Rozdział 25

Zniecierpliwiona Arianna zerwała się na nogi.

— Na bogów! — krzyknęła przepełnionym gniewem głosem — powiedz mi coś więcej!

Nie mogła dłużej znieść przedłużającej się ciszy. Jak Hermes mógł ją tak torturować?! Uśmiechał się jedynie przebiegle, jakby wreszcie znalazł sobie urozmaicającą jego nieśmiertelność rozrywkę. Córka Zeusa niespokojnie przeszła przez całe pomieszczenie, skopała wyimaginowane przedmioty, przerzucone z wyobraźni na posadzkę, i przeklęła złośliwość całego świata. Dopiero wtedy z powrotem usiadła, wbijając rozdrażniony wzrok w Hermesa.

— Jest... — urwał, udając, że zastanawia się nad odpowiedzią — u mnie na bezpłatnym stażu.

— Bezpłatnym... czym?

Arianna w konsternacji zmarszczyła brwi. Niby rozumiała wypowiadane przez Hermesa słowa, ale brzmiały tak niedorzecznie, jakby mówił w obcym języku. W jej głowie rozpętało się istne tornado, pełne pytań i przypuszczeń. Wszystko było tak poplątane, że nie miało najmniejszego sensu... jak całe jej życie.

— No wiesz. — Podrapał się pod podbródku. — Podaje kawę, ściera nektar z podłogi i przynosi gazetę.

Hermes bezwiednie wzruszył ramionami i ponownie zapatrzył się w ogień. Pełgające po jego licu światło nadawał mu nieco przerażającego wyglądu. Podobne ma się odczucie, gdy widzi się tygrysa. Przyjemnie się na niego patrzy, ale nie zmienia to faktu, że przy najbliższej okazji spróbuje cię pożreć. Hermes może nie chciał zjeść córki Zeusa — czego nie można było powiedzieć o Tantalu — ale był również nieprzewidywalny, co ten drapieżnik.

— Powiem coś, co pewnie cię zaskoczy... — zrobiła dramatyczną pauzę — nic z tego nie rozumiem.

Tym razem Arianna nie zamierzała udawać wszechwiedzącej, jeśli w rzeczywistości czuła się, jakby brnęła przez mgłę. Szła na oślep, szukając wyjścia, mimo to nadal każda droga prowadziła ją donikąd. Potarła palcem przywieszkę w kształcie chmury i poczęstowała swojego kompana puszką coli prosto z zeusowej produkcji. Miała nadzieję, że ten drobny podarek przekona go do zdradzenia kilku sekretów.

— Jak zwykła śmiertelniczka może pracować na Olimpie?

— I tu dochodzimy do najlepszego. — Hermes klasnął w dłonie, wypuszczając puszkę z dłoni, lecz ona zamiast upaść, zawisła w powietrzu na niewidzialnej półce. Arianna nie mogła się nadziwić temu zjawisku, chociaż cola lewitująca w powietrzu nie była najdziwniejszą rzeczą, jaką w życiu widziała. — Holly wcale nie jest śmiertelniczką.

Arianna prychnęła.

— Chyba upadłeś na głowę z wysokości, gdy leciałeś tutaj. — Zacmokała ze współczuciem. — Albo zbyt długo przebywałeś na słońcu. Jedno z dwóch, skutek ten sam.

Hermes parsknął śmiechem. Podziwiał jej odwagę, a może głupotę — zazwyczaj jedno z drugim niewiele się różniło — mówiła prosto i otwarcie. Zupełnie nie zwracała uwagi, że siedząca obok niej osoba mogła unicestwić ją na setki różnych sposobów. I to trzeba było docenić, choć bywało to również irytujące.

— W rzeczywistości nazywa się Pelagia — kontynuował Hermes, gdy wreszcie się opanował. Szybko wystukał coś na swoim telefonie, włączonym w tryb wibracji, by nie przeszkadzał w rozmowie. — Jest potomstwem jakichś pomniejszych bóstw. Nawet nie wiem których, tak dużo kręci się ich po Olimpie.

— W takim razie, co robiła w mojej szkole? — zapytała Arianna.

Czuła się zdezorientowana i oszukana. Myślała, że dobrze dogadywała się z Holly i nie miały przed sobą sekretów, ale wychodziło na to, że dziewczyna nie ufała jej nawet na tyle, by pomiędzy głupimi żartami oznajmić, że wcale nie była człowiek. Córka Zeusa uśmiechnęła się kwaśno. Nie podobało jej się, że ciągle żyła w kłamstwie.

— Dostała misję. — Hermes upił łyk coli. — Miała cię chronić.

