Rozdział 22

Dziewięć dni dzielące Ariannę od olimpijskiej rozprawy minęło zatrważająco szybko. Dwieście szesnaście godzin zamieniło się w dwadzieścia cztery, a córka Zeusa nadal nie była — i raczej nigdy nie miała być — gotowa na swoje ostatnie spotkanie z bogami.

Zgodnie z poleceniem ojca starała się przygotować dobrą mowę przepraszającą. No właśnie, starała się to kluczowe słowo, bo ostatecznie nic z tego nie wyszło. Nie mogła przelać myśli na papier, a tym bardziej odegrać głównej rolę w zbliżającym się przedstawieniu. Była kiepską aktorką i na samą myśl płaszczenia się przed Hadesem oraz jej durnym bratem, Aresem, przez którego wszystko się zaczęło, wpadała w furię i chyba tylko cudem — w napadzie gniewu — nie rozebrała swojego domu na części.

Jednak ostatnie dni Arianny nie były takie bezużyteczne, jak mogłoby się to wydawać. Wreszcie wymyśliła, o co chodziło temu wrednemu typkowi z Tartaru.

Nie może brać, nie dając nic w zamian.

Co zabrała? No cóż, może wydawać się to niedorzeczne, ale chodziło o radę, ale nie o byle jaką radę! Dzięki niej córka Zeusa dowiedziała się, jak wykorzystać swój pełny potencjał, nie spalając się przy tym na popiół ani nie wywołując przy tym Armagedonu. Nauczyła się, jak opanować drzemiącą w niej moc i nakłonić ją do swojej woli. Teraz mogła swobodnie kontrolować wszystkie zjawiska łączące się z wiatrem, chmurami, burzami i błyskawicami. Nawałnica na środku pustyni? Żaden problem! Tornado w centrum Nowego Jorku? Wedle życzenia! Porażenie prądem irytującej sąsiadki? Nic prostszego! Arianna doszła do nader niewygodnego wniosku — dużo, bardzo dużo zawdzięczała temu gościowi, ale nie mogła spłacić długu w sposób, jaki proponował. Bogowie jej nienawidzili, zamierzali ją zgładzić, jednak ona nie mogła działać przeciw własnemu ojcu. Nie mogła, pomimo tego, co mówiła, i nic nie było w stanie tego zmienić.

— Arianno, chodź już! — zawołała Bethany z kuchni. — Nie możesz się spóźnić i mam nadzieję, że nie masz na sobie tego, co myślę, że masz!

Arianna uśmiechnęła się do siebie pod nosem i sięgnęła po swój kompletnie wyposażony plecak. Doświadczenie nauczyło ją, że nigdy nie jest pewne, w którym mieście będzie oglądać zachód słońca. Ostatni raz zerknęła na swój znienawidzony pokój — uznała, że nie będzie za nim tęsknić — i opuściła pomieszczenie.

— I co ja do ciebie mówiłam?

Bethany zmarszczyła brwi, oparła się barkiem o ścianę i pełnym pożałowania wzrokiem zmierzyła swoją córkę, a raczej jej strój. Czapka odwrócona daszkiem do tyłu, szorty i podkoszulek z napisem „Ja tego nie zrobiłem”, zupełnie nie pasowały do wizyt w sądzie, zwłaszcza olimpijskim.

— Umyj zęby, żeby twój oddech nie przypominał wyziewów z paszczy drakona?

Wzruszyła ramionami, to były ostatnie słowa jej matki.

— Mam nadzieję, że przynajmniej to zrobiłaś. — Westchnęła ze zmęczenia i ucałowała córkę w czubek głowy. Nie chciała jej zatrzymywać, inaczej na rozprawę Arianna uda się w ubraniu mokrym od jej łez. — Daj znać, co postanowili.

— Jeżeli zdecydują mnie unicestwić, to nie zdążę zadzwonić, jak ojciec rąbnie mnie piorunem.

— Ładowanie pioruna piorunów trochę potrwa, zdążysz. 

Bethany uśmiechnęła się przez łzy spływające po jej policzkach, które pośpiesznie otarła. Drugą ręką wręczyła córce plastikowe pudełko wypełnione pysznymi ciastkami orzechowo-czekoladowymi, które miała przekazać ojcu. To były również ulubione wypieki Arianny, ale za każdym razem, gdy chciała podwinąć jedno, matka biła ją drewnianą łyżką po rękach, zupełnie jakby w liczbie pięćdziesiąt było coś szczególnego i nie mogło być ani jednego mniej.

Arianna skinęła matce głową na pożegnanie i wyszła na klatkę schodową. Nie mogła dłużej patrzeć na jej smutną twarz, gdy w żaden sposób nie była w stanie jej pocieszyć. Co miała powiedzieć? Wszystko będzie dobrze, jeśli obie dobrze wiedziały, że nie będzie? Wyszła na zewnątrz i głęboko wciągnęła powietrze do płuc. Zabawne, że przed śmiercią nawet smog i uliczne spaliny mogą pachnieć niemal tak pięknie, jak fiołki. Arianna zamknęła za sobą drzwi i zerknęła na czekającego na nią przyjaciela.

— Co takie zrobiła ci ta biedna ziemia, że tak jej unikasz? — spytała, z politowaniem spoglądając na balansującego na metalowej rurce ogrodzenia Dylana.

