Rozdział 21

Im bliżej byli hotelu Lotos, tym szybciej szła Arianna. W pewnym momencie nawet już biegła. Coś ją ciągnęło do tego budynku. Gdzieś tam, głęboko w podświadomości dziewczyny, jakiś cichy głosik powtarzał jej, że tam będzie mogła bezpiecznie odpocząć, zapomnieć o wszystkich problemach współczesnego świata i poświęcić trochę czasu dla własnej przyjemności.

Arianna miała tak dużo kłopotów, że była skłonna uwierzyć we wszystko. Miała dość bogów, ich kłótni i nieustannych oskarżeń. W hotelu Lotos jej zmartwienia miały odejść w niepamięć. Syn Posejdona już się nie liczył — nic dla niej nie znaczył. Dla Arianny równie dobrze mógł iść do Podziemia i nigdy więcej stamtąd nie wychodzić. Chciał zginąć, to proszę bardzo, ona nie będzie stawać mu na drodze do tego zbożnego celu!

Poruszała się jak w śnie, zupełnie jakby znała tę trasę na pamięć. Gładko płynęła do przodu, a każdy kolejny krok wywoływał coraz szerszy uśmiech na jej twarzy. Nie słyszała swoich przyjaciół — oni też zaplątali się w wytworzonej ułudzie. Liczył się tylko hotel, który już znajdował się na wyciągnięcie ręki od niej.

— Nie możesz tam wejść!

Silne szarpnięcie za rękę sprowadziło Ariannę na ziemię. Łapczywie zaczerpnęła tchu, jakby przez całą drogę wstrzymywała oddech.

— Czego?

Groźnie łypnęła na Nicka. Nie rozumiała, o czym on plótł i co było takie ważne, że nie mógł poczekać.

— Spójrz.

Wskazał na obrzeże kompasu, gdzie na czerwono lśniło ostrzeżenie: „NIE WCHODŹ DO ŚRODKA”. Było napisane dużymi, drukowanymi literami, aby nawet heros z dysleksją mógł go odczytać.

— Pewnie się zepsuł.

Arianna wściekle potrząsnęła busolą, lecz napis wcale nie zniknął, wręcz zmienił barwę na bardziej jaskrawą.

— Takie rzeczy się nie psują — przypomniał jej oschle.

Syn Apollina wciąż był obrażony o akcje z centaurami. Nie lubił, gdy ktoś się z niego nabijał, czy próbował go pouczać, ale w takim wypadku — gdy ich życie było realnie zagrożone — musiał przełknąć swoją dumę, niczym za dużą kluskę, gdyż kolejna wizyta w Podziemiu wcale mu się nie uśmiechała.

— Ale on tam jest — jęknęła Arianna. — Tam, w środku! Tak blisko, a jednak tak daleko!

Z utęsknieniem spojrzała w stronę otwartych metalowych drzwi, z których płynęło przyjemne chłodne powietrze, pachnące kwiatami. Musiała tam wejść!

— Zapytajmy odźwiernego — zaproponował Willey. Wskazał na uśmiechniętego mężczyznę, stojącego przy wejściu. Miał na sobie czerwony mundur i cały czas się uśmiechał, jakby nie było nic lepszego niż stanie w upale.

— Dzień dobry, dzieci! — przywitał się radośnie mężczyzna, gestem ręki zapraszając gości do środka.

Arianna spojrzała na gustownie urządzony hol, z trudem przełknęła ślinę i zdusiła w sobie ogromną pokusę skorzystania z zaproszenia. Słyszała niewyraźne dziecięce głosy i dźwięki automatów z grami, a w powietrzu unosił się kuszący zapach obiadu, przywodzący jej na myśl wypieki rodzicielki.

— Na pewno jesteście głodni i zmęczeni. Wejdźcie do środka, odpocznijcie.

— Trochę nam się śpieszy — odparł uprzejmie Nick, zdobywając się na swój przyjacielski uśmiech numer jeden. Tylko on z całej trójki nie wyglądał, jakby przemierzał całą pustynię pieszo i chyba jako jedyny nie miał ochoty na wizytę w hotelu. — Ale w środku jest nasz przyjaciel, Percy Jackson. Czy mógłby pan go zawołać?

— Przykro mi, nie znam wszystkich gości. —  Odźwierny pokręcił ze współczuciem głową, co kłóciło się z jego uśmiechniętą twarzą. — Możecie jednak wejść i go odnaleźć. Na pewno na was czeka!

— Ja pójdę!

Arianna wyrwała się do przodu. To była jej szansa, a element zaskoczenia przewagą. Niestety zdążyła może zrobić dwa kroki, gdy ktoś nieuprzejmie szarpnął ją za warkocz do tyłu.

— Nie, nikt tam nie wejdzie!

Nick odciągnął swoich przyjaciół od wejścia. Pierwszą regułę, jaką poznał na Obozie Herosów, to zasada ograniczonego zaufania. Nieufność do wszystkich miłych i przyjaźnie wyglądających osób była jego tarczą, która niejednokrotnie ratowała mu skórę. Wolał koczować pod wejściem jak żebrak, niż niepotrzebnie się narażać.

