Rozdział 26
Silnik ryczał jak stado minotaurów, wykonujące operę Vivaldiego lub jak Arianna śpiewająca pod prysznicem, myśląc, że nikt jej nie słyszy. Córka Zeusa nie odziedziczyła po ojcu talentu artystycznego i gdyby to ona miała uwolnić swoje rodzeństwo z żołądka Kronosa, musiałaby użyć drastyczniejszych środków.
Ucieczka Percy'ego i jego przyjaciół z obozu dała Ariannie cenny czas potrzebny na przygotowania. Bracia Hood za kilka drachm i obietnicę otrzymania po Ariannie pośmiertnego spadku mieli zorganizować transport — możliwie jak najszybszy i najcichszy. Ostatecznie jej oczekiwania zostały spełnione tylko w połowie.
Córka Zeusa otrzymała... motorydwan — pojazd składający się z kosza na płozach oraz mechanicznych koni, tak przekształconych by działały niczym silnik motorówki. Trzeba przyznać, że całość prezentowała się całkiem okazale, ale każdy wolałby popodziwiać to dzieło z dystansu niż narażać się na jego skutki uboczne. O ile Travisowi i Connorowi nie można było odmówić sprytu, przebiegłości i pomysłowości, to ich wynalazki w dziewięćdziesięciu i ośmiu procentach kończyły się wybuchem konstrukcji lub pożarem. Dlatego Arianna miała uzasadnione obawy, czy jednostka pływająca „SS kupa złomu” nie pójdzie na dno przy najmniejszym wstrząsie, o które nie było trudno na wodzie. Jakoś nie kipiała ze szczęścia na myśl rozbicia się na środku morza, a co grosza na obszarze całkowicie podporządkowanym Posejdonowi. Wujaszek miał wiele powodów — przy czym należało wziąć pod uwagę kapryśną naturę bogów — by wznieść dziesięciometrową falę i zatopić dzieło Hoodów wraz z pasażerem.
Macie czasem kiedyś takie przeczucie, że wydarzy się coś okropnego?
Tak?
To pomnóżcie to przez dziesięć, to uzyskacie wyobrażenie, jak czuła się Arianna, gnając przez morze w motozłomie, przypominającym jazdę na byku.
Córka Zeusa odetchnęła z ulgą, gdy na horyzoncie ujrzała ogromny liniowiec wielkości wieżowca z wymalowaną na dziobie nazwą statku, dodatkowo oświetloną reflektorem na wypadek, gdyby jakiś heros-przybłęda nie wiedział, gdzie trafił. Na dziobie umieszczono rzeźbę, przypominającą piękną kobietę z zastygłym wyrazem przerażenia na twarzy. Też byście tak wyglądali, gdyby wasi rodzice postanowili złożyć Was w ofierze morskiemu potworowi. Pamiętajcie, by słuchać rodziców, pilnie się uczyć i odrabiać pracę domowe, bo inaczej możecie skończyć w żołądku jakiegoś stwora. Andromedę ostatecznie uratował Perseusz, kto wie, czy będziesz miał akurat pod ręką herosa z głową Meduzy w torbie? Lepiej nie ryzykować.
Arianna za pomocą przyczepionej do burty drabinki wdrapała się na pokład statku, nasłuchując odgłosów pościgu. W końcu głośniej nie mogła zapowiedzieć swojego nadejścia. Miała wrażenie, jakby wygrała bilet na rejs wycieczkowcem dookoła świata z darmowymi napojami i wachlarzem atrakcji. Z głośników leciała spokojna muzyka, z oddali płynął gwar rozmów i nienaturalnego śmiechu, a w powietrzu unosił się zapach dzisiejszego obiadu. Arianna miała potwornie złe przeczucia, przemykając pustymi korytarzami liniowca oraz chowając się za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawiała się jakaś osoba albo coś o wiele gorszego.
Użycie określenia „potwornie” nie mogło być trafniejsze w tym przypadku, gdyż statek był po prostu pełen potworów — piekielnych ogarów różnej wielkości i maści, olbrzymich Lajstrygonów oraz drakain, przyprawiających o ból głowy mową w postaci syczenia. Arianna była przerażona, prawie tak bardzo, jak miała przemożną ochotę posłać wszystkie potwory z powrotem do Podziemia. Podążając według planu, dotarła na trzynaste piętro, gdzie powinna znajdować się kajuta kapitańska.
— Ma się za samego Kronosa — burknął niskim głosem dwu i pół metrowy stwór, owłosiony na klacie niczym niedźwiedź. Arianna wskoczyła za dwuskrzydłowe drzwi, za których wyszły dwa wyglądające jak bliźniacy potwory.
— Nie narzekaj. Jemu przekazano dowodzenie...
Arianna wśliznęła się do pomieszczenia, nie zważając na rozmowę pomagierów Luke'a. Kajuta kapitańska prezentowała się olśniewająco. Zakrzywione okna prezentowały błękit nieba, zlewający się na horyzoncie z morską zielenią. Po jednej stronie umieszczono mahoniowy stół pełen jedzenia, po drugiej łóżko z baldachimem. Na samym środku postawiono miękkie sofy, zachęcające, by się na nich wyłożyć i zapomnieć o problemach. Jednak uwagę córki Zeusa zwrócił złoty sarkofag, stojący na okrytym aksamitem podwyższeniu.
