Rozdział 30
Ostatnie miesiące były podejrzanie spokojne jak na standardowe życie herosa. Ich zwabiający potwory zapach wzrastał proporcjonalnie do ich potencjału. Im byli silniejszy, tym więcej kanali prosto z Podziemia zawierało ich w swoim dziennym menu.
Jednak Ariannę w ciągu stosunkowo długiego okresu zaatakował tylko jeden stwór i to taki przypominający zombie po tragicznych przejściach. Wiodła spokojne życie niczym zwykła nastolatka, dopiero z początkiem grudnia, przyśnił jej się naprawdę dziwny sen.
Najpierw ujrzała zarys jakiejś góry oraz sylwetkę stojącej na jej nagim szczycie dziewczyny. Była młoda, nie mogła mieć więcej niż dwanaście lat. Rude włosy początkowo musiała mieć spięte w koński ogon, teraz raczej przypominały gniazdo szerszeni. W jej tęczówkach koloru księżyca gorała istna furia, gniew niespotykany u osób w tak młodym wieku. Jej kostki były skrępowane grubym łańcuchem, srebrzysta tunika w strzępach, a ciało pokryte licznymi zadrapaniami. Dziewczynka trzymała ręce nad głową, lecz Arianna nie potrafiła stwierdzić, czy próbowała ona się przed czymś osłonić, czy raczej starała się coś udźwignąć. Najgorszy był jednak dudniący, niski śmiech o mocy wstrząsającej całą górą. Nie był to Kronos. Córka Zeusa zbyt dobrze poznała jego głos, przypominający ocieranie kosy o kamień. To był ktoś inny, ktoś równie niebezpieczny, ktoś, kto równie mocno nienawidził bogów co władca tytanów.
Arianna obudziła się w swoim łóżku, w głowie słysząc trzy słowa nieustannie powtarzane przez głos.
Przyjdź do mnie.
Spełniane zachcianek podejrzanych osób, czających się w cieniu, nigdy nie było receptą na pomyślne, długie życie, ale córka Zeusa czuła, że nie obejdzie się bez kolejnej konfrontacji z jakimś stukniętym przeciwnikiem. Pośpiesznie się ubrała, dostosowując swój strój do zawieruchy panującej za oknem. Ostatni raz zerknęła na pomieszczenie i przed samym wyjściem zgarnęła jeszcze swój wyposażony plecak. Gdy zeszła do kuchni, Bethany już kończyła dopijać poranną kawę, ubrana w kucharski kitel z logiem swojej restauracji.
— Zawieziesz mnie do obozu? — spytała Arianna. By uniknąć spojrzenia matce w oczy zabrała się do spożycia śniadania.
Bethany podejrzliwie zerknęła na swoją córkę. Nie takie słowa chciała usłyszeć o poranku.
— W ferie mieliśmy jechać odwiedzić dziadków — odparła kobieta łagodnym głosem, przypominając, że była tam również po to, by wspomóc ją w ciężkich chwilach, a nie tylko przygotowywać śniadania.
— Muszę pogadać z Chejronem. — Smętnie pogrzebała łyżką w półmisku. Zupełnie zapomniała o planowanej wizycie u dziadków, wyczekiwanym wyjeździe na narty oraz upragnionym wyrwaniu się poza granice Manhattanu. Jednak w obliczu zagrożenia przyjemności schodziły na drugi plan. — Może okaże się, że przesadzam i zdążę wrócić, nim skończysz pracę?
— Może — mruknęła Bethany bez przekonania. To nigdy nie kończyło się tak szybko. — No dobrze, jeśli właśnie tego potrzebujesz do szczęścia. — Westchnęła z rezygnacją. Nie chciała pokazywać swojego rozczarowania, skrycie liczyła, że wreszcie uda się im gdzieś wyjechać całą rodziną i miło spędzić czas z dala od codziennych utrapień. — W takim razie się zbieraj. Nie mam za dużo czasu.
Arianna narzuciła na plecy puchową kurtkę, na głowę czapkę z pomponem, a na nogi ciężkie trapery i zameldowała swoją gotowość do drogi. Bethany jeszcze raz spróbowała ją przekonać do zmiany decyzji, a gdy jej rozsądne argumenty, walące na głowę mgliste przeczucia Arianny, nie zadziałały, zamilkła i nie odezwała się przez resztę drogi.
Córka Zeusa czuła się fatalnie, jakby właśnie odwołała tegoroczne święta, przekładając lub prawdopodobnie odwołując wymarzony wyjazd matki, ale dziwaczne sny herosów zazwyczaj przewidują możliwą przyszłość lepiej niż meteorolodzy jutrzejszą pogodę.
Arianna pożegnała matkę, obiecując załatwić całą sprawę najszybciej jak to możliwe, i wbiegła na wzgórze, gdzie sosna — już bez Thalii — strzegła magicznej bariery otaczającej cały teren. Widok obozu pokrytego lekką warstwą śniegu znacznie poprawił jej humor.
