Rozdział 15

Nastał piękny, wrześniowy poranek. Słońce stało wysoko na błękitnym sklepieniu, nieoprószonym nawet najmniejszym obłokiem. Wiatr postanowił udać się na wakacje, przez co temperatury podskoczyły do niespotykanych wysokości, a wytchnienia od upału nie można było znaleźć nawet w cieniu. Nic nie potwierdzało nadejścia jesieni, nawet przyroda wzbraniała się, jak mogła, starając się utrzymać zieloną barwę liści i trawy. Wszyscy zdawali się żyć wspomnieniem przeszłego lata, pełnego ciepła i słońca. Aktualna pogoda nie pozwalała o nim zapomnieć. Klimat sprzyjał pieszym wycieczkom, zachęcał do wylegiwania się w parku na kocu lub do wyjazdu na plażę. Pewnie wiele osób skorzystałoby z tej propozycji, gdyby nie brutalna rzeczywistość i przymus udania się do pracy, a w Arianny przypadku — do szkoły.

Córka Zeusa siedziała na lekcji angielskiego, prowadzonej przez panią Selden — młodą kobietę z ambitnym planem wyplenienia ze społeczeństwa wszelkiego rodzaju błędów gramatycznych, stylistycznych i bogowie wiedzą jeszcze jakich, by żaden obywatel nie kaleczył ojczystego języka. Piękne plany, naprawdę, lecz w przypadku Arianny niemożliwe do zrealizowania. Jej nadpobudliwość w połączeniu z ADHD i dysleksją nie pozwalały urzeczywistnić utopijnych marzeń pani Selden. Kobieta z początku próbowała. Twierdziła, że każdy problem jest do rozwiązania, ale ostatecznie po kilku miesiącach żmudnej niedającej rezultatów pracy zrezygnowała i już nie ubolewała nad kolejną dwóją z wypracowania ani jedynką z dyktanda. Nauczycielka praktycznie nie zwracała na dziewczynę uwagi, milczeniem zbywała jej nieobecny wzrok oraz ciągłe bazgranie niezrozumiałych rzeczy po zeszycie.

Dla Arianny powrót do szkoły nigdy nie był tak ciężki jak w tym roku. Po ekscytujących wakacjach w Obozie Herosów, gdzie praktycznie ciągle się coś działo, przyszedł powrót do monotonnej rutyny. Proponowano jej, by została całorocznym — obozowiczem nie opuszczającym Wzgórza Herosów. Była zbyt potężna, a przez to również zagrożona częstymi atakami potworów, by pozwolono jej tak po prostu opuścić Long Island. Chejron nie mógł jednak zatrzymać jej tam siłą — Pan D. jako kierownik i bóg mógł, ale nie miał na to ochoty — więc córka Zeusa powróciła we wrześniu do szkoły.

Teraz Arianna, nudząc się niemiłosiernie na zajęciach, niepomiernie żałowała swojej decyzji i utęsknieniem spoglądała w kierunku bramy, marząc o zbawiennym dzwonku, wyznaczającym kres tej tortury oraz rysując na kartce mitologiczne potwory.

Arianna nigdy nie miała artystycznego talentu, ale orle pióro, to które dostała w prezencie od ojca, wydobywało z niej talenty, o których nie miała pojęcia jak pismo kaligraficzne czy szkicowanie.

Pani Selden tłumaczyła właśnie rolę czasownika w zdaniu, siedząca w ostatniej ławce Milena Walter rzucała w stronę Arianny papierowymi kulkami, chociaż żadna z nich nie trafiła do celu, gdy wreszcie zadzwonił zbawienny dzwonek. Córka Zeusa powoli zaczęła pakować książki do plecaka, których nawet nie otwarła, zastanawiając się, jakie pyszności mama zapakowała jej na lunch, gdy u jej boku pojawiła się Milena.

Dziewczyna zdawała się urosnąć o dobre dziesięć centymetrów przez te dwa miesiące, co było tak prawdopodobne jak nienarzekający na swoje życie Pan D. Arianna jednak nie mogła wyzbyć się takiego wrażenia. Milena chyba musiała zacząć wyciskać albo coś, gdyż szerokość jej barów przekraczał rozmiar przeciętnych nastolatków. Wciąż miała ten sam wredny wyraz twarzy, dodatkowo podkreślony przez krótko obcięte, ledwo sięgające uszu włosy, a jej zielone tęczówki praktycznie świeciły z zadowolenia, gdy na swojej drodze spotykała Ariannę i mogła ją trochę po wnerwiać. Dziś była szczególnie wkurzona, bo żaden z jej papierowych pocisków nie trafił do celu.

— Mason, a co ty tu masz? — Milena uśmiechnęła się kpiąco. Porwała z biurka Arianny orle pióro i uważnie mu się przyjrzała, jakby nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego na oczy. — Nie stać cię na długopis, więc zabrałaś pióro z ulicy?