— Zmęczenie zaćmiło wam umysł? Coś tu jest nie w porządku, nie czujecie tego? Nie rozumiecie...

— Nie, nie rozumiem! — prychnęła Arianna i założyła ręce na piersi. Miała zupełnie inne odczucia niż on, przez co ona nie potrafiła zrozumieć jego, podobnie jak on jej. — Nie rozumiem, dlaczego wolisz czatować przed drzwiami, niż wejść do środka i odnaleźć tego całego Eriksona, zanim znowu nam ucieknie!?

— Czy możesz chociaż raz mnie posłuchać i mi zaufać?

Nick spojrzał na nią bezradnie. Upór zdecydowanie odziedziczyła po ojcu. Zawsze musiała postawić na swoim, nieważne, że jej postępowanie mogło kiedyś doprowadzić ją do zguby. Arianna jeszcze raz zerknęła na ostrzeżenie, westchnęła z rezygnacją i niechętnie przytaknęła głową na znak zgody. 

— Dziękuję. Jeżeli są w środku, kiedyś będą musieli. Sprawdzę, czy są jakieś inne wyjścia.

— A ja idę kupić coś do jedzenia.

Arianna nie czekała na przyzwolenie — w głębokim poważaniu miała, co pozostali myśleli o jej decyzji — odwróciła się i odeszła. Nie spojrzała za siebie, chociaż hotel Lotos zdawał się za nią wołać: „Wracaj!”. Skierowała się do najbliższego sklepu spożywczego. Cichy dzwoneczek na drzwiach ogłosił nadejście klientki. Ekspedientka obrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem. Wygląd Arianny zdecydowanie nie był zachęcający, dlatego starała się zachowywać normalnie, by nie dać nikomu powodu do wyrzucenia jej na bruk.

W pomieszczeniu było przyjemnie chłodno — bogom dzięki za klimatyzację — dlatego córka Zeusa leniwie pospacerowała pomiędzy regałami. Z przesadną uwagą przeglądała wystawione artykuły, jakby nigdy nie widziała czegoś takiego na oczy. Nie była w stanie odczytać etykietek — małe, koślawe i kolorowe literki przekraczały jej zdolności — więc przekonująco udawała, że nie była nieumiejącym czytać kretynem. Mruczała pod nosem lub wzdychała z niezadowolenia, by nadać sobie większej wiarygodności.

Jej budżet ograniczał się tylko do kilku dolarów, garści centów i paru drachm i ta kwota miała jej starczyć na podróż na drugi koniec kraju, dlatego wachlarz produktów, które mogła zakupić, był bardzo ubogi. Wybrała kilka drobiazgów, które pomogą jej skutecznie zapchać żołądek, i powróciła do swoich przyjaciół.

Hotel Lotos już ją tak nie kusił, znaczy, odźwierny nadal uśmiechał się zachęcająco, a ze środka płynął radosny śmiech dzieci, lecz czar już prysnął i Arianna z zadowalającym rezultatem mogła oprzeć się pokusie. 

Willey musiał być naprawdę zmęczony, gdyż zasnął wsparty o ścianę w połowie posiłku. W ręce nadal trzymał nadgryziony batonik. Satyr zapomniał wcześniej wspomnieć, że bał się wysokości i lotów. Zdradził się dopiero po starcie, gdy wpadł w panikę i zaczął błagać na kolanach pilota, by wypuścił go z tej latającej konserwowej puszki. Niestety na powrót było już za późno.

Nick również powrócił z obchodu. Ze skrzyżowanymi nogami siedział na ziemi i wpatrywał się w ten pomięty papierek, który natychmiast schował, gdy zauważył zbliżającą się Ariannę.

— Co nosisz w tej kieszeni? — Nick zbył jej pytanie milczeniem, nawet na nią nie spojrzał, ale wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać. — Tym razem nie nie mówię do siebie.

— Nic — mruknął syn Apollina, upewniając się, czy aby na pewno to „nic ”wciąż znajdowało się u niego w kieszeni.

Sięgnął po kołczan i odwrócił się bokiem do siedzącej Arianny. Tę niewygodną rozmowę uważał za definitywnie zakończoną. Zamiast tego zliczył strzały, których nie pozostało mu wiele po ostatnim starciu z Chimerą. Przeklął pod nosem — bez łuku był praktycznie bezużyteczny.

— Na początku udawałam, że nie widzę. Potem nie chciałam być wścibska, ale teraz już nie mogę dłużej udawać, że nic się nie dzieje.

Arianna poczuła się głupio, że dopiero teraz zadała sobie sprawę, że inni też mogą mieć własne problemy. Dotąd liczyły się jej kłopoty i jej życie, nigdy nie interesowała się czyimiś zmartwieniami. Czuła się z tym podle i zamierzała to zmienić.

— Nieważne — burknął ponuro Nick.

