Rozdział 19

Słowa ze snu wyryły się w pamięci Arianny, wyzwalając głęboko zakorzenią w jej duszy nienawiść do wszystkich bogów i złość na ojca. Głos z otchłani przemawiał do niej co wieczór, utwierdzając ją w coraz większym przekonaniu o słuszności jego słów i potrzebie zlikwidowania wszystkich bóstw.

Głos przekonywał, że byli niszczącą ludzi zarazą, śmieciami zalegającymi na ulicach, zanieczyszczeniem wdychanym wraz z powietrzem. Zapewniał córkę Zeusa, że dzięki niemu rozwinie drzemiącą w niej potęgę, której tak obawiają się bogowie i dlatego chcą się jej pozbyć zawczasu.

Ariannę wielokrotnie ostrzegano przed takim trującymi myślami, które mogły ściągnąć na nią gniew i zagładę, ale trudno było się przed nimi bronić, jeżeli w wielu aspektach się z nimi zgadzała. Może nie chciała nikogo niszczyć, ale wisząca nad nią gilotyna z każdym dniem zniżała się do jej karku, a ona nie zamierzała tak łatwo się poddać.

Na dwanaście bogów mogła liczyć na poparcie co najwyżej dwóch, chociaż nawet tego nie była pewna. Zarówno Hermes, jak i Apollo, nie odzywali się od tygodni, co tylko pogłębiało gniew Arianny. Utwierdzało ją w przekonaniu, że bogowie zjawiali się jedynie wtedy, gdy potrzebowali posłużyć się śmiertelnikami jak marionetkami. Więc jeśli nie mogła liczyć na ich pomoc, musiała znaleźć inny sposób.

Głos z otchłani wydał jej się wtedy dobrym materiałem na nowego przyjaciela. Twierdził, że w posiadaniu elektrycznego kijka, o który zaczęła się cała afera, był Ares, zmierzający do wszczęcia wojny między bogami, zmuszając ich do wybierania przywódcy i podziału.

Córka Zeusa długo myślała nad tym, co powinna zrobić. Nie mogła tak po prostu oskarżyć boga wojny o kradzież. I tak nikt by jej nie uwierzył. Była na cenzurowanym, a kolejne, bezpodstawne zarzuty mogłyby tylko skrócić jej żywot. Coś jednak musiała zdobić. Nie mogła siedzieć bezczynnie, gdy durny spór jeszcze durniejszych braci, mógł doprowadzić do końca świata. Wreszcie zdecydowała się przeszukać świątynię Aresa. Potrzebowała dowodu na jego winę, ale że nikt go nie podejrzewał, to też i nikt się tam nie kręcił.

Jednak nie wyobrażała sobie, by mogła iść tam sama. Potrzebowała wsparcia. A że nie miała za wielu przyjaciół, jej wybór padł na Nicka oraz Willeya, których zaprosiła do siebie, by podzielić się z nimi przypuszczeniami i planem. Oboje chętnie przystali na zaproszenie. Arianna dotąd nie wyjaśniła im, dlaczego Zeus wezwał ją na Olimp, mimo że sam wcześniej nałożył na nią zakaz zbliżania się do siedziby bogów.

— W czym problem? — spytał rzeczowo Nick. Rozsiadł się na łóżku właścicielki i sięgnął po chrupki serowe, jego jedyną miłość. Willey usadowił się na krześle przy biurku i poczęstował specjalnie przygotowanymi dla niego puszkami po coli.

— Dlaczego od razu zakładasz, że jest jakiś problem? — Córka Zeusa uniosła w górę zaciśniętą pięść, niechybnie zdradzając swoje niezrozumiałe dla chłopców poirytowanie. — Może zmęczyło mnie moje własne towarzystwo i chciałam po prostu pobyć z kimś mniej irytującym?

— Wtedy na pewno nie wybrałabyś mnie — zażartował syn Apollina, próbując odrobinę rozładować napięcie, ale paskudnie skrzywiony wyraz twarzy dziewczyny rozwiał wszelkie jego nadzieje na poprawę sytuacji. — O co chodzi?

— Bogowie się kłócą. — Chłopcy przytaknęli głowami. To nie było nic nowego, oni umilali sobie wieczność sprzeczkami. — Na pewno zauważyliście, że na Olimpie źle się dzieje. Pojawiające się anomalie pogodowe, jakby siły natury się ze sobą biły, nie są przypadkiem. A ja znam tego przyczynę. — Uśmiechnęła się wyniośle. — Piorun piorunów został skradziony. Jeżeli nie zostanie oddany do przesilenia letniego, wybuchnie wojna.

— Skradziony? — Willey w nerwowym odruchu pożarł całą puszkę. — Ale... ale jak to możliwe? — Szeroko rozłożył ręce, chcąc im pokazać, jak długi to kijek był. — Kto mógł to zrobić?

— Ares.