Domki zostały przystrojone migoczącymi światełkami, kolejne zawieszono na drzewach w lesie, upodobniając je do świątecznej choinki. Tor do wyścigów rydwanów został przykryty szronem, podobnie jak pola truskawek, choć dojrzałe owoce wyglądały, jakby zatrzymały się na etapie lata. Wielki Dom, do którego właśnie się kierowała, był ozdobiony czerwonymi i żółtymi kulami ognistymi, ogrzewającymi werandę, aż Arianna poczuła się jak pieczona kiełbaska w tych wszystkich warstwach ubrań. W środku panowała niezmącona niczyim oddechem cisza. Tylko z salonu dobiegało stękanie Pana D. męczącego się siedzeniem.
Nagle zaskrzypiały zawiasy w drzwiach niczym w dobrym horrorze, po którym ma się koszmary. Arianna odwróciła się w stronę dźwięku przypominającego toczenie kuli do kręgli i ujrzała najbrzydszą kobietę, jaką w życiu widziała. Była wysuszona jak stara śliwka, owinięta bandażami, jak gdyby nie zdążyła zakupić lepszego stroju na Halloween, oraz obwieszona mnóstwem paciorków. Nim Arianna zdążyła otrząsnąć się z szoku, mumia pokracznie zeszła ze schodów, a z jej otwartych ust wydobywała się zielona mgła, otaczając dziewczynę niczym wąż.
— Pięciu cię odrzuci, mimo twoich szczerych chęci, wyruszysz na zachód, gdzie jedno z nich będzie musiało się poświęcić.
Spotkasz tego, co zadaje wieczne cierpienie, wypełnisz zadanie i wydasz ostatnie tchnienie.
W przypadku poważnych problemów wypatruj kości, inaczej poznasz nieprzyjemne skutki potwora bliskości.
U kresu podróży, w błysku rażącego blasku, sprawisz, by wróg znów znalazł się w potrzasku.
— Chejronie! — wrzasnęła Arianna, gdy zakończono nadawanie złowróżbnych wierszyków.
— Arianno, a co ty... o bogowie.
Centaur zamrugał. Nigdy w swojej karierze, a żył niemal tak długo jak bogowie, nie spotkał się ze spacerującą Wyrocznią. Mumia odwróciła się do schodów z zamiarem powrotu do swojego przytulnego mieszkanka na strychu, pełnego pajęczyn i niepotrzebnych rupieci... nie jednak nie, nie była tak uprzejma. Usiadła na pierwszym stopniu, jakby siedziała tam od setek lat.
— Idź, proszę, do salonu. Zajmę się tym.
Córce Zeusa nie trzeba było dwa razy powtarzać. Spotkanie z Wyrocznią znalazło się na ostatnim miejscu jej listy znajomych i to bynajmniej nie z powodu rozpoczynania się wyrazu na jedną z ostatnich liter alfabetu. Pan D. ubrany w jaskrawo pomarańczowy dres w lamparcie cętki obrzucił Ariannę ponurym spojrzeniem, jak gdyby nie była pierwszym herosem, co dzisiaj zaszedł mu za skórę. Przy Dionizosie nawet Wyrocznia wydawała się super babką do pogaduszek na pochmurne wieczory przy kubku źródlanej wody.
— Powiedz słowo, chociaż jedno, a zamienię cię w królika i ogłoszę zawody w polowaniu — ostrzegł Pan D. z palcem wskazującym wycelowanym w Ariannę, jakby próbował ją zastrzelić z niewidzialnej pukawki, a ona jakoś nie chciała zostać jako pierwsza zabita z palucha.
Córka Zeusa wzruszyła ramionami. I tak nie miała ochoty na pozbawione sensu rozmowy z Panem D. Cisza jak najbardziej jej odpowiadała. Mogła zastanowić nad tym, co właśnie się wydarzyło. To było... dziwne. Arianna nie potrafiła inaczej tego określić. Widziała już wiele różnych, dziwnych rzeczy w swoim życiu i nie sądziła, że istniało jeszcze coś, co mogłoby ją zaskoczyć. A jednak się myliła. Spacerująca Wyrocznia nie była czymś normalnym, nawet jak na żywot herosów.
— Arianno, co się tam wydarzyło? — zapytał Chejron, przerywając pojedynek na najbardziej zabójcze spojrzenie między córką Zeusa a kierownikiem obozu. Dionizos spuścił wzrok na trzymane karty, jak gdyby wypowiedziana przed kilkoma sekundami groźba była tylko wynikiem chwilowego przepływu chęci, by kogoś zamordować. — Wyrocznia nie ma w zwyczaju wychodzić do swoich gości, zwłaszcza do takich, którym nie przydzielono misji.
— Nie prosiłam się o to. To ona mnie napadła, nawijając, jakby ze starości mózg wyciekł jej uszami — broniła się Arianna, stanowczo odcinając się od anormalnego zachowania Wyroczni. Jeszcze tego jej brakowało, by oskarżono ją o sabotowanie przepowiedni. — Nie wiem, o co jej chodzi i jakoś nie mam ochoty się dowiedzieć.