Wyciągnął z plecaka nektarowego batona i wziął dwa gryzy. Tak wiele wydarzyło się przez ostatnie godziny, że Arianna zupełnie zapomniała o jego ranie, której doznał, gdy ratował jej życie. Jednak po urazie nie było już najmniejszego śladu — umiejętności lecznicze Nicka wystarczyły, by pozbyć się skazy.

— Dla ciebie ważne to i dla mnie!

Nie zwracała uwagi na mizerne próby syna Apollina, by zachować spokój. Chciała poznać prawdę i jeśli będzie musiała, to wydusi ją z niego! Ta tajemniczość doprowadzała ją do szału.

— Nie.

— Nie? — powtórzyła, spoglądając na niego z niedowierzaniem. — Chcesz, bym ja tobie zaufała, ale ty mi nie potrafisz!

Arianna wiedziała, że przesadziła, gdy zobaczyła wykrzywioną w grymasie wściekłości twarz Nicka. Jego oczy rozbłysły złowrogo, ciało nienaturalnie zwiększyło swą temperaturę, a strzałę, którą trzymał w ręce, przełamał na pół, chociaż uchodziły za niezniszczalne.

— Tu nie chodzi o jakąś głupią decyzję, czy wejść do podejrzanego hotelu. — Arianna nie bała się syna Apollina. Nie wierzyła, by był w stanie ją skrzywdzić w przypływie złości, ale jakoś wolała, gdy siedział obok i najzwyczajniej ją ignorował. — Tylko coś poważniejszego. Jak uznam za stosowne, by ci o tym powiedzieć, to ci powiem. I nigdy więcej nie zarzucaj mi braku zaufania, bo zawsze byłem obok, niezależnie w jakie tarapaty wpadłaś!

Arianna nie próbowała go zatrzymać. Pozwoliła mu odejść i ochłonąć. Póki miał przy sobie łuk, nic nie było w stanie mu zagrozić, zwłaszcza gdy był wściekły.

— Co się stało? — spytał rozbudzony Willey, przecierając oczy. Przekręciła mu się czapka na głowie, ukazując małe różki, lecz w pobliżu nie było nikogo, kto mogłyby to zauważyć.
— Gdzie Nick?

— Poszedł się przejść. Miał zwarcie w przewodach, musi ochłonąć — odparła, uśmiechając się nieznacznie. Zastanawiała się, co takiego musiało się wydarzyć w przeszłości, że Nicka wpadał w taką wściekłość na samo wspomnienie.

***

Pomysł poczekania na syna Posejdona przed kasynem i hotelem Lotos nie wydawał się taki zły, dopóki czas oczekiwania nie zaczął się niemiłosiernie wydłużać. Arianna nie mogła zrozumieć, jakim trzeba być idiotą, żeby urządzić sobie wakacje na kilka dni przed katastrofą. Córka Zeusa mogłaby zrzucić winę na kompas. W końcu wszystkie urządzenia — magiczne czy nie — kiedyś się psują i to zazwyczaj w najmniej odpowiedniejszym momencie, ale z budynku, przez trzy kolejne dni, nikt nie wchodził ani stamtąd nie wychodził. Co było dość podejrzane, zważywszy, że ludzie nie przywykli do bierności i zamknięcia. Człowiek z natury jest ciekawski, stworzony do odkrywania i zwiedzania, zwłaszcza takich miast jak Las Vegas pełnych atrakcji i rozrywek. Dlatego z Lotosem zdecydowanie było coś nie w porządku, zupełnie jakby jego mieszkańcy zapomnieli o rzeczywistości i zatracili się w wygodach hotelu i grach kasyna.

Arianna przez ten czas — zgodnie z życzeniem Nicka — koczowała przed wejściem. Budynek znajdował się w ślepym zaułku, przez co nie kręciło się tam za wielu mundurowych, którzy mogliby zainteresować się trzema włóczęgami. Sprawy nie ułatwiał syn Apollina, który obraził się do tego stopnia, że unikał z nią nawet kontaktu wzrokowego. Znikał na całe godziny, nie wyjaśniając, gdzie się plątał, a proste pytania zbywał machnięciem dłoni. To były ciężkie czasy, ale dobiegły wreszcie końca czwartego dnia, gdy ze środka hotelu wystrzeliła trójka dzieci, wśród których Arianna rozpoznała koleżankę z obozu — Annabeth.

— Erikson! — krzyknęła, gdy minięto ich kryjówkę. Niestety żaden z nich się nie zatrzymał. — Annabeth!

— Na bogów, Arianna! Co ty tu robisz? — spytała córka Ateny, zatrzymując swych współtowarzyszy. Przeraził ją sam wygląd córki Zeusa, świadczący o kilkudniowym nocowaniu na ulicy.

— Wyjechaliście na relaksacyjny urlop czy może jednak dostaliście misję? — burknęła Arianna. Oskarżycielsko spojrzała na chłopaka o czarnych włosach, buntowniczym wyrazie twarzy oraz oczach w kolorze morskiej zieleni. — Przez cztery dni jak kołek stałam przed tym hotelem!