— Wiem, że za sobą nie przepadacie w najłagodniejszym znaczeniu tego słowa. — Satyr nerwowo postukał nogami w podłoże. — Ale nie uważasz, że to trochę... niemożliwe? W końcu on też jest synem Zeusa.

Arianna odetchnęła głęboko. Wiedziała, że kozłonóg starał się myśleć rozsądnie i odciągnąć ją od problemów, ale mimo to rozzłościły ją jego słowa. Może i szczerze nienawidziła Aresa, bo to przez niego zaczęły jej wszystkie problemy z bogami, ale jej oskarżenia nie były bezpodstawne.

— Jest też bogiem wojny — warknęła przez zaciśnięte zęby. Odkąd głos do niej przemawiał, coraz łatwiej wpadała w furię oraz decydowała się na rozwiązanie kłopotów za pomocą swych mocy, która z każdym dniem uderzała z większą siłą. Czuła, że robi się silniejsza, ale również zupełnie nad tym nie panowała. Jeżeli nie chciała skrzywdzić przyjaciół, musiała nad sobą zapanować. — Kocha chaos. Uwielbia, gdy leje się krew, a ziemia jest zasłana ciałami poległych. Jeżeli dojdzie do wojny, bogowie się podzielą, będą ze sobą walczyć i nieustannie sięgać po tron, a to wszystko odbije się na śmiertelnikach.

— Skąd pewność, że to Ares? — zapytał Nick, potakując głową, jakby próbował przyswoić natłok informacji, poukładać jej w odpowiedniej kolejności i ocenić ich prawdziwości. Wiedział, że Arianna należała do upartych osób, ale pewność, z jaką przemawiała, trochę go zaniepokoiła.

— Po prostu to wiem. Musicie mi zaufać.

Córka Zeusa zawahała się. Nie mogła się powołać na głos z otchłani, lecz innego, racjonalnego źródła nie posiadała, o ile gadającą dziurę można nazwać racjonalnym źródłem... No ale Arianna wierzyła, że mówiła prawdę i zamierzała to sprawdzić, nawet jeśli te dwa gamonie się na nią wypchną!

Syn Apollina wymienił się zaniepokojonym spojrzeniem z satyrem, lecz o nic więcej już nie pytali.

— Powiadomiłaś ojca o swoich przypuszczeniach? — spytał Willey. Z niepokojem obserwował, jak jego przyjaciółka krążyła po pomieszczeniu, wyżywając swoją złość na niczemu winnych przedmiotach. Wybuchy jej wściekłości stawały się częstsze i gwałtowniejsze, chociaż żaden z nich z nie potrafił wyjaśnić, co było tego przyczyną.

— Mam zakaz wstępu na Olimp — przypomniała ostro Arianna.

Nie lubiła o tym mówić, ale ostatnimi czasy nieznużenie musiała to powtarzać. Usiadła na krześle, wsłuchując się w chrupanie przysmaków przez Nicka i Willeya, nikomu nie śpieszyło się do przerwania ciszy.

— Mogę zanieść wiadomość — zaproponował nieśmiało satyr, obawiając się wybuchowej reakcji Arianny. Wbrew jego początkowym założeniom uśmiechnęła się do niego, wyraźnie rozbawiona takim pomysłem.

— Nie uwierzą. Ares wszystkiego się wyprze i znowu to ja wyjdę na tą złą.

— Masz rację, potrzebujemy dowodów — wtrącił Nick. Wpakował do ust kolejną porcję chrupek, zamyślając się. Arianna słowem nie skomentowała syfu, który zrobił na jej łóżku, ale aż ją skręcało ze złości, gdy kolejne okruchy lądowały na poszwie. — A co wskazuje kompas?

— Nic, zbyt duża siła. Po naszej ostatniej wizycie musiał wzmocnić zabezpieczenia przed intruzami. — Rzuciła przyjacielowi kompas, by sam sprawdził. Po kilku próbach musiał uznać się za pokonanego. Wskazówka nie chciała się ustatkować. — Może gdy wejdziemy na teren świątyni, wtedy wskaże nam drogę do pioruna piorunów.

— Jak tam, dzieciaczki? — W drzwiach pojawiła się Bethany, uraczając zebranych promiennym uśmiechem. — Jesteście głodni?

— Mamo! — jęknęła Arianna, chowając twarz w dłoniach. Była zażenowana, że matka przerwała im w takim momencie, gdy powoli dochodzili do konkluzji. — Mamy naradę wojnę, a nie piknik!

— Nawet bohaterzy muszą jeść pożywnie. — Wymownie spojrzała na Nicka, który opychał się chrupkami. Chłopak pod wpływem spojrzenia Bethany pokornie odłożył paczkę na bok. — Gdy skończycie, zapraszam na obiad.

— Pójdziemy, prawda? — zapytał syn Apollina z nadzieją w głosie. Według niego nikt nie gotował tak wspaniale, jak matka Arianna. Nie mógł przepuścić okazji, by spróbować kolejnego dania, gdy już został oficjalnie zaproszony.

