Rozdział 31

Annabeth leżała nieprzytomna w ciemnej grocie, przyprawiającej o klaustrofobiczne zwroty głowy i uczucie duszności. Wokół cztery lite ściany podtrzymywały sufit pełen ostro zakończonych stalaktytów, które zrobiłyby z człowieka szwajcarski ser, gdyby na kogoś spadły. Annabeth wyglądała, jakby stoczyła pojedynek z Minotaurem ze związanymi rękoma. Była przeraźliwie blada, jej ciało wstrząsane regularnymi spazmami pokrywały głębokie zadrapania, oddychała płytko i nierówno, jakby każdy wdech kosztował ją więcej sił, niż posiadała. Nad dziewczyną pochylał się Luke, troskliwie odgarniając skołtunione włosy z twarzy córki Ateny. Wyglądał na zaniepokojonego, nawet przejętego stanem zdrowia Annabeth, jak gdyby naprawdę przejmował się losem starej przyjaciółki.

— Zabij ją — zawyrokował dudniący głos, sprawiając, że niebezpieczne zatrzęsły się kamienne sople na suficie. Syn Hermesa ponuro spuścił głowę, jak gdyby szukał odpowiedzi w swoich rękach. — Wszystko idzie zgodnie z naszym planem. Nie jest nam dłużej potrzebna.

Pan mówi, że ona słucha. — Luke podniósł się z ziemi, na powrót ubierając na twarz maskę bezdusznego dupka, dbającego tylko o osiągnięcie zamierzonego celu. Uśmiechał się przebiegle, jakby wszystko, co robił, było tylko częścią większego planu. Wie, gdzie jesteśmy. Zmierza w naszym kierunku

Doskonale. Nie mogę się doczekać naszego spotkania. Przyjdź Ariadno, córko Zeusa, i uratuj swoją przyjaciółkę. Przyjdź, nadszedł najwyższy czas na zagładę Olimpu.

Arianna gwałtownie wessała powietrze do płuc, budząc się na swoim posłaniu. Wiatr huczał na zewnątrz, szarpał i bił śniegiem w poły namiotu. Mimo wielkiej śnieżycy, wyciągniętej rodem z Epoki Lodowcowej, w środku było przyjemnie ciepło za sprawą dziwnego ognia umieszczonego w jeszcze dziwniejszym słoiczku. Szklane naczynie wydzielało ciepło, choć jego ściany pozostawały chłodne. Był to kolejny, osobliwy przedmiot w posiadaniu Nicka. Chłopak powiedział tylko, że był to ogień z domowego ogniska na Olimpie. Ten sam, przy którym Hestia czuwa dzień i noc, podsycając płomień i piekąc pianki dla całej rodziny.

Arianna otarła rękawem spocone czoło, a następnie narzuciła na plecy bluzę. Zrobiło jej się zimno na myśl swojego snu. Miała mgliste przeczucie, kto mógł stać za porwaniem Artemidy, ale ta myśl była zbyt przerażająca, by roztrząsać ją tuż po przebudzeniu. Nikt nie lubi rozmyślać o swojej śmierci w tak piękny, śnieżny poranek pełen ujadania psów... zaraz co? Arianna zerwała się na równe nogi. No jasne, to cholerne przeczucie nigdy jej nie zawodziło. Nie mogło się raz pomylić?! Córka Zeusa pośpiesznie próbowała włożyć na siebie wszystkie warstwy ubrań, które ściągnęła przed snem w asyście nieprzyzwoitych snów.

— Na bogów, Nick, wstawaj! — krzyknęła, niezbyt przyjemnym szturchnięciem wyrywając chłopaka z krainy Morfeusza. Prędko pakowała swoje rzeczy do plecaka, wsłuchując się przy tym w coraz bardziej niepokojące odgłosy. — Czy oprócz tego, że zgłupiałeś, to również ogłuchłeś?

— O co chodzi? — spytał zaspanym głosem Nick, jak gdyby nigdy nic układając się na drugi bok do snu.

— Nie przypominam sobie, byśmy zatrzymali się w schronisku dla zwierząt z objawami wścieklizny — warknęła Arianna, szykując się do rozburzenia chłopaka za pomocą wstrząsów elektrycznych, jednak gardłowy warkot skłonił syna Apollina do natychmiastowego opuszczenia posłania.

Córka Zeusa sięgnęła po miecz w momencie, gdy ich namiot po prostu wyparował. Widok, jaki zastali herosi, przypominał trochę scenę z filmu akcji. Zostali otoczeni przez żołnierzy z rosłymi psami u boku. Dopiero po chwili zorientowali, że każdy z mężczyzn posiadał mundur z innego stulecia i okresu wojny, ich twarze były gołymi czaszkami z pustymi oczodołami, a ich pupile miały po trzy głowy, sierść śmierdzącą siarką i oczy jarzące się czerwienią. Dodatkowo w miejscu, w którym stali, stopniał śnieg, a wichura szalała tylko zza ich plecami.

— Jest ich pięćdziesięciu — mruknął Nick. Czuł się nieco nieswojo pod obserwacją setek pustych oczu, przypominających bezdenne studnie pełne cierpienia. — Nie wspominając o mini Cerberkach.

— Ja biorę tych z prawej, a ty tych z lewej — szepnęła Arianna, odstawiając trzymany plecak na ziemię, by jej nie przeszkadzał. Dawno nie walczyła, już czuła w sobie rosnącą ekscytację na pojedynek z kilkoma truposzami.