— Zaraz, zaraz — odezwał się prawdopodobnie syn Posejdona. Był tak zszokowany tą informacją, że aż zapomniał się obrazić. — Jak to cztery dni? Jaki mamy dziś dzień?

— Dwudziesty czerwca, geniuszu! — prychnęła Arianna.

Zaczęła się zastanawiać, czy ten cały Erikson tylko sobie z niej kpił, czy może jednak faktycznie był takim idiotą, za jakiego go miała. Na szczególnie inteligentnego i tak nie wyglądał. U boku Arianny stanęli jej przyjaciele. Gdy zobaczyli, z kim rozmawiała, nie musieli pytać o powód jej nagłej ucieczki.

— Został jeden dzień do przesilenia — jęknęła przerażona Annabeth, z odrazą zerkając na kolorowy neon z nazwą hotelu. Nie mogła uwierzyć, że tak łatwo dała się zmanipulować. — Musimy iść, mamy mało czasu.

— Poczekaj, Erikson.

Wszyscy spojrzeli na Ariannę pytająco. Nikt z nich nie miał pojęcia, o kim mówiła. Zaklęła cicho po starogrecku, ale za nic nie mogła wyłowić z pamięci prawdziwej tożsamości chłopaka.

— Nazywam się Percy, Percy Jackson.

— Cudownie, dla mnie możesz i być Hilary Clinton — mruknęła niezbyt uprzejmie córka Zeusa. Przez ostatnie dni spała na ulicy, miernie się odżywiała i śmierdziała jak wysypisko i to wszystko z powodu tego chłopaka, który zdawał się nie rozumieć powagi sytuacji. — Posłuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzać, a to, co teraz usłyszysz, może być dla ciebie trochę trudne, a nie wyglądasz na szczególnie mądrego.

— Mogłabyś się pośpieszyć. No wiesz, śpieszy się nam — prychnął urażony Percy. Nie miał w zwyczaju słuchać obelg ze strony nieznajomych, zwłaszcza wyglądających jakby mieszkali pod mostem.

— Nie możesz iść do Podziemia, to jest pułapka zastawiona przez Aresa. A.R.E.S.A., rozumiesz? — Arianna starała się nie rozzłościć i mówić jak najbardziej przekonująco, chociaż Percy wyglądał, jakby miał się roześmiać i w kaftanie bezpieczeństwa odwieść ją do wariatkowa. — To on ma piorun piorunów.

— To nieprawda! — krzyknęła Annabeth, ale jej głos nie zabrzmiał tak pewnie, jakby tego chciała. Wiedziała o czymś, o czym jej przyjaciel nie miał pojęcia, albo chciała wierzyć, że to Hades był wszystkiemu winien.

— Chce skłócić wszystkich bogów, chaos i wojna są mu na rękę.

— Skąd niby to wiesz? — zapytał Percy po przetworzeniu wszystkich uzyskanych informacji, które były całkowicie sprzeczne z tymi, które on posiadał.

— Znalazłam piorun piorunów w świątyni Aresa, lecz nie zdążyłam go odnieść, nim dogonił mnie mój braciszek. — Arianna westchnęła żałośnie. To wspomnienie wciąż było dla niej bolesne. Nie mogła uwierzyć, że tak łatwo dała się ośmieszyć. — Jestem na cenzurowanym u bogów, więc mi nie uwierzyli, gdy ich o tym powiadomiłam.

— To prawda, byliśmy przy tym — potwierdził Willey. Czuł, jak w synu Posejdona rośnie nieufność względem Arianny. Musiał się włączyć do rozmowy, gdyż równie mocno co pozostali chciał już wrócić do domu. — Pan Ares nas schwytał i zaszantażował Ariannę, jeżeli nie odda jej pioruna piorunów, to nas unicestwi.

— Nick, a ty co powiesz?

Annabeth spojrzała wyczekująco na syna Apollina, jakby tylko jego głos mógł ją przekonać o prawdziwości słów tamtej dwójki. Arianna od początku nie była wiarygodna. Miała za dużo na sumieniu, by mogła jej zaufać.

— To prawda.

Arianna odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że po ostatnich przeżyciach Nick tylko z czystej złośliwi opowie się po przeciwnej stronie.

— Spotkaliśmy Aresa — odezwał się wreszcie Percy, wyzywająco patrząc na córkę Zeusa. Nie chciał, by pomyślała, że się jej bał, chociaż momentami była naprawdę przerażająca. — Wspominał o tobie, a co lepsza ostrzegł nas przed tobą.

— Przede mną?

Arianna zacisnęła dłonie w pięści, starając się nie zamordować tego cymbała. Spojrzała na córkę Ateny i stojącego obok niej satyra, Grovera, ale obydwoje skutecznie unikali jej wzroku zwiastującego burzę.

— I ty mu ślepo uwierzyłeś, bo przecież on jest taki milutki i ani razu was nie wykorzystał?