— Ja pójdę, wy to nie wiem. Jeśli będziecie grzeczni to możliwe. — Arianna przewróciła oczami. Doskonale wiedziała, że matka nie dałaby jej żyć, gdyby puściła ich bez obiadu. Była jednak zadowolona, że kuchnia kobiety cieszyła się takim zainteresowaniem. Każda pozytywna rekomendacja, dotycząca przygotowanych przez Bethany dań, przybliżała ją do otwarcia własnej restauracji. — Czyli pomożecie mi?

— Za ten obiad poszedłbym znowu z tobą do Podziemia! — Nick uśmiechnął się z rozmarzeniem. — Poza tym, przecież uwielbiam, gdy jakiś nieśmiertelny gościu chce mnie zabić.

— Wezmę to jako tak — mruknęła córka Zeusa. W podzięce skinęła mu głową i spojrzała na satyra, który właśnie zabierał się za pałaszowanie ołówków.

— Oczywiście.

Arianna aż opadła na oparcie krzesła. Była niewymownie wdzięczna za ich pomoc, a zalewająca ją błoga fala ulgi przyćmiła nawet spowijający jej ciało cień, nieustannie podsycający jej nienawiść. Mogła odetchnąć i spojrzeć na sprawę z własnej perspektywy, choć ten pomysł nadal wydawał jej się szalony.

— Mógłbym coś zaproponować?

— Nie jesteśmy w szkole, nie musisz podnosić ręki.

Córka Zeusa parsknęła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać, gdy zobaczyła Willeya z uniesioną dłonią, zupełnie jakby zgłaszał się do odpowiedzi na lekcji. Satyr oblał się rumieńcem, nie bardzo wiedząc, dlaczego tak się zachował. Czasem stres sprawiał, że nie myślał racjonalnie.

— Jeżeli już mamy wkradać się do świątyni Aresa, proponuję zrobić to w dzień, gdy na pewno go tam nie będzie.

Pomysł wydawał się oczywisty, niestety ani Arianna, ani Nick nie mieli pojęcia, kiedy taki dzień nastąpi, a nie mogli również ociągać się z realizacją planu.

— Obawiam się, że nikt nie podzieli się z nami jego tygodniowym grafikiem.

— Przyszły piątek — mruknął Willey pod nosem. Spuścił wzrok, jego kolana w tym momencie wydały mu się na tyle interesujące, by trochę je popodziwiać. — Nie pytajcie.

— W takim razie wszystko ustalone. — Arianna klasnęła w dłonie, oznajmiając finalizację całego przedsięwzięcia. — A teraz chodźmy jeść.

— Nareszcie! — krzyknął Nick. Zerwał się na nogi i jako pierwszy wybiegł z pomieszczenia, by zarezerwować sobie najlepszą część posiłku. Od pojawienia się w pokoju Bethany cały czas myślał tylko o nadchodzącym obiedzie.

***

— Kochanie — odezwała się Bethany, spoglądając na córkę poprzez lusterko — czy to aby na pewno dobry pomysł?

Kobieta jechała właśnie główną drogą Joe DiMaggio wzdłuż wybrzeża. Do ich celu zostało niecałe pięć minut. Do tej pory nie kwestionowała pomysłów córki — Arianna była zbyt uparta, by podejmować z nią jakąkolwiek dyskusję — ale dobrowolnie wejście na teren świątyni Aresa, który nienawidził jej za sam fakt istnienia, wydawało jej się wyjątkowo głupim zamiarem. A ona — jako dobra, troskliwa matka — musiała chociażby spróbować odwieść dziewczynę od tego.

— Nie, beznadziejny. — Westchnęła znudzona i wyjrzała przez okno na mijane auta. Rozmowę uważała za skończoną. Matka przez ostatnie półtora tygodnia mówiła o jednym i tym samym, a ona nie miała już siły na wałkowanie tego samego tematu. — Ale innego wyjścia nie ma.

— Obiecaj mi, że będziesz ostrożna! — powiedziała kobieta z wyczuwalnym błaganiem w głosie. Zaparkowała na poboczu. Za ich plecami cumował ogromny lotniskowiec UUS Intrepid, pokryty delikatnym szronem po nocnych opadach i przymrozkach. — I że nie będziesz niepotrzebnie ryzykować!

— Mamo, masz mnie za samobójcę?

Arianna wyskoczyła z pojazdu i podeszła pod okno od strony kierowcy. Bethany uśmiechnęła się nieporadnie — denerwowała się za dwie osoby — i ucałowała córkę w policzek na pożegnanie.

— W tym przypadku? Owszem mam! Gdybyś wróciła wcześniej, nie czekaj na mnie, nie wiem, kiedy wrócę!

— A gdzie jedziesz? — spytała Arianna, unosząc jedną brew.

