchu — ale nie mógł powstrzymać jej myśli, budujących, cegiełka po cegiełce, nowy, równie szalony i praktycznie niewykonalne plan kryptonim „przetrwanie”.
— Że może mnie pokonasz? Mnie? Tego, którego lękają się sami bogowie? Prawą rękę samego Władcy Tytanów? Najstrasz....
— Zapomniałeś, jak się nazywasz, że używasz tylu chwalebnych tytułów? — Tytan nierozumnie spojrzał na Ariannę. Nie mógł się nadziwić, że taki marny karaluch śmie się jeszcze z niego nabijać, podczas gdy jego nędzne życie zależało od jego kaprysu. — ATLAS! Mam ci to przeliterować? Słyszałam, że tacy megalomani mają problemy z najprostszymi rzeczami przez swoje przerośnięte ego zastępujące im rozum.
— Zabij ją.
Nie wiadomo, kogo bardziej zaskoczyły te słowa, bezbronną Ariannę, straconą przez własną bezczelność i arogancję, czy jednak Luke'a, któremu przyszło wykonać wyrok na niesfornym herosie, zbyt głupim, by docenić szansę na ocalenie, jaką łaskawie jej ofiarowano.
— Co? — Syn Hermesa znieruchomiał z ręką wspartą na rękojeści miecza wykonywanego z hartowanej stali oraz spiżu. Nagle ten szczodry podarek wydał mu się przekleństwem. — Ale panie... przecież mieliśmy... to nie tak...
Zamilkł, skarcony srogim wzrokiem niezadowolonego tytana. Atlas był jak pięciogwiazdkowy generał, niewzruszony i nieprzyjmujący sprzeciwu, a Luke jego podwładnym, mającym wykonywać polecenia bez słowa protestu czy zająknięcia.
— Ktoś niegodny zaufania jest niewiarygodny. Na takiej osoba nie można polegać, kimś takim nie da się sterować. Ktoś taki wbije ci nóż między łopatki, gdy tylko odwrócisz się do niego plecami, prawda, Ariadno? To właśnie chciałaś zrobić? — Twarz Atlasa wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu, gdy w błękitnych tęczówkach wyniosłego herosa dostrzegł paniczny strach i przerażenie. Do perfekcji brakowało mi tylko jęków i błagań o litość, ale to był kolejny podpunkt na jego standardowej liście tortur, więc wszystkie atrakcje były jeszcze przed nim. — Przeszkodę lepiej rozwalić, niż ominąć, przynajmniej nigdy więcej nie stanie nam na drodze.
— Ale dlaczego ja?
Luke rozpaczliwie rozejrzał się wkoło, szukając kogoś, kto mógłby go wyręczyć w tym niewdzięcznym zadaniu. Jednak okolica aktualnie cierpiała z powodu ewidentnego niedoboru jego sprzymierzeńców, a im dłużej ociągał się z podjęciem decyzji, tym trudniej było mu przystąpić do egzekucji osoby, z którą niegdyś dzielił domek w obozie.
— Gdybym mógł, zrobiłbym to osobiście i z przyjemnością. Nic tak nie poprawia humoru, jak morderstwo o poranku, ale nieśmiertelność ma swoją cenę. Zresztą to dobry moment byś udowodnił, ile jesteś wart oraz zaprawił się w boju.
— Tak jest, panie.
Luke błyskawicznie wyzbył się wszelkich wątpliwości oraz rozterek, obnażył miecz i z dobrą miną do złej gry, ruszył w kierunku córki Zeusa. Jego strach został ukryty na dnie duszy jak niepotrzebny balast utrudniający funkcjonowanie. Konsekwencje jego czynów zwrócą się przeciw niemu dopiero później, gdy zbrudzi ręce w krwi, a biegu zdarzeń nie będzie można już odwrócić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top