— Czy ty słyszałaś, co powiedziałem? — Spojrzał na nią jak na wariatkę. Chciał wierzyć, że tylko się przesłyszał, bardziej odpowiadała mu wersja natychmiastowej ewakuacji. — Pięćdziesięciu! Mam ci to przeliterować?

— Nie, bo się pomylisz! — Arianna uśmiechnęła się złośliwie. Dlaczego nie mogła sobie znaleźć odważniejszego kompana? — Nie to nie, sama sobie poradzę, tylko się nie wtrącaj.

Było ich pięćdziesięciu na jednego, zupełnie nie mieli szans na przeżycie. Córka Zeusa uniosła miecz wysoko nad głowę, przyjmując bohaterską pozę jak Thor z Avengersów, stojąc nieruchomo do czasu, aż błyskawica uderzyła w ostrze jak w piorunochron. Następnie wymierzyła w przeciwników, po kolei zamieniając ich w kupkę kości i strzępki ubrań. Zatoczyła się do tyłu, zużywając więcej energii niż sportowiec podczas biathlonu. Uśmiechnęła się pod nosem. Nie sądziła, że była zdolna do takiego historycznego wyczynu godnego zapisania w boskich kronikach. Jakiś głos w jej głowie podpowiadał jej, co miała robić, a ona ślepo mu zawierzyła, nie biorąc pod uwagę, że mógł być to kolejny podstęp. No cóż, udało się. Przecież nikt nie musiał wiedzieć, że był to zwyczajny przypadek.

— Pogratuluj mi, Nick. — Wyprostowała się, jakby faktycznie oczekiwała na oklaski. — Nie? To może innym razem, a teraz już chodźmy.

Arianna nie zdążyła nawet postawić jednego kroku, gdy ziemia popękała wokół jej stóp, jak tafla lodu na zmarzniętym jeziorze, nawet dźwięk przypominał łamanie kry. Szczeliny błyskawicznie rozeszły się we wszystkich kierunkach, zapadając się wraz z ogłupiałymi herosami.

Sam lot w dół nie należał do najprzyjemniejszych. Przypominał trochę przedzieranie się przez gęsto rosnące krzewy o ostrych łodygach raniących skórę. Ponadto wszędzie panowała przytłaczająca ciemność, przez co nie byłeś pewny czy kształty migające ci przed oczami były tylko wytworem twojej wyobraźni, czy rzeczywiście widziałeś szkielet mamuta.

Herosi spadali tak długo, że sam krzyk aaaaaaaaa stał się męczący i nużący. Nagle wszystko się zatrzymało, jakby ktoś wcisnął przycisk STOP na pilocie i Arianna znalazła się w sali tronowej, klęcząc tuż u stóp pana Podziemia. Hades wyglądał na zadowolonego z siebie, co sugerowało, że był pomysłodawcą i organizatorem lotu strachu. Jego włosy w kolorze najgłębszej czerni opadały mu na ramiona, zlewając się z jego jedwabną szatą z domowej dystrybucji cierpiących grzeszników. Pomieszczenie było równie imponujące co za pierwszym razem, lecz zdawało się odrobinę mroczniejsze. Może Hades wymienił żarówki na oszczędne albo zmienił zasłony przepuszczające mniej światła, albo coś. W powietrzu wyczuwało się groźbę śmierci i tym razem nie miało to nic wspólnego z nieplanowaną wizytą u wujaszka.

— Witam ponownie — odezwał Hades, świdrując spojrzeniem nowo przybyłych. Arianna zmrużyła powieki, odpływając myślami we wspomnienia, już gdzieś widziała taki wzrok. I to niekoniecznie u Hadesa. — Lot udany?

— Znakomity. Dodaj jeszcze przerażający śmiech i odgłos piły i śmiało możesz otwierać dom strachu.

Zebrała się z błyszczącej nowością posadzki mimo braku zgody ze strony gospodarza. Równie dobrze mógłbyś czekać, aż Hades założy różowe aksamity. Niedoczekanie!

— Spokojnie, w dalszej części czekają was lepsze atrakcje. — Hades wbił zadowolone spojrzenie w Ariannę, oczekując głośnych protestów, jednak ona milczała, obojętnie się w niego wpatrując. — Wszakże nie macie za dużo czasu, więc musicie się śpieszyć. Nie, żeby mnie to obchodziło, ale nie tylko czas jest waszym przeciwnikiem.

— To może zamiast tyle gadać, powiesz nam, o co chodzi? — Oparła ręce na biodrach w geście kompletnego znudzenia. — Śpieszy nam się.

Hades wściekle przymrużył powieki. Piekielny ogień zatańczył na jego bladych dłoniach, ale wrzący w środku niego gniew nie ujrzał światła dziennego.

— W pewnym miejscu grupa duchów, potworów i strażników zamierza się... zbuntować, że tak to określę. — Przytaknął sobie głową. — Musicie ich przed tym powstrzymać. Patrząc na to, co zaprezentowałaś na górze, nie powinnaś mieć z tym najmniejszego problemu.

— Dlaczego nie wyślesz kogoś ze swoich? — spytała Arianna. Starała się znaleźć haczyk w całości, prezentującej się dość łatwo jak na pierwszy rzut oka.