Miał on niedorzeczną manię wchodzenia na wszystko, co było w stanie utrzymać jego ciężar — murki, płoty, krawężniki, drzewa, a nawet samochody! Może bawił się sam ze sobą w ziemia parzy. Arianna nie widziała innego wytłumaczenia.

— Ona mi grozi! — oświadczył śmiertelnie poważnie. — Otwiera się niespodziewanie i porywa prosto do Podziemia. To nieuprzejmie i karalne!

— Ciekawe przez kogo?

— Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Ale czy słyszałaś kiedyś, by porwanie było legalne? No właśnie! — wykrzyknął z takim entuzjazmem, jakby co najmniej wynalazł lekarstwo na raka. Zeskoczył na chodnik i ruszył w stronę pobliskiego przystanku autobusowego. — Ale, że niektórzy tworzą prawą tylko po to, by nie nazwali ich barbarzyńcami, muszę sam chronić się przed bezprawnymi atakami.

— Gdyby Hades chciał cię ściągnąć do siebie, to zrobiłby to, nawet gdybyś nauczył się latać i jedyne twój cień dotykałby ziemi.

Dylan otwarł usta i uniósł wskazujący palce, ale w ostateczności nic nie powiedział. Zmarszczył brwi i zagłębił się w labirynt swoich idiotycznych myśli. W tym czasie wsiedli do zatłoczonego autobusu, w którym było gorąco jak w piekarniku, i zajęli ostatnie wolne miejsca. Zgarnęli je sprzed nosa innych, rosłych dzieciaków, którym Arianna mogła spuścić łomot z zamkniętymi oczami i nie ruszając przy tym palcem. Tamci o tym nie wiedzieli i na ich szczęście się nie dowiedzieli.

— Gdzie ty właściwie idziesz? — zapytała córka Zeusa, gdy autobus ruszył z szarpnięciem, pomrukiem silnika i wypluciem spalin. — Tylko nie mów, że ze mną, bo od razu wyrzucę cię przez okno.

— Z tobą. — Uśmiechnął się cwaniacko. — Będę czekał na ciebie pod Empire State Building.

— Na Olimpie czas płynie inaczej — oznajmiła Arianna z miną biegłego, ignorując zdumione spojrzenie siedzącej obok kobieciny. — Mogę tam siedzieć dziesięć sekund, a tu to będzie dziesięć godzin. Nie ma potrzeby, żeby czekał, jeśli dobrze wiemy, że już stamtąd nie zejdę.

— Oczywiście. — Ze zmęczenia przewrócił oczami. — Przecież rozstrzygnięcie znamy już od miesięcy, nie mówisz o niczym innym. W takim razie będę ci towarzyszył na ostatniej ścieżce na tym ziemskim padole łez, cierpienia i bogów.

Arianna ujęła jego dłoń i ścisnęła ją wdzięcznie. Jakoś „dziękuję” nie chciało przeleźć przez jej gardło wielkości rurki do picia. Przez resztę drogi rozmawiali na błahe tematy. Dylan zadbał, by myśli córki Zeusa nie krążyły wokół nadchodzącej rozprawy, przez co autobus nieustannie rozbrzmiewał jej niekontrolowanym śmiechem. Arianny nie obchodziły zgorszone spojrzenia staruszek, kotki na drzewie i globalne ocieplenie, bo niedługo te problemy nie będą jej dotyczyły.

W wybitnie dobrym humorze wysiadła pod Empire State Building, gdzie pożegnała się z Dylanem. Jednak jedno zerknięcie na górujący nad nią budynek wystarczyło, by zepsuć jej nastrój. Już tylko sześćset pięter dzieliło ją od końca. Westchnęła żałośnie i skierowała się do wejścia. Na schodach czekał na nią Willey. Obiecał się zjawić i słowa dotrzymał. W przeciwieństwie do tego wypachnionego głupka, który nie odzywał się do córki Zeusa od pamiętnej eskapady do Las Vegas.

— Nawet tego nie mów — ostrzegł Willey, jednak jego drżący głos nie byłby w stanie przerazić nawet dwulatka. — Będzie dobrze, zobaczysz!

— Tak dobrze, że nawet w to nie wierzysz? — Uściskała satyra, obawiając się, że za chwilę jej się tu rozklei. — Gdzie Nick? Jaki dobry powód mi podasz, żeby usprawiedliwić jego nieobecność?

Willey uśmiechnął się nerwowo, potarł swoją kozią bródkę i niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. To była wystarczająca odpowiedź dla Arianny.

— Aha, rozumiem, po prostu nie chciał.

Przytaknęła głową i odwróciła wzrok, by nikt nie zauważył, jak to ją zabolało. Chciała wierzyć, że syn Apollina miał w zanadrzu jakiś lepszy powód, by się tu nie zjawić, niż swoje głupie uprzedzenia.

— No cóż, trudno. — Odwróciła się w stronę drzwi, ale przystanęła jeszcze w progu, złośliwie blokując wszystkim przejście. — Dziękuję, że przyszedłeś. Dobrze wiedzieć, że nie wszyscy kopnęli mnie w tyłek. Powiedz Nickowi... że jest skończonym idiotą.

— Nie omieszkam się mu to przekazać, gdy go spotkam. Powodzenia!