— Co tu robisz? Twoja mama nie wspominała, byś miała zawitać w ferie w obozie — powiedział centaur, analizując słowa przepowiedni, które Arianna wyrzuciła z siebie na jednym wdechu między szaleńczą próbą wytłumaczenia się z całej sytuacji.
— Muszę z tobą porozmawiać. Miałam dziwny sen.
Córka Zeusa pośpiesznie opowiedziała Chejronowi o swoim śnie z ubiegłej nocy. Już dawno nie odczuwała zażenowana, gdy mówiła komuś o swoich nocnych marach, ale dziś wyjątkowo czuła się jak wystraszone dziecko zbudzone z koszmaru. I ta mina Chejrona, zdająca się mówić: mamy tutaj poważniejsze problemy, nie ułatwiała sytuacji.
— Ta dziewczyna wyglądała znajomo, jakbym gdzieś ją już spotkała. Tylko zapomniałam, jak się nazywa.
— Nie długo będziesz tu przychodzić, gdy nie będziesz mogła znaleźć drugiej skarpetki — prychnął Dionizos, rozeźlony z uwagi na stracenie partnera do partyjki remika. Granie z wymyślonymi przeciwnikami nie było zbytnio wymagające.
— Panie D., czy to nie czas by podręczyć... znaczy, by porozmawiać z satyrami?
— Tak, wyśmienity pomysł. — Dionizos z wysiłkiem dźwignął się na nogi, poprawiając bluzę przekrzywioną na brzuchu. Szurając nowiutkimi butami do biegania, choć Pan D. chyba w całym swoim nieśmiertelnym życiu nie biegał ani razu, skierował się w stronę wyjścia. — Chętnie bym coś zjadł. Muszę wymyślić coś, czego na pewno nie mają.
— Dlaczego przyszłaś z tym do mnie? — zapytał Chejron, odczekawszy, aż drzwi wyjściowe porządnie zamkną się za kierownikiem. Widocznie Pan D. przechodził poważny kryzys cierpliwości, wyżywając się na każdym nieszczęśniku znajdującym się w zasięgu jego wzroku. — Nie potrafię ci powiedzieć, co to oznacza, a tym bardziej, co powinnaś w związku z tym uczynić.
— Wiem, że to głupie, ale ona wyglądała, jakby cierpiała, a ten głos mówił, jakbym tylko ja mogła jej pomóc. Czy to może być jakaś kolejna sztuczka Kronosa, by ściągnąć mnie w pułapkę?
— Nie można tego wykluczyć. — Centaur złożył ręce w piramidkę pod brodą. Znów Arianna miała wrażenie, że Chejron o czymś wiedział, ale niekoniecznie chciał się z nią tym podzielić. — Jak na razie posiadasz zbyt mało szczegółów, by podjąć jakieś kroki, ale musisz być bardzo ostrożna i nie zapominaj o słowach Wyroczni.
— Przecież to, co ona mówi, nie ma sensu. Jak mam coś z tego zrozumieć?
— Gdy przyjdzie czas, zrozumiesz — zapewnił ją Chejron.
Arianna miała nadzieję, że się mylił. Słowa wysuszonej mumii nie zabrzmiały jakoś optymistycznie. Gdyby usłyszała, no nie wiem, w chwale zwyciężysz, pokonując tych, co zła moc ciemięży, to może by się ucieszyła, ale tak, nie poczułaby się zawiedziona, gdyby Wyrocznia po prostu nawdychała się za dużo oparów.
— Poczekaj jeszcze chwilę, jest parę spraw, które muszę ci wyjaśnić.
***
Arianna nie uwierzyła, gdy Chejron jej o tym powiedział. Nie uwierzyłaby, gdyby nawet powiedziała jej o tym osoba podpięta do wykrywacza kłamstw. Jej domek był kompletnie pusty! Zniknęły pięknie rzeźbione meble, pamiątki po przebytych misjach, łóżko o materacu tak miękkim, że czułeś się jakbyś spał na chmurce, a nawet nocna lampka.
— Gdzie całe wyposażenie!? — wrzasnęła wściekle Arianna.
Odwróciła się w stronę zagraconego kąciku, w którym jej siostra zrobiła sobie posłanie z dala od wzroku kamiennego Zeusa, a do którego ona zdążyła się już przyzwyczaić.
Thalia miała krótkie, czarne, nierówno obcięte włosy, jakby nie mogła się zdecydować, w jakiej długości będzie najlepiej wyglądać, lekko piegowaty nos oraz jaskrawoniebieskie tęczówki podobne jak u Arianny. Zbudowana była jak sportowiec, zwinna, silna i pewna siebie, co sugerował jej chód. Na sobie miała czarną koszulkę, wystrzępione spodnie i skórzaną kurtkę. Brakowało jej tylko srebrnego łańcucha i gumy do żucia, by wyglądała jak buntownicza nastolatka.