Arianna, jakby przyciągana przez niewidzialną siłę, podeszła do trumny przyglądając się płaskorzeźbą przedstawiającym płonące miasta i herosów ginących straszliwą śmiercią. I choć głos w jej głowie krzyczał, by natychmiast się wycofała, a najlepiej wyskoczyła za burtę, by znaleźć się jak najdalej od tej wylęgarni zła, dotknęła powierzchni sarkofagu i błyskawicznie tego pożałowała.
Dostała okropnego bólu głowy, rozsadzającego czaszkę od wewnątrz jakby mózg chciał jej eksplodować. Przed oczami zobaczyła jakiś obraz, najpierw jednookiego chłopca, pokornie padającego na kolana, a następnie Luke'a w ulepszonej wersji o złotych tęczówkach, powstającego z sarkofagu z czarną kosą w ręce. Potem świat zawirował, obraz się rozmazał, by po chwili znów się wyostrzyć, ale tym razem Arianna stanęła na Olimpie, a raczej jego gruzach zlepionych od złotego ichoru, płynącego niczym górski potok. Pośrodku szczątków Sali Tronowej stał zadowolony Kronos, świętując swoje zwycięstwo oraz klęskę olimpijczyków. U jego boku stała uśmiechnięta Arianna, w ręce trzymając splamiony boską krwią piorun piorunów.
Córka Zeusa przerażona wizją zagłady ówczesnego świata nie powstrzymywała krzyku, który wyrwał jej się z gardła. Obraz się rozpłynął, a ona na powrót znalazła się w kajucie kapitańskiej, klęcząc na perskim dywanie i drżąc z przerażenia.
— Piękne, prawda?
Arianna słysząc znajomy głos, odwróciła się w jego kierunku. Błyskawicznie sięgnęła po miecz, ale straciła ochotę do walki, gdy u boku Luke'a dostrzegła tych dwóch przerośniętych typków. Syn Hermesa siedział wygodnie rozłożony na jednej z kanap, pociągając jakiś napój z wysokiej szklanki. Wyglądał pewniej niż Arianna, by tego chciała.
— Nazywasz pięknem, śmierć setek niewinnych osób? — prychnęła córka Zeusa. Opuściła oręż wzdłuż ciała. Swoim mieczem i tak nie mogła zabić człowieka, jednak dzierżąc go w ręce, czuła się pewniej.
— Nikt nie musi umierać. — Uśmiechnął się przebiegle, jakby miał chytry plan wygrania całego starcia. Wskazał miejsce naprzeciw siebie, lecz Arianna zrezygnowała z tego przejawu dobroci. — Wystarczy, że się do nas dołączą i żadna krew nie zostanie przelana.
— Ichor również jest krwią. Widziałam jej więcej, niż bym tego chciała.
Arianna zazgrzytała zębami z rozdrażnienia. Nie mogła przegonić z pamięci własnego uśmiechniętego oblicza, gdy dzierżyła lepkiego od krwi jej ojca piorun piorunów. Nikt jej tego nie powiedział, ale ona wiedziała, że w kronosowej wizji przyszłości to właśnie ona miała zgładzić Zeusa. Teraz gdy olimpijski proces zakończył się pomyślnym dla niej rezultatem, nie miała jakoś ochoty na armagedon czy inne zagłady.
— Było jej tyle, że spokojnie mógłbyś zapełnić nim ten przeklęty basen na głównym pokładzie.
— Od kiedy przejmujesz się ich losem? — zakpił Luke, żwawo gestykulując rękami, co tylko potwierdzało, jak bardzo był zaangażowany w koniec świata. Dwa potwory stojące za jego plecami zdawały się pełnić stałe wyposażenie tego pomieszczenia, gdyż gospodarz zupełnie nie zwracał na nich uwagi. — Zapomniałaś, co ci uczynili? Zapomniałaś, że chcieli cię unicestwić tylko dlatego, że jesteś zbyt potężna?
— Prawie mi się udało, dzięki, że mi przypomniałeś. — Uśmiechnęła się złośliwie. Cieszyła się, że przeżyła i tylko to się dla niej liczyło, teraz wystarczyło żyć dalej, co zdecydowanie było najtrudniejszą częścią ambitnego planu. — Ale wciąż tu jestem, prawda?
— Dzięki komu?
Luke rozsiadł się wygodniej. Wiedział, jak powinien poprowadzić tę rozmowę, by obalić wszystkie argumenty podawane przez Ariannę. A przynajmniej zdawało mu się, że wie.
— Mojej powalającej mowie na procesie? — Nie spuszczając oczu z rozmówcy, przeszła wzdłuż pomieszczenia zbliżając się do okna, by wywnioskować, gdzie się znajdowała. — Wszystkich doprowadziłam do łez! W takim stanie nie mogli mnie skazać.