Arianna zapatrzyła się w ścianę. To nie miało zupełnie sensu. Holly zawsze była dziwna... Znaczy, wszyscy znajomi córki Zeusa byli dziwni i zwykle źle kończyli, ale Holly zasługiwała wyniosła ekscentryczność na zupełnie nowy poziom. Nigdy nie chciała zaprosić jej do siebie ani przedstawić rodzicom, pojawiała się przed wejściem do szkoły, jakby spadła nagle z nieba, i równie niespodziewanie rozpływała się w powietrzu po zakończeniu zajęć. Ale Arianna nie przypominała sobie, by Holly kiedykolwiek przed czymś ją ochroniła... Chyba że przed nudą, gdyż to Holly była dumną pomysłodawcą wszystkich tych durnych pomysłów, które nauczyciele srogo potępiali.

— To dlaczego zniknęła? Po jej odejściu nie miałam ani mniej, ani więcej kłopotów niż zwykle.

— Nie pamiętasz, co się wydarzyło? — zapytał Hermes, spoglądając na swoją siostrę z uniesionymi brwiami, jakby była to historia powszechnie powtarzana na Olimpie.

— A wyglądam, jakbym cokolwiek pamiętała? — Machnęła dłonią przed własną twarzą, podkreślając wymalowany na jej obliczu obraz kompletnego zdumienia. — Wiem, że dawno nie siedziałeś obok kogoś tak mądrego, ale jak wali mi się na głowę ściana, to nie sprawdzam, kto ją wysadził, tylko uciekam.

— Czyli jednak coś pamiętasz!

Arianna westchnęła.

— Tak mi powiedziano. — Wzruszył ramionami. — W jednej chwili byłam w szkole, a w następnej sponiewierana obudziłam się w swoim łóżku. Holly... znaczy Pelagii już nie było.

— Omale nie umarłaś tego dnia! — Oczy Hermesa rozbłysły z podekscytowania, jakby był dumny, że to jemu przypadło zdradzenie zatajanej przed Arianną prawdy. — Charon już za rękę prowadził cię do barki, by przeprawić się przez Styks, a Hades przygotowywał przyjęcie godne twojego statutu, baloniki, torcik z lukrem oraz najlepszy skład przekupionych sędziów!

Hermes machał kaduceuszem nad ogniem i zmieniał barwę strzelających do góry płomieni na kolory, jakie udało mu się poznać w przeciągu całego życia. Marta i Greg — węże wijące się po trzonie laski — rozwierały paszcze, połykając płomienie i buchając tęczową parą z nozdrzy. Cóż, ten widok, znacznie złagodził sens słów Hermesa.

— Wpadł do ciebie z wizytą jakiś potwór, sporych gabarytów, sądząc po skali zniszczeń. Miałaś pogruchotane kości, zmiażdżone parę mięśni i takie tam... drobnostki. Postawiłem złotą drachmę, że przeżyjesz. — Wyprostował się dumnie, jakby oczekiwał gratulacji. — Ale byłem w mniejszości, która tak uważała.

Jedną drachmę?!

Arianna z niedowierzaniem spojrzała na boskiego braciszka z uniesioną brwią. Potrząsnęła głową. Nie mogła uwierzyć, że bogowie tak nisko wycenili jej życie. Jedną drachmę kosztowało zamówienie rozmowy przez telefon albo grajowskiej taksówki i jak się okazuje, również jej życie. Córka Zeusa liczyła, że jej wartość wzrosła proporcjonalnie do rozwinięcia umiejętności i potencjału. Ta jedna drachma tak ją zaskoczyła, że nie przyszło jej do głowy, by się przerazić tym, że prawie umarła. Znowu. Tylko tym razem nawet tego nie pamiętała.

— Pelagia napoiła cię nektarem, choć i to nie dawało gwarancji, że przeżyjesz — mówił dalej Hermes. Starał się nie uśmiechać, by nie wyjść na kompletnie pozbawionego współczucia. Dla Arianny nie było to wielkie zaskoczenie. Bogowie nie za bardzo przejmowali się żywotem śmiertelników, nawet jeżeli byli z sobą powiązani. Jednak doceniała starania, Ares zapewne turlałby się tu ze śmiechu. — Na nasze szczęście, bo oczekiwanie na zmianę stało się potwornie nużące, zaczęłaś wracać do żywych. Wściekły ojczulek odprawił Pelagię za to niedopatrzenie, bądź co bądź, jakieś pięćset lat szkoliła się pod okiem Ateny, studiując sztukę wojenną.

— To zupełnie nie ma sensu! — wykrzyknęła córka Zeusa. Uderzyła się zaciśniętą pięścią w czoło, by szybciej przetwarzać dochodzące do niej wiadomości. Jej stary procesor nie radził sobie z natłokiem informacji. — Skąd ta troska o mnie? Przecież bogowie nie mogą angażować się w życie swoich dzieci!

— Dobre pytanie, na które ojczulek nawet nie chciał odpowiedzieć.

Hermes ponownie machnął kaduceuszem, aż płomienie strzeliły do sufitu, a na ścianie cienie odgrywały wspomnianą scenę. Nie skończyła się zbytnio tragicznie, tylko porażeniem kilku boskich tyłków oraz zawaleniem połowy Olimpu. Cóż to za szkody dla bogów?