— Pozbyłam się ich — odpowiedziała nowa lokatorka w jedynce, wzrokiem skanując kompletnie różną od siebie siostrzyczkę.
— Dlaczego? — spytała Arianna, starając się opanować złość, gdyż sprzeczka z siostrą na samym początku ich nowej znajomości nie wróżyła niczego optymistycznego.
— Bo były niepotrzebne.
Thalia obojętnie wzruszyła ramionami. Arianna nie oburzałaby się, gdyby dziewczyna postanowiła uprzątnąć bałagan w jej pokoju na Lake Avenue, ale w obozie meble pochodziły od Hermesa i nie mogła tego zignorować.
— To były moje rzeczy! Moje! — Zacisnęła dłonie w pięści. Arianna nie biła dziewczyn, ale jak nigdy w życiu miała ochotę złamać tę niepisaną zasadę. — Rozumiesz, co oznacza słowo moje? Bo wyglądasz na taką, co rzadko bywała w szkole! Przecież Chejron na pewno ci powiedział, że nie będziesz tu sama! Moje trofea też wyrzuciłaś?
— Zostawiłam je.
Wskazała na płócienną torbę wyglądającą jak worek na ziemniaki, rzuconą w kąt jak niechciana zabawka. Arianna zrobiła głęboki wdech. Z wyrzutem spojrzała na podobiznę ojca, jakby chciała go zapytać: Dlaczego jeszcze mnie nie sprzątnąłeś?, i opuściła domek, mrucząc pod nosem z niezadowolenia.
Chłodny wiatr popchnął ją do przodu, jakby ktoś chciał udzielić jej reprymendy za skandaliczne zachowanie. Arianna prychnęła pod nosem coś, co zabrzmiało, jak daj mi spokój, i ruszyła w dalszą drogę, wpychając dłonie do kieszeni.
Cienka warstwa śniegu pokryła teren całego obozu, mieniąc się jak kryształ w refleksach słońca. Lekki mróz szczypał w policzki, starając się przypomnieć o porze roku w tak dziwacznym miejscu, w którym nawet pogoda była pod kontrolą. Panowała kojąca cisza, niezmącona żadnymi wybuchami, przekleństwami czy obecnością irytujących sióstr myślących, że mogą bezkarnie zarządzać cudzymi rzeczami! Arianna zrobiła głęboki wdech, czując, jak spod jej kurtki wydobywał się ohydny zapach ozonu.
— Czemuż jesteś taka rozgoryczona, młode dziewczę?
Arianna uniosła brew i spojrzała na wysoką, smukłą dziewczynę o miedzianym odcieniu skóry. Na długich, czarnych włosach nosiła srebrzystą przepaskę — symbol swojego stanowiska. Miała zimne rysy twarzy, zadarty nos i czarne oczy. Przypominała trochę perską księżniczkę i nawet mówiła z nietutejszym akcentem.
— Powiedzmy, że nie do końca jestem zadowolona z nowego towarzystwa — mruknęła smętnie Arianna, domyślając się, że miała do czynienia z jedną z Łowyczń — ważną, sądząc po jej wyniosłej minie i opasce karateki. Za jej plecami reszta dziewczyn w wieku co najwyżej do czternastu lat robiła przegląd uzbrojenia, szykując się do dzisiejszej bitwy o sztandar.
— Tyś jest drugą z cór pana niebios — powiedziała łowczyni, a na jej usta wkradło się coś na podobieństwo uśmiechu. Arianna musiała chwilkę pomyśleć, nim zrozumiała, co dziewczyna do niej mówiła.
— Drugą — prychnęła ironicznie Arianna, szykując się do odejścia. Odkąd pojawiła się Thalia, wszyscy przypominali jej, że była tą drugą, tą młodszą, tą mniej doświadczoną i tą, co musiała słuchać. To było irytujące!
— To może się zmienić, Ariadno.
Wcisnęła jej do rąk kolorową ulotkę z rażąco wielkim napisem PRZYŁĄCZ SIĘ DO ŁOWCZYŃ, widocznym nawet dla kogoś z takim ciężkim upośledzeniem w czytaniu.
Ariannie szczególnie spodobała się nieśmiertelność oferowana w pakiecie, a także możliwość wiecznego polowania na potwory. Córka Zeusa uprzejmie podziękowała za propozycję świetlanej przyszłości u boku Artemidy. Obiecała zastanowić się nad wyborem kierunku swojego życia, chociaż obawiała się, że Apollo mógłby jej tego nie wybaczyć, i udała się w dalszą drogę, zostawiając Klub Wiecznie Młodych Dziewcząt za sobą. Nogi niosły ją w jednym kierunku, na plażę, gdzie już z daleka ujrzała zarys dwóch chłopaków, przy czym jeden z nich definitywnie był synem Posejdona.