Ryknęła śmiechem, a obstawa głupich koleżanek zawtórowała jej.

— Oddaj mi to.

Arianna zerwała się na nogi. Ciężko oddychała, czuła wzbierającą się w niej złość. Starała się opanować, gdyż skutki niekontrolowania mocy szybko stawały się widoczne. Nie mogła ustać spokojnie, gdy widziała, co Walter wyczyniła z jej piórem, piórem, które otrzymała od ojca na upamiętnienie jej wizyty w Podziemiu.

— Bo co mi zrobisz? — prychnęła Milena, sprawdzając elastyczność pióra.

Pierwsze czarne chmury pokrył niebo. W oddali rozległ się niewyraźny grzmot, a z każdą sekundą wyładowania się nasilały.

TRACH!

Pióro pękło w pół, natychmiast zmieniając barwę na czarną. Ze środka niczym rzewne łzy posypał się złoty proszek.

— Dostałam to od ojca — jęknęła Arianna załamanym głosem.

Z niedowierzaniem spojrzała na ten unikatowy podarek — teraz pozostał po nim tylko marny proch. Nie mogła uwierzyć, że tak krótko cieszyła się tym prezentem! Milena zaśmiała się nerwowo, widząc wyraz twarzy córki Zeusa, a szczególnie jej lodowatych oczu, w których zapaliły się niebezpieczne iskierki.

— A co twój ojciec jest gołębiarzem?

Walter wypuściła pióro z rąk, gdy nagły wiatr trzasnął klasowymi drzwiami, nie pozwalając nikomu wyjść na zewnątrz. Lampy zaczęły mrugać, szafki gwałtownie się otwierać, a z kontaktów wysypywały się iskierki prądu, powoli zmierzając w stronę zdezorientowanej Mileny.

Pani Selden krzyczała, próbując opanować spanikowane dzieciaki, które jak najszybciej chciały wydostać się z nawiedzonej klasy, lecz wszystkie drzwi i okna trzymała niewidzialna, potężna siła, której nie mógł pokonać żaden śmiertelnik. Milena straciła zainteresowanie Arianną. Jak na taką wielką dziewuchę szybko wpadała w panikę i wrzeszczała najgłośniej ze wszystkich, ale córka Zeusa uporczywie wpatrywała się w nieznośną koleżankę, a za jej wzrokiem podążały elektryczne iskierki, niezauważalnie skradając się w stronę Walter.

Nagły pisk zachwytu, dochodzący sprzed wejścia do szkoły, zdekoncentrował Ariannę. Odwróciła się w stronę okna, a wszystkie anomalie w klasie ucichły. Przetarła powieki ze zdumienia. Między dwoma bukami stał kabriolet z czerwoną, nagrzaną, rażącą w oczy blachą, idealnie zaparkowany w wąskiej bramie. Na masce samochodu siedział wysoki młodzieniec w okularach Ray Banach, białym podkoszulku, szortach w żółte plamy, czerwonych tenisówkach oraz naszyjniku z przywieszką w kształcie słońca. Arianna wybiegła na zewnątrz, przebijając się przez tłumy rozchichotanych nastolatek zainteresowanych nowym, przystojnym młodzieńcem.

— Apollo? — Arianna sapnęła z niedowierzania. Nie miała wątpliwości, że to on, choć sama jego obecność była niemniej zaskakująca, niż odkrycie przed rokiem prawdy, że wcale nie była normalna. — Co tu robisz?

— Cicho, dziś jestem incognito. — Uśmiechnął się, a błysk jego białych zębów z powodzeniem mógł przyćmić blask słońca. — Mów do mnie Fred.

— Dobra, Fred — odezwała się Arianna konspiracyjnym szeptem — ale ty chyba nie bardzo wiesz, co oznacza incognito. Inaczej nie zaparkowałbyś tutaj czerwonym maserati, ściągając na siebie powszechną uwagę wszystkich dziewczyn w szkole.

Kiwnęła w stronę rozchoichotanych dziewcząt. Apollo musiał działać na kobiety jak magnes, gdyż nawet nauczycielki nie mogły się powstrzymać od spoglądania na niego.

— Właśnie, tak się dzieje, jak pojawiam się w pobliżu. — Głos Apollina miał wyrażać głębokie ubolewanie, lecz jego mina sugerowała, że był zadowolony z takiego obrotu. A jego uśmiechy i ukradkowe spojrzenia znad okularów zupełnie przeczyły jego słowom. — Nie żeby mi to przeszkadzało, ale potrzebuję spokoju.

Pstryknął palcami, a wszystkie dziewczyny się odwróciły i pomaszerowały w stronę budynku, zapominając po, co w ogóle przed niego wyszły.