— Przynajmniej nam pomógł, a nie próbuje nas powstrzymać jak ty.

— Pomaga wam, bo odwalicie za niego całą czarną robotę! Nie widzisz tego?!

— Dlaczego mam ci wierzyć? — spytał Percy. Arianna już wiedziała, że nie spodoba jej się dalsza część wypowiedzi. Chciała go ostrzec, by dobrze się zastanowił, lecz on wyglądał na zdeterminowanego, by pozbyć się jej towarzystwa. — Nie rozumiem, czemu tak bardzo chcesz dopuścić do wojny.

— Słuchaj, ty oślizgły wodoroście! — warknęła Arianna, sprawiając, że nad ich głowami zebrały się czarne chmury, przecinane złotymi błyskawicami. Uniosła rękę, która niebezpiecznie zaskrzyła się przed twarzą Percy'ego. — Mój los i tak jest przesądzony, nie zostało mi już dużo czasu. Nie chcesz chyba, bym zaprezentowała, dlaczego bogowie uważają mnie za niebezpieczną?

— Arianna. — Ostrzegawczy głos Annabeth zwrócił uwagę córki Zeusa.  Dziewczyna trzymała dłoń na rękojeści sztyletu, podobnie jak Nick na rączce łuku. — Nie powinniśmy się sprzeczać, zwłaszcza w tych czasach.

— Ja was tylko ostrzegam. Chcecie iść, to proszę bardzo.

Machnęła ręką i wszystkie chmury się rozpierzchły, ponownie ukazując czyste, błękitne niebo, co dla niewtajemniczonych mogło być zaskakujące. Przyjaciele Arianny zdążyli się przyzwyczaić do zmian jej humoru i wybuchowego temperamentu, więc nie było to dla nich wielkie zaskoczenie. Z kolei Annabeth wyglądała na poważnie zaniepokojoną o przyszłość córki Zeusa.

— Pozdrówcie ode mnie Hadesa, na pewno przyjemnie mnie wspomina, i zapamiętajcie moje słowa, on nie ma pioruna piorunów.

— Pozwolisz im po prostu tak odejść? — zapytał Willey, wskazując ręką w stronę odchodzących herosów, którzy żwawo dyskutowali nad zaistniałym wydarzeniem.

— Zrobiłam, co mogłam — mruknęła Arianna, wzrokiem odprowadzając syna Posejdona, aż do najbliższego zakrętu. — Mam nadzieję, że nie jest tak samo głupi, jak uparty. Chodźmy, musimy znaleźć jakiś transport do domu.

— Jaki? Nie mamy żadnych pieniędzy — prychnął Nick. Wyglądał na wściekłego, nie mógł uwierzyć, że dotarli aż do Las Vegas tylko po to, by uznać się za pokonanych. Cały ich wysiłek poszedł na marne!

— No cóż, nie spodoba ci się to.

Arianna przebiegła przez ulicę i weszła do najbliższej budki telefonicznej.

— Tak, powiadom wszystkie potwory w okolicy o naszej obecności, bo przecież mamy już mało problemów na głowie!

— To jest sytuacja kryzysowa, ale jak masz lepszy pomysł, to chętnie posłucham. — Nick się nie odezwał. — Tak myślałam. — Podniosła słuchawkę, wrzuciła monetę i wykręciła wyuczony na pamięć numer. — Cześć, Dylan! — Syn Apollina z niedowierzaniem spojrzał na dziewczynę. Nie mógł uwierzyć, że zmarnowała ostatnie centy na tego śmiertelnika. Przeklął siarczyście po starogrecku i odszedł na bok, by nie słyszeć rozmowy. — Nie, nic nie jest w porządku, ale nie mam teraz za dużo czasu. Wszystko ci opowiem po powrocie... Słuchaj, Dylan, mówiłeś, że w razie problemów mam do ciebie zadzwonić. Tak się składa, że utknęłam w Las Vegas i nie stać mnie na powrót. Czy mógłbyś skontak... Serio? To nie będzie problem?... Nas jest trzech... Świetnie, dziękuję! Do zobaczenia.

— I co? — zapytał Willey, gdy Arianna zakończyła rozmowę i opuściła budkę. Machnęła na syna Apollina, który niechętnie do niej podszedł, nadal mrucząc z niezadowolenia pod nosem.

— Możliwe, że udało mi się załatwić transport do domu.

Arianna wyciągnęła z kieszeni kompas i skierowała się pod wskazany adres. Miejsce, które polecił Dylan, znajdowało się na obrzeżach Las Vegas, tuż przy autostradzie, przez co było tam głośno i gorąco od nagrzanego asfaltu. Stała tam tylko mała budka, otoczona przez piaszczysty parking, na którym znajdowały się autobusy z błyszczącą blachą od słońca. Arianna nie była przekonana, czy dobrze trafiła, lecz kompas wyraźnie kierował ją w to miejsce, dlatego przeszła pod bramą, na której wisiała karteczka z napisem, który dla niej brzmiał mniej więcej tak: „Tnsropart Eperokswsy”. Cokolwiek to było, nie zabrzmiało przekonująco.