— Kto ci pomógł? — kontynuował Luke, nie zwracając uwagi na głupie żarty córki Zeusa. — Kto pozwolił ci w pełni wykorzystać potencjał? Co dali ci bogowie? Są niepotrzebnym, trzytysięcznym bagażem tachanym przez całą ludzkość. Zachodnia cywilizacja jest zgniła do szpiku kości. Wszystko ma swoją datę ważności, bogowie również i właśnie nadszedł ich kres. Zostaną zniszczeni, a ty nam w tym pomożesz.
— Nie przyłożę ręki do tego. Nie skrzywdzę moje rodziny, może denerwującej, ale jednak rodziny. — Spojrzała w zimne oczy Luke'a, by potwierdzić prawdziwość swoich słów. Żałowała, że ponownie nie może spełnić prośby Hermesa, ale jego syna po prostu nie dało się już uratować. — My również jesteśmy spokrewnieni. Zapomniałeś o tym?
— Jakże bym mógł? Na każdym kroku przypominają mi o połączeniu z tym plugastwem, ale dla mnie to nie ma znaczenia. — Machnął ręką, dając sygnał jednemu ze swoich potwornych przyjaciół, by zmusił Ariannę do zajęcia miejsca obok niego. Córka Zeusa wysoko uniosła głowę, hardo spoglądając w tęczówki rozmówcy, by pokazać mu swoją buntowniczą postawę. — Po co tu przybyłaś?
— Gdzie jest Nick? — wycedziła przez zaciśnięte zęby, skupiając się na okiełzaniu swojej energii, by nie rozsadzić całego pomieszczenia. Nie chciała skrzywdzić syna Hermesa, a tym bardziej zaprzepaścić szansy na odnalezienie syna Apolla.
— Wreszcie przechodzimy do rzeczy.
Luke odchylił się do tyłu. Uśmiechnął się szeroko, czekając, aż Arianna całkowicie straci cierpliwość. Córka Zeusa nie rozumiała, dlaczego wystawiał na próbę jej umiejętności i kontrolowanie gniewu, jeżeli dobrze znał jej destrukcyjną naturę.
— Nie krępuj się, pokaż, co potrafisz. Chciałbym na własne oczy ujrzeć drzemiącą w tobie potęgę.
— Gdzie jest Nick? — spytała ponownie, akcentując każde słowo z osobna, by podkreślić główny i jedyny powód, dla którego się tu znalazła.
— Żyje, ale jak długo to już zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
Luke sięgnął po leżącą na stoliku do kawy kopertę i wyciągnął ze środka złożoną kartkę papieru. Ariannie nie spodobał się długi wykaz nazwisk, opatrzony dokładnym miejscem zamieszkania. Jakoś nie uśmiechało jej się stawianie życia przyjaciela na równi z łutem szczęścia w strzelaniu. Równie dobrze mogła w ogóle tu nie przychodzić.
— Jest naprawdę irytujący. Zdecydowanie za dużo gada, zachowuje się jak jego durny ojczulek.
— Powiedz jeszcze jedno obraźliwe słowo na Apolla, a obiecuję ci, że wylądujesz za burtą i ci dwaj przygłupi pomagierzy mnie przed tym nie powstrzymają — zagroziła Arianna, a na potwierdzenie jej słów, złota błyskawica przecięła sklepienie, choć wiele wysiłku kosztował ją ten pokaz siły.
Luke przestał się uśmiechać, świadom zagrożenia, jakie niosła ze sobą córka Zeusa, dlatego nie zamierzał testować jej prawdomówności.
— Jeżeli chcesz jeszcze kiedyś zobaczyć swojego przyjaciela, przyprowadzisz do mnie te osoby.
Poodał Ariannie trzymaną listę, jeszcze raz zastrzegając, od czego zależało życie syna Apollina. Posępnie spojrzała na wykaz. By uratować jedną osobę, miała dwoma tuzinami zasilić szeregi wroga. Wybór był prosty.
***
Błoto nieprzyjemnie mlaskało pod stopami jak bezzębny staruch próbujący uporać się z suchą pajdą chleba. Arianna w posępnym milczeniu wytrwale pokonywała grząski grunt, zmierzając w kierunku kolorowych świateł błyskających z centrum miasta. Nie wiedziała, gdzie była. Nikt nie raczył jej tego powiedzieć, ale zdecydowanie nie był to Nowy Jork, co najwyżej jego obrzeża.
Powoli zaczynało świtać. Słońce nieśpiesznie wynurzało się zza horyzontu, rozpraszając osiadły na okolicy mrok nocy. Granat nieba zmieniał barwę na różowopomarańczową, gwiazdy bledły, a księżyc niechętnie się chował, ustępując miejsca słońcu. Nadchodził nowy dzień i choć Arianna wolała, by czas się zatrzymał, to nie mogła powstrzymać naturalnego cyklu ani gotującego się do lotu słonecznym rydwanem Apollina.