— Co się stało? — zapytała Arianna.

Próbowała usiąść obok na masce samochodu, ale bóg słońca jej tego odradził, wspominając coś o jakimś roztopieniu tyłka. Zadowoliła się więc staniem.

— Potrzebuję twojej pomocy.

Arianna przewróciła oczami. Może nie była szczególnie inteligentna, co inni dziwnie ochoczo lubili powtarzać, ale zdążyła się domyślić, że patron siódemki nie zjawił się w jej szkole przypadkiem. Jednak ugryzła się w język i nic nie powiedziała. Apollo wyglądał jak nastolatek i też się tak zachowywał, lecz jak każdy bóg był wyczulony na punkcie szacunku, a ona nie chciała się przekonać na własnej skórze, co robił ze niewdzięcznymi śmiertelnikami. Mitologia była dla niej dobrą przestrogą, by go nie irytować.

— Nick zniknął.

Arianna zamrugała powiekami. Jak to zniknął? Co to miało oznaczać? Przecież nie było to możliwe! Słowa Apollina uderzył w nią z mocą rozpędzonej ciężarówki. Wyglądała przekomicznie, widziała swoje zabawne oblicze w jego okularach, ale jakoś w tamtym momencie nie było jej do śmiechu. Przez głowę przeszło jej tysiące myśli, następna o wiele gorsza od poprzedniej, a końcowa zahaczała już o śmierć.

— Wiem, że wy to potraficie dokonać wielu dziwnych rzeczy, ale heros nie może rozpłynąć się w powietrzu!

— No, ale... — Apollo podrapał się po karku. Szeroki uśmiech tuszował dręczący go niepokój. — Nigdzie go nie ma.

— A to nie ty czasem mówiłeś, że wszystko widzisz?

— Ale on naprawdę dobrze się schował... — bezwiednie wzruszył ramionami — ...albo coś.

Arianna z powątpiewaniem zmarszczyła brwi. To wszystko było tak niedorzeczne, że aż chciało jej się śmiać. Jak ojciec mógł zgubić własnego syna? Jak bóg mógł zgubić kogokolwiek?! Przecież powinien być wszechwidzący, wszechwiedzący i w ogóle wszech!

— Dlaczego się przed tobą schował... albo coś? — spytała Arianna.

Umyślnie użyła tego samego zwrotu, co Apollo. Musiała dowiedzieć się, co chowało się pod tym „coś”, bo to coś skrywało w sobie tajemnicę, którą bóg słońca nie bardzo chciał się dzielić. Lekceważąco machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę, wybełkotał coś niezrozumiałego pod nosem i uraczył Ariannę kolejnym popisowym uśmiechem, jak gdyby wszystko było już jasne.

— Jeśliś bóg słońca, powinieneś wszystko robić jaśniej — mruknęła Arianna. — Mówić także.

— Nie moja wina, że nie widzisz tego, co ja. — Apollo wzruszył lekceważąco ramionami, jakby miał za złe Ariannie, że nie czytała mu w myślach. — Ale mogłem potraktować Nicka... zbyt ostro. Po tym, co pokazał, to chyba niedziwne, że oczekuję od niego trochę więcej niż od pozostałych? Przyjaźni się z córką Zeusa, a to do czegoś zobowiązuje.

— Zobowiązuje... Chyba do leczenia psychiatrycznego. — Pokręciła głową z niedowierzaniem. — Powinieneś mu gratulować, że tyle ze mną wytrzymał, a nie wmawiać, że jest kiepski.

— Musisz go znaleźć, nim zrobi coś głupiego.

— Głupie rzeczy to jego specjalność — mruknęła ponuro Arianna. — Sprawdzałeś u niego w domu?

— Nie. — W nerwowym odruchu odgarnął włosy z twarzy. — Powiedzmy, że nie mogę się tam pojawić z powodu... trudnej sytuacji rodzinnej.

Apollo uśmiechnął się niemrawo, a Arianna nie zdawała dodatkowy pytań. Wcale nie chciała wnikać w zawiłe relacje pomiędzy bogami a śmiertelnikami. Wolała nie słyszeć czegoś, co tylko skomplikowałoby jej życie. Już i tak miała ciężko.

— I to wszystko, co masz mi do powiedzenia? — Apollo gorliwie przytaknął głową. — Chyba nie mam większego wyboru, więc się zgadzam.

Córka Zeusa westchnęła ciężko. Prawdopodobnie musiała zrezygnować z rodzinnego wypadu do kina, który Bethany planowała już od miesiąca. Arianna niemalże widziała zawiedzione spojrzenie matki i słyszała ten dobijający smutek jej w głosie, gdy mówiła, że wszystko było w porządku. Nie było, nigdy nic nie było w porządku. Córka Zeusa pośpiesznie odgoniła natrętne myśli. Nie powinna nawet zastanawiać się nad wyobrem właściwej decyzji. Kino mogło poczekać, a Nick już niekoniecznie. 