— Była wielka awantura, Hera krzyczała przez całe cztery minuty. Nie śmiej się, to rekordowy czas, zazwyczaj Zeus ma cierpliwość przez jakieś... dziesięć sekund? — Wzdrygnął się. — Potem rozstawia po kątach, nic przyjemnego. Włosy się jeżą i trudno je ułożyć.

— Biedactwo — jęknęła żałośnie Arianna, starając się mówić najsmutniej, jak potrafiła, chociaż było to nieco trudne, zważywszy na to, że jej życie dla bogów znaczyło mniej niż zniszczona fryzura. Niemiłe odkrycie. — Na pewno okropnie się napracowałeś, pstrykając palcami, by magicznie ułożyć fryzurę!

— Na prąd z tego przeklętego pioruna nie działa żadna magia. Pomaga tylko żel od Afrodyty, ale ona żąda niewykonalnych przysług za naparstek tej papki — burknął zgorszony Hermes, jak nikt znający się na cenach obowiązujących na rynku. Arianna spojrzała na swoją dłoń, czując energię mrowiącą ją w opuszki palców. Zaczęła się zastanawiać, czy jej prąd miałpodobne działanie co u ojca. Nie odważyła się jednak tego sprawdzić to na boskim bracie. — Dlatego połowa Olimpu woli chodzić z napuszonymi włosami.

— Chcę się z nią zobaczyć — zażądał Arianna.

— Obawiam się, że nie jest to możliwe. —  Hermes uśmiechnął się krzywo, jakby to była jego wina.  — Ojciec przygotował dla niej koktajl składający się z wody letejskiej, snu stygijskiego oraz czosnku. Nie będzie cię pamiętać.

Arianna bezwiednie przytaknęła głową. Nawet nie poczuła się zawiedziona. Nie było to pierwsza porażka, której doświadczyła w życiu.

— Dlaczego czosnku? — Zdawkowo uniosła jedną brew. Taki przyziemny składnik zupełnie nie pasował do reszty, sprowadzonych prosto z Podziemia. — Z tego, co pamiętam, Holly nigdy nie lubiła czosnku. Zawsze mnie to bawiło i porównywałam ją do wampira.

— No właśnie z tego powodu, przecież miała być to kara.

Hermes beztrosko wzruszył ramionami, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. No cóż, Arianna nadal nie rozumiała, co takiego odrażającego było w tym całym czosnku. Nie smakował najgorzej, tylko czasem potwornie zatruwał oddech na długie godziny.

— Mnie za karę chcieliście unicestwić, a jej kazaliście zjeść tylko czosnek. — Prychnęła z poczucia niesprawiedliwości. Co najgorsze to zawsze spotykało ją. — I to pewnie pomysł ojca? Boga stojącego na straży sprawiedliwości! To dlaczego ja nie mogłam zjeść, no nie wiem... brukselki? Mało wam wrażeń, to otwórzcie sobie kolejny teatr!

— Nie ma mowy! — W proteście uderzył zaciśniętą dłonią w kolano, jakby jednak ten czosnek był mniej potworny niż teatr. — Apollo chciałby w nim występować, a ja już teraz ledwo znoszę jego wierszyki. W jego poezji jest więcej błysków zębami niż samych słów.

— Masz dwa tysiące trzysta trzydzieści osiem nieodebranych połączeń — odezwała się Marta, znudzona przegadywaniem swego towarzysza, który ciągle nawijał o szczurach.

Hermes poderwał się na nogi, jakby sobie przypomniał, że zostawił włączone żelazko w domu.

— I pięć tysięcy osiem wiadomości na poczcie — dodał Greg, przy okazji próbując ugryźć Martę w ogon, co było niewykonalne z uwagi ich połączenia.

— Za dokładnie dwie minuty muszę być w Środkowej Europie — powiedział Hermes bardziej do siebie niż do córki Zeusa.

— Aha — mruknęła tępo Arianna. Była zbyt zaintrygowana obserwowaniem goniących się gadów, by zaskoczył ją krótki czas podróży na inny kontynent.

— I na Dalekim Wschodzie — wtrąciła Marta.

— I w klasztorze mnichów — dorzucił od siebie Greg, by nie być gorszym.

— W trzech różnych miejscach na raz? — zapytała córka Zeusa. Nie sądziła, by bogowie byli zdolni nawet do tego, widocznie jeszcze wiele musiała się nauczyć.

— Dużo załatwień. — Niedbale machnął ręką, jakby nie był to jego największy wyczyn. Arianna czasem miała problem z pojawieniem się w jednym miejscu, a co dopiero w trzech różnych. — Rozmawiałam ostatnio z Apollem o mało istotnych sprawach. No wiesz, co podadzą na wieczerzy, kto szybciej wkurzy Artemidę i takie tam, ale udało mi się wyciągnąć od niego też kilka wersów rymowanki. Zabawne, że chodziło akurat o ciebie. Nie wiem, co dokładnie się wydarzy, mego brata naprawdę trudno zrozumieć, ale musisz być ostrożna. Ostatni wers brzmiał: „Wszystko, co ceni, w perzynę się zmieni”.