Arianna dowiedziała się od Chejrona, co stało się z Annabeth, i choć nigdy nie utrzymywała z nią bliskich stosunków, a czasem nawet uważała ją za przemądrzałą, zdecydowała się okazać wsparcie Jacksonowi z uwagi, że trzymał się blisko z córką Ateny.
— Byłaś w pałacu mojego ojca! — stwierdził bardziej, niż spytał Percy, naskakując na Ariannę, gdy ta tylko pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Jego kompan, ośmioletni chłopak o ciemnych włosach i niepokojącym spojrzeniu, wyglądającym dziwnie znajomo, również zerwał się na nogi, naśladując starszego kolegę.
— Skąd takie wieści? — zapytała prewencyjnie, obierając strategię wybadania gruntu przy udzieleniu ogólnikowych informacji. Stara, dobra metoda, sprawdzającą się w sytuacjach, gdy wpadniesz w bagno po uszy.
— Tyson mi powiedział — mruknął ciągle urażony Percy, jakby uważał, że Arianna dobrowolnie wprosiła się do pałacu Posejdona... Na dnie morza! — Wszyscy o tym mówią! Wspomnieli nawet o tym w miesięczniku „Ośmiornica”.
— To był twój pomysł, by mu nie mówić!
Percy głupawo zamrugał, zastanawiając się, czy umknął mu jakiś urywek rozmowy. Odpowiedź Arianny zupełnie nie miała sensu w kontekście jego oskarżeń. To tak jakby na pytanie: Jaką mamy dziś pogodę?, ktoś odpowiedział: Była pomidorowa. Nie dziwne, że poczuł się, jakby rozmawiał z kimś psychicznie chorym, a podejrzenie takiej dolegliwości u herosa nie wróży nic dobrego, oni z natury nie są już normalni.
— Nie mogłeś zadbać, by Tyson również niczego nie wypaplał? Gdybym sama mu powiedziała, nie miałby do mnie przynajmniej pretensji, a tak to znowu ja jestem czarnym charakterem!
— To nie było rozsądne — wtrącił Percy, gdy córka Zeusa przestała wygrażać morzu, które, o dziwo, wciąż pozostawało spokojne. Przyglądający się wszystkiemu Nico wyglądał, jakby nigdy w życiu nie brał udziału w lepszej rozrywce. — Mógł cię utopić.
— Nie skrzywdziłby niewinnych osób.
Odrzuciła długi warkocz na plecy, co zawsze robiła po chwili wzburzenia i utracie kontroli nad gniewem.
— Mnie woda nie zagraża.
Percy uśmiechnął się pobłażliwie, jakby naprawdę sądził, że życie Arianny znajdowało się w niebezpieczeństwie. W normalnych okolicznościach pewnie miałby rację, ale córka Zeusa wzięła pod uwagę inne szczegóły, które dawały jej gwarancję przeżycia.
— Tytuł inteligenta roku również — mruknęła ironicznie córka Zeusa. — Może tobie nie zagraża, ale jemu tak, o ile nie jest twoim kolejnym bratem. — Wskazała na podekscytowanego chłopca, przekładającego w rękach jakieś karty kolekcjonerskie. — Chodźmy, zaraz zaczynamy bitwę o sztandar.
Gdy herosi dotarli na skraj lasu, reszta obozowiczów już na nich czekała. Drużyna niebieska — Obóz Herosów — nasłuchiwała ostatnich wskazówek Thalii, która dumnie prezentowała Egidę z Meduzą na tarczy, przypiętą do ramienia. Arianna skrzywiła się z niesmakiem, jakby właśnie połknęła litr soku cytrynowego, notując w pamięci, by w bliskiej przyszłości sprezentować sobie równie wypasioną tarczę straszącą samym wyglądem.
Drużyna czerwona — Łowczynie Artemidy — stała w odosobnieniu, jak najdalej od męskiego zarazstwa, przysłuchując się ostatnim wskazówką Chejrona.
Thalia poprowadziła drużynę na zachodnią część, osadzając sztandar na Pięści Zeusa — stercie głazów przypominających kupę łajna, gdy popatrzy się pod odpowiednim kątem. Zmiana nazwy nie wchodziła w rachubę, pan niebios nie słynął z poczucia humoru.
— Silena, Laurel i Jason, na lewo. Odciągnijcie jak największą ilość Łowczyń — rozkazała władczo Thalia, nie przyjmując zażaleń ani protestów. Mówiła z takim przekonaniem, że nawet najwięksi pesymiści uwierzyliby w zwycięstwo. — Ja zajmę się główną grupą atakującą i wezmę je z zaskoczenia. Wy... — tu „pani jestem najmądrzejsza” wskazała na Ariannę i Percy'ego, dwóch najsilniejszych herosów — ...zajmiecie się obroną.