— Bilet w jedną stronę na sześćsetne piętro — zawołała Arianna do strażnika, który wciąż czytał jakiś denny romans zakupiony w kiosku na rogu.

— Nie ma takiego — burknął mężczyzna, nie podnosząc nawet na nią wzroku. — I nie zawracaj mi głowy.

— Arianna Mason, na pewno masz mnie tam zapisaną — wskazała na jego notes z rozpiską nieszczęśliwców, którzy mieli stawić się przed obliczem bogów — to ta, która już stąd nie wyjdzie.

— Ach, tak! — Mężczyzna niepokojąco się rozpromienił, jakby egzekucja była najciekawszym punktem w jego dzisiejszym grafiku. — Znasz zasady — dodał, podając jej identyfikator.

— I tyle mnie widziano — mruknęła Arianna, gdy zamknęły się za nią drzwi windy, a świat śmiertelników zniknął za nimi, jak jej cała odwaga. Rozpoczęło się ostateczne odliczanie.

W tym dniu nawet Olimp wyglądał inaczej. Na uliczkach nie spacerowały rozchichotane driady, zaczepiające przechodniów, handlarze nie zachwalali i nie sprzedawali swoich wyrobów ani nie było słuchać dźwięków instrumentów muzyczny i pięknych głosów. Drzwi do domków były zamknięte, okna pozasuwane, a na trójnogach nie palił się ogień. Zupełnie jakby na Olimpie wywieszono karteczkę: „Nieczynne do odwołania”. Jednakże Arianna czuła się obserwowana, jak gdyby śledziła ją ukryta kamera jak w reality show, nadając obraz na żywo do wszystkich zakątków tego miejsca.

Nim Arianna zdecydowała się wejść do głównej sali, bez celu plątała się po olimpijskim osiedlu, a tak żeby odwlec nieuniknione. Pomieszczenie prezentowała się zachwycająco, ale ciężko było podziwiać zdobienia i dekoracje, gdy nagromadzona w sali energia próbowała ją zmiażdżyć. Wszystkie dwanaście tronów było zajęte przez bogów w swych imponujących siedmiometrowych postaciach, przy których Arianna czuła się nędznie, słabo i beznadziejnie. Miała ochotę uciec, zaszyć się w jakiejś dziurze i czekać, aż wszystko przeminie. Jednak to nigdy nie miało nastąpić, dlatego zebrała w sobie okruchy odwagi, która jej pozostała, i ruszyła przed siebie. Musiała przejść na drugą stronę, by oddać pokłon ojcu, udając, że nic ją to nie obchodzi, że zaraz zginie. Jak miała tego dokonać, jeśli jej nogi były takie słabe, jakby właśnie przebudziła się z wiecznej śpiączki?

Nie mogę się wywalić, nie dam i tej satysfakcji.

Powtarzała sobie w głowie i ta myśl, której uczepiła się jak tonący płetwy rekina, pozwoliła jej bez szwanku dojść do celu.

Zeus w swym szytym na miarę garniturze siedział na centralnym miejscu, a z jego oczu gorała czysta energia i potęga. Po jego prawej ręce zasiadał mężczyzna w szortach i hawajskiej koszuli o opalonej skórze, twarzy ogorzałej od wiatru oraz tęczówkach w kolorze morskiej zieleni — Posejdon. Dalej siedział potężny mężczyzna z jedną nogą w metalowej klamrze, zniekształconą głową i zmierzwioną brodą — Hefajstos. Obok niego siedział Hermes ze swym nieodłącznym łajdackim uśmiechem. Na dzisiejszy dzień pozbył się nawet swego telefonu!  Arianna go zignorowała, podobnie jak siedzącego dalej Apolla, który błyskał do niej zębami w szerokim uśmiechu, próbując przekazać jej coś na migi. Nadal była urażona ich ignorancją, nawet ojciec — bóg sprawiedliwości — złamał obowiązujące zasady i zawitał do niej na Lake Avenue, podczas gdy tamci dwaj, dla których córka Zeusa niejednokrotnie odwalała brudną robotę, po prostu ją spisali na straty.

Dionizos — ubrany jak na plażę — wyglądał, jakby wcale nie chciał tu być, a na widok Arianny jedynie przewrócił oczami. Ares jako jedyny był zadowolony, uśmiechał się złośliwie, jakby właśnie otrzymał zezwolenie na eksterminacje populacji, a jego oczy świeciły na czerwono niczym światła na skrzyżowaniu.

Po drugiej stronie Zeusa zasiadała kobieta o srebrzystych włosach i mieniącej się sukni — Hera. Po spojrzeniu, jakim ją obdarzyła, Arianna dziwiła się, że jeszcze żyje. Gdyby wzrok mógł zabijać, wyglądałby właśnie tak. Dalej znajdowała się ciemnowłosa bogini w zielonej sukni, Demeter, szarooka kobieta w białej, eleganckiej sukni, Atena, a następnie bogini piękna, Afrodyta, w szykownej kreacji oraz młoda kobieta o rudych włosach i prostej sukni, idealnie pasującej do charakteru Artemidy. Wyjątkowo na to wydarzenie stulecia zaproszono również Hadesa, którego usadowili na prostym, kamiennym krześle przy ognisku. Zazwyczaj nie miał wstępu na Olimp w inne dni niż przesilenie, jednak z okazji procesu uczynili dla niego wyjątek.