— Czemu mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz? — Pochmurnie zmarszczyła brwi. Zdecydowanie wolała pozostać nieświadoma, przynajmniej wtedy nie musiała się obawiać, że coś przed nią wyrośnie i ją pożre. — Jak brzmiała dalsza część?

— Nie mogę zbytnio ingerować w twój los, ale pamiętaj wszyscy jesteśmy rodziną. Każdy popełnia błędy, ale nie skreślamy go z tego powodu, bo łączą nas więzy krwi, rozumiesz?

— Dajmy na to, że tak — odparła, powoli przetwarzając usłyszane słowa. Tak wiele wydarzyło się tego wieczora, że jej mózg można było porównać do wulkanu, natłok myśli wylewał jej się uszami.

— Zrozumiesz. Wybacz, muszę lecieć, obowiązki wzywają.

Hermes pomachał córce Zeusa na pożegnanie i zniknął w błysku światła. Arianna znów została sama. Spojrzała na posąg ojca. Miała do niego kilka pytań, jednak ciekawość nie była teraz jej największym zmartwieniem.

***

Arianna z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy — nawet połowicznie nieodzwierciadlającym jej potencjału — wpatrywała się w kamienną misę, błyskającą niczym ekran telefonu powiadamiający o nieodebranym połączeniu.

Córka Zeusa nigdy nie wnikała w wewnętrzne procesy zachodzące podczas kontaktowaniu się poprzez boginię Irys, dlatego każde odstępstwo od obowiązującej normy było dla niej czymś niepojętym, czymś, nad czym dłużej musiała pomyśleć. Zdecydowanie nie pomagały jej rozpraszające hałasy dochodzące z zewnątrz oraz zmęczenie.

Arianna źle spała tej nocy. Nie pogardziłaby jakimś proszkiem nasennym od Hypnosa albo chociażby uderzeniem czymś ciężkim w głowę, po którym straciłby przytomność. Jej myśli zaprzątały niezadane pytania do boskiego posłańca oraz nierozwinięte myśli, prowadzących ją do ślepych zaułków z uwagi na brak dokładniejszych wyjaśnień.

Północny wiatr szalejący dziś w jej domku tańczył na jej twarzy, rozwiewając włosy, których stan Arianna określiłaby na katastrofalny.

Córka Zeusa z uniesioną brwią oraz zmarszczonym nosem podeszła do obozowej budki telefonicznej, zastanawiając się, co właściwie powinna uczynić.

Może kopnąć? W świecie śmiertelników taka praktyka często się sprawdzała. Może potrząsnąć, by poprawić łączność? A może zakręcić wodą, by zlikwidować zakłócenia na linii? Ostatecznie zdecydowała się na mniej drastyczne posunięcie niezniżające jej do poziomu aresowych dzieci słynących z siły, a nie z rozumu.

— Eee, halo?

Pochyliła się nad misą, ale nie zobaczyła niczego poza swoim rozczochranym obliczem. W pierwszym momencie odskoczyła do tyłu przerażona widokiem potwora w tafli, potem uświadomiła sobie, że to tylko ona.

— No, słucham? Jest tam kto?

Arianna czuła się jak skończony idiota, mówiąc do naczynia, ale nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować. Nigdy nie spotkała się z diodowym telefonem w obozie.

— Wrzuć monetę, inteligencie — rozległ się podirytowany głos, wydobywający się z głębi misy, zupełnie jakby ktoś pod nią specjalnie siedział, instruując takich niedouków jak Arianna. — Na bogów! Z kim mi przyszło pracować? Banda dzieciaków, niedoceniająca ciężkiej pracy!

— Wybacz, nikt nie przekazał mi instrukcji obsługi.

Wyciągnęła z kieszeni spodenek jedną drachmę.

Moja wartość.

Ta myśl była dla niej poniżająca. Nie mogła pogodzić się faktem, że tak uwłaczająco nisko ją wyceniono! Z wyrzutem spojrzała na wygrawerowaną na monecie podobiznę ojca. Odetchnęła i wrzuciła pieniążek do wody. Odsunęła się do tyłu, by wzrokiem ogarnąć powiększający się obraz.

— Masz jedną, nową wiadomość — odezwał się miły, kobiecy głos z obsługi. Ekran urósł do kinowych rozmiarów, konwertując obraz do ultra hd.

Arianna nie miała najmniejszego problemu z rozpoznaniem Luke'a. Wyglądał doroślej, pewniej oraz dojrzalej, przy jego boku wisiał miecz z hartowanej stali i niebiańskiego spiżu, złowrogo błyskając w refleksach światła. Jedyny oręż na świecie mogący zranić zarówno potwory, jak i ludzi. Uśmiechał się, ale w jego oczach nie było tego samego błysku spotykanego u jego ojca.