— Pomocny z ciebie, herosik. Szepnę staruszkowi słówko, będzie dumny! — Zmierzwił młodszej siostrzyce włosy. Arianna odpowiedziała uśmiechem. Lczyła, że Apolla dotrzyma słowa i pogada z ojcem. Przydałoby się jego wsparcie. — Potrzebujesz jakieś namiary czy coś?

— Nie, poradzę sobie, ale mógłbyś powiadomić moją mamę, że się spóźnię? — mruknęła Arianna, słysząc szkolny dzwonek, powiadamiający o rozpoczęciu zajęć. Znowu miała opuścić lekcję, mimo że ledwo rozpoczął się rok szkolny.

— Jasne! Żaden problem! — Apollo natychmiast wskoczył za kierownicę, jakby obawiał się, że córka Zeusa zmieni zdanie. Ubrał okulary na nos i narzucił kurtkę na plecy, nie zważając na panujący upał. Uśmiechnął się czarująco, jak gdyby pozował do tygodnika dla nastolatek. — Do następnego, Arianno Mason!

Córka Zeusa odwróciła wzrok, gdy słoneczny rydwan wystartował, pozostawiając czarne smugi na chodniku. Arianna nie marnowała więcej czasu, zawróciła i biegiem ruszyła w stronę szkoły.

Na korytarzach było już pusto i spokojnie. Ariannie towarzyszył jedynie odgłos jej butów uderzający o wypastowaną posadzką. Córka Zeusa starała się poruszać ostrożnie. Każdy głośniejszy dźwięk wywoływał u niej palpitacje serce. Nie chciała powiadomić woźnej — pani Johnson — o swojej obecności w miejscu, w którym nawet nie powinno jej być o tej porze. Powiedzieć, że była okropną kobietą to mało. Erynie wyglądały przy niej jak nieszkodliwe, brzydkie staruszki. Woźna była już starszą babą, zgarbioną jak znak zapytania, z oddechem pachnącym czosnkiem, kurzajką na nosie i siwymi włosami. W ręce zawsze trzymała packę na muchy, jak gdyby nieustannie walczyła z plagą insektów i podobnie też traktowała uczniów. Arianna nie miała najmniejszej ochoty wpaść na panią Johnson i tłumaczyć jej, dlaczego nie była na lekcji. Ona i tak zupełnie zignorowałaby tłumaczenie uczennicy, pogroziłaby jej tą swoją przeklętą packą i zaprowadziła do dyrektorki, a córka Zeusa i tak już była na cenzurowanym. Jeden występek i wyleci ze szkoły. Znowu.

Arianna przemknęła wzdłuż rzędu charakterystycznych czerwonych szafek, odnalazła swoją i zajrzała do środka. Wypakowała z plecaka książki i zastąpiła je podstawowym wyposażeniem każdego herosa — kilka drachm na wypadek pilnej potrzeby wykonania telefonu, regenerujące, wzmacniające i ratujące życie batonik z ambrozji i termos nektaru oraz niezawodny kompas, bez którego Arianna nie mogła się ruszyć. Słysząc zbliżające się kroki za rogu, pośpiesznie zamknęła szafkę i pognała w stronę głównego wyjścia. Przystanęła przy jednym z buków. Rozejrzała się jak szykujący się do rabunku złodziej i wzięła do ręki busolę.

— No proszę, pokaż, co potrafisz —  szepnęła, skupiając się na tym, czego najbardziej pragnęła. — Chcę odnaleźć Nicka, syna Apolla — dodała, na wypadek gdyby jej myśli były zbyt chaotyczne nawet jak na magiczne urządzonko.

— Do kogo mówisz?

Arianna zlustrowała okolicę podejrzliwym spojrzeniem. Z początku nie zauważyła nikogo, jak gdyby głos był jedynie wymysłem jej wyobraźni. Dopiero po chwili zauważyła siedzącego na gałęzi drzewa chłopaka. Miał może dwanaście lat, czarne rozwiane od wiatru włosy, zielone oczy i delikatne piegi. Ubrany był w szkolny, brudny od błota i liści mundurek.

— Co tu robisz? — zapytała Arianna. — Nie powinieneś być na lekcji? 

Instynktownie schowała trzymany w dłoni kompas za plecy. Busola miała jakiś dziwny wpływ na śmiertelników. Wabiła ich złotym wykonaniem i podpuszczała do haniebnych prób kradzieży. Jeden już próbował tego dokonać, ale nie wyszedł na tym najlepiej. Jednak to opowieść na inny raz!