Matka zbyła ją tylko tajemniczym uśmiechem, nakręciła samochodem i pojechała w przeciwnym kierunku. Córka Zeusa natomiast skierowała się w stronę budki z biletami, wyrzucając z pamięci sekrety Bethany. Nie mogła się teraz tym zajmować, zbytnio ją by to rozpraszało.

W piątkowe południe kolejka do kasy wiła się jak wąż, a po terenie muzeum spacerowały już wycieczki szkolne z przewodnikiem. Podczas zimowych dni muzea był najczęstszym wyborem szkolnych dyrekcji, gdyż łączyły w sobie ciepłe pomieszczenia z odrobiną przydatnej wiedzy. Zwłaszcza wystawy związane ciężką artylerią wojskową cieszyły się największą popularnością wśród uczniów — dzieci zawsze chętnie oglądały bomby, czołgi czy helikoptery.

Na szczęście Arianna nie musiała stać w kolejce. Zauważyła swych przyjaciół czekających za kasami. Syn Apollina wymachiwał trzema biletami nad głową. Był ubrany w czarne trapery, puchową kurtkę, spodnie w khaki ze sztyletem z niebiańskiego spiżu u pasa, a na plecach miał łuk i kołczan pełen strzał o różnorodnych grotach. Mijający go ludzie nie zwracali uwagi na jego pełne uzbrojenie. Byli raczej bardziej zgorszeni jego rozczochraną czupryną, która pod wpływem wiatru sterczała jeszcze bardziej.

Z kolei Willey miał na głowie czapkę z czerwonym pomponem, na szyi szalik w tym samym kolorze, a reszta jego stroju niewiele różniła się od codziennego ubioru.

— Spóźniłaś się — przywitał się ciepło Nick, wręczając dziewczynie bilet, który wepchnęła do kieszeni. Przypuszczał, że się rozdzielą, nie chciał ryzykować wyrzucenia z muzeum za brak odpowiedniego kwitka.

— Wiem, Wyrocznio! — odparła córka Zeusa, ostentacyjnie przewracając oczami. Pogrzebała w plecaku i wyciągnęła ze środka kompas. Im bardziej się skupiała, tym bardziej wskazówka świrowała. — Nic z tego. Pole magnetyczne kijka jest zbyt duże i dezorientuje busolę. Musimy to zrobić w tradycyjny sposób.

— Patrz, jaki znawca się znalazł — mruknął zgryźliwie syn Apollina, trącając z łokcia stojącego obok satyra. Obydwaj przestali się śmiać, gdy wszystkie światła w pomieszczeniu zamrugały, a przez tęczówki Arianny przeszedł niebezpieczny błysk.

— O ile Willey dobrze nadstawił ucha, mamy czas do zmroku. — Uśmiechnęła się triumfalnie. Zawsze potrafiła z siebie żartować, lecz z dnia na dzień traciła tę umiejętność, którą zastępowała wrażliwość na punkcie szacunku i wzbudzania strachu. — Niewiele jak na przeszukanie całego muzeum. Rozdzielamy się, jeżeli znajdziecie, nie ruszajcie tego pod żadnym pozorem.

Nie czekała na zgodę swoich kompanów, odwróciła się i dołączyła do grupki dzieciaków, zmierzając z nimi na pierwszą wystawę, poświęconą mundurom marynarki wojennej z czasów wojny. Córka Zeusa przyjrzała się wszystkim eksponatom. Nie doszukawszy się w nich niczego specjalnego, ruszyła samotnie dalej. Lotniskowiec był ogromny. Wąskie korytarze, na których z trudem mijały się dwie osoby, prowadziły do przestronnych pomieszczeń z niskimi sufitami. Pousuwano z nich wojskowe przyrządy na rzecz ciekawszych przedmiotów, związanych z latami trzydziestymi ubiegłego wieku. W niektórych salach nadal stały pierwotne sprzęty jak zakurzone kotły, wprawiające maszynę w ruch, lub centrum dowodzenia pełne przycisków, wajch i prymitywnych ekraników. Ta część była niedostępna dla zwiedzających, lecz można było przyjrzeć się im za kraty zabezpieczonej kłódką i łańcuchem.

Arianna minęła pomieszczenia pełne bomb, jakichś odpadków po wraku samolotu, map i odręcznych zapisków. W każdej sali znajdował się ktoś z obsługi muzeum, czuwający nad porządkiem oraz bezpieczeństwem eksponatów, co też znacznie utrudniało zadanie herosom. Jak miała coś zabrać, jeśli ciągle ktoś patrzył jej na ręce?

Córka Zeusa wspięła się po schodach na wyższe piętro. Po przejściu długiego, jednokierunkowego korytarza znalazła się w sali pełnej białej broni. Wystawę wypełniały miecze, chyba o każdej możliwej długości i wadze, włócznie, długie, krótkie, a nawet złożone z części, groty, błyszczące i ostre jak brzytwa, a jeszcze inne zardzewiałe i przybrudzone od zaschniętej brei. Ponadto sztylety, szpady, młoty, tasaki, siekierki i wszystkie inne przedmioty, którymi łatwo można kogoś posiekać. Nad wejściem czarną emalią namalowano łeb dzika, wyglądający, jakby ktoś go kopnął parę razy po pysku, na tle dwóch skrzyżowanych włóczni.