— Sprawa wymaga największej dyskrecji — odparł Hades konspiracyjnym szeptem, jakby przekazywał informacji rangi olimpijskiej. Arianna zmarszczyła brwi, coś w tej całej sprawie jej nie pasowało, ale ten istotny szczegół, co mógł zaważyć na jej losach, po prostu jej umykał. — Trzeba ją załatwić szybko i najciszej jak się da.

— Dobra to rozumiem. Nikt nie chce, by wiedziano, że nie potrafi zapanować się nad swoimi podwładnymi, ale dlaczego ja? Przecież w obozie jest mnóstwo herosów, mógłbyś ściągnąć kogoś, kogo mniej nienawidzisz!

Arianna nie mogła się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Domyślała się, że Hades — jak większość bogów — uzna, że córka Zeusa była mu coś winna za oddanie pozytywnego głosu w jej rozprawie, ale dlaczego zwerbował ją do zadania, któremu sprostałby każdy inny heros?

— Nie mam czasu ani ochoty na bawienie się w metodę prób i błędów, potrzebuję kogoś, kto zagwarantuje mi powodzenie za pierwszym podejściem — wyjaśnił rzeczowo, dopiero po kilku sekundach zdając sobie sprawę, co uczynił.

— O bogowie! — krzyknęła Arianna, dramatycznie chwytając się za serce, jakby miała dostać zawału, co może nie było tak dalekie od prawdy, choć w jej wieku tego typu choroby są rzadkością. — Zostałam pochwalona przez Hadesa! Musi być naprawdę źle!

— Wydawało ci się! — wymamrotał Hades, krzywiąc się paskudnie jak twarze na jego szacie. Widocznie przyznanie racji córce Zeusa było dla niego karą godną wiecznego cierpienia po śmierci.

— Pochwaliłeś mnie na swój dziwny sposób, ale jednak — nie ustępowała, mimo wyraźnych sygnałów Nicka, by natychmiast umilkła.

— Dosyć! — zagrzmiał Hades, a siła jego głosu sprawiła, że piękna posadzka warta uwagi każdego architekta popękała, a ze szczelin powychodzili kolejni strażnicy, chętni jak nigdy by wypatroszyć niesfornego gościa. — Idziesz czy nie?

— Jeżeli potem obiecasz przetransportować nas do San Francisco.

— Nasza sytuacja nie sprzyja stawianiu żadnych warunków — szepnął Nick, szturchając córkę Zeusa za łokieć, by przemyślała swoje słowa, nim definitywnie ich zabije.

— Nasza sytuacja nie sprzyja marnowaniu czasu. Zrobię, co trzeba, wytłukę buntowników, jeżeli po załatwieniu całej sprawy przetransportujesz nas równie szybko do pierwotnego celu naszej podróży...

— Zgoda — wtrącił pośpiesznie Hades, przerywając Ariannie, nim ta zdążyła zażądać przysięgi na Styks, co właśnie miała uczynić, by mocnym przytupem zakończyć swój wywód. — Weźcie to, swoich możecie używać co najwyżej jako wykałaczek.

Wręczył herosom miecze o stosunkowo krótkich ostrzach wykonanych z czarnego, twardego metalu.

— Stygijskie żelazo — szepnął syn Apollina. Z zachwytem przyjrzał się swojemu nowemu nabytkowi. Nie cierpiał mieczy, gdyż zwyczajnie nie najlepiej sobie z nimi radził, ale z tym mógłby nawet zginąć.

— Dobra, to gdzie mamy iść? — spytała Arianna, zachowując więcej rozsądku niż jej przyjaciel. Szczodre podarki tylko zwiększyły jej czujność.

— Oczywiście na Równinę Kar.

***

Hades nie udzielił żadnych dodatkowych wskazówek młodym herosom. Nakazał im po prostu iść. I to miała być dla nich wystarczająca porada. Napomknął tylko, że jeśli ktoś zapyta go: Dlaczego po Podziemiu nieskrępowanie porusza się dwójka śmiertelników, siejąc zamęt wśród pokutników?, to on odpowie, że słyszy o czymś takim po raz pierwszy i nie zawaha się użyć wszystkich, dostępnych środków, by ich schwytać.

Pocieszająca perspektywa, no nie?

Herosi nie mogli dostać lepszej zachęty do działania incognito. Hades wspaniałomyślnie wypożyczył im mundury jego osobistych gwardzistów, dzięki czemu dotarli niezauważeni pod drut kolczasty, oddzielający Równinę Karę od pozostałych części Erebu.

— Kadra Hades nie należy do bystrych —mruknęła Arianna, przykucając wraz z przyjacielem w gęstych ostępach, posadzonych w pobliżu kolczatego drutu, chyba tylko w konspiracyjnych celach. — Chyba przydałaby się mu wymiana personelu.

— Dlaczego w ogóle się zgodziłaś? — Nick skrzywił się z odrazą i oderwał wzrok od nieprzyjemnych scen rozgrywanych na Równinie Kar. Na samą myśl dobrowolnego wejścia na ten teren robiło mu się słabo. — To zupełnie nielogiczne jak na twoje standardy! Tobie trudno dostosować się do poleceń Chejrona.

Spotkasz tego, co zadaje wieczne cierpienie, wypełnisz zadanie i wydasz ostatnie tchnienie.

