Rozdział 11
Na lotnisku pora dnia praktycznie nie wywierała wpływu na liczebność ludzi. Tu zawsze było tłoczno, niezależnie czy był to południe, czy środek nocy. Z głośników nieustannie wydobywał się głos znudzonej kobiety, informujący o odlotach i przylotach. Stewardessy śpieszyły do swych bramek, ciągnąc za sobą małe, eleganckie walizeczki. One większość swego życia spędzały w powietrzu, pozostałą część przebywały w hotelach w obcych krajach, z dala od rodziny i przyjaciół.
Arianna ciekawsko przyglądała się ludziom. Nigdy nie zwracała na nich większej uwagi, ale stojąc samotnie w tłumie, nie miała lepszego zajęcia, a coś musiała robić, żeby nie zwariować. Swe zainteresowanie skupiała głównie na rodzinach. Ona tak naprawdę nigdy nie miała zwykłej rodziny. Bethany próbowała jednocześnie zastąpić jej matkę i ojca. Często powtarzała, że tworzą zgraną, normalną rodzinę, chociaż w rzeczywistości było całkiem na odwrót.
Arianna zdecydowanie nie cieszyła się opinią normalnej dziewczyny. Komplikacje w jej życiu zwano pechem, a on niczym cień prześladował ją na każdym kroku. Następnie pojawił się Olivier wraz ze swoim synem i cała czwórka próbowała stworzyć coś na kształt rodziny.
Jednak pustka w sercu, którą odczuwała Arianna, nie zniknęła. Przez jedenaście lat nie rozumiała, czego jej brakowało, gdyż względnie miała wszystko, czego zapragnęła, no oprócz wolności — tego nigdy nie otrzymała. Nie mogła samotnie błąkać się po Nowym Jorku ani nawet wyjść na pobliski plac, który znajdował się na tej samej ulicy! Była pod ciągłą kontrolą i obserwacją jak pacjent na intensywnej terapii, ale dóbr materialnych nigdy jej nie brakowało, dzięki majątkowi Oliviera. Dzień, w którym poznała prawdę o swym pochodzeniu, był dniem, gdy luka w jej sercu została wypełniona. Brakowało jej prawdziwego życia, wśród ludzi podobnych do niej, gdzie nie musiała udawać kogoś, kim nie była.
— Na pewno twierdzisz, że to dobry pomysł? — zapytał nadchodzący Nick.
Arianna oderwała wzrok od żegnającej się francuskiej rodziny. Dwójka dzieci — nie starszych niż siedem lat — ciągnęły ojca z nogawkę spodni, prosząc, by nie wyjeżdżał. Wyglądało to smutno, ale zarazem komicznie.
— Nie twierdzę, ale innego nie mamy. — Bezwiednie wzruszyła ramionami. — Chyba nie sądzisz, że ojciec strąci samolot za to wszytko, co uczyniłam i powiedziałam?
Prychnęła z rozbawienia, ale niemal natychmiast spoważniała. W jednej sekundzie przypomniała sobie wszystkie niepochlebne słowa, które wypowiedziała w stronę Zeusa, nawet nie wspominając o tym, co pomyślała! Arianna przełknęła ślinę. Opcja ze strąceniem samolotu wydawała się coraz bardziej prawdopodobna.
— Nie zaprzeczysz, że należy ci się mała nauczka? — mruknął syn Apolla.
Wyprostował materiał podkoszulka, krzywiąc się przy tym z odrazą. Wyglądał, jakby uciekł z ośrodka dla bezdomnych. Za duża, czerwona bluzka z logiem Batmana, pożyczona od Dave'a, sięgała mu aż do połowy ud. Hawajskie szorty, wysokie skarpety i rybacka kamizelka jedynie dopełniały tego żałosnego widoku. Gdyby zobaczył go jakiś projektant mody, na miejscu dostałby zawału.
— To może od razu zawróćmy, bo pierwsza przeszkoda wystraszyła dziecię Apollina!
Nick w zdumieniu uniósł brwi.
— Jedna?! Mam wrażenie, że od opuszczenia obozu potwory atakują nas na każdym zakręcie!