Arianny prychnęła. Nie zdziwiło jej jakoś szczególnie, że akurat to miejsce były ulubionym Aresa. Brakowało jedynie obryzganych krwią ścian i kilku trupów w kącie, by poczuł się, jak na polu bitwy. Symbolu boga wojny zdawał się nikt nie zauważać, oprócz niej — pozostali może widzieli plamę pleśni czy farby.

Na samym środku pomieszczenia, na podstawce otoczonej słupkami z łańcuchem, stał plecak. Zwyczajny plecak z brązowymi paskami. Jednakże zwiedzający zachwycali się nad nim, jakby był co najmniej złotym rydwanem ze starożytności. Arianna podeszła bliżej, by przeczytać coś zawarto na tabliczce informacyjnej. Po długich minutach i ciężkich trudach udało jej się w końcu odszyfrować ten niewdzięczny napis.

„Rzadki eksponat z V wieku sprzed naszej ery. Kruchy! Pod żadnym pozorem nie dotykać”.

— Przepraszam bardzo. — Arianna zaczepiła kobietę z muzealną plakietką na piersi. Za nią podążały dzieciaki, którym szerokim łukiem nakazano ominąć plecak. — Jak długo to tu stoi?

— To nasz nowy nabytek. Bardzo cenny — odparła kobieta, z dumą patrząc na plecak, który można było kupić w sklepie z pamiątkami przy wejściu do muzeum. — Przywieziono go prosto z Grecji. To bardzo stary przedmiot, ale doskonale zachowany. Nawet farba z niego nie odprysnęła.

— Aha, dziękuję — mruknęła. Nie mogła wskrzeszać z siebie więcej ekscytacji na widok... no zwykłego plecaka!

Kobieta wymruczała coś pod nosem o zupełnym braku szacunku dla kultury i odeszła. Na progu ze zgorszeniem spojrzała jeszcze na Ariannę, jakby zastanawiała się, czy nie wyrzucić takiego ignoranta z muzeum. Córka Zeusa uśmiechnęła się do niej szelmowsko, rzucając jej wyzwanie. Chodź i spróbuj mnie pogonić, ale na widok jej wyrazu twarzy przewodniczce odechciało się kłótni.

Arianna planowała poczekać na przyjaciół. Tak jak ustaliła, w końcu musieli przyjść, lecz czas uciekał, a oni się nie zjawiali. Nie chciała opuszczać pomieszczenia z obawy, że przedmiot się przemieści. Wiedziała, że był to piorun piorunów, czuła bijącą od niego boską aurę, a jego siła wzmacniała umiejętności córki Zeusa.

Więc gdy strażnik tylko odwrócił się do niej plecami, sięgnęła po plecak, co było najgorszą decyzją tego dnia. Ariannie zakręciło się w głowie, pociemniało jej przed oczami, a głos faceta z obsługi dochodził do niej z oddali. Miała wrażenie, jakby zapadała się pod ziemię. Jakaś potężna siła ściągała ją na dół, a w jej myślach odezwał się głos.

„Oddaj mi to. Przynieś to do mnie. Znasz drogę. Oddaj mi to. Nagrodzę cię za to i odpłacę twoim wrogom!”.

Arianna czuła, jak plecak wyślizgiwał jej się z rąk. Mocniej go objęła, nie chcąc do tego dopuścić. Głos mówił coraz głośniej i dobitniej, wywołując u niej miażdżący ból głowy, jak gdyby ktoś ściskał ją imadłem. Próbowała się oswobodzić od tej niszczycielskiej siły, lecz wypełniająca ją nienawiść była sprzymierzeńcem głosu.

***

Gdy w muzeum rozbrzmiały alarmy, a z głośników wydobył się głos, nakazujący wszystkim udać się w kierunku wyjścia, Nick już wiedział, kto wywołał to zamieszanie. Ludzie zaczęli się przepychać, krzycząc coś o ataku terrorystycznym. Obsługa starała się okiełznać tłum, lecz była tak samo przerażona, jak zwiedzający.

Syn Apollina spotkał się na schodach z Willeyem. Satyr był prawie zielony na twarzy, jakby najadł się przeterminowanego pożywienia i teraz zbierało mu się na wymioty. Wpadali do sali z wystawą o broni białej, a raczej do tego, co z niej zostało. Wszystkie eksponaty zostały zniszczone lub w ogóle wyparowały, ściany były popękane, a w jednej ziała nawet ogromna dziura. Pośrodku leżała Arianna. Miała zamknięte oczy, ale mamrotała coś niewyraźnie pod nosem, ściskając plecak, z którego wyskakiwały ładunki elektryczne.