Córka Zeusa uśmiechnęła się wymownie, jakby jej odpowiedź tłumaczyła wszystkie niejasności. Spojrzała przed siebie. Jedyna droga wejściowa prowadziła przez główną bramę — na ich szczęście — niestrzeżoną. Chyba nikt nie był na tyle głupi, by wchodzić tam bez przymusu?

— Ładne, nawet się rymuje. Ojciec byłby z ciebie dumny, ale mogłabyś odrobinę jaśniej?

Nick niedbałym ruchem poprawił uwierający go mundur. Nikt mu nie uwierzył, gdy powiedział, że strój będzie na niego za ciasny.

— To część mojej przepowiedni. —  Ruchem ręki wskazała na parę strażników, kierujących się na standardowy obchód, sprawdzający czy skazańcy cierpią na miarę grzechów, kaci nie przepacają się za bardzo, topory są wystarczająco ostre i takie tam nieistotne duperele. — Teraz wszystko jest jasne. Tym, co zadaje wieczne cierpienie jest Hades. Czego powinnam się wcześniej domyślić. No, a to zadanie... to chyba sam już wiesz.

— Jesteś jeszcze coś, o czym powinien wiedzieć? No nie wiem, czy ostatni wers nie brzmiał, że umrzesz w męczarniach? Chciałbym wiedzieć, bo pakuję się w to samo co ty!

— Gdybyś się nie obrażał o nie wiadomo o co, to byś więcej wiedział! — prychnęła Arianna. Nie mogła uwierzyć, że ten cymbał jeszcze czynił jej wyrzuty. — Chodźmy.

Szarpnęła syna Apollina za nadgarstek i trzymała go tak długo, aż bezpiecznie znaleźli się po drugiej stronie, o ile w miejscu wiecznych kar i cierpienia może być bezpiecznie.

— Co teraz? Hades zabrał nam sprzęt, w tym mój kompas, a jakoś nie raczył nam wyjaśnić, kogo i gdzie powinniśmy szukać.

— Musimy kogoś zapytać — mruknął Nick, wskazując na górski szczyt, górujący nad okolicą.

Arianna z powątpiewaniem spojrzała w tym samym kierunku co on. Zdradzanie ich tożsamości oraz celu wyprawy równało się z samobójstwem, ale z braku innych, rażących oryginalnością pomysłów ruszyła za Nickiem w stronę góry.

Facet, którego spotkali, należał do kategorii najbardziej pechowych pokutników, skazanych za swoje doczesne przewinienia na wieczne męczarnie, nie tyle fizyczne ile psychiczne. Wprawdzie taszczenie głazu na szczyt góry nie należy do najłatwiejszych zadań, jakie chcielibyśmy wykonywać przez całą wieczność, lecz gorsza była świadomość, że nigdy nie uda się nam tego dokonać, nieważne, jak bardzo byśmy się starali, odklepywali modlitwy czy regularnie myli zęby, jak nakazywała mama. Syzyf przypominał trochę trolla z pomarańczową skórą, pokaźnym brzuchem, chudymi kończynami i włosami sterczącymi wokół głowy. Mężczyzna właśnie zaczynał toczyć dwa razy większy od niego głaz, przy okazji obrzucając go przekleństwami i kopniakami.

— Dzieńdoberek — przywitała się przesadnie radośnie Arianna, podbiegając do skazańca, nim ten zaczął jeszcze się wspinać.

— Czego chcecie? — burknął Syzyf, obrzucając przychodniów spojrzeniem pełnym podejrzliwości.

Arianna zazgrzytała zębami z rozdrażnienia, ale utrzymała pogodny wyraz twarzy. Zirytował ją gburowaty głos skazańca. Ona była dla niego wyjątkowo uprzejma, nie mógł tego docenić?

— Szukamy kogoś, kto jest dobrze poinformowany — odparła, starając się zabrzmieć, jakby Syzyf był jej ostatnią nadzieją na powodzenie, co w rzeczywistości nie odbiegało wielce od prawdy.

— Dwójka śmiertelników przebranych i wyposażonych w tutejsze stroje. Tajna misja, co? — Arianna skinęła głową na potwierdzenie. Nie straciła czujności na taką nagłą zmianę nastroju i tonacji wypowiedzi. Jednak zachowała pozory, że nie domyślała się żadnego podstępu. — Wiem o wszystkim, co tu się dzieje. Każdy staje się rozmowny i zanadto wylewny w takim miejscu.

— Czy zauważyłeś ostatnio coś podejrzanego? — zapytał Nick pełnym napięcia głosem. Uzyskanie informacji w tak szybki i prosty sposób zakrawało aż po niemożliwość.

— Zebrania istot, które nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiały, co najmniej raz w tygodniu.

— Właśnie tego nam potrzeba — potwierdziła Arianna. Przez ułamek sekundy naprawdę wierzyła, że uda im się błyskawicznie uzyskać potrzebne wiadomości, nie pakując się przy tym w problemy.

— A dlaczego mam wam pomóc? — sarknął Syzyf, znów zmieniając nastawienie do rozmówców na tryb powściągliwy.

— Nick potoczy za ciebie kamień. — Syzyf zerknął na wspomnianą osobę, chociaż sam syn Apollina nie wyglądał na przekonanego tym pomysłem, zwłaszcza że głaz spokojnie mógł go zgnieść, w razie gdyby jego waga okazała się dla Nicka zbyt dużą przeszkodą. — Dobra, ja to zrobię, umowa stoi?

