Rozdział 3. Skok
Rozdział.3.
Sala odpraw.
- Kochani. Nie będę ukrywał faktu, że ta wyprawa to de fakto bilet w jedną stronę. Oczywiście nie wykluczam tego, że wrócimy, lecz nie biorę tego za pewnik.
Wszyscy tu obecni na pewno o tym wiedzieli ale wolałem się upewnić na wszelki wypadek.
Wtedy odezwał się Piotrek siedzący na przeciwko mnie przy wielkim dębowym stole.
- Nie obawiaj się Stary. Ty zajmij się dowodzeniem a resztę zostaw nam. Dobra?
Olga odezwała się stojąc oparta o ścianę w kącie pokoju.
- On ma rację, nie musisz się obawiać na zaś. My sobie jakoś poradzimy.
- Dziękuję wam. Więc... wszyscy znacie swoje stanowiska i obowiązki więc życzę powodzenia.
Wydałem komendę "Rozejść się", wstałem od stołu pakując kilka raportów do torby i poleciłem mojemu adiutantowi by odniósł je do mojej kabiny. Wyszedłem i skierowałem się na mostek kapitański. Reszta zajęła swoje stanowiska ponieważ zbliżał się wyznaczony czas odlotu. Szedłem długim białym korytarzem. Pod sufitem ciągnęły się światła które bardzo dobrze oświetlały korytarze na całym okręcie. Stanąłem przed dużymi rozsuwającymi drzwiami, które od razu się otworzyły i wszedłem na mostek kapitański. Znajdowały się tam stanowiska łączności, obsługi radaru, sternika, obsługi uzbrojenia, stanowisko głównego mechanika oraz miejsce mojego zastępcy czyli pierwszego oficera i oczywiście mój największy obrotowy fotel na full wypasie na samym środku pomieszczenia. Cała załoga mostka stanęła na baczność.
- Kapitan na mostku. - Powiedział głośno pierwszy oficer i zasalutował.
Ja również zasalutowałem, tak jak wymagał regulamin i wydałem komendę
- Spocznij.
Wszyscy usiedli z powrotem na swoich miejscach i poprawiali ostatnie szczegóły na swoich stanowiskach. Usiadłem w moim przepastnym fotelu i spojrzałem na ziemię która była widoczna po prawej stronie oszklonej części mostka. Podszedł do mnie mój pierwszy oficer Kapitan Jerzy Wilczek z którym znałem się od dawna więc byliśmy na "ty".
- Piękna Prawda? - Powiedział nie ukrywając podziwu. Kapitan zawsze tak mówił, gdy szykowaliśmy się do jakiejś dłuższej podróży.
- Masz racje, nie ma drugiej takiej w galaktyce. - Odpowiedziałem.
Odwróciłem się w jego stronę na fotelu.
- I jak wszystko gotowe?
- Wszystko dopięte na ostatni guzik. - Dostałem informację od pozostałych okrętów wojskowych oraz cywilnych że również są gotowi.
- Ile mamy mocy w napędzie międzygwiezdnym? - Zapytałem bądź co bądź dla zasady, bo wiedziałem, że ten skok aż na taką gigantyczną odległość pochłonie masę energii.
- Skok w stronę układu Alfa (czyli układu który mieliśmy zbadać i założyć kolonię) jest już w pełni naładowany, ale na skok powrotny będziemy musieli poczekać na ponowne naładowanie się baterii.
- Ile to zajmie, tak mniej więcej...?
- Około 2 miesięcy. Ten napęd jest strasznie energochłonny, ale z drugiej strony nikt jeszcze nie skakał tak daleko.
- Masz racje. - Westchnąłem.
- No dobra siadaj już na swoje miejsce, Jerzy.
Połączyłem się z kapitanami pozostałych statków i zapytałem się czy są już na 100% gotowi. Wszyscy zgodnie odparli, że tak, po czym wydałem rozkaz do przygotowania napędu gwiezdnego.
- Sternik, kurs na układ Alfa.
- Tak jest! - Odparł i zaczął włączać silniki.
Wtedy odezwał się Jerzy do załogi mostka.
- To co, już nie ma odwrotu? Czeka nas niezła, ciężka przeprawa.
Zaśmialiśmy się, lecz wówczas nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak bardzo jego słowa okażą się prorocze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top