— Spałaś, jakbyś spotkała Morfeusza — odezwał się wygenerowany obraz Luke'a. Arianna nie skupiała się na samym chłopaku, lecz na otoczeniu, w którym się znajdował. Syn Hermesa przewidział takie posunięcie, dlatego wybrał takie miejsce, które szczegółami nie zdradzało jego położenia. — Nie miałem serca cię budzić, dlatego zostawiłem ci wiadomość. Wiedziałaś, że istnieje taka możliwość?

— Złożę reklamację na tę usługę — mruknęła oschle córka Zeusa, świadoma, że chłopak i tak jej nie słyszał. Bogini Iris nie zdążyła wprowadzić jeszcze takiego ulepszenia.

— Ale do rzeczy. Frankie zdał mi raport z przebiegu waszego spotkania.

Luke uniósł brwi, jakby wciąż był zaskoczony, że rozmowa między herosami nie przebiegła według ułożonego przez niego planu. W rzeczywistości pokryły się tylko dwa założone punkty — wejście Frankiego do restauracji oraz wyjście w jednym kawałku. Reszta była totalną katastrofą dyplomatyczną.

— Nie sądziłem, że wykażesz się aż taką głupotą. Nasz pan bardzo był niezadowolony, to nie znaczy, że już spisał cię na straty. Odbierze to, co do niego należy, niezależnie czy będziesz współpracować, czy nie. Jesteś krnąbrna, ale wszystko da się ujarzmić, wystarczą odpowiednie argumenty. Myślę, że te będą wystarczająco przekonujące. Do zobaczenia na książnice Andromedzie.

— Jakie znowu argumenty? — spytała Arianna, gdy obraz zgasł i wszystko powróciło do normalnego stanu.

Z wściekłością kopnęła kamienną misę, siłowego rozwiązania skutecznego w dziewięćdziesięciu dziewięciu i dziewięciu procentach, ale uzyskała tylko kolejnego oburzonego boga oraz promieniujący ból w palcu.

Córce Zeusa słowa Luke'a wyryły się w pamięci jak nazwisko na płycie nagrobkowej. Arianna liczyła tylko, że na mogile nie widniało jej miano. Jednak telefon Castellana był złowróżbnym omenem, raczej nie zwiastującym kapitulacji Kronosa.

Arianna musiała obiecać bogini Irys tygodniowe embargo na korzystanie z jej usług, by wreszcie zgodziła się połączyć ją z matką. Prawie nie uściskała hologramowej rodzicielki, widząc ją całą i zdrową, dodatkowo wciąż znajdującą się na Lake Avenue. Bethany miała tam zostać przynajmniej do wieczora, a najlepiej do odwołania, aż niebezpieczeństwo zostanie zażegnane. Taką samą wiadomość przekazała Dylanowi, zmuszając go, by wprowadził się do jej pokoju na czas nieokreślony. Nikt nie powinien wiedzieć o jego istnieniu, córka Zeusa skrupulatnie dbała, by dla bogów pozostał anonimowy, ale wolała zapobiec groźbie zawczasu.

Upewniwszy się, że bliskie jej osoby znajdujące się poza granicami Obozu Herosów były bezpieczne, opuściła swój domek, by porozmawiać z Willeyem.

Na jej nieszczęście, a Arianna mogła się założyć, że Pan D. maczał w tym palce, bo kierownik obozu czuł się bezkarny w dręczeniu córki Zeusa z powodu oddania pozytywnego głosu w olimpijskiej rozprawie, satyr dostał wymarzoną przepustkę i o brzasku wyruszył w świat.

Niezadowolona Arianna poczłapała w kierunku toru rydwanowego, gdzie dziś miał się odbyć spektakularny wyścig, którego dawno nie widziano w tych rejonach. I na pewno nie miało to nic wspólnego z często występującymi wypadkami, urazami i kalectwem. Usadowiła się wśród innych herosów, niebiorących udziału w zawodach, z ciekawością obserwując wyprowadzane pojazdy, a było co podziwiać.

Beckendorf prowadził rydwan w całości wykonany z brązu i żelaza, włącznie z końmi, które były maszynami. Z kolei Clarisse zaprezentowała czerwony rydwan, ciągnięty przez dwa końskie szkielety. Arianna z dobrze znaną złośliwością, stwierdziła, że jej pojazd wyglądał jak złom na kółkach w porównaniu do tego, którym chełpił się jej ojciec. Rydwan Hermesa była zielony i na tle innych prezentował się miernie, ale z uwagi na załogę składającą się z braci Hood stanowił niebezpiecznego rywala.

— Jesteś taka popularna, a nie znalazłaś chociażby jednej osoby, która zechciałaby zostać twoim wspólnikiem?

Arianna nieśpiesznie odwróciła się w stronę Tantala. Uśmiechał się zjadliwie, jakby otrzymał papierowe upoważnienie na gnębienie córki Zeusa pod nieobecność Pana D. Dionizos nie zaszczycił obozowiczów obecnością i swoim wspaniałym ja, gdyż on nie opuszczał łóżka przed dziesiątą. Ciężko stwierdzić, kto był szczęśliwszy z tego powodu.

