Rozdział 27

Spiżowe łańcuchy, lodowate jak wiatr na Antarktydzie, ocierały Ariannie skórę na nadgarstkach. Im częściej nimi szarpała, tym mocniej przylegały do jej ciała, wyrządzając jeszcze większe szkody. Mimo to, co kilka minut próbowała się ich pozbyć, obrzucając przy tym Luke'a niezbyt pochlebnymi słowami. Nie przynosiło to większych rezultatów, prócz piekącego bólu, ale jednak nie przeszło jej nawet przez myśl, by się uspokoić.

Możecie spytać dlaczego?

Myślę, że żadne z Was nie czekałoby potulnie, aż wróg przyjdzie Was zniszczyć. O wiele pożyteczniej wykorzystać ten czas na próby oswobodzenia się. Zdecydowanie lepiej umiera się ze świadomością, że zrobiłeś, co mogłeś, by się uwolnić.

Arianna nie pamiętała, jakim sposobem ponownie znalazła się na księżniczce Andromedzie. Obudziła się związana i zamknięta w małej kajucie pozbawionej jakiegokolwiek wyposażenia. W pomieszczeniu nie było nawet okna, jakby Luke wiedział, że izolacja córki Zeusa od otwartej przestrzeni pozbawi ją wewnętrznego wigoru. Arianna nie miała zainstalowanych słonecznych baterii, ale pod gołym niebem miała przeświadczenie, że może dokonać niemożliwego. Za to w zamknięciu czuła się ospała, apatyczna i przygnębiona, jakby coś karmiło się jej energią. Luke kierując się radami Kronosa, chciał osłabić córkę Zeusa do tego stopnia, by wymusić na niej posłuszeństwo. Nie przewidział jednak, że Arianna będzie czerpać siły z gniewu. Tej samej złości, którą władca tytanów zakotwiczył w jej sercu i próbował wykorzystać przeciw bogom.

Córka Zeusa nie miała pojęcia, jak długo tkwiła w zamknięciu, lecz gdy wreszcie przyszły po nią te dwa wyrośnięte typki, poczuła, jakby wygrała los na loterii. Uświadomiła sobie również, jak bardzo była zmęczona, a ostatki sił zużywała właśnie na pochód w wyznaczonym kierunku.

— Mason, wyglądasz tragicznie — zauważył Luke, szerokim uśmiechem witając Ariannę na pokładzie.

Syn Hermesa siedział przy wysokiej ladzie, sącząc napój serwowany przez otępiałych pasażerów. W koło kręciło się mnóstwo potworów, lecz również innych półbogów, zaślepionych wizją lepszego świata Kronosa.

— Zakosztowałam twojej uprzejmości.

Arianna przesunęła się w stronę wpadającego przez szklaną ścianę światła. Od razu poczuła się odrobinę lepiej, widząc błękit bezchmurnego nieba oraz słysząc szum fal rozbijających się o burtę liniowca.

— Możesz zamieszkać w kajucie kapitańskiej, jeżeli tylko tego sobie życzysz.

Wykonał zapraszający ruch ręką, jakby był gotów odstąpić jej tego zaszczytu. Zachowywałby się bardziej powściągliwe, gdyby z góry nie znał odpowiedź Arianny.

— I zostać panem świata — prychnęła ironicznie, małymi kroczkami zbliżając się do celu.

Niestety Luke odwrócił się do niej przodem i zauważywszy, co planowała, nakazał swoim pomagierom zawrócić ją na miejsce i pilnować bardziej skrupulatnie. Był tak przy tym kurtuazyjny i uprzejmy, że aż przerażający.

— Wystarczy, że klękniesz i przyrzekniesz wierność Kronosowi, a twój los stanie się o wiele przyjemniejszy. Razem możemy stworzyć nowy świat, wolny od olimpijskiego plugastwa.

— Uważaj, bo się wzruszę — mruknęła Arianna, ocierając nieistniejącą łzę z kącika oka. Wbiła ostre spojrzenie w chłopaka. Próbowała choć trochę stopić jego pewność siebie.

— Dlaczego tak bardzo chcesz się znaleźć po przegranej stronie? — zapytał z niedowierzaniem Luke. Nie rozumiał, jak ktoś mógł być tak uparty, by mimo silnych argumentów wciąż obstawać przy swoim. — Myślisz, że bogowie cię potrzebują albo że się tobą obchodzą? Znajdą inny powód, by się ciebie pozbyć.

—  Twój ojciec nie będzie szczęśliwy, słysząc taką nienawiść przemawiającą przez jego syna.

Arianna uśmiechnęła się niewinnie, jakby nie zdawała sobie sprawy z napiętej sytuacji rodzinnej Luke'a. Uśmiech błyskawicznie spełzł z jego twarzy, zastąpiony przez wyraz wstrętu, jak gdyby syn Hermesa próbował przetrawić niewyobrażalne bluźnierstwo.