Jak dobrze się domyślacie, Arianna nie posłuchała. Nie mogła znieść myśli, że jej siostra znów zgranie wszystkie zaszczyty, podczas gdy ona będzie tkwiła jak kołek na kupie kamieni. Percy musiał mieć podobne odczucia, gdyż również on złamał rozkazy nieformalnego kapitana, próbując wykorzystać okazję ekspresowej drogi, jaka otwarła się do sztandaru drużyny czerwonej po odciągnięciu uwagi Łowczyń.
Arianna miała ułożony świetny plan, współpraca z Jacksonem nigdy nie szła jej tak znakomicie, ale ostatecznie wszystko skończyło się katastrofą. Cała rozgrywka zakończyła się tak szybko, jak się zaczęła, a Chejron niechętnie musiał ogłosić zwycięstwo Łowczyń. Ze strony lasu zaczęli wychodzić skwaszeni herosi, kaszląc i dusząc się od paskudnego smrodu, a wśród nich Thalia wściekła jak Minotaur po zjedzeniu papryczki chilli.
— Przegraliśmy, bo nie umiesz współpracować! — krzyknęła, celując grotem włóczni w swoją nieusłuchaną siostrę.
— Przegraliśmy, bo nie potrafisz słuchać — warknęła Arianna, nic sobie nie robiąc z tego śmiercionośnego narzędzia znajdującego się kilka cali od jej klatki. — Przegraliśmy, bo uważasz, że jesteś lepsza od nas.
Arianna wiedziała, co się święci, nim to jeszcze się stało. Czuła elektryzujące się powietrze i energię zbierającą się wkoło jej tracącej panowanie nad gniewem siostry. Thalia uderzyła w Ariannę błyskawicą o sile zdolnej spopielić człowieka. Thalia może była starsza, może była bardziej doświadczona, ale lata spędzone w postaci sosny wpłynęły na jej koordynację fizyczną. Arianna była szybsza, sięgnęła do nadgarstka, otrzymując złotą tarczę i odbiła piorun, który rykoszetem uderzył w czarnowłosą córkę Zeusa. Thalia upadła na ziemię, elektryczność nie mogła wyrządzić jej za wiele szkód, ale długo nie mogła się pozbierać, zaszokowana całą sytuacją.
— Dosyć tego — krzyknął Chejron, stając między dwoma dziewczynami, by uniemożliwić im dalszy pojedynek.
Arianna rozejrzała się wkoło po przerażonych twarzach obozowiczów, domyślając się, że znów to ona wyjdzie na tego złego.
— Patrzcie! — wtrącił Percy, wskazując w kierunku czegoś, co pokracznie zbliżało się od strony Wielkiego Domu. — Czy to...
— Wyrocznia — dokończył za niego Chejron. — Co jej się tak wzięło na spacery? Czyżby znudziło jej się lokum?
***
Pięcioro niech na zachód ku spętanej ruszy, z których jedno zaginie w bezdeszczowej głuszy. Drogę do niej Olimpu zagłada im wskaże, Heros i Łowca wygrać mogą tylko w parze. Jednemu dane wytrwać pod klątwą tytana, Jednemu zaś śmierć ręką rodzica zadana.
Przepowiednia zawisła nad obozowiczami jak złowróżbny omen. Z tego powodu Chejron zwołał naradę przy stole do ping-ponga w sali rekreacyjnej. Pan D. i centaur zasiedli po jednej stronie stołu, Zoe i Bianca di Angelo — nowy nabytek Łowczyń —po drugiej. Thalia i Grover usiedli po prawej, a pozostali wezwani — Beckendorf, Silena Beauregard i bracia Hood — po lewej. Dzieci Aresa również miały przysłać swojego reprezentanta, ale wszyscy mieli połamane ręce lub nogi.
Arianna usiadła na parapecie okna, czując się jak wyrzutek pośród swoich. Po wydarzeniach po zakończeniu bitwy o sztandar herosi spoglądali na nią z niepokojem, jakby obawiali się narażenia na jej gniew. Córka Zeusa uważała, że jej obecność była tam zbędna. Przepowiednia mówiła o pięciu — o tych pięciu, którzy mieli się na nią wypiąć.
Po burzliwych dyskusjach ustalono skład ekspedycji, przy czym dla jednego z nich misja miała być samobójcza. No cóż, trzeba docenić ich odwagę i poświęcenie. Arianna nie miała nic przeciwko samotnej wędrówce na zachód, Thalia zgłosiła się do nieszczęśliwej piątki, a ich wspólna podróż mogła skończyć się jakąś katastrofą.
— Nie chcesz zgłosić się do misji ratunkowej Artemidy? — zapytał Pan D., zwracając powszechną uwagę na córkę Zeusa, która wyglądała przez okno, jakby to wszystko okropnie ją nudziło.
— Nie widzę dla siebie miejsca. Pięć to nie sześć ani nawet pięć i pół — mruknęła Arianna, nawiązując do jednego z uczestników, jakim był satyr. Czuła na sobie zaniepokojona spojrzenie Chejrona, jakby obawiał się, że siłą spróbuje wedrzeć się do wyprawy. — Poza tym będą szczęśliwsi i bezpieczniejsi beze mnie.