Arianna zmierzyła chłopaka chłodnym spojrzeniem. Potrafił być męczący. Za dużo gadał, ciągle narzekał i przesadnie dbał o swój łuk oraz perfekcyjny wygląd. Wciąż przeglądał się w lusterku, czy to samochodowym, czy w witrynie sklepowej, i irytował się za każdym razem, gdy wiatr zmierzwił mu włosy. Jednak, mimo wszystko, Arianna była wdzięczna, że z nią tu był. Bez niego nie opuściłaby nawet Long Island.
— No dobra, kupiłem wam bilety.
Olivier przebrnął przez tłum śpieszących się ludzi i podał herosom po przepustce na pokład samolotu. Mężczyzna doprowadził się do porządku. Dziś założył szykowny garnitur — pasujący do jego postury — zgolił zarost i okiełznał włosy. Zapach wody kolońskiej podążał za nim jak cień. Za niecałe dwie godziny musiał wstawić się w stanowym więzieniu na spotkaniu z klientem.
— Nie róbcie głupstw, wróćcie w jednym kawałku i sprowadźcie Bethany do domu.
Wyciągnął zwitek banknotów i wcisnął pasierbicy w dłoń.
— Dzięk-kuję — wydukała Arianna, czując, jak policzki palą ją ze wstydu. Nigdy nie lubiła prosić Oliviera o pieniądze. — Musimy iść. Do zobaczenia... mam nadzieję.
Zrezygnowała zapewnień o powrocie, powodzeniu misji i sukcesie. Nie mogła tego zagwarantować. Zresztą bardziej skłaniała się ku porażce, pożarciu przez potwory lub śmierci w męczarniach, ale nikt nie musiał tego wiedzieć, zwłaszcza Olivier.
— Twój brat specjalnie zniszczył moje ubrania, bym teraz wyglądał jak pajac! — warknął Nick, gdy oddalili się od przybranego ojca Arianny.
Olivier przez chwilę stał jak słup soli. Nie mógł uwierzyć, że życie swojej małżonki składał w ręce dwójki dzieci! Dźwięk dzwoniącego telefonu wyrwał go z zamysłu. Nacisnął zieloną słuchawkę i odebrał. Praca sama się za niego nie zrobi!
— Mówił, że był to wypadek!
Arianna skręciła w odpowiednią alejkę, prowadząc ich do właściwej bramki. Miła pani z załogi sprawdziła ich bilety i przepuściła na pokład.
— Wypadek? — Nick zapowietrzył się z oburzenia. — Całkiem przypadkowo powycinał dziury w moich ubraniach!? — Prychnął pod nosem. — Pomylił moją koszulkę z kartką papieru?
Upchnął plecak na odpowiednią półeczkę. Rzucił się na fotel i założył ręce na piersi jak obrażone dziecko.
— Przypadkowo!? — wybuchnął ponownie syn Apollina. — Nożyczkami wyciągniętymi z szuflady w drugim pomieszczeniu. Nie wspominając o tym, jak przypadkowo znalazł się w moim pokoju i przypadkowo grzebał w MOIM plecaku.
Arianna machnęła na niego dłonią. Co mu miała powiedzieć? Dave był specyficznym człowiekiem i choć jego zachowanie z początku mogłoby się wydawać bezsensowne, z czasem okazywało się, dlaczego jej przybrany brat zachował się tak, a nie inaczej. Dlatego pozostawiła osąd chłopaka na późniejszy termin.
Córka Zeusa nigdy wcześniej nie leciała samolotem. Zawsze miała to w swoich ambitnych planach na przyszłość, lecz teraz najchętniej by wysiadła. Nie mogła tego zrobić. Powstrzymywała ją tylko myśl o matce, jej porwaniu i potrzebie wyciągnięcia jej z tarapatów.
Do startu herosi nie odezwali się do siebie ani słowem. Każde z nich, na swój sposób, próbowało uporać się ze swoim strachem. Ariannie nagle prawdopodobieństwo strącenia samolotu przez jakiś zagubiony piorun wydało się bardzo duże, wręcz ogromne, wielkości Statuy Wolności! Z początku lot przebiegał bez zakłóceń. Problemy zaczęły się znacznie później, gdzieś w połowie drogi.