— Stoi — odparł Syzyf.

Grzecznie odsunął się na bok, by córka Zeusa nie miała utrudnionego dostępu do obiektu. Oparła ręce o powierzchnię szorstkiego kamienia, napierając na niego z wszystkich sił. Z początku nic się nie wydarzyło, głaz nawet nie drgnął, choć Arianna była pewna, że zaraz zemdleje z wysiłku, jednak wreszcie się poruszył, mozolnie wdrapując się po stoku wzniesienia.

— Gdzie znajdziemy te osoby, o których wspominałeś? — zapytał Nick, wyręczając córkę Zeusa zbyt zaabsorbowaną pchaniem kamienia, by mogła jeszcze rozmawiać.

— Na końcu tej drogi.

Wskazał na wąską ścieżkę, biegnącą opodal jego góry. Ariannie pot lał się z czoła, a ta głupia czapka od munduru opadała jej na oczy, zakrywając widok. Mimo potwornego zmęczenia odnosiła złudne wrażenie, wzmagające się z każdym postawionym krokiem, że uda jej się dotrzeć na szczyt.

— Nie trudno się zgubić, o ile nie zboczycie z trasy. Na końcu znajdziecie jaskinię i odpowiedzi na resztę swoich pytań.

— W takim razie, pójdziemy dalej. Czas goni nas — wycharczała Arianna przez zaciśnięte z determinacji usta.

Zerknęła na Syzyfa, ale on nie wyglądał, jakby zamierzał ponownie brać ten ciężar na siebie.
Rzucił się do ucieczki, popychając Nicka, by ten go nie złapał. Syzyf biegał dość szybko, jak na kogoś, kto od setek lat nieustannie toczył pojedynek z własnymi słabościami i niedoborem siły. Arianna obawiała się puścić kamień, nie chciała zostać przez niego zmiażdżona Mogła co najwyżej obserwować, jak Syzyf uciekał ze śmiechem szaleńca. Nagle poczuła, jak ziemia drży. W następnej chwili głaz wyśliznął jej się z rąk, a ona tylko cudem zdążyła uskoczyć na bok. Ogromny kamień nabrał prędkości ciężarówki i z podobną siłą uderzył w Syzyfa jak kula w kręgle. Herosi nie czekali, by udzielić poszkodowanemu pierwszej pomocy — w końcu ucieczką sam się prosił o taką karę — pobiegli w swoją stronę, nim ten zdążył wygramolić się spod głazu.

Po kilku minutach szybkiego marszu doszli do wskazanego miejsca — ogromnej ściany skalnej z jednym wejściem, do którego prowadziła wąska ścieżka w zboczu. Ariannę tuż przed wejściem ziejącym niezachęcającą ciemnością tknęło dziwne przeczucie, że to wszystko udało im się zbyt prosto. To nie mogło być takie łatwe, nie, jeżeli zostało zlecone przez Hadesa. Nim jednak zadecydowała się na odwrót oraz ponowne rozpatrzenie sprawy, z jaskini wyszła dziwna istota. Była to kobieta o dość przerażającym wyglądzie. Z lewej strony była czarna i utwardzona jak mumia, zaś z drugiej blada jakby pozbawiona krwi. Miała na sobie złotą sukienkę i złoty szal, jak gdyby za wszelką cenę chciała odwrócić uwagę od jej niespotykanego, aczkolwiek szkaradnego wyglądu.

— Nareszcie — powiedział stwór, z zachwytem przyglądając się dwójce herosów. Arianna, choć przerażona, starała się znaleźć rozsądne wyjście z sytuacji w porównaniu do Nicka, wyglądającego jakby ta osobliwa pani wyssała z niego esencję życiową. — Będę mogła dokończyć rytuał, dodając do niego krew śmiertelników.

— Niekoniecznie w tym celu tu przyszliśmy.

Córka Zeusa wzięła do ręki miecz podarowany przez Hadesa. Miała tylko nadzieję, że cała sytuacja nie okaże się ukartowana przez pana Podziemia, a stygijskie żelazo wyrządzi tyle krzywdy potworowi co dmuchany balon.

— Głupia dziewucho, twój opór jest bezsensowny. Żaden śmiertelnik nie może mnie pokonać, spójrz!

Arianna odwróciła się w stronę Nicka, który kulił się na ziemi, mamrotając coś pod nosem. Choć kobieta do niego nie podeszła, wyglądało na to, że syn Apollina cierpiał niewyobrażalne katusze.

— Przestań, zostaw go w spokoju.

Kobieta przerzuciła wzrok na Ariannę, która poczuła, jakby ktoś wiercił jej dziurę w głowie, szukając jakiś tragicznych wydarzeń, dzięki którym mogłaby ją zmanipulować. Jednak napór szybko zelżał i na nowo odzyskała jasność umysłu, pozbywając się z niego intruza.

— Poddaj się albo twój przyjaciel skończy z sobą z dręczącego poczucia winy.

Normalnie Arianna wyśmiałaby takie gadanie, ale patrząc na Nicka, cierpiącego pod napływem bolesnych wspomnień, była w stanie uwierzyć, że zjawa nie żartowała, dlatego opuściła miecz i pozwoliła się zakuć w spiżowe łańcuchy, a następnie zaprowadzić do wnętrza groty.