Dotarła na twardy grunt — boczną drogę wijącą się między śpiącymi budynkami, gdzie zaczekała na swoje nieszczęsne towarzystwo. Frankie wyglądał, jakby miał umrzeć ze zmęczenia, mimo że wędrowali od niecałych piętnastu minut. Jego stan wynikał z jego jęczenia, na które zużywał całą w energię. Narzekał i przeklinał swój cierpiętniczy los, błoto w butach i ciężki plecak. Arianna, patrząc na jego nieporadnoścć i zrzędliwą naturę, wcale nie była zaskoczona, że nie został określony. Jego boski rodzic wolał zachować milczenie, niż ogłosić całemu światu, że Frankie był jego synem. To raczej nie był powód do dumy.
— Mason, poczekaj! — stęknął Elliot, ocierając zroszone potem czoło. Nieporadnie próbował dogonić żywo maszerującą dziewczynę, ale na każdy jego krok córka Zeusa robiła trzy i dzieląca ich odległość powiększała się z każdym przebytym metrem.
Arianna westchnęła, odliczając w myślach do tryliona, żeby się opanować. Odechciało jej się przy dziesięciu, dlatego zagryzła wargi, by nie wybuchnąć krzykiem. To mogłaby być przyjemna przechedzka, gdyby nie musiała słuchać tego marudy... no i pracować dla wroga.
— Im szybciej to załatwimy, to szybciej się rozstaniemy.
Arianna uśmiechnęła się zjadliwie, czego dreptając za jej plecami chłopak i tak nie mógł zauważyć. Nie zatrzymała się. Nie zamierzała słuchać jego poleceń. Zmieniła bieg z dwójki na trójkę i wyszła na główną, oświetloną jak pas samolotowy drogę.
— Jak mówię, że masz stać, to natychmiast się zatrzymujesz! — Frankie szarpnął dziewczynę za nadgarstek, ale równie szybko ją puścił, gdy przez jego ciało przemknął nieprzyjemny prąd. Chłopak przeklął pod nosem niczym sprzedawca rydwanów, rozmasowując zaczerwienioną dłoń. — Ja tu dowodzę, ty masz mnie słuchać. Lepiej się dostosuj, bo inaczej nigdy nie zobaczysz tego lalusia spod siódemki.
— Jeżeli Nick jest na księżniczce Andromedzie, wreszcie go znajdę.
Arianna rzuciła ostrzegawcze spojrzenie posykującym za jej plecami drakainom. Wężokobiety miały się trzymać co najmniej dziesięć stóp za nimi. Ich obecność była problematyczna nie tylko dla niej.
Luke nie był idiotą. Nie zamierzał puścić córki Zeusa tylko w towarzystwie herosa, wiedząc, że ta szybko go obezwładni. Arianna nie rozumiała tylko, dlaczego padło akurat na Frankiego. Może zdecydowała obustronna niechęć albo była to próba dla Elliota, by udowodnić swoją wartość. Jeżeli tak, na razie słabo mu szło.
— A kto powiedział, że tam jest? — powiedział zadowolony z siebie chłopak, myśląc, że wyraz twarzy Arianny był objawem zaskoczenia. — Świat jest duży, nigdy go nie znajdziesz!
Córka Zeusa miała ochotę przyczepić sobie do pleców karteczkę z napisem „Yderz mnie”, wyjść na najgwarniejszą ulicę na Manhattanie i pozwolić się szturchać przechodniom, by odpokutować za swoją głupotę. Odkąd opuściła obóz, nieustannie skupiała się na dotarciu na statek, pewna, że właśnie tam odnajdzie swojego przyjaciela.
„Wystarczyło, bym obrała inny punkt docelowy, a mogłabym tego uniknąć”.
Arianna westchnęła z pożałowaniem dla swojej głupoty. Powstrzymała palącą chęć sięgnięcia kompas. Niewiele osób wiedziało o jego istnieniu, a ona nie zamierzała powiadamiać o tym swoich wrogów. Ten mały, z pozoru nieszkodliwy przedmiot mógł być kluczem do sukcesu. Wystarczyło ułożyć chytry plan na miarę swoich sił i poczekać na właściwy moment.
Herosi dopiero około południa dotarli do celu ”dwupiętrowego budynku o białych ścianach. Ganek obiegała świeżo pomalowana weranda. W powietrzu unosił się zapach ziemi z doniczek, których było tu więcej niż w całej okolicy, a niedomknięta okiennica charakterystyczne skrzypiała na wietrze. Ot co, zwyczajny domek na przedmieściach miasta, jakich wiele w całej okolicy. Frankie jeszcze raz ostrzegł Ariannę, by nie odzywała się niepytana i zapukał do drzwi, strosząc się, jakby po drugiej stronie miała stanąć sama Afrodyta.
— Co się stało? — spytała latynoska gosposia, która na pewno nie uzyskała swojej pracy przyjaznym wyglądem. Miała ostre, świdrujące spojrzenie, osadzone blisko nosa na okrągłej twarzy. Z kolei brwi prawie w ogóle nie posiadała, za to natura nagrodziła jej to w ilości zmarszczek. Wyglądała trochę jak ten pomarszczony pies z reklamy kremu liftingującego.
— Czy zastaliśmy Stevena? — zapytał Frankie, zachowując uprzejmy ton głosu, choć wyraz jego twarzy zdecydowanie nie pasował do jego dyplomatycznej funkcji. — Jesteśmy jego znajomymi z letniego obozu.