— Powinienem — przyznał prosto chłopak. Dzwonka szkolnego nie dało się zignorować, gdy było się w pobliżu budynku. — Podobnie jak ty.

Zgrabnie zeskoczył na ziemię. Był wyższy, niż Ariannie początkowo się wydawało, a na dodatek emanował pewnością siebie i całkowitą ignorancją dla zasad.

— Więc co tu robisz?

— Rozmawiam z najinteligetniejszą osobą w okolicy. — Widząc skonsetrowany wzrok chłopaka, dodała: — Miałam na myśli siebie, gadam do siebie, bo ty to chyba nigdy nie znajdowałeś się w pobliżu niczego, co ma wyższe IQ niż żuk. — Machnęła ręką. — Nieważne, idź sobie. Śpieszę się.

— Dylan Bennett. — Arianna nieprzytomnie spojrzała na chłopaka. Była pewna, że jej monolog był wystarczającym powodem, żeby go od siebie odstraszyć. Potrzebowała niezakłócanego natrętną osobowością Dylana spokoju. — Tak się nazywam.

— Pytałam o to? — Ponownie machnęła ręką. — Nieważne, idź sobie. Arianna Mason nie ma teraz dla ciebie czasu — dorzuciła, uprzedzając jego kolejne pytanie. — No idź.

Dylan uśmiechnął się tajemniczo, zarzucił plecak na ramię i skierował się w stronę szkoły.

— Fajny kompas.

Nim córka Zeusa zdała sobie sprawę, że chłopak widział przez Mgłę, gdyż nie powinien widzieć magicznego urządzenia, tylko coś... bardziej normalnego, odszedł podśpiewując pod nosem „Eye of the Tiger”, Survivor.

Arianna ponownie skupiła się na zadaniu, przywołując w pamięci obraz przyjaciela. Wskazówka busoli zawirowała, przez kilka uderzeń serca kręciła się z zawrotną prędkością, po czym się ustatkowała, wskazując odpowiedni kierunek. Na obrzeżach pojawiły się odpowiednie współrzędne oraz adres — Brighton Street, szósta ulica, przy Brighton Beach. Córka Zeusa spojrzała w odpowiednim kierunku. Czy to mogło być takie proste? Coś jej nie pasowało. Coś jej umykało. Ale to coś było zbyt małe i niepozorne, by zmusić ją do zmiany planów.  Westchnęła i ruszyła główną ulicą, myśląc nad środkiem transportu.

Po burzliwych wewnętrznych rozterkach ostatecznie postawiła na metro, chociaż nie miała najlepszych wspomnień z ostatniej podróży tym pojazdem. Niestety nie stać ją było na taksówkę, a o pieszej wędrówce nie było mowy, dlatego więc pozostawało metro.

Stacja znajdowała się niecałe pięć minut od szkoły, a najbliższy odjazd, w kierunku Brighton Beach był za siedem minut. Arianna spojrzała na zegarek, wskazujący 11.34.

„Jeżeli się pośpieszę, to jeszcze zdążę na wieczorny seans”, pomyślała, w wybitnie dobrym humorze wsiadając do metra.

Usadowiła się na samym końcu, uważnie obserwując osoby, zarówno te wsiadające, jak i wysiadające. Nie chciała kolejnych niespodzianek z udziałem Echidny, nagle pojawiającej się w wagonie.

Zbliżało się południe, większość osób pracowała bądź znajdowała się w szkole, dzięki czemu tłumy nie okupowały metra jak zazwyczaj w godzinach rannych lub wieczornych. Córka Zeusa miała chwilę czasu, by przeanalizować dzisiejsze wydarzenia, począwszy od kolejnej sprzeczki z Mileną, a kończąc na spotkaniu nieznajomego pod bukiem. Dodatkowo dochodziła do tego pogawędka z Apollem i obowiązek pomocy jego synowi. Przepełniały ją skrajne emocje, od wściekłości po wesołość, aż zrobiło jej się słabo od natłoku myśli i prób wyjaśnienia ich.

Arianna skupiła się na otoczeniu, gdy podróż zaczęła zbliżać się ku końcowi. W oddali już było widać błękitne wody morza, zlewające się na horyzoncie ze sklepieniem. Na ulicach zmniejszył się ruch, wieżowce zostały zastąpione przez domy jednorodzinne oraz domki wczasowe do wynajęcia, a zapach soli przebijał się nawet przez nieprzyjemny odór metra. Pojazd zatrzymał się z szarpnięciem, uprzejmy głos z głośnika oznajmił koniec trasy i poprosił o opuszczenie wagonów.

Arianna spojrzała na kompas, który wskazywał jeszcze półtora kilometra do celu. Sprężystym krokiem ruszyła drewnianym deptakiem, mając po prawej piaszczystą, świecącą pustakami plaże, a po lewej wąską uliczkę oraz rząd domów i sklepów. Mijała lodziarnie z ławeczkami przed wejściem, przytulne kawiarenki kuszące konkurencyjnym cenami oraz sklepy z pamiątkami, lecz na żadnej wystawie nie dostrzegła kuli podobnej do tej, którą dostała od Hermesa.