Jaskinia przypominała trochę podziemny labirynt pełen zakrętów, ślepych zaułków i stopni prowadzących na różne poziomy. Herosów zatargano do przytulnego kąta pełnego kości zwierzęcego pochodzenia, przynajmniej tak sobie Arianna to wmawiała. Łuna światła pochodząca z wielkiego ogniska, palącego się w głównym pomieszczeniu, w którym półbogowie mieli zostać poświęceni w imię jakieś radykalnej idei, odbijała się na jednej ze ścian, dzięki czemu nie siedzieli w całkowitej ciemności.

Arianna nie mogła skoncentrować się na obmyślaniu skutecznego planu ucieczki, gdy widziała, jak syn Apollina mocno przeżywał minione wydarzenia. Chciała go zapytać, co takiego dramatycznego wydarzyło się w przeszłości, lecz znając Nicka, nie uzyskałaby niczego poza oburzonym spojrzeniem i wyjątkowo niemiłym słowem.

— To jest Blake — odezwał się niespodziewanie Nick.

Wyciągnął z kieszeni wymiętą fotografię i podał ją córce Zeusa. Zdjęcie niewątpliwie przedstawiało dwóch braci. Nie byli bliźniakami, lecz ich podobieństwo było wręcz uderzające. Obaj mieli niesfornie sterczące blond włosy, roześmiane niebieskie oczy, a nawet podobne wdzianka. Młodszy nich, który zdecydowanie był ośmioletnim Nickiem, wpatrywał się w wyższego chłopaka z nieskrywanym uwielbieniem.

— Był irytująco idealny. — Syn Apollina westchnął ciężko, na nowo podejmując opowieść. — Potrafił niemalże wszystko! Świetnie strzelał z łuku jak strzelec wyborowy, dobrze radził sobie z mieczem, choć nie należy to do naszych mocnych stron. Potrafił uzdrawiać, a nawet odziedziczył po ojcu jakąś cząstkę daru widzenia. Udało mu się przewidzieć wyniki losowania. Mama była wniebowzięta, w końcu mogliśmy się przeprowadzić do własnego domu.

— Tego, którego wam zniszczyłam? — spytała Arianna czysto teoretycznie.

Domyśliła się, że mowa o budynku wysadzonym przez jej boskiego braciszka. Poczuła się jeszcze gorzej, wiedząc, że był to wymarzony dom pani Bryant.

— Dokładnie tak. — Uśmiechnął się smutno i spuścił wzrok na swoje kolana, jakby nie chciał, by córka Zeusa dojrzała czający się w jego oczach smutek. — Już w wieku siedmiu lat ojciec wziął go na przejażdżkę swoim rydwanem, gdy miał pięć, to podarował mu łuk... w sumie to, co roku otrzymywał coś wypasionego, podczas gdy ja tylko patrzyłem na jego prezenty i wysłuchiwałem szalonych opowiadań ze spotkań z bogami. Chciałem być taki jak on, ale cokolwiek robiłem, by mu dorównać, Blake zawsze był krok przede mną. Mnie tylko powtarzali, że jestem zbyt młody, niczego nie rozumiem i muszę dorosnąć.

— Skąd ja to znam — mruknęła cicho Arianna, choć Nick pogrążony we własnych myślach nie usłyszałby jej, nawet gdyby krzyczała.

— Blake nie miał przyjaciół w szkole, jak każdy heros miał mnóstwo wpadek i z tego powodu uważano go za dziwaka. Za to nauczyciele go uwielbiali za wyniki w nauce, sposób bycia, nagrody w sportowych konkursach, ale nie przysporzyło mu to sympatii rówieśników. Chodziliśmy do prywatnej szkoły, no wiesz pełnej nadętych, bogatych głupków. Mnie tam nie obchodziło, co mają do powiedzenia, ale Blake'owi zależało na ich zdaniu, opinii i uznaniu.

— Ich się nie da zadowolić. Raz dziwak, na zawsze dziwak — wtrąciła Arianna, ale ponownie została zignorowana. Chciała usłyszeć koniec tej historii, ale dźwięk przypominający ostrzenie topora mógł stanowić poważne utrudnienie.

— Gdy miał dwanaście lat, jeden z jego klasowych kolegów zaprosił Blake'a i paru innych do siebie na basen — podjął na nowo Nick po krótkiej przerwie na złapanie oddechu. Był tak zaabsorbowany kontynuacją opowieści, że nawet nie zorientowałby się, kiedy uciętoby mu głowę. — Mama nie chciała się zgodzić, no wiesz, dwóch herosów w jednym domu to poważny problem, mnóstwo zachodu z wygłodniałymi potworami, ale Blake ją przekonał, obiecując, że będzie ostrożny. Wtedy widziałem go po raz ostatni.

— Co się stało? — zapytała, czując się jak najpodlejszy człowiek, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi, ale musiała usłyszeć zakończenie, by udobruchać swoją niezdrową ciekawość.