— Panie.

Arianna pokornie pochyliła czoło i upadła przed tronem ojca. Pozostali bogowie zaszemrali niespokojnie jak górski potok, zupełnie jakby spodziewali się, że dziewczyna powita ich wystawieniem języka i środkowego palca.

— Powstań — nakazał Zeus, wskazując drewniany podest, na którym powinna stanąć. — Otwieram proces przeciw Ariannie Mason, córce Bethany Mason oraz...

Zamilkł, nerwowo pokręcił się na swoim tronie i ukradkowo spojrzał na swoją małżonkę. Hera wyglądała, jakby miała zaraz eksplodować z rozsadzającej ją furii, a zaraz potem zapaść się pod ziemię ze wstydu. Który to już bękart Zeusa pluł bogom w twarz, a ona musiała to wszystko znosić w milczeniu!? Zeus odchrząknął i powrócił do urwanego wcześniej wątku.

— Zeusa, władcy Olimpu — dokończył, a jego potężny głos zdawał się wprawiać ściany w drżenie. — Zebraliśmy się tu, żeby rozpatrzeć zarzuty, jakie wysuwane są temu dziecku...

— Mówi jak ksiądz na ambonie — mruknęła do siebie Arianna pod nosem, gdy ojciec wymieniał długą listę jej przewinień. Zerknęła za siebie, jakby liczyła, że ktoś skwituje jej żart śmiechem, ale za nią była tylko ściana i nie była szczególnie rozmowna.

— Ariadno!

Spojrzała nieprzytomnie na Zeusa. Nie miała pojęcia, o czym przed chwilą mówił. Miała AD HD! Skupienie ulatywało z niej po pięciu sekundach.

— Tak! Znaczy nie — poprawiła się pośpiesznie, gdy zobaczyła, jak Ares zaciera już ręce. — Jestem niewinna!

Jej durny brat poderwał się z miejsca, krzycząc coś po starogrecku, ale mówił tak szybko i chaotycznie, że nikt go nie rozumiał ani nawet nie słuchał.

— Spokój — zagrzmiał Zeus, a Ares potulnie jak nigdy usiadł z powrotem na swoim tronie. — Wysłuchamy, co moja córka ma na swoją obronę. Takie jest prawo.

Arianna uśmiechnęła się wdzięcznie do ojca, wzięła głęboki oddech i stanęła na skraju podestu.

— Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale powodem, dla którego dziś stoję tu przed wami, jest Wielka Przepowiednia.

— Ledwo zaczęła mówić, a już nas obraża — burknął Ares, jednak z tą opinią zgodziła się tylko Hera.

Arianna go zignorowała, sam widok jego twarz wyprowadzał ją równowagi, a strata kontroli nad nerwami była w tym momencie równoznaczna z wyrokiem śmierci.

— Heros pochodzący z krwi Wielkiej Trójcy, w wieku szesnastu lat, zadecyduje o losach zachodniej cywilizacji — wyrecytowała z pamięci. Treść Wielkiej Przepowiedni powinni wygrawerować na jej nagrobku, jako przyczynę zgonu. — Przepowiednie nie kłamią, ale przez swoją niezrozumiałą treść mogą być różnie interpretowane. Nie zostało tam wskazane, kto będzie tym herosem. Mogę to być ja, ale wcale nie muszę. Może to być syn Pana Mórz, ale też wcale nie musi.

W tym momencie Arianna nie spojrzała na Posejdona. Nie chciała, by bogowie pomyśleli, że próbuje zwalić winę na kogoś innego.

— Albo zupełnie ktoś inny. Każdy heros jest wyjątkowy na swój sposób oraz posiada inne, unikatowe umiejętności. Ja wcale nie czuję się od nich lepsza czy potężniejsza.

Odwróciła wzrok, to było kłamstwo. Bo właśnie za taką się miała — ostatnie miesiące tylko ją w tym utwierdziły — ale taka opinia nie byłaby szczególnie pomocna w jej sytuacji, więc ją przemilczała.

— To prawda, opanowałam swoją moc i mogę się nią bezproblemowo posługiwać, ale wykorzystuję ją tylko do własnej obrony. Sama nikogo nie atakuję pierwsza. To nie ja jestem waszym prawdziwym wrogiem, on dopiero powstaje i nadchodzi, by was zniszczyć.

Utkwiła wzrok w swoim zamyślonym ojcu. Chciała, by wiedział, że nie może ignorować zagrożenia.

— Popełniam błędy, jestem tylko człowiekiem, marnym, niedoskonałym, niedorównującym waszej potędze, ale stoję tu, by przeprosić za swoje niegodne córki władcy Olimpu słowa i czyny oraz błagać o przebaczenie. No... — westchnęła, ocierając nieistniejącą łzę z policzka — ...to chyba tyle.

— Bluźnierstwo! — krzyknął Ares. Czuł, że jego sojusznicy miękną. Musiał działać, by nie dopuścić do zupełnego osłabienia swojej pozycji. — Kłamiesz, mała gnido, każde twoje słowo jest nieszczere. Kpisz sobie z nas prosto w twarz!

— Nie możemy ukarać jej z przezorności — odezwał się Hermes. — Ani za nieudolność mego brat. To wyłącznie jego wina, że dał się sponiewierać dziecku.