— Za mną. Tylko niczego nie dotykajcie — ostrzegła kobieta, prowadząc herosów po eleganckich schodach na piętro.
Drakainy zostały przed budynkiem, by szkaradnym wyglądem nie straszyć potencjalnego poplecznika Kronosa. W całym domu znajdowało się mnóstwo kwiatów i innych roślinek, często egzotycznych, stojących pod ścianą w zastępstwie zwyczajowych ozdób. Po co komu zabytkowa waza, jak można mieć powykręcaną roślinkę, przypominającą duszącego kwiatka o dziwnej nazwie z Harry'ego Pottera? Ta dzicz kończyła się przed surowymi drzwiami wyglądającymi jak brama do innego świata.
— Steve, koledzy do ciebie.
Gosposia jeszcze raz zmierzyła Ariannę surowym wzrokiem, jakby to właśnie jej obecność była upierdliwym problemem, i odeszła, zostawiając herosów z wysokim chłopakiem o jasnych włosach, ubranym całym na czarno. Ów Steve spokojnie mógłby odgrywać śmierć w szkolnych przedstawieniach albo zastąpić Charona na jego barce, gdyby ten był zbyt zajęty pielęgnacją swoich garniturów. Pomieszczenie również odbiegało od reszty domu. Nie było tu roślinek, co Arianna przyjęła z niebywałą ulgą, bo ostry zapach tych kwiatków przyprawiał ją o zawroty głowy. Ściany pokrywały plakaty kapel rockowych, no wiecie tych zespołów, co wokaliści mają pomalowane twarze, a te krzyki nazywają śpiewem. W pokoju panował wszechobecny bałagan i nawet Dave mógłby uczyć się od niego sztuki robienia trwałego rozgardiaszu. Jedynie biurko ostało się w tym morzu okropności, gdzie wszystkie przedmioty zostały w miarę schludnie uporządkowane.
— Czego tu chcecie? — burknął oschle Steven, mierząc nieprzyjemnym wzrokiem swoich gości. Gdyby Arianna nie wiedziałaby o przysiędze Wielkiej Trójki, postawiłby cały majątek, że chłopak był dzieckiem Hadesa. — Czemu tak dziwacznie wyglądacie? Uciekliście z trupy cyrkowej?
Córka Zeusa prychnęła. O co mu do cholery chodziło? Przecież wyglądała całkiem normalnie! Nawet nie miała przy sobie broni. Pochmurnie zmarszczyła brwi, ale nie odezwała się. Uznała, że raczej szczytem uprzejmości nie było obrażanie gospodarza pod jego własnym dachem.
— Nazywam się Frankie i przybywam z poselstwem od Luke'a Castellana, by przyjąć cię w nasze szeregi. — Steven nie wyglądał na zaskoczonego tymi słowami. Albo słowa wyprzedzała syna Hermesa, albo ktoś już kiedyś wspomniał Stevowi, że nie był normalny. — Jesteśmy herosami, podobnie jak ty. Jednym z twoich rodziców jest olimpijski bóg, prawda?
— Nigdy nie znałem swojej matki — prychnął chłopak wyraźnie niezadowolony z tej jawnej ignorancji.
„Powinieneś się cieszyć” — cisnęło się Ariannie na usta. O ile jej życie byłoby spokojniejsze, gdyby nikt nie wiedział, czyją córką była! Nadal milcząc, podeszła do okna. Zmierzyła osiedle uważnym wzrokiem. Starała się ułożyć w głowie skuteczny plan ucieczki, ale jej myśli zajmowały marzenia o obiedzie. Była głodna.
— A ja swojego ojca. Nigdy się do mnie nie odezwał. Nawet nie wiem, kim jest — odparł Frankie głosem przepełnionym smutkiem i żalem.
Córka Zeusa zazgrzytała zębami z rozdrażnienia. Doskonale wiedziała, że Frankiem udawał pokrzywdzonego przez los dzieciaka. Dawno temu pogodził się z rzeczywistością, lecz we właściwym momencie potrafił odegrać wzruszającą scenę, rodem wyciągniętą z „Romea i Julii”, Szekspira.
— Bogowie nigdy się nami nie obchodzili. Zostawili nas samym sobie, nie obchodząc się, że możemy zostać pożarci przez polujące na nas potwory. Jednak Luke daje ci szansę, możliwość na odpłacenie im za swój nieszczęśliwy los.
— A tym kim jesteś?
Arianna oderwała wzrok od okna i nierozumnie spojrzała na Stevena, jakby była pewna, że do tego stopnia udało jej się opanować sztukę wtapiania się w ściany, że zniknęła. Rozczarowanie miało gorzki smak. Nie rozumiała, co chłopaka obchodziła jej tożsamość. Nie zamierzała opowiadać mu swojej smutnej historii, ukazującej bogów jako nieodpowiedzialnych rodziców.
— To Arianna, córka samego władcy Olimpu — wtrącił Frankie, nim dziewczyna zdążyła choćby pomyśleć nad właściwą odpowiedzią. Światła zamrugały w pomieszczeniu. Z kontaktów uniosła się czarna smużka dymu, śmierdząca przepalonymi obwodami, jednak Arianna wciąż nie zabrała głosu. — Bogowie chcieli ją zniszczyć, obawiając się jej siły, dlatego zdecydowała się nas poprzeć.