— Czy ty to widzisz to?
Nick nachylił się nad Arianną i wyjrzał przez okno. Był tak blisko, że córka Zeusa mogła określić kształt jego pieprzyków, a co gorsza poczuć zapach koszulki Dave'a. Spojrzała we wskazanym kierunku i wcale nie spodobało jej się to, co zobaczyła.
— Wolałabym tego nie widzieć — mruknęła. — Nie jest dobrze.
Czarne chmury, przecinane złotymi gromami, zbliżały się w ich kierunku z zawrotną prędkością. Pierwszy poważniejszy wstrząs zachwiał maszyną w locie. Na panelu zaświeciła się kontrolka, przypominająca o zapięciu pasów, a stewardessy wybiegły ze swojego pomieszczenia, nieudolnie próbując uspokoić przestraszonych pasażerów.
— Obawiam się, że te słowa nie oddają precyzyjnie naszej sytuacji — burknął sucho Nick. Jego twarz była biała niczym płótno. — Przeproś go.
Niespokojnie spojrzał w stronę płynących chmury. Nie mogli ich ominąć, gdyż obłoki zdawały się podążać za nimi. Arianna pierwszy raz w jego błękitnych tęczówkach dojrzała realny strach, wcześniej doskonale go maskował.
— Chyba sobie żartujesz?!
Piorun minął samolot o kilka metrów, ludzie wrzasnęli, niektórzy nawet zaczęli się modlić, ale do kogo? Zeus nie będzie zadowolony, słysząc tak wiele próśb, a żadna nie będzie skierowana do niego. Bogowie uwielbiają być w centrum zainteresowania śmiertelników. Zwłaszcza gdy wznoszą im świątynie, tworzą ołtarze i składają ofiary. Niestety czasy się zmieniły i ludzie na swych bożków wybrali sobie przyziemne przedmioty lub całkowicie porzucili swe religie.
— Jasne, że żartuję! Przecież twoja duma jest ważniejsza od naszego życia!
Nick zacisnął powieki i szybko odmówił modlitwę do ojca, by złagodził gniew władcy Olimpu. Maszyna ponownie się zachwiała. Zgasły światła, uruchamiając czerwone, alarmowe lampki. Arianna próbowała się skupić na chmurach. Starała się je rozproszyć, lecz nie mogła mierzyć się z potęgą swego ojca. Czuła się bezsilna i bezradna, niemal czuła swą słabość w obliczu tak potężnej siły.
— Przecież i tak wybieramy się do Podziemia. Co za różnica, jakim sposobem tam dotrzemy?
— Na bogów, po prostu to zrób, bo inaczej wyrzucę cię przez okno i rozwiążę problem!
— Niech będzie, przepraszam ojcze! — wrzasnęła Arianna. Czuła się, jak skończony idiota, mówiąc do powietrza, ale on słuchał. Wiedziała o tym. Inaczej po co miałby odprawiać to przedstawienie? — Przepraszam za to, co powiedziałam! Należało ci się i w zanadrzu mam przygotowane jeszcze kilka fajnych epitetów dla ciebie, więc... — Nick uderzył ją z łokcia. Nie chciał, by pogorszyła i tak już ich tragiczną sytuację. — Przepraszam! Czy możesz oszczędzić tych wszystkich śmiertelników?
Arianna nie spodziewała się odpowiedzi, a tym bardziej tak szybkiej reakcji. Pioruny przestały pastwić się nad tonową maszyną, chmury rozpierzchły się, ukazując czyste, błękitne sklepienie. Ponownie wyszło słońce, wpychając swoje promienie prosto do samolotu. To nic, że najwięcej światła łapał syn Apollina, ale teraz nikt na to nie zwracał uwagi. Ludzie powoli dochodzili do siebie po bliskim spotkaniu ze śmiercią, jedną nogą zdawali się już być w Podziemiu. Hades odetchnął z ulgą, bo nie musiał przyjmować takiej ilości dusz za jednym razem. Byłoby to ogromne przeciążenie dla systemu, nie wspominając o kolejkach!