— Nie wspominaj mi o tym...

— Oho, uważaj na słowa, już raz cię ostrzegałam — przypominała ostro Arianna

Spróbowała przypieczętować swoje zdanie pokazowym grzmotem. Zazwyczaj nie miała problemów z barwieniem wypowiedzi wyładowaniami atmosferycznymi, jednak teraz jedyne, co jej udało, to padnięcie na ziemię z wyczerpania.

— Nie wysilaj się — zaśmiał się szyderczo Luke, ponownie odzyskując dobry humor. Przechodzące obok potwory otwarcie nabijały się z Arianny, leżącej na podłodze jak po przebiegnięciu maratonu. — Bogowie nie są w stanie nam zagrozić, tym bardziej ty.

— Teraz wszystko jasne. — Z wysiłkiem dźwignęła się do pionu. Przez myśl jej nawet przemknęło, że lepiej było pozostać na tej podłodze. Groźba kolejnego upadku wisiała nad nią niczym sęp nad swoją ofiarą. Nogi jej drżały, sugerując, że nie były zdolne do utrzymania ciężaru ciała. — Nie potrzebujecie mnie. Trzymasz mnie tu tylko dla własnej rozrywki.

— Och, nie. — Okręcił się na obrotowym krześle, by spojrzeć na siłującą się z własnymi słabościami dziewczynę. — Oczywiście, że cię potrzebujemy. Twojej siły, wytrzymałości, charakteru i innych przydatnych cech.

— Czego chcesz?

— Najpierw oddaj mi bransoletkę. — Wskazał na nadgarstek córki Zeusa, jakby żądał zwrotu swojej własności. Arianna parsknęła śmiechem. Niezmiernie rozbawiła ją świadomość, że syn Hermesa sądził, że sprawę można rozwiązać pokojowo. — Zrobisz to po dobroci albo odbierzemy ci ją siłą. Agrosie, Oriosie, pomóżcie naszej przyjaciółce.

Ogromni towarzysze Luke'a jeszcze przez kilka dobrych sekund wpatrywali się w Ariannę, jakby nie wiedzieli, czy mają ją pożreć, jak miał na to ochotę Orios, czy raczej pogruchotać kości, jak z kolei preferował ten drugi. Syn Hermesa poczerwieniał ze złości. Nie lubił pracować z cymbałami i ograniczył ich do odebrania córce Zeusa bransoletki, co nie powinno być trudne z uwagi na ich miażdżącą przewagę wzrostu i siły.

Jednak rzeczywistość odrobinę zweryfikował ten pogląd.

Nie chodzi o opór, jaki stawiała Arianna, bo to dla potężnych bliźniaków był nic nieznaczący mankament jak niewielka plama na stroju wyjściowym, z którą nic nie możemy zrobić, ale nie przeszkadza nam w funkcjonowaniu, lecz o to co się wydarzyło, gdy giganci spróbowali sięgnąć po bransoletkę.

Normalnie zwaliło ich z nóg! Jakaś niewidzialna, pędząc z trylion na godzinę siła rzuciła nimi na drugi koniec statku, a to był naprawdę duuuży statek, pozbawiając ich przytomności.

— Nie możesz mi jej wziąć — zaśmiała się Arianna, zwracając na siebie uwagę ogłupiałego Luke'a, wciąż wpatrującego się w swoich pomagierów. — Nie dostaniesz jej, chyba że oddam ci ją dobrowolnie.

— Twój opór jest bezskuteczny — powiedział Luke, starając się opanować nerwy i drżenie głosu. Na razie z mizernym skutkiem. — Prędzej czy później ulegniesz, złamiesz się pod naporem. Kronos wyegzekwuje od ciebie żądane zachowanie w ten lub inny sposób. Nigdy z ciebie nie zrezygnuje. Jesteś cenną bronią.

— W takim razie będziecie musieli mnie zabić — odparła hardo Arianna, wysoko unosząc podbródek, by nikt nie miał wątpliwości co do jej zdecydowania.

Widziała zawahanie Castellana, niepewność, jaka pojawiła się w jego oczach. Nie był w stanie zabić drugiego człowieka, mimo że zachowywał się całkiem odwrotnie.

Arianna nie czekała, aż syna Hermesa odzyska panowanie nad sytuacją i korzystając z okazji, że jeszcze nie została zakuta w łańcuchy, rzuciła się do ucieczki.

Nie był to najrozsądniejszy pomysł, biorąc pod uwagę, że znajdowała się na zamkniętym obiekcie na środku morza, ale córka Zeusa działała pod wpływem impulsu oraz dziwnego napływu sił, jakby dekoncentracja Luke'a dodała jej wigoru.