— Dzień dobry — przywitała się Arianna z opasłym mężczyzną o ciemnej karnacji, krzaczastym wąsie i koszuli ubrudzonej od smaru i lunchu. Dokończył rozmowę telefoniczną i przyjrzał się trójce brudnych dzieci.

— Przyjaciele Dylana? — zapytał, sięgając po zeszyt z rozpiską najbliższych odjazdów do Nowego Jorku.

— Tak — potwierdziła Arianna. Nadepnęła Nickowi na stopę, dla którego określenie „przyjaciele Dylana”, mogło się równać z najgorszym przekleństwem tego świata.

— Zazwyczaj nie wozimy klientów za darmo, ale Bennett wspominał, że to kryzysowa sytuacja. — Mężczyzna jeszcze raz przyjrzał się dzieciom. Nie miał wątpliwości, że znajdowali się w pilnej potrzebie, lecz na szczęście nie wypytywał o powody. — Ach, niech stracę. Odjeżdżamy za cztery godziny, nie spóźnijcie się.

— Bardzo dziękujemy.

Arianna odetchnęła z ulgą. Przez chwilę myślała, że kierowca nie zechce wziąć trzech pasażerów na gapę, ale widocznie przyjaciele Dylana posiadali taryfę ulgową.

Córka Zeusa nigdy nie jechała w tak napiętej i krępującej ciszy. Nick zupełnie odizolował się od swoich przyjaciół. Usiadł na samym przodzie ze staruszką, która chorowała na ciężki przypadek zaniku pamięci i co dziesięć minut zdawała to samo pytanie: „Jak nazywasz się, chłopcze?”. No cóż, syn Apollina wolał powtarzać swoje imię, niż siedzieć w towarzystwie Arianny.

Córka Zeusa powróciła do domu, następnego dnia około południa. Bethany powitała ją sytym, gorącym obiadem oraz standardowym pouczeniem, by na przyszłość była ostrożniejsza i bardziej przygotowana na możliwe komplikacje podczas misji. Arianna opowiedziała mamie oraz Dylanowi, co się dokładnie wydarzyło w ciągu ostatnich kilku dni, po czym udała się do swojego pokoju, by odpocząć. Nie miał wyrzutów z powodu niepowodzenia. Wiedziała, że zrobiła wszystko, co mogła, by ostrzec Jacksona, ale on wolał zaufać temu głąbowi Aresowi. Miała nadzieję, że syn Posejdona szybko przekonał się, ile były warte słowa boga wojna.

Arianna nie mogła długo cieszyć się spokojem, ledwo przymknęła powieki, a po domu rozniósł się wrzask Bethany. Zerwała się z łóżka, wypadła na korytarz i dobyła miecza. Jej matka stała nieruchomo w drzwiach, zupełnie jakby po drugiej stronie znajdowała się zamieniająca spojrzeniem w kamień Meduza. Arianna z uniesionym mieczem podeszła do kobiety, zdeterminowana, by wyprosić nieproszonego gościa, ale zgłupiała, gdy zobaczyła, kto stał w progu. Był to wysoki mężczyzna ze schludnie zaczesanymi włosami i elegancko przystrzyżoną, czarną brodą, przetykaną srebrnymi nitkami. Miał znajome burzowe spojrzenie, dumny wyraz twarzy oraz idealnie skrojony garnitur. W ręce trzymał pudełko z chińskiej restauracji znajdującej się na wschodniej Dwudziestej Ósmej.

— Fajny miecz, lubiłem go używać. — Arianna wypuściła oręż z dłoni, nie z zamiarem schowania go, lecz bardziej z głębokiego szoku. Nie mogła uwierzyć, że ojciec niegdyś używał tego samego miecza. — Jest idealnie wyważony i w ogóle... Cześć Bethany! — przywitał się Zeus, jakby dopiero teraz ją zauważył. — Nadal pachnie u ciebie kawą... i czy to kurczak po wietnamsku?

— W-witaj, Zeusie. Nie stój w progu, wejdź.

Bethany po otrząśnięciu się z pierwszego szoku przypomniała sobie o zasadach gościnności, chociaż wyglądało na to, że Zeus mógł tak stać w drzwiach i nawijać od rzeczy. Jednak ostatecznie skorzystał z zaproszenia. Nie był tutaj pierwszy raz, gdyż doskonale wiedział, co gdzie się znajdowało, a jego córka nie wiedziała, czy powinna się złościć, czy raczej cieszyć z tego powodu.

— Ja tylko na chwilę, Ariadno, chodź ze mną.

Zeus poprowadził swoją córkę do jej pokoju. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby chciał sprawdzić, co zmieniło się od jego ostatniej wizyty. Na szczęście słowem nie skomentował bałaganu ani smrodu. Pstryknął palcami, a na środku pomieszczenia pojawił się wygodny fotel, na którym usiadł. Arianna nie potrafiła wyczarować wyposażenia domowego z próżni, dlatego musiała zadowolić się staniem jak przed plutonem egzekucyjnym.