— Wiedziałem — mruknął Nick. Doskoczył do dziewczyny i potrząsnął ją za ramiona. Nie puścił jej, chociaż poparzył sobie dłonie od nadmiaru prądu, przepływającego przez jej ciało. — Co jej się stało?

— Wygląda na to, że Ares pobawił się magią, by zabezpieczyć się przed kradzieżą śmiertelników — odparł Willey.

Gdziekolwiek znajdował się bóg wojny, teraz zmierzał w tym kierunku. Nick przyłożył dłoń do czoła córki Zeusa, szeptając kolejne zaklęcia lecznicze. Arianna się uspokoiła i uchyliła powieki, lecz była zbyt słaba, by wstać o własnych siłach.

— Pomóż mi — stęknął Nick, obejmując dziewczynę w pasie. Mimo że wyglądała jak Tadek Niejadek, wydawało mu się, że ważyła z trzy tony. — Musimy stąd wyjść, nim wróci Ares.

Córka Zeusa nie chciała wypuścić cennego plecaka za parę dolarów z rąk, dlatego musieli założyć go jej na plecy, nim ruszyli w stronę wyjścia. Gdy dostali się na świeże powietrze, Arianna całkowicie oprzytomniała, chociaż nie mogła sobie przypomnieć, co się wydarzyło.

— Dobrze się czujesz?

— Jakby coś mnie przeżyło i wypluło... więc tak, Nick, wręcz doskonale — burknęła Arianna, rozmasowując skronie. Wróciła pamięcią do wydarzeń z wystawy, ale nie mogła sobie przypomnieć, co się wydarzyło w momencie sięgnięcia po plecak. — Mam piorun piorunów! Możemy znisz... Znaczy, musimy uciekać.

Arianna nie wiedziała, dlaczego pierwsze słowo, jakie przyniosła jej ślina na język było „zniszczyć”. Zrzuciła to na zmęczenie i rozsadzający ból czaszki. Liczyła tylko, że jej przyjaciele byli zbyt przerażeni sytuacją, by zwrócić na to uwagę.

— On wszędzie nas znajdzie.

Willey wygrał szybką melodyjkę na piszczałkach, lecz gdy skończył, nic się nie wydarzyło. Córka Zeusa nie miała ochoty go pytać, czy tak to miało się skończyć. Machnęła na nich ręką i biegiem ruszyli wzdłuż wybrzeża, licząc na świąteczny cud. Empire State Building nie było aż tak daleko, by mogli się nie łudzić nadzieją, że im się uda.

— Pomódl się do ojca, powiadom go, że masz piorun piorunów.

Arianna obrzuciła wściekłym spojrzeniem Nicka, jego propozycja wydawałaby się sensowna, gdyby po piętach nie deptał im bóg wojny.

— A w połowie drogi odnajdzie nas Ares i zabierze mi go, a gdy zjawi się ojciec, powie, że ja go ukradłam — prychnęła wściekle. — Jeśli chcesz, żebym umarła jeszcze przed końcem czerwca, to weź mnie od razu nafaszeruj strzałami, a nie podsuwaj mi takie głupie pomysły.

Z niepokojem zauważyła krążące nad ich głowami ptaki. Pojawiły się nagle i równie szybko zniknęły. Albo umiały się teleportować, albo byli to zwiadowcy Aresa — w obu przypadkach zwiastowało to katastrofę.

Magiczne piszczałki satyra nie okazały się całkiem bezużyteczne. Zwołały całe stado wróbli, raportujących o wydarzeniach z całego Manhattanu. Jeden z nich doniósł, że Ares zjawił się przed dziesięcioma minutami w swojej świątyni, wpadł w szał, taki podobny jak na wojnie, gdy zabija się każdego, kto znajdzie się w zasięgu miecza, i wyruszył na polowanie. Ariannie nie podobała się pieczątka zwierzyny, ale właśnie tak się czuła — osaczona, z uczuciem lodowatego oddechu śmierci na karku.

Myśli córki Zeusa urządziły sobie maraton, galopowały razem z nią, lecz każdy pomysł wydawał jej się bezsensowny i odpadał jeszcze w przed biegu. Ręka Arianny bezwiednie powędrowała do nadgarstka. Wzbraniała się, jak mogła przed swym ojcem, lecz to on zawsze przychodził jej z odsieczą, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy.

Z chmury wylał się deszcz czarnych robaczków, które po dotknięciu ziemi urosły do ludzkich rozmiarów i rozbiegły się we wszystkich kierunkach. Były ich dziesiątki i wszystkie wyglądały jak Arianna. Miały tę samą twarz, ten sam kolor włosów, ten sam strój i plecak na ramieniu.

— To jest genialne! — krzyknął podekscytowany syn Apollina, obserwując, jak automatony rozsypując się po mieście. Z daleka były nie do odróżnienia. Wyglądały zupełnie jak córka Zeusa. Miał nadzieję, że odzwierciedlały Ariannę jedynie z wyglądu, nie zniósłby tylu osób o tak paskudnym charakterze.