— Nawet się nie odzywaj — ostrzegła Arianna, wyglądając przez okno. — Do końca podróży nie chcę cię słyszeć.
***
Herosi wyszli przed budynek lotniska, czując się niezmiernie wykończeni po nerwowym locie, a co gorsza zapowiadał się naprawdę długi dzień. Pasażerowie, którzy towarzyszyli Ariannie na pokładzie, zaklinali, wychodząc, że nigdy więcej ich stopa nie powstanie w tej przeklętej, latającej, metalowej puszce, przez którą prawie nie przywitali się z Charonem. Córka Zeusa miała podobne odczucia, a na drogę powrotną zdecydowanie sięgnie po lądowy środek transportu, o ile będzie jakaś droga powrotna. Jak na razie ich misja gwarantowała bilet w jedną stronę. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że Arianna jako córka Zeusa to właśnie w przestworzach powinna być najbezpieczniejsza. Jednak w rzeczywistości to nigdzie nie mogła czuć się pewnie.
— Wyciąg kompas — polecił Nick głosem eksperta.
Rozejrzał się wkoło, ale nikt dokładnie nie wiedział, czego szukał. Arianna podążyła za jego wzrokiem, lecz nie dostrzegła niczego podejrzanego, godnego uwagi ani ciekawgo. Nic, po prostu ulica i kupa ludzi!
Wejście do Podziemia miała im wskazać zepsuta busola. Córka Zeusa czuła się jak najpodlejszy człowiek we wszechświecie, zawierzając życie matki w przedmiocie wątpliwego pochodzenia i tajemniczego użytku. Otwarła plecak. Przez ogrom rzeczy znajdujących się w środku poszukiwania potrwały dłużej, niż zakładała.
— Jak to działa?
Podniosła się z klęczek, w dłoni już trzymając złoty kompas. Na jego powierzchni aktualnie znajdowały się współrzędne Los Angeles oraz inne liczby, których Arianna nie potrafiła połączyć z tym miejscem.
— Skup się. — Zerknął na tarczę kompasu przez ramię dziewczyny. — Pomyśl o naszym celu podróży, a wskazówka zatrzyma się, wskazując nam odpowiednie współrzędne.
Arianna nie potrafiła się skupić na środku gwarnej ulicy, gdy co chwila potrącał ich jakiś śmiertelnik, mrucząc pod nosem takie przekleństwa, od których więdły uszy.
— To nie działa!
Potrząsnęła przedmiotem, jakby od tego miał się ustatkować kierunek. Mało brakowało, a prasnęłaby kompasem o ziemię oraz skopała za nieużyteczność.
— A ja mówiłem, że musisz się skupić. Czy ty rozumiesz, co ja do ciebie mówię, czy jedyne co słyszysz to bla bla bla?
Nick wyrwał busolę z jej rąk. Przymknął powieki, a z jego ust popłynęła starogrecka modlitwa. Mówił na tyle głośno, że przechodnie zaczęli spoglądać w ich stronę. Arianna uśmiechała się do mijających ich ludzi, udając, że wszystko było w porządku. Gdy syn Apollina otworzył oczy, wskazówka stała nieruchomo, a na obrzeżach podświetliły się aktualne współrzędne miejsca, do którego mieli się skierować.
— Mówiłem. — Uśmiechnął się triumfalnie. — W drogę.
— W drogę — przedrzeźniła go Arianna.
Narzuciła torbę na plecy i ruszyła za dumnie kroczącym chłopakiem, wpatrującym się w tarczę kompasu. Jakoś nie miała głowy zapytać, dlaczego zmierzali na wschód, a nie w przeciwnym kierunku — na zachód. Uznała, że Nick wiedział, co robił, w końcu prowadził go przedmiot podarowany przez samego patrona podróżników.
Arianna nie miała pojęcia, w jaki sposób odwdzięczy się Hermesowi za pomoc. Była z nim bardziej związana niż z własnym ojcem.
„Może powinnam mu wybudować jakąś świątynię”, przemknęło jej przez myśl. „Albo dwie, albo ołtarzyk czy coś”.