— Policja powiedziała, że się utopił. Chłopcy zamiast na basen poszli nad morze. Ciała nigdy nie znaleziono, a śmierć Blake'a uznano za nieszczęśliwy wypadek. — Nick westchnął z przygnębieniem, upychając fotografię z powrotem do kieszeni. — Mama obwiniła Posejdona i w ogóle wszystkich bogów, zwłaszcza Apolla. Ja nie wierzę, by to był wypadek. Ci śmiertelnicy musieli maczać w tym palce. Blake był świetnym pływakiem, wygrał nawet kilka trofeów w szkolnych zawodach. Mama przeniosła mnie do publicznej szkoły, nigdy nie była już taka sama, a o mnie zaczęła dbać z przesadną troską. Bogowie wysłali mi kilka podarków, Hefajstos linkę, za pomocą której pokonaliśmy Echidnę, Hestia część domowego ogniska, Atena zbroję rosnącą wraz ze mną, a ojciec łuk i kołczan strzał. Dlatego jest dla mnie tak ważny, cenię go równie mocno, co nienawidzę. Dostałem go od ojca, ale ciągle przypomina mi o tym dniu.

— Nie możesz się obwiniać —  odezwała się Arianna, gdy Nick definitywnie zamilkł, odwracając wzrok, jakby córka Zeusa była pierwszą osobą, z którą podzielił się tym bolesnym brzmieniem. — To nie twoja wina, miałeś zaledwie osiem lat!

— Ciągle mu zazdrościłem, gdybym nie był zamroczony tak chęcią rywalizacji, to Blake nadal by żył. — Zacisnął dłonie w pięści aż pobielały mu palce. Arianna i tak go podziwiała, gnębiony przez własne sumienie i tak potrafił żyć przez wiele lat, udając, że wszystko było w porządku. — Dlatego też tak zareagowałem na tego twojego przyjaciela, ja im po prostu nie ufam.

— Powinieneś pozbyć się tego łuk — powiedziała, nie napoczynając tematu Dylana. On był inny niż reszta śmiertelników, w głównej mierze dlatego, że widział przez Mgłę i z tego powodu również był wyrzutkiem wśród śmiertelników. — Jest kotwicą, która ciągnie cię w tył. Musisz pogodzić się z przeszłością albo inaczej takie potwory jak ta dwukolorowa babeczka będą wykorzystywać twoje słabości. Nie mówię, byś zapomniał, Blake już zawsze z tobą zostanie, ale nadszedł czas, byś przestał gnieździć w sobie tę nienawiść.

— Cóż za patetyczna przemowa. Prawie się wzruszyłam.

Arianna zerwała się na nogi, gdy usłyszała znajomy głos dochodzący spod ściany ginącej w ciemności. Zmrużyła powieki, próbując dostrzec adresata głosu, ale to, co zobaczyła, przeczyło wszystkim zasadom logiki.

— Na bogów, co tu robisz, Pelagio? — zapytała przepełniona sprzecznymi uczuciami, patrząc na uśmiechniętą dziewczynę emanującą typowym, boskim blaskiem.

— Miałam właśnie krótką przerwę, więc zaczęłam przeglądać swoje notatki, by ocenić swoje środki i potencjalne zarobki — zaczęła swój wywód Pelagia, jak gdyby wcale nie znajdowała się głęboko pod ziemią, dodatkowo na Równinie Kar. — Postawiłam sporą kwotę na ciebie, więc asekuracyjnie zerknęłam, gdzie się znajdujesz, problem w tym, że nigdzie cię nie było. Więc zeszłam do Podziemia i voilà! O to jestem.

— Ale jak tu weszłaś?

— To było banalnie proste, więcej miałam problemu z transmutacją. Nie wiadomo dlaczego, ale zupełnie nie mogę się skoncentrować. — Niedbale wzruszyła ramionami, jakby w ogóle nie brała pod uwagę, że jej roztrzepanie leży u podstaw wszystkich problemów. — A to kto? — spytała Pelagia, wskazując na głupio szczerzącego się Nicka na widok urodziwej bogini. — Wygląda dziwnie znajomo.

— To Nick, Zaraz Stracę Wszystkie Zęby — prychnęła Arianna, uderzając przyjaciela z łokcia, by zapanował nad wyrazem twarzy.

— Dziwne nazwisko, ale czego to śmiertelnicy nie wymyślą? — mruknęła wesoło Pelagia, obdarzając syna Apollina uśmiechem godnym jego ojca.

— Uwolnij nas!

— To będzie oszustwo. —Arianna spojrzała z niedowierzaniem na Pelagię. Nigdy nie przypuszczała, że ktoś mógł być tak irytujący, jak Ares. Pelagia prawie mu dorównywała, co było zdumiewające podobnie jak zatrważające. — Ha żartowałam! — zaśmiała się bogini, jednym pstryknięciem palców sprawiając, że łańcuchy krępujące herosów rozpłynęły się w powietrzu jak kamfora. — A i jeszcze jedno. Tam znajduje się całkiem niewesoła gromadka, więc postaraj się nie umrzeć, wiesz zakład i te sprawy. Pomogłabym wam, ale nie dogaduję się najlepiej z Melione, za coś tam mnie lubi, więc będę lecieć.

Będę lecieć, nabrało nowego znaczenia w stosunku do Pelagii — zamieniła się w nietoperza i wyfrunęła, pozostawiając dwójkę zdezorientowanych i praktycznie bezbronnych herosów samych.