— Dla swojego dobra zostań tutaj — odezwała się Zoe, gdy zobaczyła, jak Thalia, oburzona słowami siostry, wstaje, by skontrować aluzję. Czarnowłosa córka Zeusa w jakiś sposób czuła się ośmieszona po akcji w lesie. Jej autorytet uległ zachwianiu, nie mogła sobie pozwolić na dalsze upokorzenia.
— Świetna rada. Jeżeli to wszystko, lepiej już pójdę, byście nie musieli się obawiać, że ktoś was przypali — powiedziała pogodnie Arianna i pośpiesznie opuściła pomieszczenie, nim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać.
Znalazła sobie kilka koców, a nawet jakąś stęchniałą poduszkę z ogromną palmą po kawie, po czym urządziła sobie własny kącik w domku numer jeden. Gdy wróciła Thalia, Arianna udała, że w najlepsze sobie śpi, choć nie było to możliwe. Widmo łóżka było tak bolesnym wspomnieniem, że nie mogła znaleźć sobie wygodnej pozycji na twardej podłodze. Najpierw wsłuchiwała się, jak jej siostra przygotowuje się do podróży, upychając wszystko do za małego plecaka. Zabawne, że przy okolicznościach wyjazdów każdy przedmiot wydaje się przydatny, dodatkowa para skarpetek, ciepła bluza czy kolejny termos nektaru. Następnie wszystko ucichło, nawet wiatr wreszcie się uspokoił, sprzyjając indywidualnemu rozliczaniu własnego zachowania.
Arianna miała nad czym rozmyślać. Czy nie przesadziłam?, pytała samą siebie w myślach, ukradkowo zerkając na Thalię zwiniętą w kłębek. To były tylko meble, mogłaś sobie sprawić nowe, mówił jeden głos wzbudzający gnębiące wyrzuty sumienia, ale zaraz drugi pośpiesznie mu odpowiadał, ale sprezentował ci je Hermes. To tak jakbyś kazała mu się wypchać!
Arianna zasnęła gnębiona własnymi myślami, a gdy się obudziła, znów była sama. Ucieszyłaby się z samotność, gdyby nie świadomość, że za kilka dni upierdliwy lokator ponownie wróci. Nie sądziła, by Thalia była tą osobą poległą z ręki rodzica, o której wspominała przepowiednia Wyroczni. Zeus może nie był „Tatą Roku”, ale nie wierzyła, by był w stanie skrzywdzić swoje dziecko. Dowodem była sama Arianna, wciąż żyła, pomimo zamieszania jakie wprowadziła.
— Arianno, czy możemy porozmawiać? — Chejron ostrożnie wszedł do pomieszczenia po uprzednim zapukaniu. Rozejrzał się wkoło, nie skomentował jednak słowem wszechobecnej pustki, lecz wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. — Nie jestem tutaj po to, by udzielić ci reprymendy, powiem tylko, że wasze zachowanie było bardzo rozczarowujące.
— Przecież to ona mnie zaatakowała, ja tylko się broniłam.
Arianna wciąż nie rozumiała, dlaczego cała antypatia spadła akurat na nią. Przecież ona działała tylko w obronie własnej! Co prawda prąd nie wyrządziłby jej krzywdy, ale jednak dla własnej reputacji nie mogła pozwolić się poturbować, zresztą postępowała instynktownie. To taki odruch, podobny jak zamykanie oczu przy uderzeniu w twarz.
— Kiedy zamierzasz ruszyć na zachód?
— To była Artemida, no nie? — spytała czysto formalnie Arianna, domyślając się, kim była ta rudowłosa dziewczynka z jej snu. Bardziej niepokojący był fakt, że nie mogła się uwolnić, choć zasiadała wśród olimpijczyków. — Dlatego Zoe tak się piekliła z tą misją ratunkową. Co to za magia co zniewoliła boginię?
— Do życia budzą się pradawne potwory, takie, o których bogowie już zapomnieli, a wraz z nimi stara magia. Artemida musi wrócić do przesilenia zimowego, inaczej olimpijczycy znów zmarnują rok.
— Nie rozumiem Zeusa. Zdaje sobie sprawę z zagrożenia, przecież nawet mnie ukarał za konszachty z Kronosem, a mimo to i tak nie reaguje. — Westchnęła, z pożałowaniem zwracając się w stronę monumentu ojca. Wiedziała, że była skomplikowanym indywiduum z obsesją na punkcie uwielbienia własnej osoby i uległości innych jednostek, ale ignorowanie klarownych sygnałów nadchodzącego armagedonu było nieporozumieniem, by nie nazwać tego głupotą. — Legion samobójców już wyruszył, jak mniemam?
— O brzasku, niech bogowie im sprzyjają
— W takim razie, również ja nie mogę więcej marnować czasu.