Biegła przed siebie, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić, by uwolnić się spod władzy syna Hermesa. Za swoimi plecami słyszał jego wrzaski, rozkazujące wszystkim potworom złapać zbiega. Arianna zaplątana we własnych myślach nie zauważyła, że nagle pociemniało, jak gdyby ktoś schował słońce do kieszeni. Nim zdążyła podjąć decyzję o rozsądnym ukryciu się na niższym pokładzie, ponad jej głową wzniosła się dwudziestometrowa fala, która uderzyła w nią z siłą olbrzyma, po prostu spłukując ją prosto do morza.

***

Gdy Arianna otworzyła oczy, była pewna, że nie żyła albo wciąż śniła wbrew pozorom jedno z drugim ma wiele wspólnego. Znajdowała się w pokoju... nie, spokojnie można było to nazwać komnatą, wielką jak jej całe mieszkanie na Lake Avenue. Marmurowe ściany łączyły się na suficie w ręcznie rzeźbione zdobienia, zdające się poruszać. Białe meble wyglądały, jakby zostały zrobione z kości, lecz zdecydowanie było to coś cenniejszego, błyszczącego w refleksach promieni słonecznych wpadających przez okna pozbawione szyb. Jednak najdziwniejsze w tym wszystkim był fakt, że Arianna znajdowała się na dnie morza w bańce powietrza umożliwiającej jej oddychanie.

Nim oniemiała córka Zeusa zdążyła sobie wszystko racjonalnie poukładać w głowie, do komnaty wpadło rybiecoś. Wybaczcie za to określenie, ale Arianna po raz pierwszy w życiu widziała kogoś, kto był człowiekiem z rybim ogonem o niespotykanym kolorze skóry. Nim zdała sobie sprawę, że miała do czynienia z prawdziwym trytonem, sunęła już korytarzem w swojej bańce. Strażnik zaprowadził ją do pomieszczenia wielkości dworca kolejowego. Sufit podtrzymywały ogromne filary zdobione płaskorzeźbami, posadzkę pokrywała niebieska mozaika ozdobiona perłami, na ścianach wisiały dziwaczne, lśniące roślinki, a przez okna wpadały i wypadały ośmiornice i nikt nie uważał to za dziwne, chociaż ruch był jak na autostradzie.

— Witaj, Ariadno!

Córka Zeusa wrzasnęła, puszczając kilka pęcherzyków powietrza na dźwięk głosu z końca sali. Zafascynowana podziwianiem niespotykanego wnętrza, jakiego nie zobaczycie w architektonicznym miesięczniku, nie zauważyła gościa siedzącego w fotelu z wodorostów. Nie oceniajcie, każdy ma własne poczucie gustu. Mężczyzna miał czarne włosy poruszające się w rytm wodnych prądów, pogodne zmarszczki wokół zielono morskich oczu i taki wyraz twarzy, że nie byłeś pewny, czy cieszy się na twój widok, czy raczej planuje cię rozgnieść.

— Panie.

Arianna z nabytym szacunkiem pochyliła nisko głowę, chociaż nie mogła wykrzesać z siebie więcej respektu dla faceta z rybim ogonem. Posejdon machnął ręką, pozwalając się zbliżyć dziewczynie, a ona chcąc nie chcąc musiała wykonać jego polecenie.

— Wyglądasz o wiele lepiej.

Posejdon uważnie przyjrzał się swojemu gościowi, który początkowo wyglądał, jakby uczestniczył w nuklearnym wybuchu.

— Kilka łyków nektaru i dwa gryzy ambrozji zdziałały cuda — odparła, przypominając sobie, jak dziewczyna o czerwonych włosach jak u Arielki z Małej Syrenki karmiła ją boskim pożywieniem.

— Gdybym nie zamortyzował upadku, wyglądałabyś o wiele gorzej.

Uśmiechnął się pogodnie na wspomnienie ostatniego wypadku, o którym Arianna chętnie by zapomniała. Nie zaprezentowała się zbytnio odważnie. Ostatnie co zapamiętała to swój mało bohaterski wrzask przerażenia, gdy dwudziestometrowa fala zmiotła ją z pokładu statku jak kukiełkę.

— Wyglądałabym o wiele lepiej, gdybym nie tkwiła na dnie morza — mruknęła Arianna, nie mogąc ugryźć się w język przed wypowiedzeniem uszczypliwego komentarza.

— Jeżeli to było podziękowanie, to nie przyjmuję go, a jeżeli trochę pomyślisz, bo to nie takie trudne jak ci się wydaje, to dojdziesz do wniosku, że już po raz drugi zawdzięczasz mi życie.