Piesza wędrówka herosów nie trwała długo. Nick zatrzymał się przed sklepem odzieżowym o nazwie „Na miarę”. Na oszklonej gablocie stały manekiny, niezmiernie przypominające żywych ludzi. Na wystawie znajdowała się sama męska odzież zgodna z ostatnimi trendami mody. Na drzwiach wisiała karteczka z napisem „Serdecznie zapraszamy. Otwarte całą dobę”. Arianna nawet wiedziała, dlaczego nie miała problemu z odszyfrowaniem wyrazów. Były napisane po starogrecku, lecz żadne z nich nie zauważył niczego podejrzanego w użyciu w centrum świata śmiertelników języka niezrozumiałego dla większej części populacji.
— To jest wejście do Podziemia? — spytała córka Zeusa, sceptycznie zaglądając do pustego środka. Ubrania były równo i elegancko poukładane na białych półeczkach oraz porozwieszane w najbardziej strategicznych miejscach, widocznych z każdego zakątku sklepu. — Muszę przyznać, że Hades ma klasę!
— Nie bądź śmieszna — prychnął Nick. Oddał dziewczynie jej własność, którą natychmiast ukryła na dnie plecaka. Kompas był zbyt cenny, by go zgubić lub — co gorsza — został skradziony przez jakiegoś kieszonkowca, zwabionego jego złocistą budową. — To jest sklep. Nie będę chodził tak ubrany przez całe Los Angeles, a tym bardziej w tym umierał.
— No chyba teraz ty sobie żartujesz? — warknęła, zaciskając palce na nadgarstku chłopaka, który aż syknął pod wpływem ucisku, oraz kopnięć prądu. Arianna była zbyt wściekła, by nad tym zapanować. — Moja mama siedzi zamknięta w jakiejś celi w Podziemiu, w ciemności, otoczona przez szkieletowych strażników, najprawdopodobniej w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a ty idziesz do butiku zrobić zakupy?
— Rozumiem twoją złość, ale gdybyś mnie nie powstrzymywała, już dawno bym wyszedł.
Arianna zaskoczona stanowczą odpowiedzią Nicka puściła jego nadgarstek. Na jego skórze uwydatniły się czerwone plamy, za które nie miała zamiaru go przeprosić.
— Tylko się pośpiesz — mruknęła ze zrezygnowaniem.
Weszła za chłopakiem do środka. Cichy dzwoneczek obwieścił ich nadejście. Uderzył w nią przyjemny podmuch chłodnego powietrza, intensywnie pachnącego słodkimi, damskimi perfumami. Wnętrze wyglądało jeszcze bardziej elegancko i profesjonalnie niż z zewnątrz.
— To może jednak potrwać trochę dłużej — szepnęła do siebie Arianna, gdy zobaczyła nadchodzącą w ich stronę ekspedientkę — źródło zapachu unoszącego się w powietrzu.
— Witam w butiku „Na miarę” — zaświergotała melodyjnym głosem kobieta, czarująco się uśmiechając do klientów, szczególnie do Nicka. — W czym mogę pomóc?
Arianna stała przed najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziała. Gładka i nieskazitelna cera, zdrowe i błyszczące ciemnoblond włosy, splecione w gruby warkocz przerzucony przez ramię, duże oczy o tajemniczej iskrze oraz pełne usta maźnięte szminką. Całość dopełniała krwistoczerwona, dopasowana sukienka z odkrytymi ramionami i głębokim rozcięciem. Córce Zeusa chwilę zajęło zorientowanie się, że ekspedientka coś do nich mówiła swym aksamitnym głosem. Gdy się uśmiechała, wyglądała jeszcze piękniej, ukazując rząd białych, równych zębów.
— Chciałbym coś na s-siebie — wydukał wreszcie Nick, starając się, by wypowiedziane zdanie było sensowne i logiczne, chociaż jego głos zabrzmiał trochę nieobecnie.
Próbował zgrywać wyluzowanego i pewnego siebie, lecz kiepsko mu to wychodziło. Jego firmowy uśmiech wyglądał jak tik nerwowy albo krzywienie się podczas nagłego bólu brzucha. W obu przypadkach nie wyglądał zbytnio atrakcyjnie. Kobieta zaśmiała się melodyjnie i wzięła wniebowziętego chłopaka pod rękę. Ani trochę nie przeszkadzał jej głupkowaty wyraz twarzy Nicka, pewnie była przyzwyczajona.