Ariannie podobała się ta okolica. Było tam czysto, fale szumiały kojąco, mieszkańcy byli życzliwi i witali ją uśmiechem, a poza tym zawsze marzyła o domku na plaży, gdzie o poranku mogłaby zjeść śniadanie na trasie z widokiem na morze.

Pogrążona w marzeniach o nierealnej przyszłości nie zauważyła nadchodzących problemów. Przed nią jak spod ziemi wyrósł dzik, ale nie taki zwyczajny. Był wielkości krowy, ale zdecydowanie nie był tak samo łagodny jak łaciata krasula. Jego oczy żarzyły się czerwonym blaskiem, emanowały wściekłością oraz żądzą mordu. Jego szczeciniaste futro, pokrywające całe ciało, połyskiwało w blasku słonecznym, przypominając miliony małych, szpitalnych igiełek. Z pyska wystawały mu dwa zakrzywione, półmetrowe kły, które z łatwością mogły rozpruć człowieka. Na jego szyi wisiał raperski łańcuch wykonany ze szczerego złota, na którym widniało jego imię wysadzane diamentami.

— Nazywasz się Killer? — przeczytała Arianna z niemałymi trudnościami. Dzik zarzucił łbem, buchając czarną parą z nozdrzy, co najprawdopodobniej stanowiło twierdzącą odpowiedź na jej pytanie. — Trafne imię, ale dziś to ja przerobię cię na kotlety wieprzowe.

Arianna nie musiała pytać, by wiedzieć, kto jej zesłał taki wyśmienity prezent popołudniową porą. Ostrzegano ją przed możliwymi zamachami na jej życie. Nie wszystkim bogom spodobało się jej zwycięstwo w turnieju, rosnący potencjał oraz szybko rozwijające się umiejętności, które z czasem mogły stać się dla nich zagrożeniem.

Istniał jeszcze jeden, jednoosobowy obóz, który miał osobiste porachunki z Arianną za ciągłe upokarzanie jego dzieci na Obozie Herosów. Stworzyła sobie wroga nie tylko w Clarissie i jej rodzeństwie, ale również w Aresie — specjaliście od wszelakiej broni, chaosu i krwawej bitwy.

Zupełnie nie mam się czym przejmować, pomyślała pogodnie Arianna.

Nie bała się, choć wieprzek z powodzeniem mógł rozerwać ją w pół jak szmacianą lalkę. Przeskoczyła przez niski płotek, dzielący deptak od plaży. Chciała się znaleźć z dala od ulicy, samochódów i wszystkich innych rzeczy, które mogłaby zniszczyć. Dzik nie był tak subtelny jak ona, z impetem poszarżował w kierunku swojego przeciwnika, rozbijając drewniany parkan na strzępy.

Arianna szybko odmówiła modlitwę do bóstw stojących po jej stronie, sympatycznego i pomocnego Hermesa, potężnego Zeusa oraz Apolla, w końcu on ją tu przysłał, więc chyba mogła liczyć na jego wsparcie?

— Potrzebuję broni — mruknęła pod nosem, na głos wyrażając swoje pragnienie. Potarła powierzchnię chmury, czekając na miecz, sztylet, łuk lub cokolwiek co posiada jakieś ostre ostrze, a dostała... — Linę?! Ojcze, naprawdę? Lina przeciw dzikowi?

Z wyrzutem spojrzała w niebo. To już chyba była przesada! Lina? Równie dobrze mogła wystąpić przeciw dzikowi bez broni — rezultat byłby taki sam. Beznadziejny. Pochmurnie zmarszczyła brwi. Czy Zeus aż tak jej nienawidził? Nie rozumiała, dlaczego ojciec tak bardzo chciał utrudnić jej życie. Nudziło mu się? To mógł sobie znaleźć lepsze zajęcie niż dręczenie własnej córki! Arianna westchnęła. Nie miała wyboru. Musiała korzystać z tego, co miała. Bransoletka nigdy jej nie zawiodła, liczyła, że i tym razem będzie podobnie. Zdała sobie sprawę, że to nie była taka zwyczajna linia pleciona ze zwykłego sznurka. Ta była stworzona z czegoś trwalszego i połyskującego.