— Co cię tu sprowadza, panie?

Arianna nie powinna się odzywać bez pozwolenia, ale nie mogła dłużej znieść ciszy i badawczego spojrzenia ojca. Z jego wyrazy twarzy można było wywnioskować wszystko, a zarazem nic. Nie potrafiła stwierdzić, czy Zeus był zadowolony, czy może jednak zastanawiał się, jak skutecznie jej się pozbyć.

— Nie powinno mnie tu być, ale reszta bogów myśli, że nadal jestem w Lemnos, więc możemy chwilę porozmawiać — odparł Zeus, a Arianna dopiero teraz zauważyła, że ojciec trzyma w ręce jej bransoletkę. Nie miała pojęcia, jakim cudem tam się znalazła, chociaż kilka sekund temu miała ją jeszcze na nadgarstku.

— Świat się nie skończył. Pogoda jest spokojna. Ty wybierasz się na wycieczki do jakiegoś Lemnos, czyli odzyskałeś piorun piorunów.

Arianna chciała wskrzesić w sobie trochę szacunku, ale wizyta ojca była podejrzana, a to nie mogło wróżyć niczego dobrego.

— Zaiste, ja właśnie w tej sprawie. Przyniósł mi go syn mego brata. — Przewróciła oczami na wspomnienie Jacksona. Nie była zadowolona, że właśnie jemu przypadły wszystkie zaszczyty. — Jego opowieść po części pokrywa się z twoimi doniesieniami sprzed kilku tygodni.

Arianna miała ochotę krzyknąć: „Doprawdy? Cóż za odkrycie”, ale chyba nieuprzejmie było ubliżać swemu wszechmocnemu gościowi, więc milczała.

— W przyszłości będę bardziej poważnie brał twoje słowa.

— Nie martw się, za jakieś dziewięć dni już mnie nie będzie. Twoje problemy znikną.

— Powściągnij język, dziecko. To właśnie z jego powodu masz takie problemy.

Zeus nie wyglądał na złego, lecz bardziej na smutnego. Mimo to silny podmuch wiatru zdmuchnął Ariannę z nóg, a energia, która wstrząsnęła budynkiem, przepaliła wszystkie obwody, pozbawiając mieszkańców na najbliższe kilka godzin elektryczności.

— Gwarantuję ci uczciwy proces.

— Och, na pewno taki będzie — mruknęła, zbierając się z ziemi jeszcze bardziej wściekła, niż przed upadkiem. Ojciec nawet nie zapytał, czy wszystko było w porządku po tym, jak grube tomiszcze spadło jej prosto na głowę. — Na pewno przedstawicie mi oskarżenia, wysłuchacie moich wyjaśnień, zaprezentujecie dowody i przesłuchacie świadków, a na koniec odbędzie się głosowanie. Dwanaście olimpijczyków, dwanaście głosów, a ja nawet nie jestem pewna, czy mogę liczyć na, chociażby jeden. — Zeus przypatrywał się córce w milczeniu, nie zdradzając swych myśli. Arianna wolałaby, żeby się z nią nawet zgodził, niż przysparzał jej kolejnych wątpliwości. — Załóżmy, że otrzymam ten jeden głos od ciebie, bo zlitujesz się nad swą denerwującą córką, ale wydaje mi się, że jeden nadal nie jest większością w stosunku do jedenastu!

— Dwunastu, Hades również został zaproszony, nic więcej nie mogę ci powiedzieć.

Zeus bezradnie rozłożył ręce, choć w rzeczywistości mógł wszystko, bo był cholernym bogiem, władcą Olimpu, i jego słowo było prawem. Ariannie nie podobała się myśl, że ojciec wciąż przetrzymywał jej bransoletkę. Obawiała się, że po swoim występie nie otrzyma jej z powrotem.

— Ale radzę ci dobrze przemyśleć, co powiesz, szanować wszystkich bogów. — Spojrzał wymownie na córkę, jasno dając jej do zrozumienia, że mówił również o Aresie. — Oraz przygotować dobrą przepraszającą mowę. Na pewno tym kupisz parę głosów. No wiesz, my lubimy takie przedstawienia, dużo łez, szlochu i krwi.

— Yyy... no dobra. Dziękuję.

Zmarszczyła brwi. Teatr i gra aktorska nigdy nie były jej mocnymi stronami. Jednakże doceniła pomoc ojca, właśnie jej podpowiedział, jak zdobyć sobie poparcie części bogów.

— Nie bez powodu ze swymi braćmi złożyliśmy przysięgę, by nie mieć więcej śmiertelnych dzieci. No cóż, dwoje z nas dopuściło się nadużycia. — Arianna prawie nie eksplodowała ze złości, słysząc, jak ojciec nazywał ją „nadużyciem”. Ciężko było się z nim nie zgodzić, w końcu złamał przysięgę, ale jego słowa i tak ją zabolały. — Nasze dzieci są o wiele potężniejsze od pozostałych herosów, a zgodnie z Wielką Przepowiednią mogą nam zagrozić, a chyba sama się zgodzisz, że twoje występki świadczą o twoim ogromnym potencjale i umiejętnościach.