Arianna otwarła usta, by zaprzeczyć, jednak ostatecznie zrezygnowała. Nie miała dobrych argumentów, by obronić się przed zarzuceniem kłamstwa. Sprzeczanie się z gospodarzem, który dodatkowo był olimpijskim bogiem, nigdy nie było najlepszym pomysłem, dlatego zdecydowała się na trzecią opcję — podziękowanie.

— Dziękuję za uratowanie mi życia, dwukrotnie, potężny panie mórz — powiedziała Arianna, jeszcze raz pokornie chyląc czoła przed członkiem swojej rodziny, powoli wysuwającym na przód ulubionych wujków. Posejdon wyraźnie połechtany wzmianką o byciu potężnym uśmiechnął się szeroko, przyjmując zasłużony komplement. — No, teraz gdy już się dogadaliśmy, odprawiliśmy niezbędne uprzejmości i formalnością stało się zadość, czy mógłbyś odstawić mnie na ląd? Obóz jest w tarapatach i potrzebuje mojej pomocy.

— Nie zapytasz mnie, dlaczego cię tu sprowadziłem? — podsunął Posejdon, sugerując, że to był właściwy moment, by zadać to pytanie. Arianna zmarszczyła brwi. Jakoś nie chciała znać odpowiedzi, bo najprawdopodobniej później zostanie zobowiązania do wykonania jakiegoś zadania, dlatego usilnie milczała. — Na bogów, ale ciężko prowadzi się z tobą konwersację! Byłoby o wiele ciekawej, gdybym prowadził monolog.

— No dobrze... Czemu zawdzięczam wizytę w twoim pałacu?

Westchnęła z rezygnacją, przewróciłaby jeszcze oczami, ale uznała, że nie będzie testować cierpliwości boga mórz, nawet jeżeli uchodził za najbardziej tolerancyjnego wśród olimpijczyków.

— Potrzebuję twojej pomocy — oświadczył pompatycznie Posejdon, jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości, do czego wszechmocnemu bogu potrzebny był nic nieznaczący heros, nawet taki potężny jak na swój status. Wiem, nie ładnie jest się chwalić, ale Arianna utwierdzała się w takim przekonaniu za każdym razem, gdy olimpijczycy próbowali jej się pozbyć.

— Cóż za niespodzianka! Myślałam, że chcesz, bym wystąpiła w twojej muszli — mruknęła ironicznie córka Zeusa, niezbyt cicho by zostać zignorowaną, ale również niezbyt głośno, by Posejdon ją zrozumiał. Mężczyzna utkwił w Ariannie nieodgadniony wzrok, przyprawiający adresata o naprawdę złe przeczucia.

— No tak — odparł odrobinę zażenowany Posejdonb jakby proszenie o pomoc, zwłaszcza bratanicy, która w gruncie rzeczy nie powinna istnieć, uwłaczało jego godności. Zrozumcie, boscy rodzice niewiele różnią się od tych śmiertelnych i podobnie jak oni nie lubią przyznawać swoim dzieciom racji i tym bardziej prosić ich o żadną przysługę. — Wznosząc dwudziestometrową falę...

— Przez którą prawie nie utonęłam — wtrąciła Arianna, dodając istotny jak dla niej szczegół, wymagający podkreślenia w całej historii.

Posejdon wzruszył tylko ramionami, jakby ten wypadek był tylko małym odstępstwem od całego planu.

— By cię uratować, wypuściłem z ręki pewien przedmiot, który musisz mi zwrócić przed zachodem słońca — dokończył spokojnie Posejdon, choć jego słowa zabrzmiały jak zapowiedź armagedonu w razie komplikacji lub niedotrzymania wspomnianego terminu.

— Czegoś tu nie rozumiem. — Spojrzała na Posejdona z lekko przekrzywioną głową. Jakoś nauczyła się, że tak łatwiej przyswajało jej się wszystkie te dziwaczne wiadomości przekazywane przez bogów. — Jesteś panem mórz i oceanów i w ogóle, tak? Więc jeżeli jesteś... no wodą, to dlaczego nie każesz temu czemuś, po prostu wrócić do siebie?

— Z bardzo prostej przyczyny. — Uśmiechnął się przyjaźnie, zadowolony tokiem rozumowania bratanicy. Nie wszyscy herosi byli stworzenia do myślenia (nie, nie mam tutaj nikogo konkretnego na myśli... no może tylko jedną osobę), ale Arianna miała wyjątkowy dar łączenia szczegółów w całość, nie potrzebując przy tym dogłębnych wyjaśnień. — Przedmiot znajduje się na lądzie.

— To nie może ci ktoś tego przynieść, przecież otacza cię wielu... poddanych?

Użycie takiego określenia było najbezpieczniejsze z możliwych — nie narażało Arianny na gniew Posejdona. Nie chciała przypadkiem urazić jego ani jego rybich podwładnych pochodzących z różnych gatunków.