— Chodź ze mną, proszę — powiedział Chejron i nie czekając na odpowiedź, skierował się w stronę drzwi. Arianna nie chętnie wykonała prośbę, pośpiesznie układając rozburzone włosy, by nie przerazić nowicjuszy. — Uznałem, że przyda ci się pomoc.
Córka Zeusa gniewnie zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła uśmiechniętego Nicka siedzącego na stopniach prowadzących do jej domku. Chłopak miał na sobie puchową kurtkę, swoje ulubione spodnie khaki i trapery pozostawiając ślady na śniegu wielkości rozmiaru buta wielkiej stopy. Tuż obok leżał jego wypchany plecak i skarb narodów — kołczan pełen strzał i łuk. Blond włosy, krótko przycięte, niesfornie sterczały mu tylko na czubku głowy. Niebieskie tęczówki były pełne dawno niewidzianego u niego wigoru, a usta układała się w typowy dla niego denerwujący uśmieszek.
— O kim mówisz? Pewnie schował się za tym niewdzięcznym jaskiniowcem — sarknęła Arianna, rozglądając się wkoło, jakby rzeczywiście szukała swojego towarzysza niedoli, innego niż syn Apollina.
— Bardzo zabawne — prychnął Nick, otrzepując spodnie z osiadłego śniegu. Arianna zmrużyła oczy, prześwietlając na wskroś chłopaka piorunującym spojrzeniem, jednak on nie bardzo się tym przejął. Zdążył się przyzwyczaić. — Nie moja wina, że jestem jedyną osobą, co jest w stanie z tobą wytrzymać dłużej niż jeden dzień, nie popełniając przy tym samobójstwa.
— Nick przyjechał dziś rano na moją prośbę.
— I na mój rozkaz wyjedzie.
Arianna odwróciła się w stronę drzwi. Czasu było mało, musiała się przygotować, a poza tym było zimno, a ona stała w piżamie. Dobrze, że tą w jednorożce zostawiła w domu, nie wyglądałaby jakoś groźnie w niebieskiej piżamce w bajkowe koniki.
— Przyda ci się pomoc — nie ustępował Chejron, podczas gdy Nick bawił się lepiej niż w cyrku. W sumie cała sytuacja świetnie nadawała się na scenariusz skeczu. — Tam, gdzie się udacie będzie niebezpiecznie. W takich przypadkach warto mieć kogoś przy sobie.
— Mama dała mi twoje ulubione ciasteczka — mruknął Nick, umyślnie przeciągając ostatnią literę wyrazu, by podkreślić przedmiot tego małego szantażu.
— Niech będzie, ale to tylko ze względu tych ciasteczek — powiedziała Arianna, zaraz po tym zatrzaskując drzwi od swojego domku.
***
Herosi w całkowitym milczeniu wędrowali na zachód przez najbliższe cztery godziny, zatrzymując się tylko raz i to wyłącznie dlatego, że Nick się uparł, by zatrzymać się w przydrożnym sklepie, by mógł kupić sobie pudełko pączków. Arianna nie kwestionowała jego wyboru, pomimo że jego matka napakowała mu całą torbę łakoci, jakby nie chciała dopuścić, by poziom jego cukru spadł poniżej zera.
— Nie chcę narzekać, ale możesz powiedzieć mi, gdzie idziemy? — spytał Nick, rękawem ocierając usta z cukru pudru. W przeciągu godziny pochłonął sześć pączków, co było zdumiewające, biorąc pod uwagę jego posturę. — Czułbym się lepiej, gdybym wiedział, kiedy mogę zacząć się obawiać o swoje życie.
— Do San Francisco — odparła Arianna, nie odrywając wzroku od tarczy swojego niezawodnego kompasu, pomijając te nieistotne wpadki sprzed dwóch lat, gdy nieudolnie tropiła Percy'ego.
— Może zdążymy przed przesileniem... w następnym roku — mruknął mało optymistycznie Nick. Miał rację, pieszo mogli co najwyżej iść na Olimp i błagać bogów, by zmądrzeli.
— To może chociaż raz ty zorganizujesz transport. — Gwałtownie się zatrzymała, ale nie dlatego, by obdarzyć Nicka pełnym politowania spojrzeniem, lecz z powodu niepokojącego dźwięku, jaki usłyszała. — Powiedz, że tego nie słyszałeś?
— Nie — przyznał Nick, rozglądając się wkoło po okolicy. Jak okiem sięgnąć było pusto, co jak na standardy Nowego Jorku już było podejrzane, ale panowała typowa, zimowa cisza. — O co chodzi?
— Nic, pewnie mi się przesłyszało — odparła, jeszcze raz zerkając w kierunku, z którego słyszała odgłos czyichś ciężkich kroków stawianych na warstwie śniegu. — Pośpieszmy się, niedługo zacznie się ściemniać.
I choć Arianna pozostała skupiona, nie usłyszała więcej dźwięku, co ją zaniepokoił, bo to wcale nie oznaczało, że zaprzestano pościgu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top