— Ale ja wcale nie chcę was zniszczyć — mruknęła, chociaż te słowa z trudem przeszły jej przez gardło. Nie mogła zaprzeczyć, że świat bez bogów byłby o wiele prostszy, ale też nie była pewna, czy potrafiłaby zgładzić swego ojca.

— Mam nadzieję. — Zeus uniósł dłoń, nad którą pojawiła się bransoletka, unosząca się na burzowej chmurze. — To miało cię chronić, chyba sypnęło mi się do niej trochę za dużo mojej mocy. — Arianna zaczęła się zastanawiać, o jakiej liczbie mówili i jak wiele mogła osiągnąć, dobrze wykorzystując jej potencjał. — To tylko cię wspomaga. Siłę i umiejętności zawdzięczasz tylko sobie, nie mnie, pamiętaj o tym. —  Pstryknął palcami, a bransoletka ponownie znalazła się na jej nadgarstku. Arianna czuła, jak ogarnia ją przyjemne ciepło i nowa energia, jakby biżuteria przeszła biologiczną odnowę. — Nie spóźnij się na proces, przybądź punktualnie i jeżeli możesz, przynieś mi moje ulubione ciasteczka, upieczone przez twoją mamę. Nikt nie gotuje tak jak ona! Gdybym mógł, zabrałbym ją ze sobą na Olimp.

— Nie pozwoliłabym ci na to. Nie dość, że z ojcem widuję się raz do roku, to nie mogłabym stracić jeszcze mamy, chociaż mam wrażenie, że twoja propozycja sprawiałaby jej radość.

Zeus uśmiechnął się nieznacznie, jakby słowa córki nie były dla niego nowością. Arianna nie miała wątpliwości, że Bethany kochała swego obecnego męża, ale miała wrażenie, że jej serce należało i zawsze będzie należeć do dumnego mężczyzny, siedzącego przed nią na fotelu.

— Dbaj o nią, to dobra kobieta. Do zobaczenia, Arianno.

Zeus zniknął w błysku oślepiającego światła, pozostawiając po sobie tylko zapach burzy, deszczu i ozonu. Zmęczona Arianna położyła się do łóżka. Po rozmowie z ojcem czuła się bardziej wykończona niż po ostatnim wypadzie do Las Vegas. Szybko zasnęła, lecz nie dany jej był spokojny sen.

— Panie, czy udało ci się zyskać pełną kontrolę?

Arianna w swoim śnie ponownie znalazła się nad wejściem do otchłani, którą utożsamiła z Tartarem. Ta wiadomość nie wywoływała w niej strachu, lecz dziwne uczucie, którego nie potrafiła nazwać. Rozejrzała się za właścicielem znajomego głosu, ale nie mogła go dostrzec, chociaż miała wrażenie, że ten ktoś stał tuż obok niej.

— Jeszcze nie. Jest silna jak jej ojciec, ale jej opór słabnie — odpowiedział inny głos, wydobywający się z Tartaru, potężniejszy i silniejszy niż ostatnim razem, gdy Arianna tu gościła. — Słabnie podobnie jak jej wiara oraz zaufanie w tych nikczemników.

— Panie, czy to rozsądne, by jej ufać? Ona jest niepewna. Może nam przysporzyć problemów, lepiej jej się pozbyć.

Arianna wytężyła wzrok, próbując dostrzec rozmówcę w ciemności, ale albo go tu nie było, albo był niewidzialny. Czuła za to narastającą w niej złość. To coś, co tu się znajdowało, tak na nią działało, próbując przekierować jej negatywne emocje przeciw bogom.

— To dzięki mnie tak się rozwinęła. Skorzystała z moich rad i pomocy. Nie może brać, nie dając nic w zamian. Jeszcze tego nie wie, ale wkrótce się przekona, po czyjej stronie powinna stanąć. Prawda, Arianno? — Chociaż otchłań nie miała oczu, córka Zeusa czuła, jak głos koncentruje na niej swoje spojrzenie i moc, która ją sparaliżowała. — Wiem, że się boisz. Decyzja wydaje ci się trudna, ale wyjście jest tylko jedno. Zrozumiesz to, gdy spotkamy się osobiście.

Arianna obudziła się w swoim łóżku, zalana potem oraz z krzykiem na ustach. Na szczęście nie obudziła swego brata. Nie chciała tłumaczyć mu, co właśnie się wydarzyło. Sama nie była tego pewna. Czuła, że jeżeli jeszcze trochę postałaby na tej krawędzi, otchłań wciągnęłaby ją do środka. Nie zasnęła już tej nocy, cały czas zastanawiając się, co miało znaczyć: „Nie może brać, nie dając nic w zamian”. Arianna nie mogła sobie uzmysłowić, co takiego dał jej głos, że teraz musiała za to zapłacić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top