Ares poczerwieniał ze złości — okulary całkowicie stopiły się na czubku jego nosa — ale nikt nie kwapił się, by bronić jego dobre imię.

— Wydaje mi się, że to Ares powinien stać na miejscu Arianny — dodał wesoło Apollo, spoglądając na córkę Zeusa sponad swoich Ray Banów. W rękach trzymał iPoda oraz kluczyki do swego kabrioletu, jakby nie mógł się już doczekać słonecznej przejażdżki w akompaniamencie ulubionej listy przebojów. — Za to upokorzenie powinniśmy odebrać mu tytuł boga wojny i wrócić do szkoły, by nauczył się walczyć.

— Nareszcie ktoś się ze mną zgadza! Od wieków to powtarzam!

Atena uśmiechnęła się triumfalnie. Była patronką sztuki wojennej i od tysiącleci sprzeczała się z Aresem, która forma była skuteczniejsza. Oczywiście uważała swój styl za lepszy, ale teraz miała okazję, by znaleźć poparcie u szerszej publiki.

— Nie muszę tu bywać często, by wiedzieć, że Ares jest nieużywającym mózgu cymbałem — wtrącił się Hades. Wszyscy jednogłośnie zamilkli, ten to się nie odzywał, dopóki nie miał nic ważnego do powiedzenia. — Wprawdzie mam to zdarzenie nagrane na płycie i oglądam to, gdy mam zły dzień, czyli... codziennie. Nic nie poprawia tak humoru, jak miotany przez dziecko Ares.

Westchnął z rozmarzeniem, jakby nigdy nie widział nic piekniejszego. Hades nigdy nie był mile widziany na Olimpie. Tylko w jednym dniu w roku mógł tu przebywać, a zazwyczaj wtedy kłócił się z braćmi, który jest potężniejszy albo którego matka bardziej kochała, ale mimo to Hades był honorowy, restrykcyjny i twardo trzymał się zasad i za to był szanowany przez pozostałych.

— Ale nim podejmiemy jakąkolwiek decyzję, należy pamiętać, że to dziecko jest zdolne pokonać boga. Jednego z olimpijczyków. Ares może nie jest najbystrzejszy — kilka osób zgodziło się z nim cichymi pomrukami aprobaty — jednakże nie można odmówić mu siły. Uchodzi tu za najsilniejszego, a jeżeli ten heros jest w stanie go zwyciężyć, to nie jest daleko, by zrobić to samo z resztą.

Na sali ponownie zapadła rażąca cisza. Hermes i Apollo sposępnieli, a tak dobrze im szło! Arianna czuła na sobie ciężkie spojrzenia — jej poparcie znów zaczęło topnieć. Hades nie wyglądał na szczęśliwego z pogrążającego ją wywodu. Wyglądało na to, że jedynie chciał przypomnieć o istotnym fakcie, którego nie można było ani zataić, ani pominąć.

— No cóż — wtrącił pośpiesznie Hermes, by ratować idący na dno okręt. — Jeżeli już mówimy o zasługach, to należy dodać, że Ariadna, mimo że w Obozie Herosów była niecały tydzień i nie mogła poszczycić się wybitnymi umiejętnościami, wyruszyła do Podziemia, by ratować swoją matkę. Doskonale sobie poradziła i przechytrzyła samego Hadesa. Bezpiecznie doprowadziła innego półboga do obozu, ruszyła na pomoc swemu przyjacielowi oraz powiadomiła ojca, kto i gdzie przetrzymuje piorun piorunów. Inna sprawa, że jej nie uwierzyliśmy.

— Jednak nie okazywała nam szacunku, obrażała, a czasem nawet ubliżała swemu ojcu. Od niechęci już niedaleko do nienawiści, a od tego jedynie krok dzieli cię od działania przeciw bogom. — Arianna wywróciła oczami, czekała, kiedy Hera zechce wbić gwoździa do jej trumny. — Co na to powiesz, dziecko?

— Przez lata żyłam w błogiej niewiedzy, kim jestem, a tym bardziej kto jest moim ojcem. Jak każde dziecko nie rozumiałam, czemu nie ma go przy mnie. Co takie zrobiłam, że mnie porzucił? Że nie interesował się moim losem? Potrzebowałam go, czasem bardziej niż matki, ale go nie było. Byłam zła, zwłaszcza po poznaniu prawdy, ale z czasem zdałam sobie sprawę, że on zawsze nade mną czuwa, chroni mnie, chociaż ja tego nie zauważam i ofiarował mi cenny dar, który wcześniej nie potrafiłam docenić.

— Ile masz lat, dziecko? — spytała Afrodyta. Nachyliła się w stronę córki Zeusa z łagodnym uśmiechem. Bogini była usposobieniem piękna, bez żadnej skazy na swojej urodzie ani stroju, aż Arianna poczuła się przy niej szara, brzydka i niejaka.

— Dwanaście.

— No to jeszcze czterech lat brakuje jej do wieku z przepowiedni! —  krzyknął Apollo, nim ktokolwiek zdążył wtrącić zapewne coś mądrego, ale równie bezużytecznego. — Jeżeli będzie sprawiać kłopoty to... puf i nie ma problemu.

— Dzięki, Apollo, twoja wiara we mnie jest aż wzruszająca — mruknęła Arianna.