— Dalej muszę iść sama.

Arianna zatrzymała się gwałtownie. Nick nie zdążył wyhamować, przez co na nią wpadł, lecz ona nawet się nie zachwiała od siły uderzenia. Syn Apollina był tak zaskoczony, że nie potrafił wydusić z siebie słowa. Willey nie wiadomo dlaczego wciąż grał na piszczałkach.

— Moje podobizny gonią same po mieście, a tylko ja mam kompanów. Zwróćcie jego uwagę.

— To co mamy robić?

— Zejdźcie z ulicy, by was nie dostrzegł.

Nie było czasu na sprzeczki, każda sekunda zwłoki przybliżała do nich Aresa. To była trudna decyzja, ale wyjście było tylko jedno. Nickowi nie podobała się myśl, że znów Arianna musiała się narażać dla dobra sprawy, ale przytaknął głową na znak zgody.

— Wyczekujcie mnie w iryfonie.

W oddali rozległ się wstrząsający ziemią wybuch. Ares zlikwidował pierwszego automatona, tym samym rozpoczynając grę. Arianna ostatni raz spojrzała na przyjaciół. Chciała im przekazać ze wszystko będzie dobrze, ale nie była pewna, co chłopcy odczytali z jej tęczówek. Żaden z nich nie sądził, by ten dzień miał mieć szczęśliwe zakończenie.

Ruszyła w stronę widocznego już na horyzoncie Empire State Building. Droga była prosta, problem stanowili ludzie, których Arianna nałogowo potrącała. W nawet ich nie przepraszała, przecież powinni usunąć jej się z drogi, widząc, że jej się spieszy!

Syreny policyjne zagłuszyły kolejne eksplozje. Arianna już wyobrażała sobie nagłówki w jutrzejszych gazetach i wieczornych wiadomościach, bębniących o zmasowanych atakach terrorystycznych. Miała tylko nadzieję, że nikt nie ucierpiał wskutek wybuchu robotów, po których pozostanie co najwyżej sterta kołatek i sprężynek.

Nagle Arianna doznała silnej, niedającej się zignorować potrzeby, by paść na ziemię. To było takie dziwne, że aż to uczyniła. Nad głową przeleciała jej dwumetrowa włócznia, która do połowy wbiła się w chodnik. Córka Zeusa zdążyła się schować za najbliższym samochodem, nim włócznia eksplodowała, rozsypując gruz i ziemię. Do Arianny podjechał Ares na motocyklu z czerwonymi światłami, płomieniami wymalowanymi po bokach i siedzeniu z białej skóry, niebezpiecznie przypominającej ludzką.

— Muszę przyznać, to miało szansę się udać — powiedział Ares. Włócznia w jego ręce zamieniła się w obusieczny miecz. W powstałym zgiełku Arianna ledwo słyszała, co do niej mówił. Aresowi wrzaski również musiały przeszkadzać, gdyż pstryknął palcami, a wszyscy wokół po prostu padli na ziemię. — Miało, ale się nie udało. — Uśmiechnął się paskudnie. — Oddaj mi to, co zabrałaś, bo inaczej...

— Bo co? — zapytała hardo Arianna. Nie mogła znieść pyszałkowatej gęby Aresa i myśli, że przegrała. Jeśli miała odejść, to przynajmniej z honorem, a nie kuląc się ze strachu.

— Bo zamienię cię w karalucha i przejadę siedemdziesiąt siedem razy.

— A może zawołam ojca? Co ty na to, bracie?

Ares spojrzał w górę na zawieszony wysoko Olimp i uśmiechnął się cwaniacko. Nie wyglądał, jakby te słowa go przeraziły.

— Proszę bardzo. — Leniwie wzruszył ramionami, wręcz zachęcając Ariannę do urzeczywistnienia tych słów. — A ja powiem ojcu, że to ty ukradłaś piorun piorunów, a ja, jako przykładny syn, złapałem złodzieja, tak jak nakazał.

— Ale to nieprawda — mruknęła słabo. Uświadomiła sobie, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła. Cokolwiek zrobi, znajdzie się na straconej pozycji.

— Oczywiście, że nie — odparł rozbawiony Ares. Zawsze bawiła go ludzka bezsilność, a w tym momencie jego siostrzyczka wyglądała na kompletnie bezradną i zagubioną, gdyby nie nazywała się Arianna Mason, może by jej nawet współczuł. — Ale komu uwierzą? — Dziewczyna milczała. Wolała nic nie powiedzieć, niż przyznać mu rację. — No to jaki masz teraz plan, leszczu?

— Wiesz, jednak jesteśmy do siebie podobni. — Ares prychnął kpiąco. Jakoś nie widział tych podobieństw, gdy patrzył na swoją siostrę. — Równie głupi i zaślepieni nienawiścią. Tak łatwo daliśmy się zmanipulować. Pogrywa nami jak marionetkami.