— Co to by były za zawody, gdyby z góry było wiadomo, kto wygra? — mruknęła Arianna. Zwróciła wzrok na ustawione na lini startu rydwany. Nie musiała patrzeć na Tantala, by wiedzieć, że tylko uciekające jedzenie denerwowało go bardziej niż ona sama.

— Tylko bez żadnych sztuczek — ostrzegł mężczyzna, nie mogąc wymyślić jakiejś błyskotliwej riposty, uciszającej wszelkie pyskówki.

Arianna niewinnie wzruszyła ramionami — zrzucanie na nią winy nie było dla niej niczym nowym. Córka Zeusa nie mogła w pełni się skupić na wydarzeniach rozgrywających się na torze z powodu metalicznego jazgotu, przypominającego radar łodzi podwodnej albo zgrzytanie paznokci o tablicę. Na gałęziach drzew siedziały tłuste, białoszare gołębie o dziwacznie lśniących dziobach, jakby nasmarowanych olejkiem do opalania, oraz niespotykanie błyszczących oczach. Arianna znów spodziewała się problemów i po raz kolejny przeklęte przeczucie działające niczym ostrzegawczy alarm jej nie zawiodło.

Roboptaki zaatakowały niespodziewanie, co było nie zwykłe, biorąc pod uwagę, że Arianna od kilku dobrych minut uważnie obserwowała ich ruchy. Gołębie okazały się ptakami stymfalijskimi o dziobach ostrych jak brzytwa oraz złowrogo świdrujących oczkach. Chmara w pierwszej kolejności rzuciła się na nieuzbrojonych herosów, obserwujących wyścig rydwanów z poziomu trybun. Ptaki szarpały ich za włosy, targały za ubrania oraz raniły skórę do krwi. Półbogowie rozpierzchli się we wszystkich kierunkach, wrzeszcząc i machając rękoma, by odgonić upierdliwe ptactwo. Arianna w porównaniu do reszty obozowiczów miała nieograniczony dostęp do ułamka boskich możliwości i mogła sięgnąć po broń nawet wtedy, gdy wydawało się, że była kompletnie bezbronna.

Córka Zeusa z triumfalnym uśmiechem, jakby właśnie zwyciężyła na torze, chociaż wcale nie brała udziału w zawodach, sięgnęła do swojego nadgarstka, pewna otrzymania czegoś śmiercionośnego, ale ojciec znów postanowił sobie z niej zakpić w najmniej odpowiednim momencie, prezentując jej...

Talerz.

Talerz o średnicy dwudziestu centymetrów wykonany z czegoś lekkiego, złocistego oraz delikatnie wypukły. Przypominał trochę ten używany w perkusji, ale Arianna nie miałam pojęcia, co takiego miała z tym zrobić. Czyżby Zeus uważał, że jego córka powinna porzucić szlifowanie szermierczych umiejętności na rzecz nauki gry na bębnach?

Jak ma mi to pomóc?, spytała samej siebie, używając nietrafionego podarku jako tarczy.

Arianna czuła, jak ptaki stymfalijskie z łatwością przebijają się przez jej skórę, jakby była wykonana z papieru. Z tego, co pamiętała, te przebrzydłe gołębie nie odejdą, dopóki herosi nie będą przypominać szkieletów rodem z Podziemia.

Arianna nie mogła się skupić, słysząc tyle morderczych dla uszu dźwięków — płaczu, lamentu i mechanicznego klekotania. Narastająca złość pobudzała w niej głęboko zakorzenione pokłady czystej energii, zdolnej uruchomić elektrownię atomową.

I nagle ją olśniło, co zapewne było związane z promieniami słonecznymi, które poraziły ją prosto w oczy.

Zrzuciła trzymanym talerzem przed siebie, po drodze skracając kilka ptaszków o pewne części ciała, i skupiła się na tyle, ile było to możliwe na poborze energii z otoczenia. Błyskawica uderzyła w talerz, tworząc najgorszy dźwięk, jaki istniał na świecie. Coś na połączenie tarcia styropianu o styropian, odgłosu wuwuzeli, drapania widelcem o talerz oraz piosenki „Friday”, Rebeccy Black. Taka kulminacja powinna być zabójcza nawet dla człowieka, ale ostatecznie spełniła swoje zadanie, odstraszając ptaki stymfalijskie, uciekające szybciej niż jedzenie przed Tantalem.

Herosi spod siódemki — wprawieni w łucznictwie — zdziesiątkowali chmarę, nim oddaliła się na niedosięgalną odległość. Arianna zeskoczyła z trybun, chcąc podnieść unikatowy prezent, który wywiązał się ze swojego zadania lepiej, niż początkowo przypuszczała, gdy czyjaś rękę boleśnie ją przed tym powstrzymała.