— Nie wszyscy mogą tego dotknąć, a ci co mogliby, są... raczej zajęci. Tak właśnie, zajęci.

Arianna podejrzliwie zmrużyła oczy, zastanawiając się, czemu miało służyć dwukrotne podkreślenie zapracowania rybich sług. Dodatkowo uśmiech Posejdona spokojnie klasyfikował się do konkursu „kto bardziej mnie przerazi?”. Jak na razie bóg mórz deklasował konkurentów.

— Na bogów! To co to jest? Perłowa figurka z twoją podobizną?

— Trójząb.

Ariannie ze zdumienia opadła szczęka. Może nie tak straszliwie, jak postacią w animowanych kreskówkach, ale niewiele brakowało jej do takiego stanu. Nie mogła zrozumieć, jak Posejdon, uchodzący za najrozsądniejszego z całej trzynastki bogów, mógł zgubić coś tak potężnego, co z łatwością w nieodpowiednich rękach mogło doprowadzić do katastrofy.

— Chodź, nie masz już dużo czasu.

Posejdon machnął na Ariannę ręką, a bańka, w której się znajdowała, posłusznie poszybowała za władcą mórz, zupełnie jakby miała wbudowane zdalne sterowanie.

Gdy córka Zeusa wyszła na zewnątrz, kompletnie osłupiała. Przed nią rozciągał się ogromny pałac wielki jak ten na górze Olimp. Otaczały go przestronne dziedzińce wyglądające jak zatopione starożytne, greckie miasta z białymi kolumnami ze zdobionymi gzymsami i fryzami. Budynki były wzniesione z muszli, mieniących się kolorami tęczy. Ogrody były zdobione koralowcami oraz morskim roślinami błyszczącymi jak neony. Przez środek biegła ścieżka wytyczona przez perły, po której spacerowali mieszkańcy podwodnego miasta.

Gdy Posejdon przechodził wśród nich, wszyscy z szacunkiem zginali się w pół, pewnie padliby na kolana, gdyby tylko jej mieli. Jednak to Arianna znajdowała się w centrum uwagi, płynąc nad ich głowami. Starała się zachować jak najbardziej wyniośle, o ile w ogóle było to możliwe, znajdując się w dmuchanej piłce.

Arianna uśmiechnęła się nieznacznie na widok ilości pochylonych głów. Nie mogła zaprzeczyć, że podobała jej się ta uległość, chociażby ta ułudna. Posejdon zaprowadził bratanicę do pomieszczenia pełnego stworzeń będących od przodu końmi, zaś tylną część ich tułowia stanowiły srebrzyste rybie ciała o połyskujących łuskach i tęczowych płetwach ogonowych.

— Błyskotka bezpiecznie zaprowadzi cię do celu. — Wskazał na nadpobudliwego kucyka, który zarżał radośnie, gdy usłyszał swoje imię. — Jeżeli uda ci się zdobyć jej uznanie, będzie ci wiernie służyć nie tylko dzisiaj.

— A jak mam to zrobić? — spytała Arianna, sceptycznie spoglądając na hipokampa fikającego koziołki. Nie była przekonana, czy Błyskotka nie zgubi jej gdzieś na środku morza.

— To już zadanie dla ciebie.

Arianna mruknęła coś pod nosem, co zabrzmiało jak cudownie, i niepewnie zbliżyła się do kucyka, wyciągając rękę, by pogłaskać go po łbie. Nie powiedziała tego na głos, ale zdecydowanie preferowała podróże liniami lotniczymi „Zeus” niż łodziami „SS Posejdon”, ale uznała, że lepiej będzie, jak przemilczy swoje zachcianki.

— Potrzebujesz jakichś namiarów, współrzędnych, zdjęcia z Google Maps albo widoku z księżyca? —spytał Posejdon. Uchylił się, by uniknąć ławicę śpieszących ryb. Machnął tylko ręką, wzmagając prędkość prądów, by ułatwić im podróż.

— Nie, poradzę sobie — mruknęła, mając przemożną ochotę, by jak najszybciej się stąd wynieść. Nie była stworzona do stąpanie po dnie morze. Arianna potrzebowała czuć wiatr we włosach i dotyk słońca na twarzy, a nie piasek między palcami.

— Ach, jeszcze jedno — odezwał się Posejdon, powstrzymując bratanicę przed usadowieniem się na grzbiecie Błyskotki, wiedząc, że jeśli to zrobi, hipokamp wystartuje jak wystrzelony z procy. — Gdybyś mogła, nie mów mojemu synowi o naszym spotkaniu. Nie będzie zadowolony, jak dowie się, że ty odwiedziłaś mój pałac zamiast niego.