— O czym ty mówisz? — Ares nerwowo poprawił swoją kurtkę, zdradzając, że w rzeczywistości nie był takim idiotą, na jakiego wyglądał, i dobrze wiedział, o co chodziło. — Ze strachu poprzewracało ci się w głowie.

Wystawił ramię, na którym pojawiło się paskudne ptaszysko, przypominające sępa. Jego ślepia były czerwone, podobnie jak u właściciela, i wściekle wpatrywały się w swoją dzisiejszą kolację.

— Nic cię nie uratuje. Zrozum, że przegrałaś. Ze mną nie możesz zwyciężyć... — Zawahał się, już raz przecież z nią przegrał. — Przynajmniej nie tym razem. Oddaj plecak.

— To chodź sobie go wziąć.

Arianna nie mogła mu tego oddać, choćby nawet chciała. Ale nie chciała. Wolała umrzeć za plecak, niż dać zwyciężyć braciszkowi. Mocniej ścisnęła tobołek. Bóg wojny pstryknął palcami, cokolwiek planował, nie udało mu się.

— Dziwne, zawsze działało — mruknął, próbując jeszcze kilka razy, lecz Arianna poza lekkim szarpnięciem nie poczuła niczego więcej.

Gdy magiczne sztuczki nie zadziałały, Ares rzucił sępa do ataku, ale córka Zeusa była szybsza. Dobyła miecza i płynnym cięciem pozbawiła zwierzę głowy.

— Nabieram podejrzenia, że po ostatnim naszym spotkaniu zacząłeś się mnie bać.

Uśmiechnęła się nieporadnie. W obliczu zagrożenia nie było jej stać na swój popisowy cyniczny uśmiech, ale ten był wystarczający, by rozwścieczyć Aresa, który poczerwieniał ze złości, a z jego oczodołów zaczęła unosić się para.

— Nie dajesz mi wyboru. — Ares machnął dłonią i przed córką Zeusa pojawiła się biała kula, działająca jak odbiornik przekazujący obraz na żywo. — Oddawaj albo te leszcze zginą w męczarniach!

Arianna przeklęła pod nosem, gdy na obrazie zobaczyła Nicka i Willeya, szarpiących się z czymś, co ich trzymało. Cokolwiek to było,  pokojowych zamiarów raczej nie miało. Gamonie! Mieli zejść z ulicy! Czy tak dużo od nich wymagała?

— Przysięgnij na Styks, że jeżeli oddam ci plecak, odejdziesz, zostawiając naszą trójkę w spokoju.

Ares przestał się uśmiechać, liczył, że obejdzie się bez tego. Chwilę myślał w milczeniu, nim przystanął na tę propozycję.

— Przysięgam na Styks, że pozwolę wam DZIŚ odejść w spokoju. — Nad ich głowami rozległ się grzmot, pieczętujący zawarcie umowy. — A teraz oddawaj.

Arianna ściągnęła plecaka z ramion i niechętnie odłożyła go na ziemię. Nie mogła uwierzyć, że była tak blisko i zawiodła.

— I tak cię dopadnę, jeszcze przed rozprawą.

Ares pstryknął palcami i zniknął wraz z całym swoim dobytkiem, jak również piorunem piorunów. Arianna uciekła z miejsca zdarzenia, nim dotarła tam policja i zaczęła zadawać niewygodne pytania.

***

Arianna spotkała swoich przyjaciół w miejscu, w którym się rozstali. Nie byli zadowoleni, że córka Zeusa przełożyła ich życie ponad swoje. Odnosząc piorun piorunów ojcu, mogła złagodzić napięte stosunki z bogami. Arianna zrezygnowana wróciła do domu. Nigdy wcześniej nie czuła się tak bezradnie, jak w tamtym momencie. Ojciec na nią liczył, a ona nie mogła spełnić pokładanych w niej nadziei.

W końcu zdecydowała się wysłać Zeusowi wiadomości. Powiadomi go o swoich odkryciach — w końcu mówił, że zależało mu na każdej informacji — ale to już od niego zależało, co z tym uczyni.

Arianna liczyła, że nieposłuszeństwo względem głosu z otchłani zerwie jakiekolwiek stosunki między nimi, Ale niestety on przemawiał coraz częściej i pewniej. W śnie ściągał ją do Podziemia, na krawędź otchłani, powtarzając o niesprawiedliwym losie, radząc, jak powinna postępować  oraz naginając rzeczywistość, a w dzień do niej szeptał, pielęgnując zasiane ziarno nienawiści, aż w końcu córka Zeusa nie była w stanie odróżnić prawdy od kłamstwa, snu od jawy, ani dobra od zła.

Odnalazł w Ariannie słaby punkt.

Miał zamiar podsycić palący się w niej płomień i wykorzystać jej złość przeciw bogom. Bo była ona bronią, której było mu potrzeba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top