— Na pewno coś znajdziemy — zapewniła go kobieta.
Mówiła z takim przekonaniem, że ciężko było się z nią sprzeczać. Pokazała mu kilka najbliżej leżących ubrań, lecz Nick odmówił, kręcąc głową. Nie był w stanie nic więcej z siebie wyrzucić na widok takiej zjawiskowej pani.
— To nie potrwa długo, możesz poczekać... O tam — mruknęła oschle kobieta, wskazując miejsce, gdzie powinna się udać córka Zeusa.
Arianna spojrzała we wskazanym kierunku. W rogu pomieszczenia, w strefie wolnej od męskich ubrań, znajdowała się rozłożysta kanapa, niski stolik i automat z kawą. Kącik przeznaczony specjalnie dla zmęczonych pań, które niecierpliwie musiały czekać na powrót swych partnerów. Sklep „Na miarę” był chyba jednym miejscem na świecie, w którym to kobiety czekały na zakupach na mężczyzn. Zwykle było na odwrót.
Nick w ogóle zapomniał o istnieniu córki Zeusa, która w zaistniałej sytuacji, przypominała mu szarą myszkę niczym szczególnym niewyróżniającą się z tłumu. Był tak zapatrzony w kobietę, że zgodziłby się skoczyć z mostu, gdyby tylko o to poprosiła.
Arianna odłożyła swój plecak na kanapę i podeszła do maszyny. Wyciągnęła z kieszeni kilka monet. W tle słyszała jedynie świergotanie ekspedientki, zachwalającej jakiś materiał, oraz pomruki zgody syna Apollina, chociaż on nie miał pojęcia, o czym kobieta mówiła. Arianna nie czuła się zazdrosna, raczej poirytowana i zażenowana zachowaniem swego przyjaciela, śliniącego się na widok pięknej nieznajomej. Była zła, że marnują czas na głupie zakupy. Czas, który powinni wykorzystać w jakimś szlachetniejszym celu, jak na przykład uratowanie Bethany! Wszystkie dzieci Apollina przesadnie dbały o swój wygląd, co doskonale pasowało do ich wysokiego mniemania o sobie, dumnego chodu i puszenia się przy każdej nadarzającej się okazji. Zazwyczaj córka Zeusa nie miał nic przeciwko temu, o ile od tego nie zależało życie jej matki.
Po zażartej debacie, pełnej opozycyjnych głosów, Arianna zdecydowała się na kupno gorącej czekolady. Tak, właśnie tego potrzebowała, cukru i kakao. Od tego połączenia natychmiast poczuje się lepiej. Wrzuciła drachmę do maszyny... zaraz, zaraz... drachmę? W świecie śmiertelników?
Zaniepokojona córka Zeusa spojrzała poprzez witrynę na zewnątrz. Po chodniku leniwie płynęli ludzie, mniej lub bardziej interesując się nieruchomościami położonymi w okolicy, lecz jakoś nikt nie widział wystawy sklepu „Na miarę”, a przecież wyglądała całkiem kusząco i zachęcająco. Dźwięk przygotowanej kawy zagłuszył głos ekspedientki, co tylko podwoiło jej obawy.
Arianna podeszła do ściany, na której wisiały fotografie podpisane różnymi datami. Zdjęcia przedstawiały czwórkę, młodych kobiet — wszystkie równie pięknie i idealne jak sklepowa ekspedientka, która znajdowała się przed swoimi koleżankami. Stały na tle jakiegoś regału, szczerząc się i śmiejąc do fotografa. Arianna podeszła bliżej, by uważniej przyjrzeć się fotografii. Dopiero wtedy dostrzegła, co dokładnie ustawiono na półeczkach szafki. Trofea, a dokładniej trofea w postaci zamarynowanych głów, zamkniętych w wielkich słojach. Każdy słoik był podpisany imieniem i nazwiskiem ofiary, datą oraz mianem bestii, która go dopadła.
— Cholerna Mgła — warknęła do siebie Arianna.