— Steve — odezwała się niespodziewanie córka Zeusa. Jej cierpliwość dobiegła końca. — Wyjrzyj z łaski swojej za okno.
Chłopak niechętnie wykonał polecenie Arianny, spoglądając na drakainy kręcące się po jego ogrodzie. Z początku nie widział nic podejrzanego w intruzach. Mgła skutecznie zniekształca prawdziwy obraz wężowych kobiet, dopiero gdy wytężył wzrok, zobaczył ich gadzie ogony, spiżowe zbroje i sztylety przytroczone do pasa.
— Co to u licha jest? — krzyknął Steven, szary na twarzy jak popiół. Odskoczył od okna. Nie chciał dłużej oglądać tego nieprzyjemnego dla oka widoku.
— Jeżeli zgodzisz się do nich dołączyć, codziennie będziesz otoczony przez takie albo o wiele gorsze potwory— odparła Arianna z niespotykanym u niej spokojem, wciąż obserwując przepychanki drakain. Energia świerzbiła ją w ręce, a złota bransoletka na nadgarstku przyjemnie wibrowała, jakby chciała zachęcić ją do działania.
— Jeżeli się nie zgodzisz, zostaniesz zniszczony przez takie albo o wiele gorsze potwory — wtrącił pośpiesznie Frankie, nawiązując do nadchodzącego ataku na Obóz Herosów.
Steven zmarszczył brwi. Stojąca obok Arianna prawie słyszała, jak trybiki w jego głowie przetwarzają uzyskane informacje.
— Zastanowię się nad tym — mruknął ostatecznie.
Tymi słowami skończył całą konwersację. Miał dość rozmowy i burzowego spojrzenia Arianny. Frankie skinął na córkę Zeusa, kierując się do wyjścia, ale ona miała zgoła odmienne plany niż on. Nie mogła dużej powstrzymywać rozpierającej ją mocy.
Arianna całą skrupulatnie gromadzoną od kilku dni energię skierowała w stronę drzwi, nie pozwalając ich otworzyć. Nie czekała, aż Frankie przetworzy, co właśnie się wydarzyło, że pchanie drzwi — nawet w dobrą stronę — przyniesie mu tyle korzyści, co przekonywanie Pana D o zaletach obozu, skoczyła na niego. Czuła narastającą w niej ekscytację na samą myśl o czekającym ją pojedynku.
Jednak ich walki nie można było nazwać krótką. Frankie stracił przytomność, gdy tylko odbił się od rozpędzonej córki Zeusa i zderzył się z ziemią, zapewne myśląc, że nadszedł kres jego żywota.
Arianna nie była niezadowolona. Nigdy nie ceniła Frankiego, lecz teraz jej opinia znalazła potwierdzenie w rzeczywistości. Nie mogła trafić na przeciwnika o stalowych nerwach? Potrzebowała spożytkować przetrzymywaną od tygodnia złość. Kronos, chociaż prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy, zasiał ziarenko nienawiści w sercu córki Zeusa i nawet doglądania i jego opieki, stało się częścią jej życia, przez co Arianna miewała problemy z kontrolą własnego gniewu i po jakimś czasie musiała go spożytkować. W takich momentach lepiej było nie znaleźć się na jej drodze, o ile nie chciało się oberwać jakimś zagubionym piorunem.
Właśnie teraz — w najmniej odpowiedniej chwili — Arianna czuła, jak jej destrukcyjna strona próbuje dojść do głosu, by rozwalić na molekuły kilka rzeczy. Kojarzycie może niejaką Storm z serii X-menów, wywołującą wyładowania atmosferyczne? Jeżeli tak, możecie sobie wyobrazić, jak wyglądała Arianna. Nie miał tylko białych włosów i takiego obcisłego wdzianka, ale reszta szczegółów jak najbardziej się zgadzała. Na jej szczęście ktoś potężny oraz niezwykle znudzony siedzeniem na tronie i przerzucaniem kanałów telewizyjnych, zauważył jej problemy, spokojnie kwalifikujące się do wysłania na terapię, nakazał Ariannie natychmiast się uspokoić pod groźbą zestrzelenia. Nie przeraził jej groźny wydźwięk słów olimpijskiego boga, lecz świadomość, że w najbliżej przyszłości czekała ją bardzo nieprzyjemna rozmowa.
Córka Zeusa szybko obezwładniła nieprzytomnego Frankiego za pomocą sznurka, zakleiła mu usta taśmą klejącą i zatargała do wielkiej szafy, w której było niespotykanie pusto, jakby jej pierwotnym przeznaczeniem było przechowywanie zakładników, a nie ubrań.
— Mógłbyś przetrzymać go tam przez jakiś czas?
Okay. Wiem, że nie było to normalne pytanie, jakie byście chcieli usłyszeć od nieznajomej osoby na pierwszym spotkaniu, ale Arianna znalazła się w impasowej sytuacji i nie miała wyboru jak zaufać Stevenowi, który wyglądał, jakby bardzo chciał uciec, ale nie mógł się ruszyć albo bał się tego dokonać.