Apollo uśmiechnął się szeroko, widocznie nie rozumiał sarkazmu.

— Jeżeli to już wszystko, przejdźmy do głosowania. — Zeus spojrzał na każdego boga po kolei, a gdy otrzymał dwanaście twierdzących kiwnięć głowy, kontynuował: — W takim razie, kto z was jest za uniewinnieniem Arianny Mason?

Córka Zeusa z sercem w przełyku rozejrzała się po sali tronowej. Obawiała się, że nogi odmówią jej posłuszeństwa i padnie na ziemię, co na pewno nie poprawiłoby jej reputacji. Do góry wystrzeliły trzy ręce — Zeusa, Hermesa i Apolla.

„Zbyt mało”.

Z trudem przełknęła ślinę i błagalnie spojrzała na pozostałych bogów. Potrzebowała ich jak nigdy wcześniej. Miała paść na kolana? Była na to gotowa! O łzy nie było trudno, już czuła je pod powiekami. Obezwładniająca bezsilność pozbawiła ją resztek nadziei i sił. Zawiesiła ramiona i wbiła wzrok w podłogę.

„To koniec”.

Gdy Arianna już wybierała sobie miejsce na cmentarzu, niespodziewanie rękę w górę podniósł Posejdon. Tym obrotem spraw nawet Zeus był zaskoczony. Spojrzał nierozumnie na brata, ale ten odpowiedział mu tylko wzruszeniem ramion i posłał Ariannie pokrzepiający uśmiech, jakby chciał jej powiedzieć, że wciąż była nadzieja. W ślad za Posejdonem poszli kolejni bogowie. Dionizos, Artemida i Hades — tak, dobrze czytacie, Hades — zdecydowali się dać córce Zeusa szansę i poprzeć jej sprawę. Na koniec do grona pozostałych dołączył Hefajstos, całkowicie przesądzając o zwycięstwie w głosowaniu.

— B-będę żyła! — krzyknęła Arianna i to było ostatnie, co zapamiętała, gdyż straciła przytomność przepełniona skrajnymi emocjami. Nim zdążyła jednak upaść na ziemię, ktoś uratował ją przed zderzeniem.

***

Arianna obudziła się jak nowo narodzona, wolna od wszelkich trosk i zmartwień. Dawno nie spała tak dobrze i spokojnie, bez żadnych wizji i proroczych snów. Może to magiczne bariery chroniące Olimp były tak potężne, że żaden bezkształtny gościu nie mógł się tu dostać, ale córka Zeusa żałowała, że w domu nie miała takiej antywłamaniowej osłony.

Arianna leżała na nieziemsko wygodnym leżaku w samym środku gaju oliwnego. Promienie słoneczne, przebijające się przez liście, raziły ją w oczy, dlatego odwróciła się na bok i wtedy zdała sobie sprawę, że nie była tam sama. Obok siedział Apollo ze słuchawkami w uszach, uderzając dłonią w udo w rytm muzyki. Uśmiech, jaki gościł na jego ustach, mógłby uczynić wszystkich stomatologów bezrobotnymi.

— Nareszcie! — zawołał Apollo, gdy zauważył, jak jego siostra podnosi się na łokciach do pozycji siedzącej. — Już zacząłem się martwić, że się nie obudzisz!

Wyciągnął słuchawki z uszu, wyrzucił je w powietrze, a one zniknęły, nim zdążyły z powrotem opaść.

— C-co? — Zaniepokojona rozejrzała się po oliwnym ogrodzie, ale nic nie pozwalało jej określić, na jak długo straciła przytomność. — To ile tu leżę?

— Dwadzieścia minut. — Uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile było to możliwe, i puścił do Arianny oczko. — Jak się czujesz? Na pewno wspaniale, bo tak działam na kobiety. Gdy tylko pojawiam się w pobliżu, zapominają o wszystkich zmartwieniach!

Córka Zeusa otwarła usta, żeby odpowiedzieć, ale Apollo nie zamierzał dopuścić jej do głosu.

— Tym razem obeszło się bez koszmarów?

— Skąd o tym wiesz?

Zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czego Apollo mógł się jeszcze dowiedzieć, ale uśmiech nie schodził z jego twarzy, co pozwalało jej sądzić, że jednak nie znalazł niczego, czym powinien się martwić.

— Jestem bogiem wyroczni, wiem różne takie i w ogóle. — Machnął lekceważąco ręką, lecz w rzeczywistości chciał, by podziwiano go za posiadane umiejętności i doceniano jego zdolności. — Nie wiem, co ci się śni, ale wiem, że to cię męczy.

— I to od ponad roku — mruknęła smętnie. — Rozumiesz? Od roku się nie wyspałam!

Przerzuciła warkocz przez ramię i wygładziła go, jakby miało to ją mniej upodobnić do strachu na wróble. Poczuła się zażenowana swoim stanem w obliczu Apollina, który wyglądał, jak gdyby zszedł z okładki magazynu dla nastolatków.

— I dopiero teraz mi o tym mówisz!

Z wyrzutem spojrzał na Ariannę, jakby był zaskoczony, że nie zwierza mu się ze wszystkich sekretów. Pstryknął palcami, cokolwiek się wydarzyło, o ile coś się wydarzyło, córka Zeusa nie odczuła żadnej różnicy.