Narzuciła plecak, zignorowała wezwanie automatu do odbioru napoju i pognała w stronę przymierzalni, gdzie ekspedientka zaprowadziła niczego nieświadomego Nicka z górą rzeczy, których nawet nie potrzebował.
Widok, który zobaczyła, wcale nie dodał jej sił, wigoru ani rokowań na zwycięstwo. Kobieta porzuciła swoją ludzką formę, ukształtowaną specjalnie do wabienia zalotników. Teraz stała w swojej prawdziwej, paskudnej postaci z płonącymi włosami, kłami wystającymi z wysuszonych ust, oczami lśniącymi czerwienią jak u większości potworów oraz jedną, spiżową nogą, a drugą oślą zakończoną kopytem.
— Ty, maszkaro! — wrzasnęła Arianna, zwracając na siebie uwagę potwora.
Potarła wisiorek bransoletki, dobywając miecza. Empuza zasyczała, porzucając na moment swą ofiarę.
— Witaj, córko Zeusa. Nie mam w zwyczaju zabijać kobiet. — Kuśtykając, powoli zbliżała się w stronę Arianny, która wycofała się na teren sklepu. — Dlatego możesz spokojnie odejść. Skorzystaj z tej szczodrej oferty.
— I odejdę — przyznała — ale tylko z tym naiwnym kretynem.
Empuza ze współczuciem pokręciła głową, jakby spodziewała się ucieczki z wrzaskiem oraz bezmyślnym porzuceniem swego przyjaciela. Jak na taki koślawy chód była niesamowicie szybka i zwinna, rzuciła się na Ariannę, która nie miała czasu na nic więcej, jak uskok w bok. Spróbowała uderzyć płazem miecza, by zbić przeciwnika z nóg, lecz Empuza jakimś dziwnym wykrętem ciała uniknęła uderzenia i zdążyła nawet pchnąć rywalkę. Arianna niebezpiecznie się zachwiała. Potrąciła półkę z krawatami, zrzucając ją na głowę potwora.
Córka Zeusa chciała wykorzystać wściekłość oraz dezorientację po uderzeniu Empuzy, pchnęła mieczem ekspedientkę, a raczej próbowała to zrobić, lecz ona była szybszy. Chwyciła dziewczynę za nadgarstek, wytrącając jej oręż z dłoni, który poszybował na drugi koniec pomieszczenia, z głośnym trzaskiem rozwalając kolejne szafki. Każdy inny heros miałby poważny problem, ale Arianna sięgnęła po nieskończony arsenał z bransoletki, tym razem ojciec podarował jej włócznię. Córka Zeusa nie stanęła do walki, lecz korzystając swych umiejętności oraz zasięgu broni, rozwaliła wszystko wkoło, zwalając to na głowie Empuzie. Pobiegła po Nicka, gdy stwór nieporadnie wyplątywał się z odłamków gruzów, plątaniny kabli i stosu ubrań. Z pięknego pomieszczenia zostały tylko szczątki.
— Jesteś głuchy? — Szarpnęła niczego nieświadomego syna Apollina za ramię. Zaskoczony chłopak odwrócił się przodem, wyciągając z uszu słuchawki. — Nie, po prostu głupi. Pośpiesz się, Casanovo.
Nick inteligentnie nie zdawał zbędnych pytań, lecz i tak nie uchroniło ich to przed znalezieniem się w potrzasku między czterema Empuzami. Wyjścia strzegła ekspedientka sklepu.
— Na serio?
Nick z nieskrywanym oburzeniem spojrzał na potwora, którego urodę podziwiał jeszcze przed kilkoma minutami. Sięgnął na plecy po łuk, którego tam nie było — Empuza skutecznie o to zadbała.
— Za zabicie ciebie dostanę jeszcze nagrodę — zaśmiała się Empuza, powoli człapiąc w stronę dwójki herosów, uwięzionych w pułapce.
— Masz jakiś błyskotliwy plan? — szepnął Nick, z niepokojem obserwując trzy, szczerzące na niego kły potwory. Skończenie w brzuchu wampira nie było wymarzonym kresem przygód syna Apolla. — Jeżeli tak, to świetnie, jeśli nie to pora coś wymyślić.