— Kim ty jesteś? — wydusił wreszcie z siebie chłopak, odskakując na bok jak rażony prądem, gdy Arianna go minęła, podchodząc do okna.
Drakainy kręciły się nerwowo, jakby wyczuły niepokojący wzrost zagrażającej im siły, ale nie wyglądało też na to, by miały złamać postawiony zakaz i wejść do budynku.
— Córką Zeusa. — Zerknęła na chłopaka jak na idiotę. No przecież Frankie zadbał, by pokrzywdzony półbóg znał jej pochodzenie. — Słuchaj, nie mam za dużo czasu. Wypuść tego oszołoma z szafy o zmierzchu, a potem udaj się prosto do Obozu Herosów na Long Island. Nie licz na ciepłe powitanie, ale tam znajdziesz ludzi podobnych sobie.
— Do tego miejsca, które ma zostać zniszczone w najbliższym czasie? — spytał Steven, sceptycznie marszcząc brwi.
Nie podobała mu się wersja, w której miał szybko zginąć z rąk potworów stojących u progu jego domu, ale jakoś też nie chciał się znaleźć po przeciwnej stronie niż córka Zeusa. Sprawiała wrażenie nieźle pokręconej, ale też potężnej.
— Tylko czysto teoretycznie. — Niedbale machnęła ręką, jakby armia potworów nie była czymś, o co należało się martwić. No cóż, dla Stevena postawionego przed beznadziejnym wyborem, akurat ta kwestia była ważna. — Mój kolega, specjalista od wpadania w problemy i wychodzenia z nich obronną ręką, wyruszył na poszukiwania Złotego Runa, więc istnieje nadzieja, że obóz przetrwa. Dobra, teraz zrobię coś, co może wydać ci się dziwne, ale prosiłabym nie brać mnie od razu za osobą niezrównoważoną psychicznie.
Arianna zrobiła głęboki wdech i spojrzała w czysty nieboskłon, po którym przewijały się niewielkie obłoki. Nie była pewna, czy uzyska pomoc, ale musiała spróbować. Nie miała zbytnio lepszego pomysłu.
— Ojcze, wybacz, że ci przeszkadzam, cokolwiek tam robisz, ale pilnie potrzebuję twojego wsparcia. Dobrze wiesz, że nie prosiłabym o pomoc, gdyby naprawdę nie znajdowała się w potrzebie. Mógłbyś zorganizować mi błyskawiczny transport, szybki wiatr i odrobinę szczęścia? Byłabym wdzięczna.
Arianna nie zdążyła nawet zrobić wdechu po swoim monologu, gdy silny podmuch wiatru z łatwością wypchnął ją przez otwarte okno. Uderzyła w coś twardego, coś, co nie było ziemią ani cielskiem drakainy, tylko plecami potężnego, wielkości małego auta orła. Córka Zeusa nie mogła mu się przyjrzeć dokładniej, mocny wiatr wyciskał jej łzy z oczu. Nie mogła zrobić nic więcej, jak przylec do orła i modlić się, by ptak nie zderzył się z jakimś budynkiem czy samolotem.
***
Arianna z niebywałą ulgą powitała równy grunt pod nogami, dający jej przynajmniej złudne poczucie bezpieczeństwa. Kompas poprowadził ją do celu, a ona nie po raz pierwszy w swoim życiu miała wrażenie, że ten badziew się zepsuł.
Też byście tak pomyśleli, gdyby busola poprowadziła Was do budynku wielkością przypominającego wychodek oraz ogrodzonego siatką z wywieszoną tabliczką: „Nie podchodzić, grozi śmiercią!”.
Mimo swoich obiekcji zajrzała do środka, prawie nie spadając ze stromych schodów, które znajdowały się tuż za drzwiami. Z fiolką z ułamkiem słońca i mieczem w dłoni zeszła na dół, przy każdym kroku spodziewając się zmasowanego ataku najgorszych potworów.
No cóż, nie stało się nic, ani na schodach, ani w wąskim korytarzu, który biegł pod ziemią jak tunel metro. Wprawdzie powiedziawszy ta cisza i spokój zaczęły nudzić Ariannę — ADHD dawało o sobie znać. Nadpobudliwość miała pomagać herosom w przyswojeniu większej ilości wydarzeń na polu bitwy. W innych przypadkach domagała się jakichś wrażeń, by zaspokoić poziom adrenaliny.
Arianna zareagowała nieadekwatnie do sytuacji wybuchem radości na widok drzwi przerywających monotonię klaustrofobicznych ścian, ale gdy tylko przekroczyła próg pomieszczenia, oberwała w głowę czymś twardym.
— Arianna, co ty tu robisz?
— Sprawdzam, jak dobrze jesteś pilnowany — prychnęła córka Zeusa, rozmasowując obolałą głowę po uderzeniu.
Dźwignęła się z ziemi, podnosząc swój miecz i fiolkę, która na całe szczęście ostała się w całości. Może Apollo zastosował jakieś niezniszczalne szkoło albo co? Obawiam się, że takie zwykłe nie wytrzymałoby temperatury zamkniętego słońca.