— Mam dla ciebie coś, co pozwoli ci spać spokojnie.

Arianna spojrzała na niego wyczekująco, przekonana, że wręczy jej magiczne „coś”, o którym przed sekundą wspominał, ale Apollo nie wyglądał, jakby zamierzał jej coś jeszcze podarować, oprócz kolejnego czarującego uśmiechu.

— Co tam się wydarzyło? No wiesz, po tym, jak odleciałam?

Odwróciła się zażenowana. Nie mogła uwierzyć, że tak się ośmieszyła na oczach bogów.

— Bohatersko złapałem cię w ramiona, byś nie stłukła sobie główki! 

Apollo zerwał się z miejsca i zaprezentował, jak tego dokonał. Arianna przyjrzała mu się uważnie. Dostrzegła w nim niepoprawnie dużo cech, jakie odziedziczył po nim jego syn. Pewność siebie, czarujący uśmiech, wygląd, chęć bycia w centrum uwagi i odgrywania roli duszy towarzystwa. Miała tylko nadzieję, że kiedyś uda jej się jeszcze dogadać z Nickiem.

— Ojciec nie wyglądał na zadowolonego, zupełnie jakby wolał, byś upadła na ziemię. — Wzruszył ramionami, zachowania Zeusa nikt nie potrafił zrozumieć. — Ares był... Aresem. Wściekł się i zaczął rozwalać wszystko, co stanęło mu na drodze. Nasze piękne panie próbowały go uspokoić, niestety niewiele mogły zdziałać. Dopiero porządny kopniak od Staruszka przywrócił wszystko do normy.

— Mam nadzieję, że ten kopniak był piorunem piorunów.

— Kochana siostrzyczko, ojciec rozdaje tylko takie kopniaki. — Uśmiechnął się szelmowsko i zaoferował jej dłoń, by pomóc jej wstać, co też uczyniła z największą przyjemność. Od mężczyzny bił gorąc, zupełnie jakby Arianna stała... no obok słońca. — Ares opuścił Olimp, klnąc i wyzywając. W najbliższym czasie spodziewaj się dzików na drodze, sępów nad głową i zamachów na twoje życie.

— Nie chcę go prowokować czy coś, bo przecież co złe to nie ja, ale już nie mogę się doczekać. Uwielbiam, gdy stuknięty braciszek próbuje mnie zabić. Będzie zabawnie.

— Świetnie, też tak myślę! Jeśli pozwolisz, zabiorę kilka swoich rzeczy i za kilka minut widzimy się przy moim rydwanie. Podrzucę cię do obozu.

Apollo jeszcze raz oślepił ją swym śnieżnobiałym uśmiechem i tanecznym krokiem skierował się do budynku.

Momentalnie przy Ariannie pojawiła się Atena, jakby tylko czekała, aż ten gaduła zniknie. Była w swej ludzkiej postaci, lecz wcale nie mniej potężnej.

— Nie miej mi za złe, dziecko, że opowiedziałam się przeciw tobie. Jestem boginią mądrości, kieruję się rozumem i rozsądkiem, a według nich najbezpieczniej byłoby się ciebie pozbyć.

— Rozumiem, pani. — Uśmiechem potwierdziła prawdziwość swoich słów. Wcześniej by się wściekła, rzuciła jakimś opryskliwym komentarzem, ale teraz nie odczuwała takiej potrzeby. Czuła wewnętrzny spokój. — Utrzymywanie mnie przy życiu jest ryzykowne, ale zapewniam, że moja słowa były jak najbardziej szczerze.

— Wierzę ci, dziecko, ale na drodze herosa czyha wiele niebezpieczeństw, pułapek i pokus, którym często ulegacie. Moja córka wstawiła się za tobą u mnie. Mam nadzieję, że docenisz jej pomoc i akcja z Las Vegas nigdy więcej się nie powtórzy.

Atena nie czekała na odpowiedź, nieznacznie skinęła głową i zniknęła tak nagle, jak się pojawiła. Arianna skierowała się na tyły Olimpu, gdzie Apollo najczęściej parkował swym słonecznym rydwanem. Uprzejmie zaprosił córkę Zeusa do swego czerwonego kabrioletu, po czym wystartował, zamieniając pobliskie drzewa w popiół. Nim Apollo wylądował w Obozie Herosów, zrobił kilka kółek nad Manhattanem, parę razy pikował, kręcił się i robił beczki, opowiadając przy tym stek bzdur i żartów oraz doprowadzając Ariannę do bólu brzuchu od nadmiaru śmiechu. Zdecydowanie uwielbiała tego gościa! Na koniec znowu zaprosił ją na naukę jazdy za cztery lat i zniknął na zachodzie.

Arianna zeszła ze wzgórza witana przez tłumy obozowiczów. Część ucieszyła się na jej widok i gratulowała sukcesu, część nadal przyglądała jej się podejrzliwe, jakby byli pewni, że po przypala ich błyskawicami, a pozostali, którym przewodziła oczywiście Clarisse, obiecywali dać jej taki wycisk, że ucieknie z krzykiem.

Arianna weszła na werandę Wielkiego Domu, gdzie zastała Pana D. w trakcie partyjki remika z niewidzialnymi przeciwnikami, z którymi Dionizos również przegrywał. Karty unosiły się w powietrzu przed pustymi krzesłami, a gdy nadeszła kolej odpowiedniego „gracza”, karty same się przemieszczały.