— Co byś ty beze mnie zrobił?
Skupiła wszystkie myśli na silnej potrzebie uzyskania łuku. W jej rękach momentalnie pojawił się żądany przedmiot z jedną strzałą o złotej lotce. Empuza nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy wystrzelona strzała wbiła jej się prosto w gałkę oczną. Potwór wybuchnął, pozostawiając po sobie odór siarki. Pozostałe Empuzy ryknęły z wściekłości po stracie swojej przyjaciółki, lecz nim zdążyły zaatakować, herosi zaczęli się wycofywać. Nick zgarnął swój plecak i pośpiesznie opuścili sklep „Na Miarę”. Biegli tak długo, aż zostawili butik daleko za swoimi plecami.
— Przez twoją głupią obsesję na punkcie wyglądu prawie nie zginęliśmy!
— Przepraszam, skąd mogłem wiedzieć, że wejdziemy akurat do sklepu pełnego Empuz!? — odparł Nick, odsuwając się poza zasięg rąk przyjaciółki, które niebezpiecznie zaskrzyły.
— A powinieneś — prychnęła Arianna.
Zrobiła kilka głębszych wdechów, by opanować nerwy i ekscytację, wzbudzającą się przy każdym pojedynku z potworem. Nie lubiła, gdy ktoś nastawał na jej życie, ale nie mogła również zaprzeczyć, że świetnie się bawiła, walcząc z nimi. Sięgnęła do plecaka i wyciągnęła kompas ze środka.
— Teraz ja prowadzę, ale tym razem do celu.
Syn Apolla nawet nie protestował. Gdy wskazówka się ustatkowała i wskazała zachód, Arianna była pewna, że w końcu zmierzają we właściwym kierunku.
Herosi zatrzymali się na Valencia Boulevard. Wskazówka kompasu wskazywała dokładnie na Studio Nagraniowe Requiem. Złote litery wyryte w czarnym marmurze były doskonale widoczne i czytelne nawet dla dyslektyków. Wczesną wieczorową porą, było tam jasno i kręciło się sporo ludzi, wyglądających na zagubionych i zdezorientowanych.
— Umarli — mruknął Nick.
Wzdrygnął się na widok tylu ludzkich dusz. Jako syn boga słońca miał prawo nie lubić tuneli, ciemności i podziemi. No, w końcu tam nie sięgała moc jego ojca, zresztą jak żadnego innego boga.
— Nie musisz ze mną iść, jeśli nie masz ochoty.
Arianna nie chciała tego mówić. Nie chciała iść tam sama, ale nie mogła też go do tego zmusić.
— Gdybyś poszła sama, zdecydowanie już byś stamtąd nie wyszła.
Uśmiechnął się nieporadnie. Przez ostatnie godziny niewiele mówił. W pamięci ciągle miał wydarzenia z butiku i swoje wstydliwe zachowanie. Córka Zeusa uratowała mu życie i nawet jakby nie chciał iść, czuł się zobowiązany, by towarzyszyć jej do końca.
— To chodźmy.
Arianna była niezmiernie wdzięczna za jego decyzję, lecz wszelkie podziękowania pozostawiła do zakończenia misji, o ile Hades nie spali ich na popiół.
Weszli do środka. Z ukrytych głośników płynęły znane przeboje, ściany były utrzymane w stalowoszarym kolorze, a na skórzanych kanapach brakowało miejsc. Arianna nigdy nie widziała tylu ludzi w jednym miejscu, cichych, milczących i przeźroczystych. Gdy wytężyło się wzrok, można było zobaczyć przeciwległy koniec pomieszczenia.
— Chcę się dostać do Podziemia — powiedziała do najbliżej stojącego ducha, wpatrującego się tępo w sufit, lecz została bezczelnie zignorowana.
— Jak wszyscy! — zawołał wysoki i elegancki mężczyzna, siedzący za biurkiem na podwyższeniu. Ochroniarz przywołał herosów skinięciem dłoni. Podeszli do niego, starając się w razie możliwości nie przechodzić przez duchy. — No to jak umarliście?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top