— Zabrzmiało to, jak obelga, ale życie mi miłe więc będę milczeć — mruknęła córka Zeusa, wzruszeniem ramion reagując na pytające spojrzenie Władcy Mórz. Miała mało czasu. Im dłużej przebywała w tym oszałamiającym pałacu, tym szansa na powodzenie drastycznie spadała.

— Ariadno?

— Że kto? — Wymownie rozejrzała się po stajni. Nie lubił, gdy tak do niej mówiono, a bogowie robili to irytująco często. —  A tak to ja. Wybacz, nie jestem przyzwyczajona do tego imienia i brzmi dla mnie strasznie obco.

— Pamiętaj, że musisz zdążyć przed zachodem słońca. Wystarczy, że wrzucisz trójząb do morza, sam do mnie wróci.

— Jasne, co może pójść nie tak? — zapytała, pokrzepiona tymi złowróżbnymi słowami. Dosiadła Błyskotki, natychmiast startując w stronę powierzchni.

***

Błyskotka gnała przez morze jak motorówka z zaburzeniami silnikowymi — skakała, skręcała, fikała koziołki i radośnie nurkowała, co szczególnie nie podobało się Ariannie. Była kompletnie przemoczona. Chłodna ciecz ściekała jej do oczu, oblepiała włosy do twarzy, a kolejne zanurzenia wypompowały ją z sił jak ratownik wodę z topielca.

Córka Zeusa zaczęła się zastanawiać, czy to wszystko nie było jakimś wielkim żartem przygotowanym przez Posejdona, by urozmaić swoje nieśmiertelne życie i bezkarnie pobawić się życiem bratanicy. Bo przecież nie ma lepszego sposobu, by wkurzyć brata, jak wyżyć się na jego niczemu winnej córce!

Arianna z utęsknieniem wyglądała lądu. Jednak kompas uparcie prowadził ją w głąb bezkresnych wód, gdzieś w okolicę Florydy, co nieszczególnie jej się podobało. Z tego, co było jej wiadomo, a córka Zeusa miała nadzieję, że się myliła, gdyż nigdy nie miała zainstalowanej mapy świata w głowie, w pobliżu Florydy znajdowało się wejście na Morze Potworów, strzeżone przez dwa straszliwe potwory, Chydybe i Sckrylle, a może Chudybe i Scrolle? Ariannie kompletnie wypadło to z głowy, przestała się nad tym zastanawiać, sądząc, że i tak je pokona.

(Była w straszliwym będzie. Drogę do Morza Potworów strzegła Charybda i jej siostra Skylla. Jeżeli na świecie znajduje się coś, czego bardzo nie chcecie spotkać ani nigdy zobaczyć, potworne siostrzyczki były sto razy gorsze).

Na szczęście Arianny Błyskotka ostro zakręciła przed trzydziestometrowymi klifami, za co dziewczyna była wdzięczna opaczności, gdyż ciemna plama, którą wcześniej wzięła za cień, okazała się szalejącym sztormem nad bulgoczącą wodą.

Hipokamp dowiózł córkę Zeusa do jakiejś skalistej wyspy porośniętej powyginanymi drzewami, z gałęziami przypominającymi ręce próbujące się przed czymś osłonić. Arianna w podzięce za pomoc ofiarowała Błyskotce zestaw kolorowych spinek, mieniących się kolorami jak tęcza, co okazało się strzałem w dziesiątce. Imię hipokampa wcale nie wzięło się z weny twórczej jej opiekuna, tylko z zamiłowania zwierzęcia do wszystkich świecących przedmiotów.

— Do zobaczenia. Mam nadzieję — mruknęła Arianna.

Przez moment obserwowała, jak Błyskotka wywijała salta nad powierzchnią wody, swoim talentem poniżając połowę akrobatów, aż zwierzę zniknęło w odmętach wody.

Strzał przypominający wystrzał z armaty otrzeźwił Ariannę jak kubeł lodowatej wody, przypominając jej o celu tej zwariowanej podróży. Czuła się wykończona, oczy same jej się zamykały, a duchota panująca między drzewami tylko podwyższała jej wskaźnik senności. W tym buszu panowała niezmącona żadnym odgłosem cisza, co znacznie podkręciło czujnik Arianny, wzmagając jej zmysły do maksimum, znaczy maksimum z tego minimum sił, jakie posiadała, czyli pewnie nie zauważyłaby tyranozaura żonglującego piłeczkami.

Córka Zeusa domyślała się, że jeśli przegra pojedynek ze zmęczeniem, może nigdy więcej się nie obudzić, dlatego wytrwale parła do przodu, chociaż każdy krok był dla niej torturą większą niż wymyślne męki na Równinie Kar.

Arianna padła na ziemię, potykając się o wystający korzeń, a przynajmniej tak początkowo myślała. Nie mogła się ruszyć, co raczej nie miało nic wspólnego z tym, że nie ma sił, chociaż to też nie pomagało, ani z tą trawą mięciutką jak jedwab, tylko z powodu dziwacznej wygiętej pod nienaturalnym kątem ręki, która krępowała jej kostki.