— Nie pytaj mnie dlaczego, bo sam tego nie wiem.

Dionizos odezwał się tak niespodziewanie, że Arianna nie była pewna, czy mówił do niej, czy jednak sam do siebie. Stała za jego plecami i po prostu nie mógł jej widzieć, jednak na werandzie nie było również nikogo więcej.

— Bo może fajnie było oglądać, jak Ares się wkurza, a może dlatego, że chciałem się stamtąd jak najszybciej wyrwać, a unicestwienie ciebie wymagałoby masy papierkowej roboty i podpisów albo musiałem wygrać zakład z pewnym członkiem rodziny. Sam nie wiem, ale jedno jest pewne, powinnaś być mi dozgonnie wdzięczna. No cóż, niczego na tym nie zyskałem, ale czuje się odrobinę lepiej. Będę miał kogo gnębić.

— Dziękuję, panie D. Niezależnie, czym pan się tym kierował, uratował mi pan życie i za to dziękuję. 

— Przestań smęcić, bo robię się senny — burknął Pan D., ziewając. — Nie myśl sobie, że zrobiłem to za darmo. — Machnął ręką i wszystkie karty opadły na stół. Ospale podniósł się z miejsca i podszedł do Arianny, spoglądając na nią załzawionymi oczami z tańczącymi ognikami złośliwości. — Od jutra wracamy do normalności. O tak, będę cię męczył ze zdwojoną mocą, bo jesteś moim dłużnikiem! Och, będzie zabawnie, a ten stary, zrzędliwy centaur nie będzie mógł nic na to poradzić! Przez ciebie jestem zmęczony, idę na krótką drzemkę przed obiadem. Gdyby ktoś pytał...

— To pana nie widziałam.

Uśmiechnęła się niewinnie i odprowadziła wzrokiem Dionizosa do drzwi Wielkiego Domu. Sama skierowała się do swojego domku, wygodnego i pustego. Po drodze zatrzymywała się kilkukrotnie, by porozmawiać z innymi obozowiczami, którzy zalewali ją masą pytań. Niewiele osób miało tak bogaty życiorys w problemy. Chcieli wiedzieć, jak ustrzec się przed podobnymi błędami.

Arianna spotkała również dziewczynkę, którą miała odeskortować w zimie do obozu, Kayli Arrington. Zgodnie z przypuszczeniami trafiła do domu Afrodyty. Córka Zeusa rozejrzała się za Nickiem, ale jakoś nigdzie nie mogła go dostrzec. W posępnym nastroju dotarła do swojego domku, a na jego progu czekał na nią gość.

— Jesteś w obozie może od pięciu minut, a wszyscy o tobie mówią.

Arianna parsknęła śmiechem i usiadła obok Percy'ego. Nic nie mogła poradzić na to, że była popularna. 

— Ile znasz herosów, których bogowie chcieli uśmiercić?

— Oprócz ciebie i mnie? Chyba żadnego.

Ariannie otwarła usta ze zdumienia. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że jej ojciec próbował pozbyć się Jacksona przy ich pierwszym spotkaniu. Wreszcie przetrawiła wszystkie dzisiejsze wiadomości i uśmiechnęła się do Percy'ego. Zdała sobie sprawę, że tylko on mógł ją zrozumieć, bo jedynie on miał takiego pecha, by być dzieckiem Wielkiej Trójcy.

— Słuchaj, nie zaczęliśmy najlepiej. Chciałaś mi pomóc, ostrzegłaś mnie, ale ja musiałem dostać się do Podziemia, mimo tego, co mówiłaś. Przepraszam, żałuję tego, jak się zachowałem i co powiedziałem.

— Rozumiem, ciężko zaufać komuś, kto urwał się z psychiatryka. Własny ojciec mnie olał. Poza tym twój ojciec mnie poparł, nie mam pojęcia dlaczego, ale podziękuj mu za to przy najbliższej okazji. Dobrze?

— Jasne. Jeszcze powinnaś wiedzieć, że Luke...

— Wiem — mruknęła Arianna. Jej obawy okazały się uzasadnione, a ona po raz kolejny zawiodła, nie zapobiegając działaniu syna Hermesa. — Jesteś w porządku, Jackson. Musimy trzymać się razem, nadchodzą czarne czasy.

Arianna weszła do swego domku, pozostawiając zdezorientowanego chłopaka samego. Położyła się na swoim łóżku, a po jej wewnętrznym spokoju nie było już śladu. Na stoliku nocnym znalazła podarek, o którym wspominał Apollo — małą fiolkę z jasnym, gęstym jak mgła płynem w środku. Nazwa na etykietce była po angielsku, przez co Arianna nie mogła jej odszyfrować, ale już po grecku napisano instrukcje obsługi.

Jedna kropla przed snem.

Arianna ufała bratu, dlatego bez większy obaw uczyniła to, co przykazali. Niestety ledwo zamknęła oczy, a w jej głowie ponownie odezwał się ten wstrętny głos.

Nie uciekniesz przede mną, Arianno Mason. Gdy cię wezwę, posłusznie stawisz się przede mną. Jeżeli nie, skutecznie do tego cię zmuszę, ale przecież nie będziesz sprawiać problemów, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top