— Myślisz, że ujdzie ci to płazem? — spytał Tantal, uśmiechając się szeroko, jakby właśnie ogłoszono, że obóz zostaje definitywnie zamknięty.

Arianna spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi, zastanawiając się, czy któryś z ptaszków nie wywiercił mu dziury w głowie, że wygadywał takie głupoty.

— Tak, powinnam uciec z krzykiem niż stanąć do walki — prychnęła pogardliwie córka Zeusa, nie przejmując się zbytnio uczuciami innych herosów, którzy postąpili tak, jak wspomniała.

— Jakiej walki!? — krzyknął nowy koordynator, wymachując rękoma, jakby wciąż coś latało mu koło głowy.

Arianna westchnęła na wpół z irytacji, na wpół ze zmęczenia. Spojrzała na Percy'ego, który wyglądał, jak gdyby planował, jak pozbyć się Tantal, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów i świadków. Stojący obok niego cyklop załzawionym okiem obserwował całą sytuację, ale zdawał się rozumieć więcej niż Tantal.

— Zakłóciłaś przebieg wyścigu rydwanów! Tak bardzo chciałaś pochwalić się swoimi umiejętnościami w obliczu tylu ludzi?

— Nie wiem, co pan widział, może stado pięknych motyli czy tłuściutkich ptaszków, które chętnie by pan zjadł, ale ja widziałam i założę się, że reszta się ze mną zgodzi, że były to ptaki stymfalijskie! No, chyba nie urządzamy konkursu na najgorszy strój w roku, bo inaczej sensownie nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego trzy czwarte półbogów krwawi!

Wypowiedź Arianny nasączoną złością skwitował potężny grzmot z czarnych chmur, które zawisły nad obozem niczym pająk nad swoją ofiarą. Córka Zeusa przez kilka sekund sztyletowała się wzrokiem z Tantalem, żałując, że nie mogła go wysłać do Podziemia jak każdego innego potwora, gdy nagle mężczyzna się uśmiechnął w najbardziej okrutny sposób. Nawet Ares wyglądałby przy nim jak naburmuszony bobas w pieluchach.

— Ostrzegałem cię, dlatego zostaniesz ukarana wraz z nimi. — Wskazał na Jacksona i Annabeth, którzy wyglądali na tak samo zaskoczonych jak cała reszta półbogów. Nawet Clarisse miała minę, jakby chciała zaprotestować, co było niespotykane, ale widocznie wspólny wróg jednoczy. — No ruszać się, zaraz przydzielę wam obowiązki.

Arianna po wyrazie twarzy Tantala spodziewała się gorszych okropieństw niż sprzątanie boksów latających koników, jak zwał je Tyson, potworny brat Percy'ego. Sama stajnia była lepiej utrzymana niż pokój dziewczyny na Lake Avenue i nawet zapach był nieporównywalnie przyjemniejszy. Jednak problem tkwił w wymaganiach, jakie stawiał każdy pegaz.

Możecie powiedzieć: przesadzasz, co może być trudnego w napełnieniu koryt wodą czy owsem?

Pewnie nic, gdyby tylko te koniki nie odżywiały się lepiej niż przeciętny Amerykanin, żyjący ze spożywania szybkich posiłków składających się z hamburgera i frytek.

Pegazy na co dzień pielęgnowane przez przedstawicieli dziesiątki nauczyły się odżywiać lepiej niż sami bogowie na Olimpie.

Więc co jadły?

Arianna nie byłaby w stanie tego nazywać, gdyby nie szczegółowe menu na całe tydzień wywieszone na drzwiach każdego boksu.

Co znajdowało się na ich pozłacanych talerzach w skrzydlate wzory?

Mnóstwo zielstwa. Brukselki, szpinaki, sałaty, groszki i szparagi. Jeżeli znacie jeszcze jakieś inne warzywo, nad którym płakaliście w dzieciństwie, gdy mama kazała wam to zjeść, to w stu procentach znalazło się to na talerzu pegazów. Oczywiście każdy konik jadł co innego, z dodatkiem różnych przypraw i sosów oraz o zróżnicowanej temperaturze.

Arianna miała tyle na głowie, że nie zdążyła na kolację i musiała się zadowolić wyobrażeniem, co ją tego wieczora ominęło. Poczłapała w stronę swojego domku, przeklinając swoją chorą przypadłość bezczelnego odpowiadania osobom, przed którymi lepiej milczeć.

— Arianna, poczekaj!

Zatrzymała się zgodnie z prośbą, choć wysłuchiwanie czyjejś gadaniny było ostatnią rzeczą, na jaką miała dziś ochotę. Funkcjonowała na rezerwie energii, a licznik mierzący jej zmęczenie już dawno przekroczył poziom krytyczny.

— Cokolwiek się stało, nie może być tak ważne, by nie mogło zaczekać do rana — mruknęła Arianna, gdy zziajany Will wreszcie do niej dotarł, próbując unormować oddech po przebytym sprincie.