Dziki ruszył na Ariannę, nisko pochylając łeb, by już za pierwszym razem przedziurawić swoją ofiarę. Córka Zeusa zastygła w bezruchu, wyczekiwała na odpowiedni moment. Serce waliło jej jak oszlałe. Dłonie drżały, lecz nie z przerażenia tylko ekscytacji. Krążąca w żyłach adrenalina utrudniała tkwienie w jednym miejscu. Łaskotała ją w skórę, jakby prosząc się o działanie. Ale Arianna czekała. Kontrolowała oddech, wymierzyła kroki i przyjęła dogodną pozycję. Gdy zwierzę znajdowało się od niej w odległości pół metra, odskoczyła na bok i zarzuciła linę na jeden z rogów dzika. Z linki wysunęły się małe igiełki, głęboko wbijając się w kość Killera.

Arianna szarpnęła linę, która wyrwała dzikowi kieł. Teraz nie wyglądał już tak strasznie. Stwór zakwilił jak mały szczeniaczek, któremu niechcący nadepnęło się na ogon. Ból i zaskoczenie szybko zastąpiły wściekłość i furia na przyczynę jego okaleczenia.

Córka Zeusa zachowała sobie róg jako trofeum i już wiedziała jak pokonać przeciwnika. Dzik gotował się do kolejnej szarży, gdy niespodziewanie dostał w łeb kamieniem w wielkości arbuza.

— Na bogów, co ty tu robisz?! — wrzasnęła Arianna, tracąc na kilka sekund koncentrację, co dzik próbował wykorzystać, ale w jego stronę nadleciał kolejny głaz, trafiając go w kark.

— Poszedłem za tobą! — odparł z uśmiechem Dylan, zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy, że ten wstrętny guziec za chwilę spróbuje przerobić go na mielonkę. Oszołomione zwierzę słaniało się na nogach, lecz kwestią czasu było, jak otrząsnie się z letargu  i ponownie zaatakuje.

— Wynoś się! — Zarzuciła pętlę na szyję dzika, lecz ten nic z tego sobie nie zrobił. Parł do przodu z świecącymi jak reflektory oczami, utkwionymi w chłopaka, ciągle ubranego w szkolny mundurek. — Uciekaj, matole! Już!

Dylan przestał się głupawo uśmiechać. Jeżeli widział dzika, to zdał sobie sprawę, że jego sytuacja była na tyle poważna, by wziąć nogi za pas. Arianna mocnym szarpnięciem próbowała pozbawić guźca łba, ale była ona zbyt głęboko zakotwiczona w masywnym karku. Musiała spróbować czegoś innego, czegoś skuteczniejszego. Gorączkowo przetrząsnęła głowę w poszukiwaniu błyskotliwych pomysłów, ale myśli z prędkością odtrzutowca przemykały jej przez umysł i nie mogła ich pochwycić. Wreszcie postawiła na dość ryzykowną opcję. Uniosła rękę, starając się skorzystać z boskich umiejętności. Zdumiewająco silny wiatr natychmiast poddał się jej woli i przyniósł ciemne, burzowe chmury, z których wydostały się błyskawice, koncentrując się w jej otwartej dłoni. Córka Zeusa czuła przepływającą przez nią moc, elektryzując i wypełniając jej ciało. Wszystkie zebrane pokłady energii przesłała liną w stronę dzika. Zwierzę kwiknęło, by zaraz potem wybuchnąć złotym pyłem, a powietrze wypełniło się przyjemnym zapachem wieprzowej pieczeni.

Wyczerpana Arianna opadła na kolana. Korzystanie z boskich umiejętności kosztowało ją wiele wysiłku i energii. Czuła walące serce w piersi, tłukące się o żebra, oraz drżenie wszystkich mięśni w ciele. Jedyne, o czym marzyła, to by na krótką chwilę się zdrzemnąć.

— To... było... ekstra! Jak to zrobiłaś? — krzyknął podekscytowany Dylan, pomagając dziewczynie dźwignąć się na nogi. Nie zniechęciło go nawet wściekłe spojrzenie Arianny, które zazwyczaj odstraszało natrętnych gości.

— Jesteś półgłówkiem! — warknęła, zwijając linę, by upchnąć ją do plecaka. Z takim cennym prezentem nie warto się rozstawać. Jak widać, nawet zwykła linka może uratować życie, o ile potrafi się ją dobrze wykorzystać. — Mogłeś zginąć! Oddawaj to! To moje! — prychnęła, wyrywając Dylanowi róg z rąk. Kolejne trofeum, które chciała dołożyć do swojej kolekcji.

— A mówią, że to ja jestem dziwny.

Rozejrzał się wkoło, lecz po ciemnym proszku nie było już nawet śladu. Wszystko mogło wydawać się tylko wybrykiem wyobraźni, gdyby na własne oczy nie widział, jak ta dziwaczna dziewczyna przywołuje błyskawice niczym Thor i korzysta z nich energii.

— Możesz mi to wszystko wyjaśnić?

— Nie mogę. Śpieszę się. Wracaj do domu, a jak jeszcze raz będziesz mnie śledził, to ciebie popieszczę prądem!