Nie pytajtylko tyle mruknęła Arianna w odpowiedzi na pytające spojrzenia Nicka. Obecnie mieli większe problemy niż stukniętą boginię. Teraz pobudźcie trochę swoją wyobraźnię i spróbujcie stworzyć w głowie widoki, taki jaki zastali herosi po wejściu do głównego pomieszczenia, by dobitniej poczuć tragizm całej sytuacji. Melione — ta dwukolorowa babka — stała przed ogniskiem, którego płomienie strzelały do samego sufitu, trzymając w dłoni sztylet o przeźroczystym ostrzu jak gdyby wykonanym ze szkła. Na ścianach tańczyły przerażające cienie, wyglądające, jakby próbowały przedostać się do świata żywych. Wkoło Melione stały potwory eksportem ściągnięte z wszystkich zakątków Erebu wraz szkielecimi strażnikami oraz duszami migoczącymi z coraz większą częstotliwością w miarę, jak bogini upiorów mówiła głośniej.

— Ona zamierza wyprowadzić je na górę — szepnął blady ze strachu Nick, na samą myśl spacerujących upiorów po ulicach miast. Kto wie, jakie kanalie zebrała tutaj Melione?

— Tam są nasze miecze. — Wskazała na oręż rzucony na ziemię jak niepotrzebny śmieć. — Nie są daleko. Melione nie zniszczymy, więc spróbuję odciągnąć jej uwagę, w czasie gdy ty będziesz posyłał duchy w nicość.

Dopadnięcie do mieczy okazało się najprostszą częścią prowizorycznego planu. Melione przerwała swoje chóralne śpiewy w momencie, gdy poruszenie za jej plecami zaczęło zakłócać wypowiadanie wyuczonych na pamięć regułek. Stygijskie żelazo co prawda przenikało przez niematerialne ciała duchów, ale ich twarze wykrzywione w grymasie agonalnego cierpienia stanowiły dowód, że ostrza wytopione w Podziemiu fenomenalnie wywiązywały się ze swojej funkcji. Pokonywanie potworów nigdy nie było tak przyjemne i proste. Stygijskie żelazo działo na nie niczym odkurzacz, pochłaniając je do siebie. Nim Melione zorientowała się, że traci sojuszników, została sama, otoczona przez stertę kości oraz dziwną, zielonkawą maź pozostawioną po duchach.

— Ciebie nie zabijemy, ale z przyjemnością pokiereszujemy. Podobno ichor jest cennym towarem na czarnym rynku — powiedziała wesoło Arianna. Nie miała pojęcia, czy w świecie bogów istnieje coś takiego jak czarny rynek, a tym bardziej, czy ich krew miała jakąkolwiek wartość.

— Zagłada Olimpu nadchodzi i ta mała, nic nieznacząca porażka tego nie zmieni.

Melione wygłosiła ostatnią, złowróżbną wizję przyszłości i zniknęła w kłębach szarego dymu.

— Chodźmy podzielić się tą wspaniałą wiadomością z Hadesem.

***

Hades nie wyglądał na zadowolonego, jakby właśnie odwołano jego ulubiony program w podziemnej telewizji. Arianna z szerokim uśmiechem najszczęśliwszego człowieka w Podziemiu, o co nie było trudno, biorąc pod uwagę, że w Erebie było więcej powodów do płaczu niż radości, opowiedziała w kolosalnym skrócie, jak skasowali zalążek buntu u podstaw, pomijając tylko pomoc Pelagii. Hades mógłby to wziąć za oszustwo i nie zaliczyć zadania, a Arianna nie miała czasu na kolejne niewykonalne prośby wuja.

— Dotrzymałam swojej części. — Zgieła się w głębokim ukłonie, by nikt żywy ani martwy nie zarzucił jej niedopełnienia obowiązku wobec bogów. — Czy mógłbyś przenieść nas do San Francisco... proszę?

— Jasne, ale najpierw wypijmy toast! — odparł skwaszony Hades, próbując wykrzesać z siebie odrobinę radości. — Wypij to.

— Czy nie zapomnę po tym, kim jestem? — mruknęła Arianna, sceptycznie spoglądając na fiolkę z jasnoniebieskim płynem w środku, która magicznie pojawiła się w jej dłoni. — Albo nie umrę przypadkiem?

— Czy ja wiem, czy takim przypadkiem — wtrącił niewyraźnie Nick jakoś nieprzekonany do picia napoju nieznanego pochodzenia.

— Wypij, inaczej on umrze! — zagrzmiał Hades, jakby od niechcenia wskazując na syna Apollina, który, jak na zawołanie, zgiął się w pół, jak gdyby pod wpływem nagłego bólu brzucha po zjedzeniu starego bigosu.

— To może lepiej niech on wypije, jeżeli to ma mu pomóc — zaproponowała mało empatyczne Arianna, starając się ignorować dręczące uczucie, że zaraz umrze.

— Pij, jeżeli chcesz go uratować — doprecyzował Hades, widząc, że napięta sytuacja nie sprzyja logicznemu myśleniu jego bratanicy.

— Czemu to zawsze musi kończyć się tak tragicznie? Przekaż przynajmniej ojcu, że zrobiłam, co trzeba.

Arianna na jednym wdechu wypiła całą zawartość fiolki. Patrzyła przy tym Hadesowi w oczy, by jej obraz męczył go potem w koszmarach. Cokolwiek znajdowało się w butelce, zadziałało natychmiast. Córka Zeusa padła na ziemię, nim zdążyła sprawdzić, czy z jej przyjacielem było wszystko w porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top