— Obawiam się, że jest — wydyszał, gwałtownie się prostując, jakby miało mu to pomóc w odpędzeniu zadyszki. Arianna wyczekująco spojrzała na chłopaka, nie mając ochoty na zabawę w zgadywanki ani w dramatyczne pauzy budujące napięcie. — Chodź ze mną szybko.

Will poprowadził córkę Zeusa do siódemki, która z daleka błyszczała niczym słońce. Jej mieszkańcy kręcili się niespokojnie jak dusze czekające na przeprawienie się przez Styks wraz z Charonem. Podobieństwo było wręcz uderzające, tylko herosi nie byli przeźroczyści jak umarlaki, z którymi Arianna się spotkała.

Nagle wszyscy zamilkli, gdy Solace prowadził córkę Zeusa w głąb domku między piętrowymi łóżkami, wpatrując się w nią jak ósmy cud świata, a może wyglądała tak beznadziejnie, że fascynująco? Któż to wie! Sama Arianna czuła się, jakby każdy krok miał być jej ostatnim.

— Zobacz tutaj.

Córka Zeusa spojrzała na równo zasłane łóżko niczym szczególnym nieróżniące się od pozostałych. Obeszła mebel wkoło, szukając tego kluczowego szczegółu, który miał jej uzmysłowić, co tak bardzo przeraziło pozostałych mieszkańców. Zorientowała się, dopiero gdy dostrzegła kołczan pełen strzał oraz misternie rzeźbiony łuk.

— Gdzie Nick? — spytała, czując, jak żołądek ze strachu przed odpowiedzią zawiązuje jej się w supeł.

Syn Apollina nigdzie się nie ruszał bez swojego skarbu, nawet do łazienki, bo kto wie, jaki potwór mógł na niego czekać w muszli klozetowej!

— Z tego powodu cię zawołaliśmy — odparł Michael Yew, podając córce Zeusa kartkę papieru, która zapoczątkowała całe zamieszanie.

— „Wystarczający argument? Tik tak. Śpiesz się, czas ucieka” — przeczytała Arianna wiadomość napisaną znajomym pismem.

Córka Zeusa nie potrzebowała podpisu, by wiedzieć, kto był nadawcą listu i gdzie powinna szukać swojego przyjaciela. Nie rozumiała tylko, dlaczego domownicy spod siódemki upatrywali w niej nadzieję na uratowanie ich brata.

— Gdzie wasz zastępowy?

— Poszedł do Wielkiego Domu.

— Przyślijcie go do mnie, jak tylko wróci — powiedziała Arianna, przepychając się w stronę wyjścia. Ściskając kartkę w dłoni, zastanawiała się jakim sposobem ma uratować Nicka, nie oddając się dobrowolnie w ręce Kronosa.

***

— I co ci powiedział? — spytała Arianna czysto teoretycznie. Przebieg rozmowy z Panem D. nie ciężko było sobie wyobrazić, znając jego opinie na temat obozu i wszystkich herosów się w nim znajdujących. — Że jest mu smutno, ale nie wiele możemy zrobić, nie wiedząc gdzie go szukać?

— Podsłuchiwałaś nas, no nie?

Lee Fletcher parsknął mało wesołym śmiechem, opierając się o drzwi wyjściowe z domku numer jeden. Nie miał humoru do żartów w sytuacji, gdy jego brat zniknął bez śladu.

— Słyszałaś, że Clarisse powierzono misję odnalezienia Złotego Runa?

— Tantal powierzył losy obozu w rękach Clarisse? W takim razie już możemy pakować swoje rzeczy.

— To, co mamy robić?

Spojrzał na Ariannę jak na ostatnią deskę ratunku, jakby tylko ona, no może wraz z Jacksonem, mogła wyciągnąć obóz z tarapatów.

— Modlić się, by Clarisse się udało — mruknęła, zatrzymując się w swoim niespokojnym spacerze, zupełnie jakby ilość postawionych kroków miał się przełożyć na liczbę rozwiązań kryzysowej sytuacji. — Gdy przywiezie Złote Runo, obóz zostanie uratowany, Tantal odesłany do swojej sadzawki i wszystko wróci do normy.

— A co z Nickiem? Ma problemy, musimy mu pomóc.

— Tylko ja mogę mu pomóc.

Na pytające spojrzenie Fletchera, odpowiedziała wzruszeniem ramion. No bo co miała mu powiedzieć? Że próbując ratować własne życia, ułożyła się nie z tą osobą, co trzeba i teraz Nick musiał płacić za jej głupotę? Nie, to zdecydowanie nie poprawiłoby jej relacji z resztą półbogów.

— Obiecuję, że sprowadzę go z powrotem.

— Co zamierzasz?

Lee starał się być pomocny, chociaż wyraźnie mu ulżyło na myśl, że córka Zeusa miała jakiś plan. W rzeczywistości jeszcze nie miała, jednak liczyła, że w obliczu zagrożenia wpadnie na jakiś genialny pomysł.

— Muszę porozmawiać z braćmi Hood.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top