Arianna nawet nie miała czasu się przerazić, gdyż jej wyczulone zmysły rejestrowały już ciche stąpanie bosych stóp za plecami. Niestety nie zdążyła zareagować, gdy oberwała czymś twardym w tył głowy, tracąc przytomność.

No cóż, przynajmniej mogła wypocząć.

Ariannę obudziły zniekształcone głosy przypominające dźwięk wydobywający się ze źle nastrojonego odbiornika radiowego. Była otoczona przez stwory, niższe od niej o połowę, o wielkich nosach i oczach umieszczonych na okrągłych głowach przyczepionych do krótkiej szyi i pulchniutkiego ciałka. Istoty miał duże uszy stojące jak radary i poruszające się niezależnie od woli właściciela. Z głowy sterczały im szczeciniaste włosy stojące na czubkach, a kobiety od mężczyzny można było odróżnić tylko po kolorowych wsuwkach. Były pokryte przez miękkie futerko, nie licząc gołych, przypominających ludzkie stóp i chwytnych palców. Ariannie przypominały trochę gumisie po szalonej imprezie z orszakiem Dionizosa i menadami. Nigdy wcześniej nie słyszała o takich stworzeniach i zaczęła się obawiać, że swoją wizytą na tej wyspie zapoczątkowała ich istnienie.

— Uciekliście z wieczorynki dla dzieci? — zapytała ironicznie.

Musiała znacznie podnieść głos, by zwrócić na siebie uwagę. Próbowała się poruszyć, ale powrozy na kostkach i nadgarstkach skutecznie jej to uniemożliwiały.

— Co ty pleciesz, dziewczyno? — spytał ktoś z tłumu, na nowo wzniecając wrzawę jak na bazarze, tylko jeszcze nikt nie chciał jej wcisnąć amfory.

— Niech poleci — wrzasnął ktoś inny, aż zawtórowały mu wiwaty aprobaty.

Arianna przyjrzała się stworzeniom. Niby mogła je zrozumieć, ale co jej po tym, jeśli gadały od rzeczy jak Wyrocznia Delficka po nawdychaniu się oparów wulkanicznych?

— Nie, dziękuję, postoję. — Nie bardzo wiedziała, o co chodziło w tym lataniu. Jakoś nie miała ochoty na testowanie pionierskich wynalazków tubylców, a tym bardziej na spełnienie ich zachcianek. — Nie jestem najlepszym pilotem, w ogóle jestem beznadziejna. Przynoszę pecha, więc lepiej się pożegnajmy. Gdzie, na bogów, jestem? Trafiłam na Morze Potworów?

— Trochę zboczyłaś z kursu.

Do przód wysunął sie najprawdopodobniej wódz tej hałastry. Od reszty odróżniała go długa, zielona, sięgająca pasa broda oraz laska wyglądająca jak ludzki piszczel. Zdawał się stary jak sami bogowie, mądry jak Atena, a zarazem bezwzględny jak Ares. Mieszanka, z której nie mogło wyniknąć nic dobrego.

— Przy wysokich klifach wystarczyło popłynąć prosto, wprost do huraganu. Po co przybyłaś?

— Przydzielono mi misję, trochę wbrew mojej woli, ale kogo obchodzi moje zdanie? — prychnęła córka Zeusa, patrząc w przekrwione oczy starca, potwierdzające tylko jej hipotezę o nocnych imprezach. — Szukam trójzębu Posejdona.

— Złodziej! — zawyły złowrogo stworzenia jak dobrze zorganizowany chór kościelny na różne intonacje. — Niech poleci! Złodziej! Tak, tak, niech poleci!

— Dlaczego chcesz nam zabrać dar od pana mórz, ofiarowany nam w podzięce za naszą gorliwą modlitwę, regularne składanie ofiar oraz wykupowanie pamiątek ze stacjonarnego sklepu?

Arianna spojrzała w kierunku wskazywanym przez starca, dostrzegając trójząb wbity w głaz jak Excalibur króla Artura na krańcu klifu. Jego rączka błyszczała w świetle słońca, powierzchnia kamienia została przypalona od siły uderzenia, a ziemia w koło popękała, tworząc zygzaki. A jednak Ariannie coś nie pasowało. Nie czuła tej potęgi bijącej od trójzębu, jak to było w przypadku innych przedmiotów. Tamte emanowały boskością i siłą jak ich właściciele. Wiedziała, co mówiła. Przecież trzymała w rękach piorun piorunów i wtedy czuła się nędznie i bezwartościowo, a ten trójząb wyglądał jak zwykłe widły do przerzucania siana.