Groźnie łypnęła na chłopaka, który po chwili namysłu przytaknął głową. Arianna była zaskoczona, że wszystko przyjął tak spokojnie, jakby nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, a dziki wielkości krów były na co dzień przysmażane przez małe dziewczynki.

— Trzymam cię za słowo.

Dylan pomachał ręką Ariannie wysoko nad głową i skierował się w przeciwnym kierunku do niej.

Córka Zeusa nie marnując więcej czasu, sięgnęła po kompas i ruszyła według wskazówek. Maszerowała blisko przez piętnaście minut, nim wreszcie doszła do celu. Zatrzymała się przed dwupiętrowym domkiem, stojącym nad samym nadbrzeżem. Jakieś dwa metry dalej fale z hukiem rozbijały się o kamienne wzniesienie, rozbryzgując pianę po trawniku. Budynek miał ściany w kolorze jasnoniebieskim, drewniane, świeżo pomalowane schody i drzwi wyglądajce jakby wstawiono je przed kilkoma godzinami. Wyróżniały się na tle innych elementów zniszczonych pod wpływem czasu, wiatru i morskiej soli.

Przed furtką stała skrzynka na listy, podpisana „Bryant”. Ariannie chwilę zajęło zorientowanie się, że było to nazwisko jej przyjaciela. Była tak zdumiona, jakby spodziewała się, że będzie tu napisane „Nick, syn Apollina”. Zapukała trzykrotnie do drzwi, starając się ich nie zarysować ani nie zabrudzić krwią z przetartych dłoni.

— Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

W wejściu stanęła młoda kobieta o jasnych platynowych włosach, czarnych jak onyksy oczach oraz przyjaznym uśmiechu. Ubrana była w dopasowaną czerwoną sukienkę, pasującą pod kolor pomadki. Wyglądałaby, jakby szła na jakiś bankiet do prezydenta, gdyby nie kolorowy fartuch w serduszka oraz rozkoszny zapach pieczonych ciastek wydostający się ze środka, sugerujący, że był to jej dzienny strój.

— Nazywam się Arianna Mason. Czy zastałam Nicka?

Córka Zeusa czuła się żałośnie, stojąc przed tak elegancką kobietą, brudna, przepocona oraz włosami przetykanymi piaskiem, lecz nie mogła odejść, nie dopełniając misji do końca.

— Wejdź, dziecko. Porozmawiamy w środku — odparła kobieta, otwierając szerzej drzwi, by przepuścić dziewczynę do domu.

Trochę to nieodpowiedzialne ze strony Arianny, by korzystać z zaproszenia obcej osoby, lecz coś w głosie kobiety ją zaniepokoiło, a poza tym była zmęczona i głodna, a te ciasteczka tak pięknie pachniały.

Kobieta poprowadziła Ariannę długim korytarzem prosto do kuchni ze szklanymi drzwiami, prowadzącymi na drewniany taras, skąd rozciągał się przepiękny widok na wzburzone morze. Córka Zeusa poczuła się niepewnie, znajdując się tak blisko królestwa swego wuja, który zapewne nie darzył jej sympatią. Posejdon z łatwością mógł wznieść dziesięciometrową falę i zmieść domek Nicka z powierzchni ziemi ze wszystkim jego mieszkańcami.

Na blacie szafki leżała brytfanka pełna pysznych i gorących ciastek orzechowych, a kolejna porcja rumieniła się już w piecyku. Pani Bryant poleciła dziewczynie usiąść, podając jej kilka ciastek i szklankę soku pomarańczowego.

— Co się tu sprowadza, dziecko?

— Yyy... Nick — wydukała Arianna, przypominając sobie słowa Apolla „trudna sytuacja rodzinna”, dlatego wolała nie wspominać, kto i dlaczego ją tam przysłał. — Próbowałam się z nim skontaktować, niestety na próżno.

— Kłamiesz Ariadno, córko Zeusa.

Na twarzy kobiety pojawił się przerażający uśmiech, aż córka Zeusa przestraszyła się, że była to kolejna Empuza tylko w ludzkiej postaci. Niestety nie zaczęła się przemieniać... stało się coś o wiele gorszego. Pani Bryant zaczęła trzeszczeć niczym niemogące złapać fali radio oraz migotać jak zepsuty ekran telewizora.

— Pani Bryant, wszystko w porządku?

Było to głupie pytanie. Bardzo głupie pytanie! Wyraźnie było coś nie w porządku, ale Arianna była w takim szoku, że nie myślała racjonalnie. Kobieta rozbłyskała rażącym białym światłem, aż córka Zeusa musiała zamknąć oczy, by nie oślepnąć. Gdy ponownie je otwarła, siedziała już sama w kuchni z samoistnie wybuchającymi ciasteczkami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top