— Trafiłaś akurat na porę obiadową — mruknął Nick.
Zamknął drzwi do pomieszczenia. Jego więzienie wyglądało lepiej niż połowa mieszkań na Manhattanie, a o jego niewoli świadczył tylko ciężki, krępujący jego kostki łańcuch. Jednak jego długość pozwalała na swobodne poruszanie się po pokoju.
— W tym czasie drakainy tłumnie udają się do pobliskiego baru.
— Dlaczego mnie uderzyłeś?
Arianna wściekle przymrużyła powieki. Nie pocieszała jej myśl, że musiała się tyle natrudzić, by tutaj się dostać, tylko po to by oberwać po głowie i przekonać się, że jej (nie) przyjaciel mieszkał jak w hotelu.
— Za każdy razem tak witam drakainy, byłoby to podejrzane, gdybym tak nie zrobił.
Nick niedbale wzruszył ramionami, z cwaniackim uśmiechem obserwując, jak Arianna krzątała się po pomieszczeniu, poznając jego rozmieszczenie. Po jego oburzeniu, nieuzasadnionej złości i wspomnianym odpoczynku od ich przyjaźni nie było już śladu, a syn Apollina nie mógł bardziej ucieszyć się na widok córki Zeusa.
— Uwolnij mnie, nie mamy już dużo czasu.
— Uwolnij mnie — powtórzyła zgryźliwie Arianna, energicznie odwracając się przodem do syna Apolla. Miała ochotę... sama nie wiedziała na co, ale kusiła ją perspektywa pozostawienia tu chłopaka na kilka kolejnych dni. — Przecież nie jesteśmy już przyjaciółmi.
— Na bogów, możemy omówić tę kwestię w jakichś, no nie wiem, przyjaźniejszych warunkach?
Arianna przecząco pokręciła głową.
— Ja mam czas. Nigdzie mi się nie śpieszy, a tutaj mam przynajmniej pewność, że przede mną nie uciekniesz.
Nick wytrzeszczył oczy. Żartowała, prawda? Musiała żartować! Syn Apollina nie mógł uwierzyć, że w takiej sytuacji, gdy w każdej chwili armia drakain mogła im się zwalić na głowę, ona chciała przeprowadzać psychologiczną terapię.
— No dobra. — Przewróciła oczami, gdy panująca między nimi cisza zaczynała się przedłużać. — Nie ruszaj się, nie przyjacielu — dodała i za pomocą małego drucika uwolniła Nicka.
Skinęła na niego ręką. Nie chciał z nią rozmawiać, to i ona nie zamierzała słuchać jego gadania, nawet jeśli syn Apollina mógł posiadać jakieś użyteczne przy ucieczce informacje.
Powrót na górę potrwał o wiele dłużej niż na dół. Jednakowe ściany zdawały się przemieszczać jak te w Labiryncie i herosi nigdy by się stamtąd nie wydostali, gdyby nie niezawodny podarek od Hermesa. Jednak z perspektywy czasu Arianna mogła śmiało stwierdzić, że opuścili te podziemne zakamarki w najmniej odpowiednim momencie i gdyby znów miała znaleźć się w takiej sytuacji, posłuchałaby Nicka, który całą drogę narzekał, by jeszcze przez kilka minut przyczaili się w ciemnościach. Wpadli wprost na oddział przybywających na drugą zmianę drakain.
Arianna nie była przerażona, tylko wściekła, ale nie mogła uwolnić swojej furii, dopóki u jej boku stał Nick. Więc wpadła na inny pomysł.
— Miłej podróży.
Syn Apollina niezrozumienie spojrzał na dziewczynę. Wypowiedziane przez z nią zdanie było względnie proste, składające się tylko z dwóch wyrazów, ale ich sens zupełnie nie pasował do sytuacji. Wszystko stało się jasne w momencie, gdy coś chwyciło go za ramiona, a on sam zaczął się unosić.
— Puszczaj mnie, wstrętna gadzino! — wrzeszczał Nick, próbując się oswobodzić z uścisku. Orzeł trzymał go stanowczo i mocno, nie wyrządzając mu przy tym krzywdy. — Zawróć! Nie możemy jej zostawić tam samej. Ląduj, na bogów!
Na nic zdały się prośby i groźby syna Apollina, majestatyczny orzeł spokojnie leciał przed siebie, z każdym machnięciem skrzydeł coraz bardziej oddalając się od ziemi. Nick widział, jak nad głowami drakain zbierały się, czarne jak dym z fabrycznego komina chmury. Chwilę później potężna błyskawica uderzyła w ziemię, o mocy tak dużej, że Nick poczuł jej energię, znajdując się kilkadziesiąt metrów dalej. Przez jego ciało przeszedł prąd, zupełnie jakby próbował wetknąć metalowy przedmiot do gniazdka. Gdy opadł kurz i pył, mógł dostrzec ogromny krater w ziemi w miejscu, gdzie stały potwory.
Nick może i by się uśmiechnął, gdyby nie zadawał sobie pytania: „A co się stało z Arianną?”.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top