— To falsyfikat. Ktoś was oszukał — oświadczyła rzeczowo Arianna niczym archeolog badający odnalezione artefakty.

Nie potrafiła wytłumaczyć, skąd to wiedziała, po prostu to czuła. To tak jakby ktoś próbował wam wcisnąć buty marki „abidas”, wmawiając, że jest to „Adidas”, chociaż nazwy brzmią podobnie i wymowa jest praktycznie identyczna, to po prostu się wie, że sprzedawca wciska wam bubel.

— Kłamca! Musi polecieć! — Wrzaski się wzmagały jak oburzenie kibiców na stadionie po błędzie sędziego. Stwory wygrażały Ariannie pięścią, szarpały liny, którymi była związana, oraz wciąż nawijały o jakimś lataniu. — Bezbożnik! Złodziej!

— Pan mórz, którego tak wielbicie, przysłał mnie tu bym odebrała to co do niego należy! — krzyknęła córka Zeusa, podirytowana towarzystwem bandy stworów, sięgających jej do pępka, oraz myślą, że tak łatwo dała się oszukać. A już zaczynała lubić Starego Wodorosta...

— Nie pozostawiasz nam wyboru — odezwał się starzec, uciszając pobratymców, choć wcale nie podniósł głosu. Widocznie na taki respekt pracowało się latami, rozdając nalepki z wizerunkiem ulubionego boga oraz kubki z jego podobizną. — Zostaniesz oddana Perełce ku czci pana mórz.

Arianna parsknęła śmiechem, myśląc, że błyskawicznie pozbędzie się milutkiego, włochatego potworka imieniem Perełka i dokończy swoje zdanie. Patrząc na gumisiowe istoty, nie spodziewała się zobaczyć ośmiornicy na sterydach z pięcioma rzędami ostrych jak brzytwa zębów, małymi, świńskimi oczkami, mackami długości boiska piłkarskiego oraz z oddechem śmierdzącym zgnilizną i miętówkami.

Perełka okazała się krakenem.

Takim z najgorszych koszmarów marynarzy oraz przy którym, kraken z trzeciej części „Piratów z Karaibów” wyglądał jak domowy pupilek.

Stworzonka przerzuciły liny przez sosnę, wyginając ją aż do ziemi. Następnie jej czubek przywiązano do stojącego nieopodal masywnego dębu, a rękę Arianny do wygiętego drzewa. Całość przebiegła sprawnie i szybko, trwając nie dłużej niż dziesięć sekund. Widocznie mieszkańcy tej wyspy nie po raz pierwszy urządzali konkurs w rzucie ofiarą.

— Może obgadamy to jeszcze raz?

Arianna uśmiechnęła się przymilnie, gdy zorientowała się, w jak tragicznej znalazła się sytuacji. Nie podobał się taki koniec. Nie dość, że siła wyrzutu urwie jej rękę, to na koniec skończy w paszczy krakena, cierpiącego na refluks żołądka. Widocznie nie służyło mu pożeranie wszystkiego, co zaserwują mu te przebrzydłe istoty. Córka Zeusa nie miała żadnego pomysłu na ucieczkę. Zmęczenie, wesołe warczenie krakena i wiwaty w ogóle jej nie pomagały. Starzec głośno się modlił, prosząc Posejdona o przyjęcie ofiary. Dla córki Zeusa to była jakaś paradoksalna ironia losu! Miała zostać poświęcona dla pana mórz, wykonując dla niego czarną robotę!

— Pogadajmy jak cywilizowane... stworzenia. Bądźcie rozsądnymi, stworami.

Arianna zdecydowała na dyplomacje oraz rzeczowe argumenty. Widok ogromnego tasaka zachęcał ją do ugodowej postawy.

— Kogo nazywasz stworem? — oburzył się starzec, potrząsając głową, aż oczy prawie nie wypadły mu z oczodołów. — Przeglądałaś się kiedyś w lustrze? Jesteś paskudna jak Dzik Erymantejski, a to nas nazywasz stworami?

Arianna otwarła usta z oburzenia. Nigdy nie zwracała szczególnej uwagi na wygląd, sterczące włosy czy twarz umazaną brudem, lecz nikt w całym jej życiu nie nazwał jej jeszcze paskudną. I to dodatkowo jak Dzik Erymantejski — ogromna, wstrętna świnia wykończona przez Heraklesa! Ostatecznie postanowiła się nie sprzeczać o gusta. W końcu to jej życie wisiało na włosku, a raczej na linie, do której niebezpiecznie zbliżało się ostrze.

— Pewnie masz rację. Jestem paskudna i ciężko strawna. Lepiej mnie puśćcie, bo to zaraźliwe.  Poczekajcie... nie, nie, nie stój! — wrzasnęła Arianna w momencie, gdy lina do sosnowej wyrzutni została przecięta.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top